Dla
G. z nadzieją, że będzie kontynuować to, co robi…
The worst part of life is waiting.
The best part of life is having someone worth
waiting for
Nie wiem ile czasu mija, ale długo jestem nieprzytomna. Czasami się budzę i docierają do mnie jakieś zniekształcone dźwięki, czuję, że ktoś mnie dotyka i się mną zajmuje, pomaga mi, uśmierza ból… Nie mogę otworzyć oczu, więc nie wiem kto to jest.
Próbuję się podnieść, ale nie mogę tak, jakby moje ciało
mnie nie słuchało. Denerwuje mnie to. Nie lubię niemocy. Chcę mieć kontrolę nad
sobą i nad tym, co robię.
W mojej głowie jest jedno imię, które najwyraźniej dużo dla
mnie znaczy, ale którego nie umiem skojarzyć z twarzą. Robin – to słowo, to
imię krzyczę za każdym razem, kiedy się budzę, jakbym liczyła na to, że sam
jego dźwięk sprawi, że ból odejdzie... Nie wiem kim on jest, nie mogę sobie nic
przypomnieć. Wiem, że jest dla mnie ważny, ale nie umiem skojarzyć kim dla mnie
był. Może ojcem? I co się stało, że nagle go przy mnie nie ma?
Z czasem wracają do mnie różne wspomnienia, ale są to
niezwiązane ze sobą nawzajem przebłyski, pojedyncze obrazy, których nie mogę
połączyć w całość. Widzę lodowy błękit, który z jakiegoś powodu wydaje mi się
ciepły... Widzę dłonie, czuję jak przesuwają się po moim ciele wywołując
przyjemne dreszcze… Widzę usta z małą blizną przy lewym kąciku… Wydaje mi się,
że to wszystko znam jakby od zawsze i za każdym razem kiedy to widzę czuję
przyjemne ciepło i czuję się bezpieczna. Denerwuje mnie tylko to, że ciągle nie
umiem połączyć tych obrazów w całość. Mam wrażenie, że od wybuchy minęło już
kilka miesięcy, nie wiem, może mi się tylko wydaje, bo czas leci inaczej kiedy
się nie ruszasz i nic nie robisz tylko leżysz i czujesz ból.
Dopiero po dłuższym czasie wspomnienia zlewają się w całość
i przypominam sobie kim on jest. Jest moim oparciem, moim kochankiem, moją
miłością, bratnią duszą, bez której nie wyobrażam sobie życia. Pamiętam jego
twarz, pamiętam jego uśmiech, który sprawiał, ze kolana mi miękły, pamiętam
jego dotyk, który rozpalał we mnie żar, pamiętam jego pocałunki… Nigdy nie
chciałam, żeby to się skończyło, nie chciałam tego nawet przez chwilę. Od kiedy
go poznałam, mój światopogląd się zmieniał, okazywało się, że fundamenty
naszego świata postawione są na kłamstwie, i mój świat się walił, ale przy nim
nie miało to znaczenia. Chciałam być
częścią tego nowego świata, tej nowej świadomości opartej na prawdzie i
faktach, chciałam być z nim, gdziekolwiek by to nie było. Tylko to się dla mnie
liczyło.
……..
Odzyskuję przytomność. Wszystko mnie boli. Dosłownie
wszystko, każda jedna część mojego ciała boli. Krzywię się, bo nie mogę już
tego znieść. Krzyczę, a może nie krzyczę? Wydaje mi się, że powinnam krzyczeć.
Takie polecenie wydałam swojemu ciału, ale nie słyszę własnego wrzasku. Nikt
nie przychodzi. Nie wiem gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Nie mogę otworzyć
oczu. Nie docierają do mnie bodźce. Nic nie słyszę poza upiornym dzwonieniem w
uchu, które doprowadza mnie do szału. Próbuję się ruszyć, ale nie mogę.
Do mojej świadomości docierają jakieś obrazy. Jestem prawie
pewna, że to nie teraźniejszość. To chyba ostatnie co pamiętam. Ślub, Robin,
szczęście wypełniające mnie całą. Obrączka. Chcę sprawdzić czy jej nie
zgubiłam, ale nie mogę się ruszyć. Potem pamiętam ucieczkę. Biegnę, kuleję, coś
jest ze mną nie tak… Przypominam sobie, że skręciłam kostkę. Musiała jeszcze
nie być zaleczona po pierwszym skręceniu. Robin mnie niesie, wybuch, upadamy.
On się nie rusza. Nie wiem czy żyje, nie daję rady tego sprawdzić, bo dusi mnie
dym i tracę przytomność. Cholera! To nie tak miało wyglądać…
Czuję delikatne ukłucie tuż poniżej łokcia. Zasypiam nagle,
jakby ktoś mi w tym pomógł.
……
Budzę się ponownie i tym razem otwieram oczy. Nie widzę wyraźnie,
ale przynajmniej nic mnie nie boli. Chyba podali mi coś przeciwbólowego. Mrugam
kilka razy, żeby wyostrzyć wzrok, ale nic się nie poprawia. Podnoszę rękę i
zbliżam ją do twarzy, żeby ją obejrzeć. Przebieram palcami. Wszystko z nimi w
porządku, brakuje tylko obrączki. Próbuję powstrzymać łzy, jestem wściekła, że
od razu po ślubie zgubiłam obrączkę. Nie wiem jak to się mogło stać!
Pociesza mnie myśl, że zaraz zobaczę Robina. Jestem pewna,
że jest gdzieś koło mnie. Jeśli wyciągnęli mnie, musieli też i jego. Na razie
mogę go nie próbować szukać, bo i tak nie mam jak, skoro nie widzę. Próbuję
podnieść drugą rękę, ale nie mogę. Odwracam głowę w bok. Od barku aż do palców
wszystko jest zabandażowane. Wzdycham ciężko. Musiało być ze mną naprawdę źle.
Dotykam swojej twarzy, bo wydaje mi się, że coś z nią nie tak. Jest
zabandażowana. Zaczynam się bać jakie jeszcze obrażenia odkryję, kiedy
opatrunek zostanie zdjęty. Czy będę bardzo oszpecona? Czy Robin będzie w ogóle
chciał na mnie spojrzeć, jeśli będę miała bliznę na policzku na przykład taką
jak ma Jelena? Wciągam głęboko powietrze. Boję się odrzucenia, boję się nawet o
tym myśleć...
Słyszę kroki, drzwi się otwierają. Wiem, bo w pokoju nagle
robi się jaśniej.
- Obudziła się! – krzyczy ktoś. Nie znam tego głosu.
- Robin, gdzie jest Robin? - chrypię.
- Majaczy… – mówi ten sam głos.
Ktoś do mnie podchodzi i kładzie mi dłoń na policzku,
pociera mnie kciukiem. Robin?
- Jolie… - zaczyna.
Marszczę czoło. Znam ten głos. Czy to on? Czy to możliwe, że
to on?
- Robin? – pytam.
Cisza, która jest odpowiedzią na moje pytanie zupełnie mi
nie pasuje. Jeśli to on, powinien mnie już przytulić albo pocałować. Skupiam
wzrok na twarzy, która miała być dla mnie symbolem nadziei. Nic się nie zgadza.
Jasne włosy, ciemne oczy. To nie on. Nie on, więc kto?
Znów pojawiają się przebłyski pamięci. Moje praktyki. On był
moim mentorem. Nie pamiętam jego imienia, było krótkie, jest rok starczy, więc
musiało się zaczynać na I, więcej sobie teraz nie przypomnę, wiem tylko,
że z niewiadomego powodu boję się go.
- Jolie, to ja, Ian.
Ian! Właśnie, to jest jego imię. Ian. Chwileczkę… Ian?
Nieeeeeee!
Przypominam sobie ostatni raz, kiedy go spotkałam, kiedy
próbował zabić Robina, ale przypadkiem o mało nie zabił mnie. Potrząsam głową.
Nie, nie, nie! Nie tu miałam być! Nie tu, tylko tam. Głębiej,
w Beneath. Z Blake’em, Jill i Scottem i przede wszystkim z Robinem.
Chwileczkę, jeśli Ian znalazł mnie, to znalazł też Robina. A
jeśli go znalazł, to na pewno go zabił! Nieeee!
Zbliża się do mnie i powoli pochyla nade mną. Co raz
wyraźniej widzę twarz, której wcale nie chcę oglądać. Nie chciałam trafić do
Underground, chcę do Beneath, albo do Overhead, tak jak sobie obiecaliśmy z
Robinem, nie chcę być tutaj… Nie chcę!
Łzy lecą mi po policzkach, jestem zrozpaczona. Najchętniej
bym go walnęła, ale jedną rękę mam unieruchomioną, a drugą wciąż słabą, więc
odłożę to na później.
Ian pochyla się nade mną i przygląda mi się.
- Co mi zrobiłeś?! – warczę. – Czemu nie widzę?
Ian wzdycha.
- Wzrok ci się poprawi jak leki wypłuczą się z organizmu.
Byłaś w fatalnym stanie… - urywa. – Nie spodziewałem się ciebie tam… - znów
urywa.
Marszczę czoło, coś mi nie pasuje.
- Co się właściwie stało? – pytam.
Odwraca się ode mnie
i wstaje.
- Ważne, że jesteś tutaj… - mówi cicho i pochyla się, żeby
mnie pocałować, ale kładę mu dłoń na piersiach i odpycham.
- Co się stało? – powtarzam z naciskiem – Co to były za
wybuchy? Wiesz coś o tym?
- Nie – jego głos drży i jestem pewna, że kłamie.
Ogarnia mnie wściekłość, próbuję się podnieść, ale nie mogę,
jestem przywiązana do łóżka.
- Co to ma być?! – pytam.
Wzdycha ciężko i całuje mnie w policzek. Zaskakuje mnie,
więc go nie powstrzymuję.
- Miałaś koszmary... – urywa – Spadłaś z łóżka, musieliśmy
cię przypiąć…
Nie pamiętam upadku, ale przypominam sobie koszmary.
Pamiętam, że śniłam. Ian zabiera mnie do Underground zostawiając Robina. Krzyczę,
żeby go też zabrał, żeby go ratował, żeby mu pomógł, ale on nie słucha i zabiera
mnie od niego. Szarpię się i wyrywam z jego uścisku, biegnę do Robina i
przykrywam go swoim ciałem. Chcę go chronić przed Ianem. Krzyczę na niego, żeby
się wynosił, ale ona albo nie słyszy albo ma to gdzieś. Podchodzi do mnie i
odrywa mnie od Robina, rzuca mną o ścianę tak, że uderzam w nią tyłem głowy i
na chwilę tracę kontakt z rzeczywistością. Potem widzę tylko jedną rzecz. Za
każdym razem sen kończy się tak samo. Ian podchodzi do Robina. Bada mu puls.
- Żyje – rzuca przez ramię, a potem wyciąga nóż.
Wszystko zwalnia, widzę dokładnie każdą sekundę. Widzę jak
przykłada mu nóż do gardła. Wiem co się święci, ale nie mogę się ruszyć, żeby
mu pomóc. Kiedy tylko próbuję moja prawa ręka i noga odmawiają posłuszeństwa.
Jestem na wpół przytomna od dymu.
Ostrze prześlizguje się po szyi Robina zostawiając cienką
czerwoną linię. Widzę, jak łapczywie próbuje złapać oddech, ale nie może. Jego
pierś unosi się spazmatycznie kilka razy, aż w końcu przestaje. Ian uśmiecha
się szeroko i z satysfakcją wbija nóż w jego pierś, przebijając jego serce i
nie pozostawiając mi żadnej nadziei.
Podnoszę wzrok i patrzę oprawcy w twarz. Stoi przede mną.
Jeśli moje sny są prawdziwe, to powinnam go teraz zabić.
Nie wiem skąd mi się biorą takie myśli, bo z natury jestem
spokojna i raczej wolę ludziom pomagać niż ich krzywdzić.
Ian pochyla się jeszcze głębiej. Teraz mogłabym go uderzyć,
ale nie robię tego. Wyciąga rękę w kierunku moich barków i odpina jeden z
pasów, którymi byłam przypięta. Potem przesuwa się niżej i kolejno odpina
pozostałe pasy. Jest ich jeszcze trzy. Jeden na brzuchu, jeden na biodrach i
jeden gdzieś w okolicy kolan.
- Jesteś wolna – mówi i uśmiecha się. Ma ładny uśmiech, ale
po tym wszystkim, co sobie o nim przypomniałam, nie mam ochoty się do niego
zbliżać ani na centymetr.
- Co zrobiłeś z Robinem? – pytam.
Spina się, jest wściekły, że o to pytam, ale nic mnie to nie
obchodzi. Patrzę na niego uparcie.
Zauważam z radością, że wzrok mi się poprawia. Z każdą
minutą widzę co raz lepiej. Skupiam całą siłę woli na tym, żeby podnieść rękę.
Kładę mu ją na ramieniu.
- Powiedz mi… - proszę cicho.
- Nic – warczy – Nic nie zrobiłem. Zostawiłem go.
Przez chwilę czuję ulgę, ale zauważam coś niepokojącego w
twarzy Iana, coś jak triumf.
- Ian? Czego mi nie mówisz? – pytam i nagle zaczynam
rozumieć, że jedyny powód dla którego on może się cieszyć, to…
Ręce zaczynają mi się trząść, ale staram się to opanować.
- Czy on żyje? – chrypię niepewnie.
Ian uśmiecha się.
- Nie wiem, ale kiedy go zostawiałem byłem niemal pewien, że
bez pomocy umrze lada chwila.
Nie mogę powstrzymać łez.
To już kolejny raz, kiedy go tracę. Nie mogę tego znieść. Czuję pustkę w
sercu, nie wiem jak mam żyć bez niego. Nie chcę żyć bez niego. Chcę, żebyśmy
byli razem, chcę, żeby do mnie wrócił. Nie obchodzi mnie w jakim będzie stanie,
chcę tylko być przy nim.
Staram się nie pokazać Ianowi jak bardzo zdruzgotana jestem
teraz. Ocieram dłonią mokre policzki i przełykam dumę i podnoszę na niego
wzrok.
W jego twarzy jest coś dziwnego, jakby triumf. Nie wiem
czego on chce, czy czerpie jakąś dziwną radość z krzywdzenia mnie na każdym
kroku? Czy patrzenie na to jak po raz kolejny przeżywam potencjalną śmierć
ukochanego jest dla niego jakąś makabryczną przyjemnością?
- Z czego się cieszysz? – pytam smutno – Przecież wiesz, że
bez względu na to co zrobisz, nigdy nie pokocham cię tak jak jego…
Ian uśmiecha się.
- Nie zależy mi na tym. Nie chcę żebyś mnie kochała. –
przesuwa palcem po moim nosie.
Znów jego wyraz twarzy mówi coś innego, jego oczy są ciepłe,
kiedy na mnie patrzy, a zimne, kiedy stara się udawać, że go nie obchodzę. Nie
wierzę w to.
– Wystarczy, że fizycznie będziesz moja. – jego spojrzenie
znów wieje chłodem.
Wzdrygam się.
Nie! Znowu to samo, znowu będzie mnie dotykał, całował… Nie…
- A co z Jeleną? – pytam – Ona cię kocha.
Ian wybucha śmiechem.
- To nie ma znaczenia. – jego uśmiech jest enigmatyczny,
jakby chciał mi coś powiedzieć.
Szturcham go lekko.
- Zasady rządzące Underground zmieniły się od czasu, kiedy
Jack odszedł, a ja zająłem jego miejsce.
Zaczynam się trząść. Nie wiem czy chcę wiedzieć więcej. Chcę
zmienić temat, bo ten mnie przeraża, wolę się o tym wszystkim dowiedzieć od
kogokolwiek innego.
- Te wybuchy… - zaczynam - Czy to była kolejna próba zabicia
go w twoim wykonaniu?
Odwraca się ode mnie, ale zmuszam go, żeby na mnie spojrzał.
- Kłamałeś. – mówię – wiem, że doskonale wiesz skąd się
wzięły.
Wzrusza ramionami.
- Wiem, bo sam kazałem wysadzić w powietrze całe wasze
przejście do Overhead. – śmieje się –
caluteńka droga została wyburzona. Nic nie zostało. Nie ma szans na ucieczkę.
Znowu nie mogę powstrzymać łez. Jeśli wysadził przejście, to
nawet jeśli Robin żyje, jeśli udało się im go odratować, to nie mają szans. Są
zdziesiątkowani, bo niektórzy już uciekli, a inni prawdopodobnie zginęli w
tunelu podczas wybuchów. Wyobrażam sobie te rodziny z dziećmi uwięzione tam już
na zawsze. Myślę o moich przyjaciołach i o Robinie i Jacku i Aaronie. Wszyscy
zostali w Beneath odcięci od świata. Nie mają szans chować się tam w
nieskończoność, a Ian pewnie niedługo będzie chciał się ich pozbyć.
Widzę, że Ian wychodzi, a ja chcę wiedzieć jeszcze jedno.
Muszę.
- Ile czasu byłam nieprzytomna? – pytam.
Ian zastyga z ręką na klamce. Nie odwraca się do mnie.
– Utrzymywaliśmy cię w śpiączce. Byłaś w fatalnym stanie.
Groziła ci amputacja i kompletnie oślepnięcie. – chrypi – Mało nie umarłaś. –
głos mu drży i przez chwilę mam wrażenie, że wraca ten chłopak, którego
poznałam na symulacjach, ale potem on potrząsa głową i odwraca się do mnie i
jego spojrzenie jest znowu zimne, mimo, że widzę łzy w jego oczach i wiem, że
wciąż mu na mnie zależy, że mnie kocha, mimo, że stara się tego nie pokazywać.
- Ile czasu? – pytam ponownie.
- Dwa miesiące – rzuca i wychodzi zatrzaskując za sobą
drzwi.
Dwa miesiące…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!