Me

Me

piątek, 1 marca 2013

Pamiętnik 2 - 12 lutego 1847 – Anglia, błękitny zamek

Pogoda była przepiękna. Było zimno, ale bezwietrznie. Słońce świeciło mocno. Wziąłem swojego ulubionego konia na przejażdżkę po błoniach przed zamkiem. Uwielbialiśmy to obaj. Kłusowałem i galopowałem dookoła zamku. Nagle mój koń się zatrzymał patrząc na północ. Wytężyłem wzrok. Zobaczyłem go. Galopował w moim kierunku na śnieżnobiałym koniu. Nie wiem skąd ale wiedziałem, że wzrok ma utkwiony we mnie. Podjechał bliżej i zeskoczył z konia kłaniając się lekko. Wyplątałem nogi ze strzemion i stanąłem koło niego. Był kilka lat starszy ode mnie, ale miał bardzo mądry, spokojny wzrok.
- Nicholas, musimy porozmawiać – powiedział.
Wiedziałem, że nie jest stąd. Jego akcent kompletnie nie pasował do moich okolic.
- Skąd znasz moje imię? – zapytałem.
- Wiem o tobie znacznie więcej – odparł. – Musisz opuścić rodzinny dom i pójść ze mną, w przeciwnym razie możesz zaszkodzić swojej rodzinie.
Zwariował. Nie mogłem opuścić matki, ojczyma i rodzeństwa. Nie mogłem ich tak po prostu zostawić.
- Nigdzie się nie wybieram. – powiedziałem.
- Musisz – złapał mnie za rękę i odsunął do góry rękaw mojej kurtki. – przyjrzyj się swojej skórze.
- Jest gładka – powiedziałem.
- Jest idealna – wychrypiał – I opalizuje. To nie jest normalne.
Przeraziłem się. Miał rację.
- Jestem chory? – zapytałem.
Roześmiał się.
- Tak jeszcze nikt nie zareagował. – powiedział jakby do siebie – Prawda jest o wiele ciekawsza. Chodź ze mną, a wszystko ci wyjaśnię. – Skinął głową i zaczął się gramolić na konia, po czym ruszył tam skąd przyjechał.
Obejrzałem się i gwizdnąłem na swojego rumaka, który obgryzał właśnie liście z jakiegoś krzaka jakieś pięćset metrów ode mnie. Ruszył z kopyta wierzgając po drodze. Wiedziałem, ze się nie zatrzyma. Nieznajomy oddalał się co raz bardziej. Jeśli chciałem go dogonić, powinienem się pospieszyć. Musiałem wsiąść na konia w pełnym galopie. Przełknąłem głośno ślinę, bo choć robiłem to nie raz, wiedziałem, że to niebezpieczne. Rumak pędził prosto na mnie. Ustawiłem się bokiem do niego i wystawiłem przed siebie rękę, łapiąc go za szyję. Podskoczyłem, kiedy poczułem jak mnie ciągnie. Znalazłem się w siodle. Mocno ścisnąłem go kolanami i wsunąłem nogi w strzemiona. Dogoniłem nieznajomego.
- Miło, że postanowiłeś jednak pójść – powiedział. – Jestem Adam, a to – wskazał chłopaka w moim wieku stojącego na końcu drogi – Jest Darren.
Zeskoczyłem z konia i podałem rękę młodemu. Chwycił ją, ale nie potrząsnął. Drugą dłoń podał Adamowi po czym pociągnął mnie mocno. Zobaczyłem kolorowe rozbłyski światła. Próbowałem się wyrwać z uścisku Darrena, ale trzymał mocno.
- Puść mnie! – krzyknąłem.
- Nie mogę. – odparł – Chyba, że chcesz zostać tu na zawsze…
Nic nie rozumiałem. Po chwili otoczyła mnie ciemność. Darren pociągnął mnie za rękę. Powoli wychodziliśmy z cienia do jasnego, przestronnego domu. Nie miałem pojęcia gdzie jestem i jak się tu znalazłem.
- Jak to możliwe? – zapytałem.
Adam uśmiechnął się tajemniczo.
- To się nazywa teleportacja. – powiedział unosząc brwi Darren. – Fajne, co?
- Słucham? Wy sobie ze mnie żartujecie, prawda? – zapytałem – Zahipnotyzowaliście mnie czy jak?
Darren roześmiał się.
- Być może sam będziesz tak niedługo potrafił, Tobias – powiedział.
Rozejrzałem się. W pokoju nie było nikogo poza nami trzema. Mówił do mnie.
- Jestem Nicholas. – powiedziałem.
- Już nie – uśmiechnął się Adam – Nicholas był człowiekiem. TY jesteś Zwierciadłem. Potrzebujesz nowego imienia na swoje nowe, nieśmiertelne życie.
Odwróciłem się. Chciałem odejść. To byli jacyś wariaci. Szedłem w kierunku drzwi.
- Jak jesteś smutny to twoje oczy robią się szare? – zapytał Darren.
Odwróciłem się, żeby zostać, żeby ich wysłuchać...
Uświadomienie mnie zajęło im tydzień. Ponoć to jeden z lepszych wyników.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!