Me

Me

środa, 22 maja 2013

Somewhere in between 16

Dlaczego dopiero po jego śmierci dociera do mnie, że go kochałam, na swój sposób. Dlaczego dopiero teraz rozumiem, że to co czułam to nie było tylko współczucie i żal…
Fakt, ze nigdy nie znaczyłby dla mnie tyle, co Robin, ale to nie znaczy, że nie miał w moim sercu specjalnego miejsca. Teraz czuję doskonale, że takie miejsce było, bo boli mnie dotkliwiej niż przypuszczałam, że cokolwiek może boleć. Będzie mi brakowało spokoju, jaki dawała mi jego obecność, będzie mi brakowało delikatnego dotyku jego dłoni na moim brzuchu i poczucia, że całkowicie akceptuje tę trudną sytuację i jest gotów się z nią zmierzyć.
Robin nie podchodzi do mnie od razu, nie dotyka mnie. Nic nie mówi i dobrze, bo nie wiem co miałby powiedzieć. Siedzi tylko obok mnie tak blisko, żebym wiedziała, że jest i że w każdej chwili może mi służyć w dowolny sposób w jaki będę go potrzebować. Pozwala mi się wypłakać, pozwala mi wykrzyczeć żal. Tak, krzyczę. Nie chcę się pogodzić z tym, co musiało się stać, to niesprawiedliwe. On niczym nie zawinił, a zginął. Zginął przeze mnie. Zatapiam się w rozmyślaniach i w poczuciu winy.
Dopiero po jakimś czasie Robin przysuwa się do mnie, kładzie mi rękę na ramieniu i pociera je lekko.
- Musimy iść – mówi cicho wstając i biorąc plecak.
Kręcę głową.
- Ian nas ściga, Jolie. – głos mu się łamie.
Dopiero teraz docierają do mnie hałasy z dołu korytarza. Nie wiem jak mogłam ich wcześniej nie usłyszeć.
- Rozbiera rumowisko? – pytam – usuwa skały, żeby dostać się do korytarza?
Robin kiwa głową.
- Czy on się nigdy nie podda? – słyszę w swoim głosie rozpacz i zmęczenie.
Mam tego dość, mam dość ciągłego strachu i uciekania. Nie mam nawet chwili na to, żeby się zastanowić nad tym co teraz czuję. Smutek i żal są oczywiste, ale nie mogę nawet w spokoju pożegnać przyjaciela.
Robin podnosi się i wyciąga do mnie ręke, żeby pomóc mi się podnieść. Chwytam jego dłoń i dźwigam się do góry. Moje nogi są jak z ołowiu, moje mięśnie odmawiają współpracy. Przytłacza mnie ogrom cierpienia i smutku, jaki czuję. Robin przygląda mi się badawczo przez dłuższą chwilę, aż w końcu przyciąga mnie do siebie i obejmuje mocno.
- To niesprawiedliwe... – mówi cicho. – On powinien tu z nami być.
Wybucham płaczem i wczepiam się palcami w jego koszulkę.
- Będzie mi go brakowało… - chrypię.
- Wiem… - odpowiada i po chwili wahania dodaje – Mi też.
Podnosze na niego wzrok. Tego się nie spodziewałam.
- Dużo dla nas zrobił. – wzdycha – Dla nas obojga. Był naszym przyjacielem i moim bratem. Kochał cię tak samo jak ja, ale mimo wszystko nigdy nie próbował przeciągnąć cię na swoją stronę… Nigdy nie próbował wykorzystać przewagi, którą miał będąc z tobą, kiedy ja byłem daleko… - urywa i podnosi na mnie wzrok – Mało tego, próbował mnie powstrzymać przed napisaniem tego idiotycznego listu, który narobił tak dużo szkód.
- Poświęcił się – mówię cicho – Poświęcił dla mnie wszystko, włącznie z własnym szczęściem.
Robin kiwa głową.
- Kochał cię… - przełyka głośno ślinę i ściąga brwi. Denerwuje się – Ty też go kochałaś, prawda?  
Przyglądam mu się badawczo, bo nie wiem co mam mu powiedzieć. Nie powinnam mu teraz mówić, że kochałam jego zmarłego brata, to by było nie w porządku.
- Jolie, ja wiem… - gładzi mnie po policzku – Rozumiem…
- Kochałam – mówię – Ale nie tak jak ciebie… To było coś innego.
Robin uśmiecha się smutno.
Do porządku przywołują nas kolejne hałasy z dołu i co raz lepiej słyszalne głosy policjantów i ludzi, którzy wybierają kamienie. Wydaje mi się też, że słyszę Iana poganiającego wszystkich.
Robin łapie mnie za rękę i idzie w górę oświetlając drogę latarką. Przez dłuższy czas idziemy równym tempem, znajdujemy wspólny rytm i w milczeniu pokonujemy kolejne kroki cały czas pnąc się w górę. Ja zatapiam się w rozmyślaniach. Jeszcze raz przypominam sobie Simona, przypominam sobie jaki był i co czułam kiedy mnie dotykał… Przypominam sobie, że kochałam go od samego początku nie za to, że wyglądał jak Robin, tylko za to, jak się zachowywał i jak troszczył się o mnie i o dziecko. Kładę rękę na brzuchu i zamykam na chwilę oczy.
Z zamyślenia wyrywa mnie ostry ból. Uderzyłam nosem w twarde mięśnie na plecach Robina. Zatrzymał się nagle, po tak równym marszu nie wróży to nic dobrego.
- I co teraz? – mówi jakby do siebie.
Korytarz jest wąski, stoję za nim i nic nie widzę, wiec nie wiem dlaczego się zatrzymał. Nie podejrzewam wrogów, bo gdyby tam stali, na pewno zagarnąłby mnie ręką bliżej siebie.
- Co się stało? – pytam.
- Tunel się rozwidla – mówi załamany. – Simona nie ma, a ja nie wiem gdzie mam iść… - wzdycha – To on powinien tu być teraz z tobą, a nie ja… Ja ci się na nic nie przydam.
Słysze po jego głosie, że jest wściekły na siebie. Łapię go w pasie i obracam w swoją stronę. Przytulam twarz do jego policzka i całuję go lekko w szyję.
- Nie mów tak… - szepczę – Stało się, co się stało i nie zmienimy tego. Damy sobie jakoś radę.
Odsuwa mnie od siebie gwałtownie.
- Nie wiem gdzie mam iść, Jolie! Nie mam pojęcia która droga prowadzi do Overhead, a która… - głos mu się załamuje - cholera wie gdzie. 
Siadam na ziemi i ciągnę go za rękę.
- Jestem głodna – mówię – i ciągnę go za rękę, żeby też usiadł.
Robi to niechętnie, ale zdejmuje plecak i wierci się koło mnie znajdując sobie wygodniejsze miejsce. Otwiera plecak i wyciąga jeden z kawałków ciasta, które zapakował Simon. Daje mi też pigułki Underground. Sam wyciąga wodę i popija odrobinę, a potem podaje mi butelkę. Zaczynam jeść i dopiero po jakimś czasie zauważam, ze on tylko pije.
 - A ty? – pytam. – Nie jesteś głodny?
- Nie… - kłamie, wiem, bo zdradza go burczenie w żołądku.
- Zjedz coś. – proszę – nie możesz pokutować tylko dlatego, że nie wiesz gdzie mamy iść…
Wzdycha ciężko i kładzie mi rękę na policzku nakierowując go tak, żebym na niego spojrzała.
- Jolie, nie wiem  ile czasu tu spędzimy, a ty… - urywa i odrywa na chwilę wzrok od mojej twarzy i przenosi go gdzieś w dół.
Jego dotyk jest tak delikatny, że dopiero po chwili zauważam, że lekko pociera palcami drugiej dłoni mój brzuch.
- Musisz dbać o was oboje. – znów podnosi na mnie wzrok – Nie mogę was stracić… Nie przeżyłbym tego.
Ogarnia mnie wzruszenie. Pokochał je? Naprawdę?
- Dlaczego?... – urywam, bo nie wiem co więcej mogę powiedzieć, wzruszenie odbiera mi mowę.
Robin uśmiecha się nieśmiało i pochyla się w moją stronę. Jego usta muskają skórę na moim policzku, zostawiając gorące ślady. Chcę się odwrócić i pocałować go, pragnę tego, ale on mi na to nie pozwala. Czuję jego gorący oddech na szyi, a potem tuż koło ucha.
- Kocham cię. – szepcze niskim głosem – Ciebie i wszystko co się z tobą wiąże – czuję jak się uśmiecha tuż koło mojego policzka. – Ono jest częścią ciebie, częścią nas, jak  mógłbym go nie kochać?...
- Ale… - zaczynam.
- Jolie, mówiłem ci. – patrzy na mnie - To nie tak, że ja go nie chcę. Dowiedziałem się kilka godzin temu i musiałem się z tym oswoić jakoś… - wzdycha i jego głos się zmienia na pełen troski i niepokoju – Nie mamy jak zapewnić mu bezpieczeństwa. To nie jest dobry czas na dziecko. Przeraża mnie to wszystko, nie chcę żeby mu się stała krzywda, ale nie wiem czy będę mógł je przed tym ochronić i to mnie boli...
Ledwo powstrzymuję łzy wzruszenia. On jest po prostu niesamowity.
Robin, potrzebuję cię teraz. Krzyczę w myślach i kładę mu dłoń na ramieniu przesuwając ją do góry, zatapiam palce w jego włosach. Niczego więcej nie potrzebuje, żeby zrozumieć o co mi chodzi.
- Och, Jolie – wzdycha i całuje mnie mocno. Mocniej niż kiedykolwiek, jakby bał się, że za chwilę może nie mieć już takiej okazji.
Jego dłonie błądzą po moim ciele i wplatają się w odrastające w niesamowitym tempie włosy. Nie widzę się, ale wiem, ze sięgają już do ucha, a to tylko parę godzin od kiedy posmarowałam się maścią. Robin zdaje się tego nie zauważać, albo nie ma ochoty przerywać. Dotyka mnie tak, jakby na nowo poznawał mnie i tak chyba jest. Moje ciało się zmieniło, ale na jego dotyk reaguje dokładnie tak samo jak kiedyś. Moja skóra płonie, moje serce przyspiesza, a mój oddech staje się płytszy, moje powieki samoczynnie opadają i oddaję się całkowicie temu co czuję. Zapominam o otaczającym świecie. Jest mi niesamowicie dobrze. Dyszę ciężko, kiedy Robin w końcu się ode mnie odrywa, choć wcale tego nie chcę i widzę, że on też nie chce. Głaszcze mnie jeszcze dłuższy czas po policzkach, po karku i po ramionach. W końcu całuje mnie w czoło i przyjacielskim gestem pociera moje ramiona, na koniec łapie mnie mocniej i stawia na nogach.
- Musimy iść – mówi. – Lewy czy prawy.
Co? O co on mnie pyta? A, korytarz.
- Lewy – odpowiadam bez namysłu. Nie wiem dlaczego.
Robin zapina plecak, bierze moją dłoń i rusza lewym korytarzem.
Nie wiem ile czasu spędzamy idąc w ten sposób. Raz idziemy w góre, raz w dół, czasem w lewo, czasem w prawo. Kompletnie nie wiem gdzie jestem. Korytarze co jakiś czas się rozwidlają, robimy przystanki przy niektórych, ale nie przy wszystkich. Jestem koszmarnie zmęczona, ale nie narzekam, bo wiem, że musimy iśc dalej. Podejrzewam, że nie spaliśmy od kilku dni. Wiem, że kończą nam się zapasy, bo Robin przestał już nawet popijać wodę i jest co raz słabszy. Zaczął mi tez wydzielać jedzenie i pigułki. Nie chce mi powiedzieć jak tragiczna jest nasz sytuacja. Nie chce mi powiedzieć jak bardzo źle z nami jest…
Zaczynam się zastanawiać co z nami będzie, czy zostaniemy w tych tunelach na zawsze, czy będziemy mieli szansę? Czy ktoś nas odnajdzie i pomoże nam wyjść na powierzchnię? Czy zostaniemy tu na zawsze?
-Cholera jasna! – warczy Robin zatrzymując się tak nagle, że wpadam na niego, odbijam się od jego pleców i ląduję na ścianie, a potem zsuwam się po niej na dół. Jestem wycieńczona i ledwo trzymam się na nogach.
Robin odwraca się do mnie zdejmuje szybko plecak i podaje mi wodę.
- Przepraszam – wzdycha ciężko – Przepraszam cię, Jolie, ale to chyba koniec… - chrypi.
Marszczę czoło.
- Czemu?
- Bo trzeci raz mijamy ten nawis skalny – świeci latarką w stronę kolejnego rozwidlenia.- Raz poszliśmy w lewo, raz w prawo. Zawsze to wracamy…
Przymykam oczy.
- Ślepy tunel? Chodzimy w kółko?
Robin kiwa głową.
- To zawróćmy. – mówię – Wróćmy do poprzedniego rozwidlenia.
Marszczę czoło. Widzę, że coś jest nie tak, Robin pociera skronie, jakby musiał się uspokoić, ale nic nie mówi, tylko patrzy zrezygnowany to na mnie to na plecak to na nieszczęsne rozwidlenie tuneli.
- Co jest? – pytam w końcu.
- Nie mamy gdzie się cofnąć – chrypi – To było pierwsze rozwidlenie.
Ogarnia mnie rozpacz, bo zaczynam rozumieć. Jedyne miejsce gdzie możemy się cofnąć, to Underground, a to pewna śmierć.
- Zawiodłem cię, Jolie – chrypi Robin. – Przepraszam.
- Nie! – krzyczę i wstaję. – Tu musi być jakieś wyjście! Może jest ukryte. Sprawdź czy Simon nie zapakował jakichś wskazówek.
Robin kręci zrezygnowany głową.
- Sprawdzałem… zresztą byłby głupi gdyby to zrobił. Nie chcieli, żeby Ian znalazł wyjście, więc na pewno mapy mieli w głowach…
Jestem zmuszona przyznać mu rację, ale nie zamierzam się poddać. Doszłam tu, to dojdę i na samą górę! Muszę. Dla siebie, dla niego i dla naszego dziecka.
- Ukryte wejście! – krzyczę – Takie jak do Beneath!
Robin zrywa się na nogi i oboje zaczynamy opukiwać ściany w nadziei na jakiś głuchy odgłos. Biegamy w tę i z powrotem, wchodząc dość daleko w każdy z korytarzy. W końcu ja całkowicie opadam z sił i osuwam się na podłogę. Usta mam spierzchnięte, oczy zmęczone od ciągłego wpatrywania się w mrok. Baterie w latarce padły już dawno temu. Opieram się plecami o ścianę.
-Robin… - chrypię. – Wody.
Słyszę, jak podchodzi w moją stronę na czworakach, Też jest wycieńczony. Ledwo ciągnie za sobą plecak.
- Gdzie jesteś? – pyta, ale po chwili łapie mnie za kostkę – O, tu… - oddycha z ulgą. Siada koło mnie i zaczyna wyrzucać wszystko, co jest w plecaku. Odkręca każdą butelkę po kolei i przechyla ja nad moimi ustami. Wszystko, co udaje nam się odzyskać, to kilka kropel i wszystkie dostaję ja.
Podnoszę rękę i pocieram jego policzek, Dotykam jego ust. Są jeszcze bardziej wysuszone niż moje. Nie wiem kiedy ostatnio miał cokolwiek w ustach. Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Wiem, że to koniec i że za chwilę umrzemy.
Wyłączam się, odcinam się od świata. Obejmuję go w pasie i opieram głowę na jego ramieniu. Chłonę jego zapach, który zawsze był taki przyjemny, a obecnie miesza się ze stęchlizną tunelu i zapachem potu i beznadziei. Wsłuchuje się w jego oddech, który jest co raz płytszy tak, jak mój. Rytm jego serca zwalnia i wiem, że mojego też.
- Wybacz mi… - szepcze
 - To nie twoja wina… – ledwo starcza mi sił na wypowiedzenie tych słów.
Tracę przytomność i przenoszę się do krainy szczęścia. Jest przeraźliwie jasno. Są wszyscy, których kocham. Aaron i Jack, Jill i Scott.. Czuję na sobie dłonie Robina. Wszyscy się do mnie uśmiechają. Daleko, pod przeciwległą ścianą stoi Blake.  Zawsze z boku. Typowe.
A tam, daleko? Czy to może być Abby? Nie pamiętam jej aż tak dokładnie… zapomniałam… Skupiam się i próbuję sobie przypomnieć swoją mamę.
Nie, to nie może być ona. Ona nie żyje. Ona była szczuplejsza. Marszczę brwi. Abby miała niebieskie oczy, ona ma brązowe. Pomyliłam się. Oddycham z ulgą. Widzenie zmarłych nie wróży niczego dobrego.  
Zza rogu wychodzi jeszcze jedna postać. Ktoś, kogo myślałam, ze bezpowrotnie straciłam.. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Wyrywam się z objęć Robina i biegnę do niego.

- Simon! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!