Me

Me

czwartek, 25 kwietnia 2013

Beneath 27

Kiwam głową i razem wychodzimy na korytarz. Idziemy do pastora. Jestem koszmarnie zdenerwowana, trzęsą mi się ręce i nogi. Ledwo idę. Jill podpiera mnie z jednej strony.
- Jolie, jeśli nie jesteś pewna.. – urywa i patrzy na mnie badawczo.
Uśmiecham się i ściskam jej dłoń.
- Kocham go. Jedyne czego się boję, to, że jego z jakiegoś powodu tam nie będzie.
Jill pociera moje ramię.
- Będzie. Kto jak kto, ale on będzie na pewno, choćby się świat miał zawalić.
Śmieję się, ale dalej się boję. Wiem, że to irracjonalne. Jill wzdycha.
- On cię nigdy nie zostawi  - mówi pewnym siebie głosem. Kiedy zniknęłaś odchodził od zmysłów. Analizowali skład zawartości strzykawki, znaleźli ślady twojej krwi na igle. Robin mało nie oszalał z wściekłości. Bardzo się bał, że nie uda się ciebie z tego wyprowadzić… Czekał, aż minie czas, w którym antidotum działa i toksyny wypłukują się z organizmu. Nie wiedzieliśmy ile ci wstrzyknął. – mówi chaotycznie, ale wiem o co jej chodzi.
Kiwam głową.
- Chciał iść od razu, ale Adele i Blake go powstrzymali, mówiąc, że tu nie ma cię czym leczyć. Czekał, ale nie spał w ogóle, tylko chodził w tę i z powrotem licząc minuty. On nie może bez ciebie funkcjonować. – śmieje się.
- Ja bez niego też nie… - urywam i spuszczam wzrok.
Przez chwilę idziemy w milczeniu, ale widze, że jest coś co gryzie Jill.
- Ian się do ciebie dobierał? – pyta.
Kiwam głową.
- Zapomnijmy o tym, dobrze? – proszę – To  nie jest coś co chcę rozpamiętywać na chwilę przed ślubem.
Wzrusza ramionami.
- Jasne, przepraszam.
Dochodzimy do domu pastora, a może powinnam to nazwać kaplicą. Zapach kadzidełek unosi się za kotarą i czuję panujące tam gorąco. Słyszę też jakąś muzykę, ale nie wiem kto gra i na czym. Nie znam tego instrumentu, bo w Underground ich nie było.
- Jesteśmy! - drze się Jill.
Kotara się porusza. Widzę Jacka i Aarona. Obrzucają się nienawistnym spojrzeniem.
- Ktoś powinien cię poprowadzić do ołtarza – zaczyna Jack – tylko nie wiemy który z nas.
Aaron przepycha się do przodu.
- Z niewiadomego powodu on uważa, że ma do tego jakieś prawo… - chrypi.
Kiwam głową.
- Bo ma… - urywam i patrzę na ich obu. Wiem, że Abby chciałaby, żeby to był Jack, ale ja nie czuję więzi z nim. Aaron wychowywał mnie całe życie i choć dalej winię go za śmierć mamy, to on jest moim ojcem i to on powinien poprowadzić mnie do ślubu.
Zastanawiam się przez chwilę. Jill wchodzi do kaplicy zostawiając mnie z nimi. Muzyka cichnie. Wzdycham ciężko widząc jak bardzo im obu zależy na tym symbolicznym geście.
- Obaj mnie poprowadzicie – mówię i staję między nimi.
Uśmiechają się.
- Mądra dziewczyna! – kwituje Jack – moja krew.
- I moje wychowanie – dodaje basem Aaron.
Śmieję się i łapię każdego z nich pod ramię. Jack odsłania kotarę. Nie wiem dlaczego wcześniej nie zauważyłam, ze ta jaskinia jest tak długa. Adele i Scott stoją z boku i uśmiechają się do mnie. Blake i Jill są z przodu, przy ołtarzu. Jill jest moją druhną, choć jej o to nie poprosiłam. Ale nie mam tu nikogo innego i cieszę się, że sama na to wpadła. Najwyraźniej Robin na drużbę wybrał Blake’a. Słusznie, bo to dzięki niemu jesteśmy razem. Przyglądam się sylwetce mojego przyszłego męża, bo tylko to widzę. Jest odwrócony w stronę ołtarza, plecami do mnie, więc nie widzę jego twarzy, choć bardzo bym chciała.
Jack ściska moją dłoń i ruszamy do przodu. Dopiero teraz zauważyłam, że stanęłam przy samym wejściu. Serce wali mi jak młotem. Denerwuję się strasznie. Blake szepcze coś Robinowi na ucho i uśmiecha się do mnie, po czym odsuwa się nieco i łapie jakiś dziwny instrument oparty o ścianę. Opiera stopę na krześle i kładzie instrument na kolanie.
- To gitara – szepcze mi na ucho Aaron – Okazało się, ze pastor ją ma. Ocalała z katastrofy, ktoś zabrał ją do schronu. Blake umie na niej grać.
Uśmiecham się. Jill kiwa głową w takt muzyki. Blake szarpie struny z przymkniętymi oczyma.
Dochodzimy do ołtarza. Pastor podchodzi do mnie i kiwa głową do Robina a ten odwraca się i spogląda na mnie. Zapiera mi dech w piersiach. Ciemny garnitur i biały kołnierzyk koszuli sprawiają, że wygląda jeszcze lepiej niż kiedykolwiek. Jest nieziemsko przystojny. Podnosi rękę do włosów, żeby nieco je zmierzwić. Uwielbiam, kiedy jest rozczochrany, nie mogę powstrzymać uśmiechu. Spoglądam na chwilę na Blake’a i nie wiem już czemu kiedyś uważałam, że podoba mi się bardziej niż Robin. Jest przystojny, ale nic w nim nie pociąga mnie tak jak w Robinie. Znów przenoszę wzrok na tego, który za chwilę zostanie moim mężem. Uśmiecha się do mnie, a moje kolana miękną. Łapię Jacka mocno za ramię, żeby nie osunąć się na ziemię. Aaron bierze delikatnie moją dłoń i ściska ją chwilę patrząc na Robina.
- Opiekuj się nią… - mówi – Lepiej niż ja…
Patrzę na niego i widzę, że za chwilę się rozklei. Całuję go lekko w policzek.
- Dziękuję – szepczę, a on łączy moją dłoń z ręką Robina.
Nagle całe zdenerwowanie mnie opuszcza. Otacza mnie znane ciepło, które towarzyszy tylko jego dotykowi. Wiem, że jestem tam, gdzie powinnam i że jestem z tym, z kim powinnam być. Uśmiecham się nieśmiało. Jack bierze moją drugą dłoń i też podaje ją Robinowi.
- Bądźcie szczęśliwi razem – uśmiecha się smutno. Wiem, że myśli o Abby.
Obaj z Aaronem odwracają się i stają z boku. Blake przestaje grać i staje za Robinem.
- Więc chcecie wziąć ślub – zaczyna pastor. – Czy wiecie, że jest to zobowiązanie na całe życie?
- Tak – jego głos jest tak pewny, jakby oznajmiał, że jak ma na imię.
- Tak – mówię cicho, mój głos drży, ale nie wiem dlaczego.
- Czemu uważacie, że osoba stojąca obok was, to właściwy wybór?
Nie spodziewałam się takiego pytania, wiec ręce zaczynają mi się trząść, ale Robin odzywa się pierwszy.
- Dlatego, że kiedy jej nie ma, myślę tylko o niej. Kiedy jest przy mnie czuję, jakby to było miejsce, w którym powinienem być, bez względu na to gdzie tak naprawdę  jesteśmy… - patrzy na mnie – Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie, Jolie… - uśmiecha się i ściska lekko moje palce.
Biorę głęboki oddech, bo czuję na sobie wzrok wszystkich. Denerwuję się. Boję isę, że Pastor uzna moje uzasadnienie za niewystarczające i cały czas zastanawiam się co mam powiedzieć..
- A ty? – pyta pastor. Za długo milczałam. – Dlaczego myślisz, że to on?
- Tylko on.. – głos mi się trzęsie. Nie wiem co mam powiedzieć. Wszystko wydaje się zbyt proste albo zbyt oczywiste… Podnoszę wzrok na Robina. Nic nie mówi tylko kciukiem  zaczyna kreślić delikatne kółka  na wierzchu moich dłoni. Rozluźniam się.
- Tylko on doskonale wie co zrobić, żebym się przestała bać i stresować. Nie mam pojęcia jak on to robi, ale kiedy jest przy mnie, czuję się spokojna i bezpieczna, choćby wszystko dookoła nas się waliło. Przy nim świat przestaje istnieć i zostajemy tylko my. On mnie rozgrzewa jednym dotknięciem i rozpala jednym pocałunkiem. – wzdycham i uśmiecham się szeroko. To może zabrzmieć kiczowato, ale mnie to nie obchodzi. – Dzięki niemu odnalazłam szczęście, kiedy myślałam, ze mój świat się zawalił. Tu, pod ziemią, mimo, że jesteśmy uciekinierami i nasze życie wisi na włosku, tu – dotykam jego serca i patrzę mu w oczy – Tu jest moje niebo. Odnalazłam je w tobie.
Widzę wzruszenie na jego twarzy i wiem, że tak jak ja pragnie teraz tylko tego, żebyśmy zostali sami, ale musimy przez to przejść do końca. Znów łapię jego dłoń i ściskam ją lekko. Widzę, że on głęboko oddycha. Też jest zdenerwowany. Patrzymy na pastora, uśmiecha się do nas.
- Robinie, czy chcesz, aby Jolie została twoją żoną? – pyta – Czy będziesz ją kochał na dobre i na złe, bez względu na to w jakiej sytuacji się znajdziecie?
- Tak. – uśmiecha się. – Zawsze.
- Jolie,  czy chcesz, żeby Robin został twoim mężem? –zwraca się do mnie – Czy będziesz go kochać do końca życia bez względu na wszystko?
Uśmiecham się i spoglądam na Robina. Zatapiam się w spojrzeniu błękitnych oczu. Rozkoszuję się ciepłem bijącym od niego i po raz kolejny opuszcza mnie całe zdenerwowanie. Nigdy w życiu niczego nie byłam tak pewna jak tego jednego słowa.
- Tak.
Jego twarz rozjaśnia najwspanialszy z uśmiechów.
- Obrączki proszę – pastor kiwa na Blake’a a ten podchodzi do nas i podaje nam proste metalowe obrączki.
- Los nas rozdzielał wiele razy, ale zawsze znajdowaliśmy się z powrotem. – mówi Robin wsuwając zimny pierścień na mój palec. – Mam nadzieję, że to się zmieni, ale jeśli kiedykolwiek będziesz się czuła samotna i nie będzie mnie przy tobie, spójrz na tę obrączkę. Tam jest moje serce, zawsze z tobą. – całuje moją dłoń -  Kocham cię, Jolie.
Mrugam, żeby wygonić z oczu łzy wzruszenia. Nigdy nie słyszałam nic piękniejszego. Nie obchodzi mnie teraz jak to może brzmieć, kiedy się tego słucha z zewnątrz, dla mnie te słowa były przepełnione uczuciem. Dokładnie tego teraz potrzebuję.
Obracam jego obrączkę w palcach i biorę jego dłoń.
- To jest symbol mojego oddania. Tego, że na zawsze jestem twoja, tego, że zawsze będę cię kochać. Masz moją duszę, moje serce i moje ciało. Jeśli mogę ci dać coś jeszcze, powiedz tylko, a zrobię to bez wahania. – wsuwam mu obrączkę na palec. – Kocham cię, Robin. Kocham cię…
Przyciąga mnie do siebie. Kładzie mi dłonie na policzkach. Jego palce wślizgują się w moje włosy. Ja opieram dłonie na jego piersiach i czuję jak serce mu wali.
- Jesteś taka piękna – szepcze mi do ucha. Jego oddech łaskocze mnie.
- Hmmm… - mruczę.
- Ale nie za to cię kocham, mówiłem ci… - całuje mnie lekko.
- Wiem… - chrypię – Ja też nie wyszłam za ciebie dla wyglądu, choć w sumie byłoby to całkiem logiczne. Wyglądasz obłędnie w tym garniturze. Nie wiem jakim cudem nie rzuciłam się na ciebie od razu…
Robin śmieje się lekko do mojego ucha.  
- Mam podobny problem z tobą. – mówi niskim głosem. Robi mi się gorąco.
Przez chwilę stoimy i nie ruszamy się patrząc sobie w oczy.
Cisze przerywa Jill.
- Moje gratulacje! - Krzyczy i całuje mnie w policzek. To samo robi z Robinem, a on na chwilę sztywnieje i niepewnie spogląda na mnie. Uśmiecham się.
- Dziękujemy – mówię.
Potem przychodzi kolej na Aarona.
- Jolie, mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwsza niż Abby była ze mną. – ściska moją dłoń – Jeszcze raz przepraszam cię za wszystko. Naprawdę nie chciałem… - głos mu się łamie i urywa, a ja go przytulam. Napina mięśnie. Wiem, że nie jest do tego przyzwyczajony, ale chcę mu pokazać, że mu wybaczyłam. Wszystko mu wybaczyłam. Teraz to poczułam, teraz, kiedy do mnie podszedł. Nie umiem się na niego gniewać. Na nikogo nie umiem się gniewać.
Aaron kiwa głową i odsuwa mnie od siebie. Przychodzi kolej na Jacka.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć, Jolie. Praktycznie się nie znamy… - zaczyna – Ale wiem, że Robin to porządny facet i wiem, że zasługuje na to, żeby go ktoś pokochał. Jeśli tym kimś masz być ty, to jestem tym bardziej szczęśliwy. Wiem, że Abby musiała cię wychować na dobrego człowieka.
Uśmiecham się do niego.
- Dziękuję.
Podchodzi do mnie Scott i ściska mnie mocno.
- Gratulacje, siostra.
- Teraz wasza kolej – śmieję się.
- Ciiiicho – przykłada mi palec do ust – to miała być tajemnica.
Odwraca się do Jill.
- Chodź tu, podłączymy się – wyciąga do niej rękę.
Parskam śmiechem widząc jej minę. Jest totalnie zszokowana, ale wzrusza ramionami i bierze jego dłoń.
- Raz się żyje. – mówi i podchodzą do pastora.
Przechodzimy przez ceremonię zaślubin jeszcze raz. Tym razem ja jestem druhną, a Robin drużbą. Scott chyba dalej nie ufa Blake’owi.
Ślub Jill i Scotta kończy się szybciej niż nasz, bo oni nie bawią się w gadanie. Chcą ze sobą być bo tak.
- Jill, ta obrączka to znak, że jesteś tylko moja. – mówi Scott. – Żeby mi się nikt nie próbował wcinać. – patrzy na Blake’a, a ten unosi ręce w obronnym geście.
- Nie lubię mężatek – śmieje się.
- Dawaj łapę! – Jill bierze dłoń Scotta i nasuwa mu obrączkę na palec. Ledwo wchodzi – To jest rezerwacja, kochany. Na wszystkie noce do końca twojego życia.
- Albo twojego. – uśmiecha sięScott.
Całują się. Rozpoczyna się druga tura gratulacji. Zaczynam ja. Ściskam ich oboje. Cieszę się, że są razem.
Po chwili łapię Robina za rękę i odciągam na bok do Blake’a.
 - Nie wiem jak ci się odwdzięczymy – mówię przez łzy.
Wzrusza ramionami.
- Daj spokój. Wiesz, że jedyna rzecz, której pragnę jest nieosiągalna… - chrypi, odchrząkuje – Ważne, że wam się udało. Cieszę się.
Kiwam smutno głową i przyciągam go do siebie.
- Dziękuję. – szepczę. – Naprawdę…
Blake macha ręką.
- Daj mi grać i nie przeszkadzaj.
Robin odciąga mnie od niego i prowadzi na środek.
- Nie powinniśmy uciekać? – pytam go.
Plan był taki, że zaraz po ślubie ruszymy do Overhead, mieliśmy uciekać przed Ianem i policją, mieliśmy zaznać spokoju na powierzchni.
Kręci głową.
- Chwila nas nie zbawi. – odpowiada. – A Ian musi przegrupować siły po tym jak nieplanowanie zszedł do Beneath. Tutejsi strażnicy trochę przetrzebili jego policję…
Obejmuje mnie w pasie. Obok stają Jill i Scott. Patrzymy sobie w oczy – Robin i ja, a oni się nie krępują. Zachowują się jakby nikogo innego tu nie było. Wiem, że są tak samo szczęśliwi jak my, choć okazują to w zupełnie inny sposób. Nie mogą od siebie oderwać rąk. My stoimy i w milczeniu napawamy się swoją bliskością.
Jack łapie Adele i zaczyna się z nią przemieszczać po jaskini. Blake znów gra na gitarze i krzyczy coś, żebyśmy się pocałowali. Niczego bardziej nie pragnę. Przesuwam dłonie po jego piersiach w górę do jego szyi i wplatam we włosy. Staję na palcach i przyciskam usta do jego ust. Jestem szczęśliwa. Jestem z nim, jesteśmy małżeństwem, za chwilę mamy wrócić na powierzchnię i poznać nieznany dotąd świat. Powinnam być przerażona, ale jego obecność sprawia, że nie jestem.
 Robin pogłębia pocałunek. Zaczyna mi się kręcić w głowie i cały świat odpływa. Jest tylko on i ja, my, razem jak jeden organizm. On uzupełnia mnie,  a ja jego. Pasujemy do siebie idealnie, jestem tego pewna.
Nasz spokój przerywają przeraźliwe krzyki. Adele wychodzi sprawdzić co się dzieje i wraca po chwili. Słyszę wybuch, ale jakby daleko.
- Co się dzieje? – jestem zdezorientowana.
Kolejny wybuch. Robin przyciąga mnie mocno do siebie i wyprowadza z kaplicy. Oglądam się, ale pozostali podążają za nami.
Znowu wybuch, tym razem bliżej.
- Co jest? – łapię kogoś z rękaw. Dopiero po jakimś czasie orientuję się, że to policjant z Underground. Ma zakrwawioną twarz.  Nie mam pojęcia kto to jest.
- Uciekajcie! – krzyczy i odpycha się ode mnie. Staję krzywo i upadam. Boli mnie kostka.
 Nic więcej nam nie potrzeba. To są informacje, które wystarczają do chłodnej oceny sytuacji. Jest niedobrze. Cholera wie co się dzieje, ale wszyscy uciekają w panice i my powinniśmy zrobić to samo… Tylko gdzie?
- Za mną – krzyczy Scott i wbiega w jeden z bocznych korytarzy.
Pędzę za nim kulejąc. Robin biegnie jest przy moim boku, choć wiem, że mógłby biec dużo szybciej.
- Idź – mówię.
- Nie zostawię cię. – odpowiada. – Nigdy.
Scott znika nam z pola widzenia. Za  chwilę tracimy z oczy Blake’a i Aarona. Tylko Adele i Jack są za nami. Wybuchy są co raz bliżej, jakby nas goniły.
- Uciekaj! – krzyczę rozpaczliwie do Robina. Noga mnie boli, nie mogę już biec. Staję i opieram się o ścianę. To koniec. Wybuchy są co raz bliżej. Cokolwiek by to nie było, dostanie mnie w swoje ręce.
Robin zatrzymuje się, żeby na mnie spojrzeć. Jack i Adele nas wyprzedzają.
- Co się dzieje, Jolie? - pyta.
- Chyba skręciłam kostkę… - urywam, bo on odwraca się do mnie plecami i kuca lekko.
- Złap mnie za szyję – mówi  i łapie mnie pod kolanami.
Jestem przytulona do jego pleców, kiedy puszcza się biegiem. 
- Powinnaś od razu powiedzieć… - dyszy – Powinnaś…
Nie kończy, albo do mnie nie docierają jego słowa. Słyszę okropny huk tuż koło mojego lewego ucha. Coś, jakby podmuch, zwala Robina z nóg. Upada na ziemię , a ja razem z nim. Jego ciało przygniata moją nogę. Nie mogę się ruszyć. Nie wiem co się dzieje. W uszach mi dzwoni. Szturcham Robina, ale on się nie rusza. Otaczają mnie kłęby czarnego dymu, krztuszę się i tracę przytomność.
To nie miało tak wyglądać…



KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!