Siedzę na ziemi, a on kuca przy mnie. Obejmuję kolana dłońmi
i kiwam się w przód i w tył. Nie mogę uwierzyć w to, że Simon naprawdę myślał,
że to dobry pomysł. Nie mogę uwierzyć w to, że mi to zrobił, że to według niego
jest idealny prezent…
Wszystkie wspomnienia wracają teraz ze zdwojoną siłą. Nie
mogę ich odgonić, nie mogę na niego spojrzeć, bo samo spojrzenie lodowo
błękitnych oczu powoduje nieznośny ból w klatce piersiowej… Nie mogę się
ruszyć, nie chcę się ruszać, chcę zniknąć i nigdy więcej nie czuć tego co
teraz. Wściekłość miesza się we mnie z bezradnością, złość i miłość przeplatają
się co chwilę. Najpierw mam ochotę wykrzyczeć mu wszystko w twarz, a chwilę
potem chcę się do niego przytulić i chcę poczuć to ciekło, które zawsze
towarzyszyło jego dotykowi… Jestem kompletnie skołowana.
Dotyka mojego ramienia, jego dotyk pali mnie nieprzyjemnym,
żrącym ogniem. Odsuwam się od niego. Chyba jednak nie chcę, żeby mnie dotykał,
bo jego dotyk powoduje, że przypominam sobie jaką krzywdę mi wyrządził, czuję
cały ból, który czułam po przeczytaniu listu.
- Jolie… - jego głos jest chrapliwy jakby płakał i błagalny.
Nie rozumiem tego. Przecież mnie zostawił, wolał ją, dlaczego teraz płacze,
dlaczego mówi do mnie w ten sposób, dlaczego wciąż wymawia moje imię tak, jakby
mu na mnie zależało.
Nie mogę się zmusić, żeby podnieść na niego wzrok, nie umiem
na niego patrzyć, nie potrafię znieść tego bólu w piersi, który pojawił się
kiedy tylko ujrzałam jego twarz.
- Mówiłem ci… - syczy Simon – Mówiłem, że ona tego nie
przeżyje, że to za dużo, że nie da rady…
Mówią o mnie jakby mnie tu nie było, więc im to ułatwiam. Ukrywam
twarz w dłoniach i niechcący strącam perukę na ziemię. Słyszę okrzyk
przerażenia, który wydobywa się z jego ust.
- Nie miałem pojęcia… - urywa. – Nie wiedziałem, ze była aż
tak poważnie ranna, aż tak poparzona… Czemu mi nie powiedziałeś, że było aż tak
źle?
- A co by to zmieniło? – Simon pozwala, żeby jego słowa
zawisły na chwilę w powietrzu.
Robin się nie odzywa.
Ja wiem co by to zmieniło. Nic. Kompletnie, zupełnie,
całkowicie NIC.
- Było źle, ale teraz jest znacznie gorzej – warczy w końcu Simon,
pierwszy raz słyszę, żeby był tak zdenerwowany – Włosy jej odrosną, blizny zbledną,
przynajmniej te fizyczne… - urywa.
Robin wzdycha ciężko.
- Ja….
- Daruj sobie – warczy Simon – Spójrz na nią! Nie wiem czy
kiedykolwiek naprawisz to, co jej zrobiłeś…
Czyjeś ręce obejmują mnie i pomagają mi wstać. Poddaję się temu,
bo wiem, że to nie on. Ten dotyk jest inny, teraz czuję to dokładnie, teraz,
kiedy obaj są przy mnie wyraźnie słyszę delikatne różnice w tonie ich głosu,
czuję różnice w tym, jak moja skóra reaguje na ich dotyk. Wiem, ze to nie on,
bo nie ogarnia mnie żar, tylko spokój. Simon prowadzi mnie na łóżko i sadza na
nim. Siada naprzeciwko mnie i kładzie mi dłonie na ramionach.
- Jolie, proszę cię, wysłuchaj go… - urywa.
Kręcę głową.
Czego mam jeszcze słuchać? Co on mi jeszcze może powiedzieć?
Że cieszy się, że znalazłam kogoś, kto zgodził się mną zaopiekować, mimo, że
wie, że do końca życia będę chodzić z otwartą raną w sercu?
To się nie ma prawa zagoić, a ja mam prawo nie chcieć go
więcej widzieć! I nie chcę! Nie chcę go oglądać… Chcę… Nie, nie wiem. Moje
serce rwie się do niego i bije mocniej przy każdym jego geście, przy każdym
słowie, ale mój umysł odrzuca go, pamiętam co zrobiły mi jego słowa, pamiętam
jak mnie bolały… Nie chcę tego czuć po raz kolejny, nie dam się znowu zranić.
Nigdy!
Simon pociera moje ramiona. Wiem, że chce mnie pocieszyć,
ale w ogóle mi nie pomaga. Moja skóra domaga się ognia i każdy dotyk, który mi
go nie dostarcza, jest dla mnie jak uderzenie batem, jak stwierdzenie po raz
kolejny, że on mnie już nie chce i nigdy nie będzie chciał.
- A mnie wysłuchasz? – pyta.
Podnoszę wzrok i patrzę mu w oczy. Skupiam wzrok na jego
twarzy tak, żeby nie widzieć tego, co jest za nim, bo za nim jest on…
Simon nigdy mnie nie okłamał i nie zranił, zawsze chciał dla
mnie dobrze…
- Tak.. – wzdycham i dodaję tak cicho jak mogę – Ale zabierz
go stąd. Nie chcę go więcej widzieć.
Simon wstaje i podchodzi do niego, kładzie mu dłonie na
ramionach i przez chwilę z nim rozmawia. Nie słucham ich, nie chcę wiedzieć o
czym rozmawiają. Robin kłóci się z nim, ale końcu Simon podnosi z ziemi kule i
podaje mu, a ten trochę niezgrabnie podchodzi do drzwi.
- Poczekam w salonie… - patrzy na mnie.
Wiem, mimo, że na niego nie patrzę. Wiem, bo czuję na sobie jego wzrok. Tylko on tak na mnie
patrzy, ale ja nie chcę na niego spoglądać, to za bardzo boli.
Robin przez chwilę się waha, patrzę na jego stopy ustawione
pod dziwnym kątem, jakby nie do końca nad nimi panował.
Nie mam odwagi podnieść wzroku i spojrzeć mu w twarz, nie
mam odwagi patrzeć w lodowo błękitne oczy, bo wiem, że kiedy w nie spojrzę,
wrócą najcudowniejsze wspomnienia, najboleśniejsze wspomnienia.
- Poćwicz chodzenie, powinno być co raz lepiej – te słowa
Simona nie mają dla mnie sensu, ale to nie ważne.
Robin wychodzi, a Simon zamyka za nim drzwi. Przygląda mi
się i milczy. Nie wiem skąd bierze się we mnie ta złość, ale narasta i z każdą
chwilą jest co raz silniejsza i już nie mogę wytrzymać.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyczę – Po co go tu
przywlokłeś?! Macie jakąś chorą satysfakcję z patrzenia na moje cierpienie?
Simon wzdycha i podchodzi do mnie.
- Nie wiem co zrobiłem, że myślisz o mnie w ten sposób,
Jolie… - ściska moją dłoń – Chcę twojego dobra, zawsze chciałem tylko tego... –
waha się przez chwilę, ale w końcu dodaje. – Kocham cię.
Kręcę głową. Cholera, po co on to mówi? Złość zamienia się w
poczucie winy, które kłuje mnie w pierś tysiącem igieł.
- Simon, ja… - urywam.
- Wiem, że ty do mnie nic nie czujesz… - przez jego twarz
przebiega grymas bólu.
Chcę mu powiedzieć, że to nie tak, że coś czuję, że go
lubię, że mu ufam, że wiem, że mnie nie skrzywdzi i że zawsze będzie przy mnie
jeśli będę go potrzebować… Mogę mu to powiedzieć, ale tego nie robię, bo wiem,
że nie o to mu chodzi. Wszystko poniżej ‘kocham cię’, to tak jakby nic. Chcę
się odezwać, ale nie mogę, nie powinnam, bo on ma rację. To co powiedział to
najczystsza prawda. Nie mogę się z tym kłócić. Nie kocham go i pewnie nigdy nie
pokocham. Patrzę mu w oczy i ściskam lekko jego dłoń.
- To nic… - szepcze, ale ton jego głosu mówi coś innego –
Chcę, żebyś ty była szczęśliwa, a widzę, że bez niego nie będziesz.
- Ja nie chcę jego łaski – warczę – Nie chcę, żeby był ze
mną ze względu na dziecko… - Simon zatyka mi usta dłonią.
Kreci głową i pokazuje na drzwi.
- On nic nie wie o dziecku. Nie powinien się w ten sposób
dowiadywać. – szepcze mi do ucha.
- Nie powiedziałeś mu? – pytam zdziwiona.
O poparzeniu mu powiedział, o wielu rzeczach mu powiedział,
a o dziecku nie? Dziwne…
Wzrusza ramionami.
- Uznałem, że ty powinnaś to zrobić. – oznajmia to takim
tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie… Bo jest…
Uśmiecham się lekko, ale zaraz potem wracam do
rzeczywistości.
- Jak go zmusiłeś, żeby tu przyszedł?! –pytam.
Simon wzdycha ciężko i poprawia się na łóżku, ja robię to
samo. Czuję, że szykuje się dłuższa rozmowa, że będzie wiele wyjaśniania, że
mogą być łzy…
- Zacznę od początku…
Kiwam głową i wytężam słuch.
- Robin był załamany jak dowiedział się, że z jesteś w
bardzo ciężkim stanie po wybuchu… - wyjaśnia. – Bał się, że cię nie odratujemy,
ale obiecałem mu, że będę nad tobą czuwał, zdawałem mu relacje z przebiegu
twojego leczenia, oszczędzając mu paru szczegółów, żeby nie martwił się za
bardzo, bo on sam też nie był w najlepszym stanie…
Przeszywa mnie dreszcz. Nie wiem dlaczego założyłam, że
kiedy pisał list był w pełni sił…
- Co się z nim działo? – pytam.
- Robin był sparaliżowany. – mówi cicho – Nie miał władzy w
nogach. Teraz dopiero ją odzyskuje…
Zaczynam kojarzyć fakty.
- Dziś rano… - urywam
Kiwa głową i uśmiecha się smutno
- To co dziś ukradłem, było lekiem dla niego.
Dzisiaj? Czemu nie tydzień temu? Czemu kazał mu tyle czasu
czekać i cierpieć? Czy on nie ma sumienia?
- Czemu nie dałeś mu tego wcześniej?! – krzyczę.
Na widok jego miny robi mi się strasznie głupio. Pomógł mu,
a ja jeszcze na niego naskakuję. Nie musiał się przecież narażać, żeby
doprowadzić go do porządku. To nie jego obowiązek …
- Przepraszam – szepczę.
Simon wzdycha.
- Jolie, ja nie jestem lekarzem ani genetykiem, nie miałem
pojęcia, ze mogą to wyleczyć dopóki parę dni temu nie zobaczyłem swojego kolegi
jak chodzi. – bierze głęboki oddech – Wiedziałem, że wcześniej był
sparaliżowany i że pracowali nad lekiem dla niego, nad lekiem odbudowującym
komórki nerwowe i rdzeń.
Kiwam głową.
- Wcześniej nie mogłem mu pomóc… - spuszcza wzrok.
- W ogóle nie musiałeś tego robić, ale zrobiłeś…
- Tak, Jolie, jak mówiłem jestem gotów na każde poświęcenie
dla ciebie, nawet jeśli ma to oznaczać, że odejdziesz z nim zostawiając mnie… -
głos mu więźnie.
Dociera do mnie skala poświęcenia na jakie się dla mnie
zdecydował. W gardle mam wielką gulę. To poczucie winy, współczucie i
niesamowita wdzięczność. Podziwiam go, bo nie wiem czy ja potrafiłabym pokochać
kogoś aż tak, żeby zrezygnować z własnego szczęścia i patrzeć spokojnie jak
moja ukochana osoba odchodzi z kimś innym. Zaczynam płakać. Nie nad sobą a nad
nim. Nie ogarniam takiej miłości, zwłaszcza, że on prawie mnie nie zna. Dopiero
po jakimś czasie dociera do mnie, ze to bez sensu, że przecież nie odejdę z
kimś, kto mnie nie chce…
- Powiedziałam ci już, że nie chcę, żeby był ze mną z
litości! – warczę.
Simon kręci głową i wzdycha ciężko.
- Jolie, jak mogłaś w ogóle uwierzyć w ten list? – pyta –
Naprawdę nie wiesz ile dla niego znaczysz?
Patrzę na niego, ale jakbym go nie widziała. Słucham co
mówi, ale kompletnie nie rozumiem. Kręcę głową.
- Jolie, on nie chciał, żebyś musiała żyć z kaleką, a
wiedział, że za wszelką cenę będziesz chciała dotrzymać ślubnej obietnicy. –
bierze mój podbródek i zmusza mnie, żebym na niego spojrzała. – Był przekonany,
że nie będziesz go chciała, ale mu tego nie powiesz. – odwraca wzrok - Uznał,
że powinien cię zniechęcić.
Marszczę czoło.
- Jak on mógł pomyśleć, że kiedykolwiek przestanę go kochać?
– chrypię.
Simon wzrusza ramionami.
- Mówiłem mu, że to głupi pomysł, że nie powinien tego
pisać, ale uparł się... Był przekonany, że robi to dla twojego dobra.
Oddycham głęboko, żeby się uspokoić. Co on sobie myślał? Jak
mógł założyć, że wie lepiej jak się zachowam? Jak mógł uważać, że wie lepiej
ode mnie? Obiecywałam mu, że na zawsze, że wszystko, co jest moje, jest też
jego, że będę go kochała już do końca świata… Nie wiem jak mógł nie zrozumieć
tego przekazu, nie wiem jak mógł nie pojąć co do niego mówię, nie wiem jak może
uważać, że kłamałam… może nie uważa, że kłamałam, tylko, że nie mówiłam
szczerze? Nie wiem… Przecież jeśli zakładałby, że wiem, co mówię, nie uważałby,
że zostawię go gdy tylko cokolwiek mu się stanie…
- I teraz myśli, że co? – warczę – Złamał mi serce… - głos
mi się łamie i znowu zaczynam płakać.
Czuję głęboki, fizyczny ból w sercu. Nigdy nie
przypuszczałam, że uczucia mogą sięgać tak głęboko i wywoływać tak realny,
dotkliwy, fizyczny ból.
- Wiem, Jolie… Wiem, że cię skrzywdził - wzdycha – Ale wiem
też, bo widzę to teraz wyraźnie… - urywa i bierze głęboki wdech - wiem, że nie potrafisz żyć bez niego i że
nigdy o nim nie zapomnisz. Daj mu wyjaśnić…
Kręcę głową. Simon też kręci.
- Zrobił głupotę, postąpił źle, wiem o tym i on też to wie,
dlatego dzisiaj przyszedł…
Wyciągam list schowany w biustonoszu i czytam go jeszcze
raz.
Dwa słowa kłują mnie najbardziej. Ona… Ideał…
- A co z nią? – Simon patrzy na mnie pytająco, a ja powtarzam
jeszcze raz – Co z nią? – po chwili wahania postanawiam doprecyzować - Co z lepszą Jolie?
Simon śmieje się, ale ja patrzę na niego karcąco.
To nie jest śmieszne… Tylko to przebiega mi teraz przez
myśl.
Uśmiech mu gaśnie, wzdycha i podnosi na mnie wzrok.
- Zareagował na nią tak jak ty na mnie. – próbuje się
uśmiechnąć, jakby to był, żart, ale nie wychodzi mu. - Nie dał się nabrać,
nigdy nie spojrzał na nią tak jak patrzy na ciebie.
Marszczę czoło. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
- Naprawdę, uwierz mi, nawet jej nie dotknął. Od razu
wiedział, że coś jest nie tak.
No to był silniejszy ode mnie – myślę. Ja z początku ich
pomyliłam…
- Jesteście straszni! – warczy po dłuższej chwili milczenia
Simon.
Patrzę na niego zdumiona.
- Kochacie się oboje jak wariaci, ale żadne z was nie wierzy
w prawdziwość uczucia tej drugiej osoby… - urywa, słyszę podenerwowanie w jego
głosie – Jak wy w ogóle jesteście w stanie w ten sposób funkcjonować?!
Ściągam brwi. Co do zasady, ma rację. Przynajmniej jeśli
chodzi o mnie. Kiwam głową, ale bez przekonania.
- Jolie, on… - urywa i macha ręką.
- Co?! – naciskam, czuję, że to ważne.
- On chciał to dotrzeć zaraz po wysłaniu ci tego listu… -
patrzy na mnie badawczo – Miał koszmarne wyrzuty sumienia. Nie mógł znieść, ze
cię tak potraktował. – znów na chwilę przerywa i przygląda mi się – Blake go
powstrzymał, miał tu dzisiaj po ciebie przyjść, żeby cię zabrać na dół, żeby
skończyć z tym idiotycznym pisaniem kłamliwych listów, ale… - wzdycha – plany
się zmieniły…
Wzdycham ciężko. O mało co nie spełniły się moje najgorsze
przypuszczenia, moje koszmary… Robin mógł zrobić coś głupiego, gdyby tu
przyszedł, Ian bez mrugnięcia okiem by go zabił i… Nie chcę nawet o tym myśleć…
Simon wstaje i wyciąga do mnie rękę. Wsuwam w nią dłoń i
wstaję powoli.
- Porozmawiajcie… - szepcze – potem zdecydujesz co robić…
Zarzucam mu ręce na szyję i całuję go w policzek. Tak
zwyczajnie, krótko, jak przyjaciela. Z początku sztywnieje, ale potem obejmuje
mnie mocno i przyciąga do siebie.
Nie wiem czym zasłużyłam sobie na dwóch aniołów stróżów,
których ktoś postawił na mojej drodze. Nie wiem co zrobiłam, żeby zapracować na
obecność Blake’a i Simona. To jest…
- Nigdy ci się nie odwdzięczę… - chrypię.
Simon kiwa smętnie głową i otwiera drzwi. Robin stoi na
środku salonu, kule są oparte o ścianę za nim, kilka kroków dalej. Podchodzi do
mnie i wyciąga niepewnie rękę. Jego kroki są jeszcze trochę chwiejne, ale radzi
sobie zadziwiająco dobrze. Podnoszę na chwilę wzrok na Simona, ale on kiwa
głową i gestem zaprasza nas do sypialni.
- Nie będę wam przeszkadzał – mówi cicho.
Znów spoglądam na Robina. W jego oczach widzę niepokój i
niepewność. Robię krok do przodu i obejmuję go w pasie przyciskając policzek do
jego piersi. Słyszę przyspieszone bicie jego serca. Jego ręce powoli zaciskają
się na mojej talii, pochyla głowę, czuję jego oddech na policzku. Przesuwa
dłonią po mojej szyi tak, jakby odgarniał mi włosy i całuje mnie delikatnie. Przepełnia
mnie cudowne uczucie. To mój ukochany gest.
Skąd on to wie? Skąd on wie za czym tęskniłam najbardziej?
Skąd wie, czego nie mogłam odżałować?
Nie wiem, nic mnie nie obchodzi, mój instynkt
samozachowawczy chowa się gdzieś głęboko za gęstą zasłoną uczuć, których tak
bardzo mi brakowało. Już wiem, że cokolwiek nie zrobi, cokolwiek nie powie i
tak zawsze będę należała do niego. Może mnie zranić jeszcze milion razy, a ja i
tak do niego wrócę, kiedy tylko wyciągnie do mnie rękę. Nie potrafię nad tym
zapanować. Tego chce moje serce, tego ja chcę…
Moje dłonie zaciskają się na jego koszulce i przyciągam go
bliżej.
- Jak mogłeś? – pytam cicho, a on całuje mnie w szyję. Nic nie
mówi, ale czuję, że jego dłonie i wargi drżą.
Nie daje mi to spokoju. Muszę go o to zapytać.
– Jak mogłeś pomyśleć, że nie będę cię kochała, jeśli… - szlocham
Jak mogłeś uznać, że moje „kocham cię” znaczy tak niewiele?
– dodaję myślach
Moje łzy moczą jego koszulę.
- Nie wiem… - chrypi – Och, Jolie, przepraszam…
Obejmuje mnie jeszcze mocniej i cofa mnie kilka kroków,
słyszę, że zamyka za sobą drzwi do sypialni.
Wciąż kurczowo ściskam materiał koszuli. Nie chcę jej
puszczać, bo wciąż boję się, że to sen. Drżę. Nawet jeśli to tylko sen, nie
chcę się budzić, niech on trwa wiecznie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!