Robin siedzi przy biurku. Głowę ma opartą na ręku i
przerzuca jakieś dokumenty. Kiedy wchodzę podnosi wzrok i natychmiast podbiega
do mnie.
Jestem bliska płaczu. Abby. Ona naprawdę kochała Jacka. Nie
wiem dlaczego zrezygnowała z miłości.
Łzy napływają mi do oczu. Nie chcę sobie nawet wyobrażać co
czuła odchodząc od niego wtedy. Nie chcę.
Robin obejmuje mnie mocno. Jego koszula szybko robi sie
mokra od moich łez.
- Co się dzieje? – pyta cicho.
Kręcę głową. Nie mogę teraz o tym rozmawiać. Jack mnie
zamorduje, jeśli natychmiast nie wrócimy do niego.
- Jack cię wzywa.
- I przysłał ciebie? Dlaczego?
- Bo nie mamy mentora. – wyjaśniam - Katie przyszła się
kłócić o uwolnienie Iana.
- Co?! Po moim trupie! – łapie mnie za rękę i ciągnie do
gabinetu Jacka.
Nie puka. Wchodzi.
- Nie ma mowy! – krzyczy od progu – Nie uwolnię go.
Katie wymownie patrzy na nasze splecione ręce. Próbuję się
wyrwać z jego uścisku, ale za mocno mnie trzyma i nie mogę.
- Musisz – odzywa się w końcu Jack także patrząc
nienawistnie na nasze dłonie.
Znowu próbuję się wyrwać, ale Robin tylko przyciąga mnie
bliżej do siebie i obejmuje ramieniem. Widzę, że Jack się gotuje.
- Dotykanie jest zakazane! – krzyczy.
Robin uśmiecha się pobłażliwie.
- Wiesz, że uważam to za bzdurny przepis. Nie mam zamiaru go
przestrzegać. - przytula mnie mocniej.
Patrzę na niego zdumiona. Jestem pewna, że przeszkadza mu to
od wielu lat. Dlaczego zdecydował się o tym powiedzieć teraz? Czy to dlatego,
że mu powiedziałam, ze powinien być sobą, a nie udawać, że wszystko mu pasuje?
- Jesteś sędzią! Ty przede wszystkim musisz przestrzegać
prawa. - Jack podchodzi do nas, łapie
mnie za łokieć. Wszystko zgodnie z przepisami, przez koszulkę. Próbuje mnie
odsunąć od Robina, ale ten odwraca się twarzą do mnie i obejmuje mnie obiema
rękami w pasie. Jack dyszy z wściekłości tuż przy moim uchu.
- Ty też miałeś to w nosie, jak spotykałeś się czasem z
Abby! – krzyczy.
- Jak śmiesz… - Jack cedzi przez zęby.
Katie i Jill patrzą po sobie przerażone.
- Wtedy chciałeś zmienić prawo.. – mówi łagodnie Robin.
- Ale już nie chcę!
- Mścisz się na innych za własne nieszczęście. – jego głos
jest spokojny. Chyba lepiej by było gdyby krzyczał.
Oczy Jacka się zwężają.
- Wypuść chłopaka. – syczy.
- Nie.
- To rozkaz! – podnosi głos.
- Nie masz prawa mi rozkazywać. Sędzia nie jest od ciebie
zależny – odpowiada spokojnie Robin.
- Nie, ale można go zmienić.
O czym on mówi? Zmienić Robina? Na co? Na kogo?
- Oskarżyć o zdradę wartości. – ciągnie Jack - Pójdziesz pod sąd kolorów. Ja i Katie to dwa.
Potrzebujemy jeszcze dwóch. Dwóch z czterech. Zostaje przekonanie Brązowego,
czarnego, zielonego albo fioletowego. Żółte likwidujemy w tym roku – uśmiecha
się złośliwie - I myślę, że nagrania z windy z wczoraj pozwolą nam tych dwóch
zdobyć….
Zapada cisza. Ciągnę Robina za rękaw i zmuszam, żeby na mnie
spojrzał. Jest wściekły. Widzę to.
- Co ci grozi? - pytam tak cicho, że tylko on to słyszy.
- Śmierć. Jeśli nie zdążę uciec. – odpowiada przez
zaciśnięte zęby.
Serce ściska mi się z żalu. To bez sensu. On nie może za to
umrzeć.
- Nie… - jęczę cicho. – musisz go wypuścić.
- A co z tobą? – pyta – Nie chcę, żebyś była przy nim… -
pociera kciukiem mój policzek i patrzy mi w oczy. Widzę, że się martwi.
Ja też nie chcę… Serce ściska mi się z przerażenia, bo wiem,
że mam tylko jedną opcję. Nie mogę zostać u niebieskich. Nie mogę i nie chcę.
Nie tylko ze względu na Robina, ale też na siebie. Muszę się przenieść, a
przeniesienie się oznacza przybliżenie się do spełnienia snu. Wiedziałam, że
tak będzie…
- Będę musiała się przenieść do fioletowych. – mamroczę.
Robin patrzy przez chwilę na mnie, jakby chciał zapytać czy
jestem pewna. Kiwam głową.
- Skoro tak… - mówi cicho po czym zwraca się do Jacka.
- Wypuszczę go jeśli przeniesiesz Jolie do fioletowych. –
mówi spokojnie.
- Przyznam, że przydałaby się nam tam dodatkowa para rąk,
ale wiesz, że nie mogę jej tam przenieść. – Jack drapie się po brodzie jakby
szukał rozwiązania - Szkolenie się zakończyło u nich. Teraz pod okiem mentorów
zajmują się pierwszymi ocalałymi.
- Ale macie jednego nadmiarowego, którego trzymacie
zamrożonego, bo nie ma się nim kto zająć… - ciągnie Robin.
Nie wiem skąd on to wszystko wie. Jego umysł jest jak
komputer. Pamięta wszystkie imiona, doskonale wie która seria była udana, a
która nie. Wie dosłownie wszystko, co da się wiedzieć. Jest niesamowity.
- Tak, ale nie mam dla niej mentora. – wzrusza ramionami. –
Samej nie rzucę jej na głęboką wodę. Zwłaszcza, że zamrożony to mężczyzna, a
ona jest drobna i delikatna.
Robin przez chwilę patrzy na mnie jakby pytał co ma zrobić,
w końcu jednak się odzywa.
- Ja będę jej mentorem – mówi – przeszedłem tam szkolenie.
Wiem z czym to się je.
Jack patrzy na niego podejrzliwe.
- Masz inną pracę… - zaczyna.
- To moja sprawa.- ucina Robin - Dam radę. Jeśli uznasz, ze
nie daję, wrócimy do tej rozmowy, dobrze?
Jack kiwa głową.
- Masz trzy sypialnie. Zmieścicie się.
Co? O czym on mówi?
- O22i3 będzie mieszkał z wami.
Serce mi zamiera.
- Jak go nazwałeś? – pytam Jacka.
- Ocalały 22i3, czyli O22i3, a co?
Nie odpowiadam. Serce bije mi zdecydowanie za szybko. Tak
nazwałam Blake’a w swoim śnie. Przełykam głośno ślinę. Muszę przestać o tym
myśleć. Przypomina mi się jeszcze jedna rzecz.
- A Jill? – patrzę na nią niespokojnie.
- Ja chcę zostać. Marzyłam o pracy u niebieskich. Nie
zrezygnuję z tego tylko dlatego, że pracuje tam jakiś idiota. – mówi.
- A więc postanowione. – Katie klaszcze w dłonie.
- Jutro go wypuszczę. – mówi Robin.
- Nie, potrzebuję go teraz – protestuje Katie.
- Teraz! – nakazuje tonem nieznoszącym sprzeciwu Jack.
Robin kiwa głową. Katie wychodzi i po chwili wraca z dwoma
policjantami. Robin daje im instrukcję wypuszczenia Iana.
- Chodź ze mną – mówi Katie wyciągając rękę do Jill.
Kiedy drzwi się za nimi zamykają czuję jak Robin mocniej
mnie obejmuje. Czuję na karku czyjś oddech. Odwracam się i widzę Jacka.
- Uważaj! – cedzi przez zęby. – Jeszcze trochę i nie tylko
ja zauważę, że próbujesz zaprowadzić swoje porządki.
Robin wzrusza ramionami i przyciska usta do mojego czoła.
Wiem, ze robi to specjalnie, żeby zdenerwować Jacka i nie podoba mi się to, że
wykorzystuje mnie do takich celów. Odpycham go.
- Nie jestem twoim transparentem demonstracyjnym! - krzyczę.
Jack zaczyna się śmiać.
- Naprawdę dla niej chcesz zaprzepaścić swoją karierę? –
pyta ironicznie.
Zakładam ręce na piersi.
- On przynajmniej
jest z kimś kogo kocha. – cedzę przez zęby. Wkurzył mnie. Nie mam zamiaru go
oszczędzać. Oczy mu się zwężają.
- Uważaj, Jolie. Obiecałem twojej mamie, że przypilnuję,
żeby nic ci się nie stało, ale twoja mama już nie żyje. – wyciąga ręce w moim
kierunku, ale Robin przeciąga mnie za siebie zasłaniając mnie własnym ciałem. -
Może się zdarzyć mały wypadek… - urywa.
- Nie boję się ciebie – mówię przesuwając się z powrotem
przed Robina. – Jeśli tak chcesz uczcić pamięć mojej mamy, to jestem do twojej
dyspozycji. Jeśli to jest twoim zdaniem dowód miłości…
Jack zagryza wargę i odsuwa się.
- Wynoście się. Idźcie do fioletowych. Zaraz się z nimi
skontaktuję, żeby zaprowadzili was do O22i3.
Chcę jeszcze coś powiedzieć, ale Robin łapie mnie za ramiona
i wyprowadza z gabinetu.
- Co ty sobie myślisz? – pyta. Jest zły.
Wzruszam ramionami.
- Jolie, on naprawdę może cię skrzywdzić i nawet ja wtedy
nie będę w stanie nic zrobić. – jego głos jest szorstki.
- Przegięłam? – pytam cicho.
Kiwa głową i obejmuje mnie ramieniem prowadząc do windy.
Brawo Blake, opening line jak z westernu :)
OdpowiedzUsuń