Me

Me

niedziela, 19 maja 2013

Somewhere in between 12

Siedzę na ziemi, a on kuca przy mnie. Obejmuję kolana dłońmi i kiwam się w przód i w tył. Nie mogę uwierzyć w to, że Simon naprawdę myślał, że to dobry pomysł. Nie mogę uwierzyć w to, że mi to zrobił, że to według niego jest idealny prezent…
Wszystkie wspomnienia wracają teraz ze zdwojoną siłą. Nie mogę ich odgonić, nie mogę na niego spojrzeć, bo samo spojrzenie lodowo błękitnych oczu powoduje nieznośny ból w klatce piersiowej… Nie mogę się ruszyć, nie chcę się ruszać, chcę zniknąć i nigdy więcej nie czuć tego co teraz. Wściekłość miesza się we mnie z bezradnością, złość i miłość przeplatają się co chwilę. Najpierw mam ochotę wykrzyczeć mu wszystko w twarz, a chwilę potem chcę się do niego przytulić i chcę poczuć to ciekło, które zawsze towarzyszyło jego dotykowi… Jestem kompletnie skołowana.   
Dotyka mojego ramienia, jego dotyk pali mnie nieprzyjemnym, żrącym ogniem. Odsuwam się od niego. Chyba jednak nie chcę, żeby mnie dotykał, bo jego dotyk powoduje, że przypominam sobie jaką krzywdę mi wyrządził, czuję cały ból, który czułam po przeczytaniu listu.
- Jolie… - jego głos jest chrapliwy jakby płakał i błagalny. Nie rozumiem tego. Przecież mnie zostawił, wolał ją, dlaczego teraz płacze, dlaczego mówi do mnie w ten sposób, dlaczego wciąż wymawia moje imię tak, jakby mu na mnie zależało.
Nie mogę się zmusić, żeby podnieść na niego wzrok, nie umiem na niego patrzyć, nie potrafię znieść tego bólu w piersi, który pojawił się kiedy tylko ujrzałam jego twarz.
- Mówiłem ci… - syczy Simon – Mówiłem, że ona tego nie przeżyje, że to za dużo, że nie da rady…
Mówią o mnie jakby mnie tu nie było, więc im to ułatwiam. Ukrywam twarz w dłoniach i niechcący strącam perukę na ziemię. Słyszę okrzyk przerażenia, który wydobywa się z jego ust.
- Nie miałem pojęcia… - urywa. – Nie wiedziałem, ze była aż tak poważnie ranna, aż tak poparzona… Czemu mi nie powiedziałeś, że było aż tak źle?
- A co by to zmieniło? – Simon pozwala, żeby jego słowa zawisły na chwilę w powietrzu.
Robin się nie odzywa.
Ja wiem co by to zmieniło. Nic. Kompletnie, zupełnie, całkowicie NIC.
- Było źle, ale teraz jest znacznie gorzej – warczy w końcu Simon, pierwszy raz słyszę, żeby był tak zdenerwowany – Włosy jej odrosną, blizny zbledną, przynajmniej te fizyczne… - urywa.
Robin wzdycha ciężko.
- Ja….
- Daruj sobie – warczy Simon – Spójrz na nią! Nie wiem czy kiedykolwiek naprawisz to, co jej zrobiłeś…
Czyjeś ręce obejmują mnie i pomagają mi wstać. Poddaję się temu, bo wiem, że to nie on. Ten dotyk jest inny, teraz czuję to dokładnie, teraz, kiedy obaj są przy mnie wyraźnie słyszę delikatne różnice w tonie ich głosu, czuję różnice w tym, jak moja skóra reaguje na ich dotyk. Wiem, ze to nie on, bo nie ogarnia mnie żar, tylko spokój. Simon prowadzi mnie na łóżko i sadza na nim. Siada naprzeciwko mnie i kładzie mi dłonie na ramionach.
- Jolie, proszę cię, wysłuchaj go… - urywa.
Kręcę głową.
Czego mam jeszcze słuchać? Co on mi jeszcze może powiedzieć? Że cieszy się, że znalazłam kogoś, kto zgodził się mną zaopiekować, mimo, że wie, że do końca życia będę chodzić z otwartą raną w sercu?
To się nie ma prawa zagoić, a ja mam prawo nie chcieć go więcej widzieć! I nie chcę! Nie chcę go oglądać… Chcę… Nie, nie wiem. Moje serce rwie się do niego i bije mocniej przy każdym jego geście, przy każdym słowie, ale mój umysł odrzuca go, pamiętam co zrobiły mi jego słowa, pamiętam jak mnie bolały… Nie chcę tego czuć po raz kolejny, nie dam się znowu zranić. Nigdy! 
Simon pociera moje ramiona. Wiem, że chce mnie pocieszyć, ale w ogóle mi nie pomaga. Moja skóra domaga się ognia i każdy dotyk, który mi go nie dostarcza, jest dla mnie jak uderzenie batem, jak stwierdzenie po raz kolejny, że on mnie już nie chce i nigdy nie będzie chciał.   
- A mnie wysłuchasz? – pyta.
Podnoszę wzrok i patrzę mu w oczy. Skupiam wzrok na jego twarzy tak, żeby nie widzieć tego, co jest za nim, bo za nim jest on…
Simon nigdy mnie nie okłamał i nie zranił, zawsze chciał dla mnie dobrze…
- Tak.. – wzdycham i dodaję tak cicho jak mogę – Ale zabierz go stąd. Nie chcę go więcej widzieć.
Simon wstaje i podchodzi do niego, kładzie mu dłonie na ramionach i przez chwilę z nim rozmawia. Nie słucham ich, nie chcę wiedzieć o czym rozmawiają. Robin kłóci się z nim, ale końcu Simon podnosi z ziemi kule i podaje mu, a ten trochę niezgrabnie podchodzi do drzwi.
- Poczekam w salonie… - patrzy na mnie.
Wiem, mimo, że na niego nie patrzę. Wiem, bo czuję na  sobie jego wzrok. Tylko on tak na mnie patrzy, ale ja nie chcę na niego spoglądać, to za bardzo boli.
Robin przez chwilę się waha, patrzę na jego stopy ustawione pod dziwnym kątem, jakby nie do końca nad nimi panował.
Nie mam odwagi podnieść wzroku i spojrzeć mu w twarz, nie mam odwagi patrzeć w lodowo błękitne oczy, bo wiem, że kiedy w nie spojrzę, wrócą najcudowniejsze wspomnienia, najboleśniejsze wspomnienia.
- Poćwicz chodzenie, powinno być co raz lepiej – te słowa Simona nie mają dla mnie sensu, ale to nie ważne.
Robin wychodzi, a Simon zamyka za nim drzwi. Przygląda mi się i milczy. Nie wiem skąd bierze się we mnie ta złość, ale narasta i z każdą chwilą jest co raz silniejsza i już nie mogę wytrzymać.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyczę – Po co go tu przywlokłeś?! Macie jakąś chorą satysfakcję z patrzenia na moje cierpienie?
Simon wzdycha i podchodzi do mnie.
- Nie wiem co zrobiłem, że myślisz o mnie w ten sposób, Jolie… - ściska moją dłoń – Chcę twojego dobra, zawsze chciałem tylko tego... – waha się przez chwilę, ale w końcu dodaje. – Kocham cię.  
Kręcę głową. Cholera, po co on to mówi? Złość zamienia się w poczucie winy, które kłuje mnie w pierś tysiącem igieł.
- Simon, ja… - urywam.
- Wiem, że ty do mnie nic nie czujesz… - przez jego twarz przebiega grymas bólu. 
Chcę mu powiedzieć, że to nie tak, że coś czuję, że go lubię, że mu ufam, że wiem, że mnie nie skrzywdzi i że zawsze będzie przy mnie jeśli będę go potrzebować… Mogę mu to powiedzieć, ale tego nie robię, bo wiem, że nie o to mu chodzi. Wszystko poniżej ‘kocham cię’, to tak jakby nic. Chcę się odezwać, ale nie mogę, nie powinnam, bo on ma rację. To co powiedział to najczystsza prawda. Nie mogę się z tym kłócić. Nie kocham go i pewnie nigdy nie pokocham. Patrzę mu w oczy i ściskam lekko jego dłoń.
- To nic… - szepcze, ale ton jego głosu mówi coś innego – Chcę, żebyś ty była szczęśliwa, a widzę, że bez niego nie będziesz.
- Ja nie chcę jego łaski – warczę – Nie chcę, żeby był ze mną ze względu na dziecko… - Simon zatyka mi usta dłonią.
Kreci głową i pokazuje na drzwi.
- On nic nie wie o dziecku. Nie powinien się w ten sposób dowiadywać. – szepcze mi do ucha.
- Nie powiedziałeś mu? – pytam zdziwiona.
O poparzeniu mu powiedział, o wielu rzeczach mu powiedział, a o dziecku nie? Dziwne…
Wzrusza ramionami.
- Uznałem, że ty powinnaś to zrobić. – oznajmia to takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie… Bo jest…
Uśmiecham się lekko, ale zaraz potem wracam do rzeczywistości.
- Jak go zmusiłeś, żeby tu przyszedł?! –pytam.
Simon wzdycha ciężko i poprawia się na łóżku, ja robię to samo. Czuję, że szykuje się dłuższa rozmowa, że będzie wiele wyjaśniania, że mogą być łzy…
- Zacznę od początku…
Kiwam głową i wytężam słuch.
- Robin był załamany jak dowiedział się, że z jesteś w bardzo ciężkim stanie po wybuchu… - wyjaśnia. – Bał się, że cię nie odratujemy, ale obiecałem mu, że będę nad tobą czuwał, zdawałem mu relacje z przebiegu twojego leczenia, oszczędzając mu paru szczegółów, żeby nie martwił się za bardzo, bo on sam też nie był w najlepszym stanie…
Przeszywa mnie dreszcz. Nie wiem dlaczego założyłam, że kiedy pisał list był w pełni sił…
- Co się z nim działo? – pytam.
- Robin był sparaliżowany. – mówi cicho – Nie miał władzy w nogach. Teraz dopiero ją odzyskuje…
Zaczynam kojarzyć fakty.
- Dziś rano… - urywam
Kiwa głową i uśmiecha się smutno
- To co dziś ukradłem, było lekiem dla niego.
Dzisiaj? Czemu nie tydzień temu? Czemu kazał mu tyle czasu czekać i cierpieć? Czy on nie ma sumienia?
- Czemu nie dałeś mu tego wcześniej?! – krzyczę.
Na widok jego miny robi mi się strasznie głupio. Pomógł mu, a ja jeszcze na niego naskakuję. Nie musiał się przecież narażać, żeby doprowadzić go do porządku. To nie jego obowiązek …
- Przepraszam – szepczę.
Simon wzdycha.
- Jolie, ja nie jestem lekarzem ani genetykiem, nie miałem pojęcia, ze mogą to wyleczyć dopóki parę dni temu nie zobaczyłem swojego kolegi jak chodzi. – bierze głęboki oddech – Wiedziałem, że wcześniej był sparaliżowany i że pracowali nad lekiem dla niego, nad lekiem odbudowującym komórki nerwowe i rdzeń.
Kiwam głową.
- Wcześniej nie mogłem mu pomóc… - spuszcza wzrok.
- W ogóle nie musiałeś tego robić, ale zrobiłeś…
- Tak, Jolie, jak mówiłem jestem gotów na każde poświęcenie dla ciebie, nawet jeśli ma to oznaczać, że odejdziesz z nim zostawiając mnie… - głos mu więźnie.
Dociera do mnie skala poświęcenia na jakie się dla mnie zdecydował. W gardle mam wielką gulę. To poczucie winy, współczucie i niesamowita wdzięczność. Podziwiam go, bo nie wiem czy ja potrafiłabym pokochać kogoś aż tak, żeby zrezygnować z własnego szczęścia i patrzeć spokojnie jak moja ukochana osoba odchodzi z kimś innym. Zaczynam płakać. Nie nad sobą a nad nim. Nie ogarniam takiej miłości, zwłaszcza, że on prawie mnie nie zna. Dopiero po jakimś czasie dociera do mnie, ze to bez sensu, że przecież nie odejdę z kimś, kto mnie nie chce…
- Powiedziałam ci już, że nie chcę, żeby był ze mną z litości! – warczę.
Simon kręci głową i wzdycha ciężko.
- Jolie, jak mogłaś w ogóle uwierzyć w ten list? – pyta – Naprawdę nie wiesz ile dla niego znaczysz?
Patrzę na niego, ale jakbym go nie widziała. Słucham co mówi, ale kompletnie nie rozumiem. Kręcę głową.
- Jolie, on nie chciał, żebyś musiała żyć z kaleką, a wiedział, że za wszelką cenę będziesz chciała dotrzymać ślubnej obietnicy. – bierze mój podbródek i zmusza mnie, żebym na niego spojrzała. – Był przekonany, że nie będziesz go chciała, ale mu tego nie powiesz. – odwraca wzrok - Uznał, że powinien cię zniechęcić.
Marszczę czoło.
- Jak on mógł pomyśleć, że kiedykolwiek przestanę go kochać? – chrypię.
Simon wzrusza ramionami.
- Mówiłem mu, że to głupi pomysł, że nie powinien tego pisać, ale uparł się... Był przekonany, że robi to dla twojego dobra.
Oddycham głęboko, żeby się uspokoić. Co on sobie myślał? Jak mógł założyć, że wie lepiej jak się zachowam? Jak mógł uważać, że wie lepiej ode mnie? Obiecywałam mu, że na zawsze, że wszystko, co jest moje, jest też jego, że będę go kochała już do końca świata… Nie wiem jak mógł nie zrozumieć tego przekazu, nie wiem jak mógł nie pojąć co do niego mówię, nie wiem jak może uważać, że kłamałam… może nie uważa, że kłamałam, tylko, że nie mówiłam szczerze? Nie wiem… Przecież jeśli zakładałby, że wiem, co mówię, nie uważałby, że zostawię go gdy tylko cokolwiek mu się stanie…
- I teraz myśli, że co? – warczę – Złamał mi serce… - głos mi się łamie i znowu zaczynam płakać.
Czuję głęboki, fizyczny ból w sercu. Nigdy nie przypuszczałam, że uczucia mogą sięgać tak głęboko i wywoływać tak realny, dotkliwy, fizyczny ból.
- Wiem, Jolie… Wiem, że cię skrzywdził - wzdycha – Ale wiem też, bo widzę to teraz wyraźnie… - urywa i bierze głęboki wdech -  wiem, że nie potrafisz żyć bez niego i że nigdy o nim nie zapomnisz. Daj mu wyjaśnić…
Kręcę głową. Simon też kręci.
- Zrobił głupotę, postąpił źle, wiem o tym i on też to wie, dlatego dzisiaj przyszedł…
Wyciągam list schowany w biustonoszu i czytam go jeszcze raz.
Dwa słowa kłują mnie najbardziej. Ona… Ideał…
- A co z nią? – Simon patrzy na mnie pytająco, a ja powtarzam jeszcze raz – Co z nią? – po chwili wahania postanawiam doprecyzować -  Co z lepszą Jolie?
Simon śmieje się, ale ja patrzę na niego karcąco.
To nie jest śmieszne… Tylko to przebiega mi teraz przez myśl.
Uśmiech mu gaśnie, wzdycha i podnosi na mnie wzrok.
- Zareagował na nią tak jak ty na mnie. – próbuje się uśmiechnąć, jakby to był, żart, ale nie wychodzi mu. - Nie dał się nabrać, nigdy nie spojrzał na nią tak jak patrzy na ciebie.
Marszczę czoło. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
- Naprawdę, uwierz mi, nawet jej nie dotknął. Od razu wiedział, że coś jest nie tak.
No to był silniejszy ode mnie – myślę. Ja z początku ich pomyliłam…
- Jesteście straszni! – warczy po dłuższej chwili milczenia Simon.
Patrzę na niego zdumiona.
- Kochacie się oboje jak wariaci, ale żadne z was nie wierzy w prawdziwość uczucia tej drugiej osoby… - urywa, słyszę podenerwowanie w jego głosie – Jak wy w ogóle jesteście w stanie w ten sposób funkcjonować?!
Ściągam brwi. Co do zasady, ma rację. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Kiwam głową, ale bez przekonania.
- Jolie, on… - urywa i macha ręką.
- Co?! – naciskam, czuję, że to ważne.
- On chciał to dotrzeć zaraz po wysłaniu ci tego listu… - patrzy na mnie badawczo – Miał koszmarne wyrzuty sumienia. Nie mógł znieść, ze cię tak potraktował. – znów na chwilę przerywa i przygląda mi się – Blake go powstrzymał, miał tu dzisiaj po ciebie przyjść, żeby cię zabrać na dół, żeby skończyć z tym idiotycznym pisaniem kłamliwych listów, ale… - wzdycha – plany się zmieniły…
Wzdycham ciężko. O mało co nie spełniły się moje najgorsze przypuszczenia, moje koszmary… Robin mógł zrobić coś głupiego, gdyby tu przyszedł, Ian bez mrugnięcia okiem by go zabił i… Nie chcę nawet o tym myśleć…
Simon wstaje i wyciąga do mnie rękę. Wsuwam w nią dłoń i wstaję powoli.
- Porozmawiajcie… - szepcze – potem zdecydujesz co robić…
Zarzucam mu ręce na szyję i całuję go w policzek. Tak zwyczajnie, krótko, jak przyjaciela. Z początku sztywnieje, ale potem obejmuje mnie mocno i przyciąga do siebie.
Nie wiem czym zasłużyłam sobie na dwóch aniołów stróżów, których ktoś postawił na mojej drodze. Nie wiem co zrobiłam, żeby zapracować na obecność Blake’a i Simona. To jest…
- Nigdy ci się nie odwdzięczę… - chrypię.
Simon kiwa smętnie głową i otwiera drzwi. Robin stoi na środku salonu, kule są oparte o ścianę za nim, kilka kroków dalej. Podchodzi do mnie i wyciąga niepewnie rękę. Jego kroki są jeszcze trochę chwiejne, ale radzi sobie zadziwiająco dobrze. Podnoszę na chwilę wzrok na Simona, ale on kiwa głową i gestem zaprasza nas do sypialni.
- Nie będę wam przeszkadzał – mówi cicho.
Znów spoglądam na Robina. W jego oczach widzę niepokój i niepewność. Robię krok do przodu i obejmuję go w pasie przyciskając policzek do jego piersi. Słyszę przyspieszone bicie jego serca. Jego ręce powoli zaciskają się na mojej talii, pochyla głowę, czuję jego oddech na policzku. Przesuwa dłonią po mojej szyi tak, jakby odgarniał mi włosy i całuje mnie delikatnie. Przepełnia mnie cudowne uczucie. To mój ukochany gest.
Skąd on to wie? Skąd on wie za czym tęskniłam najbardziej? Skąd wie, czego nie mogłam odżałować?
Nie wiem, nic mnie nie obchodzi, mój instynkt samozachowawczy chowa się gdzieś głęboko za gęstą zasłoną uczuć, których tak bardzo mi brakowało. Już wiem, że cokolwiek nie zrobi, cokolwiek nie powie i tak zawsze będę należała do niego. Może mnie zranić jeszcze milion razy, a ja i tak do niego wrócę, kiedy tylko wyciągnie do mnie rękę. Nie potrafię nad tym zapanować. Tego chce moje serce, tego ja chcę…
Moje dłonie zaciskają się na jego koszulce i przyciągam go bliżej.
- Jak mogłeś? – pytam cicho, a on całuje mnie w szyję. Nic nie mówi, ale czuję, że jego dłonie i wargi drżą.
Nie daje mi to spokoju. Muszę go o to zapytać.
– Jak mogłeś pomyśleć, że nie będę cię kochała, jeśli…  - szlocham
Jak mogłeś uznać, że moje „kocham cię” znaczy tak niewiele? – dodaję myślach
Moje łzy moczą jego koszulę.
- Nie wiem… - chrypi – Och, Jolie, przepraszam…
Obejmuje mnie jeszcze mocniej i cofa mnie kilka kroków, słyszę, że zamyka za sobą drzwi do sypialni.
Wciąż kurczowo ściskam materiał koszuli. Nie chcę jej puszczać, bo wciąż boję się, że to sen. Drżę. Nawet jeśli to tylko sen, nie chcę się budzić, niech on trwa wiecznie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!