Idziemy w milczeniu korytarzem w stronę windy, żeby zjechać
na poziom laboratoriów. Konkretniej to Ian i Jill idą, a ja kuśtykam powoli za
nimi trzymając się ściany. Ian bardzo chciał mi pomóc. Oferował, że mnie
zaniesie, albo chociaż da mi jakie takie oparcie, ale mu odmówiłam. Nie chcę
mieć z nim nic wspólnego. Nie chcę, żeby mnie dotykał. Od kiedy jego dłonie nie
są przesiąknięte tymi chemikaliami, jego oczy wydają się mniej czekoladowe, a
on cały mniej pociągający. Nie będzie z nas pary, o nie. Jeśli dobrze pójdzie i
on nie będzie niczego kombinował, to istnieje szansa, że zostaniemy
przyjaciółmi. Nikim więcej.
Jill zwalnia, żeby do mnie dołączyć i puszcza Iana przodem.
- O co chodzi między wami? – pyta cicho, tak, żeby Ian nie
słyszał.
Wzruszam ramionami. Wiem, że powinnam jej powiedzieć, bo
będziemy teraz spędzali razem mnóstwo czasu i ona musi rozumieć moje reakcje.
Nie jestem jednak pewna czy to odpowiedni moment. Jill przygląda mi się i
czeka, a w końcu łapie mnie nerwowo za łokieć i obraca w swoją stronę.
- Słuchaj, chyba powinnyśmy o takich rzeczach rozmawiać.
Widzę, że coś jest nie tak, ale nie wiem co. Jeśli mamy spędzać razem każdą
minutę przez najbliższy rok, to wolałabym wiedzieć co się dzieje.
Tym razem mówi głośno. Ian odwrócił się do nas i przygląda
się z odległości kilku kroków. Wzdycham. Nie chcę nic mówić przy nim, ale nie
mam wyboru. Jill ma rację.
- Przystawiał się do mnie – mówię cicho. – Wbrew mojej woli.
Jill robi wielkie oczy po czym omiata mnie wzrokiem i
uśmiecha się lekko.
- Nie dziwię mu się.
Nie mogę powstrzymać uśmiechu.
- Dziękuję – mamroczę cicho. – Możemy szczegóły zostawić na
później?
Kiwa głową wciąż trzymając mnie za łokieć.
- Jakby co, mój tato kiedyś nauczył mnie karate, czy jakoś
tak. Zajmował się szkoleniem ocalałych. Jeden z nich był mistrzem tego czegoś.
– Jill uśmiecha się.
Patrzę na nią zszokowana.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że jak on po raz kolejny będzie próbował szczęścia,
to mogę mu skopać tyłek. – odpowiada dumnie wypinając pierś do przodu.
Krztuszę się ze śmiechu. Nie wierzę w to co mówi. Jill
prycha z niezadowoleniem i mamrocze pod nosem coś, co brzmi jak „jeszcze
zobaczysz”. Rusza szybko do przodu i wyprzedza Iana. Ten podchodzi do mnie.
- O co poszło? – pyta.
- O ciebie – odpowiadam i nie patrząc na niego wchodzę za
Jill do windy. Ian trochę się ociąga ale w końcu dołącza do nas i razem
zjeżdżamy na poziom laboratoriów.
Ian znów idzie przed nami pokazując nam po kolei różne sale,
aż dochodzi do swojego laboratorium.
- Tu będziemy pracować. Możemy zacząć dziś lub jutro. To
wasza decyzja. – mówi wkładając klucz do zamka w drzwiach. Otwiera metalowe
drzwi i zamiera w połowie ruchu. Drzwi są tylko lekko uchylone, więc nie wiem
co jest za nimi, ale po minie Iana wnioskuję, że właśnie doznał szoku. Ma
rozszerzone źrenice, jego oczy są okrągłe. Szczęka opadła mu prawie do samej
podłogi.
Jill nie wytrzymuje i przeciska się przed niego. Zatyka usta
rękami, ale i tak słyszę pisk przerażenia, który wydobywa się z jej gardła.
- Co jest? – pytam Iana.
Nie odpowiada, więc przepycham się do przodu i też otwieram
szeroko oczy. Po lewej stronie widać pobojowisko. Prawa wydaje się być nie
ruszona. Cała szafa wszelkiego rodzaju probówek jest opróżniona, ich zawartość
miesza się ze szkłem na podłodze. Metalowy kosz na śmieci jest pełen
nadpalonych dysków. Ktoś próbował zniszczyć dokumentację i wyniki pracy.
Domyślam się kto i domyślam się dlaczego.
- Co było w tej szafie? – pytam szarpiąc Iana za rękaw.
Kręci głową. Łapię go za drugą rękę i zmuszam, żeby mi
spojrzał w oczy.
- Ian!
Znów kręci głową. Nic mi nie powie jeśli go nie przyprę do
muru.
- To były te chemikalia wpływające na zachowanie człowieka,
tak?
- Co?! – Jill patrzy na mnie zdumiona, ale rzucam jej
wściekłe spojrzenie i od razu cichnie. Przenosi tylko wzrok ze mnie na Iana.
Jestem wściekła i nie ręczę teraz za siebie. Mam ochotę mu
przywalić.
- Powiedz mi! – patrzę mu prosto w oczy. Widzę, że próbuje
coś ukryć. – Wiem, że używałeś ich na mnie i jestem wściekła na ciebie jak
cholera, ale jak mi teraz nie odpowiesz, to… - urywam. Nie wiem czym właściwie
chciałam mu grozić. Nie mam karty przetargowej wbrew temu co może mi się
wydawać.
Ian otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć. To mnie
ratuje.
- Tak, to było to – mówi cicho – Przepraszam, że tego
używałem, Jolie. Byłem pewien, że inaczej nie zwrócisz na mnie uwagi…
- Czekaj, to zmieniałeś jej zachowanie, żeby na ciebie
leciała? – wtrąca się Jill – Pogięło cię?
Patrzę na nią zszokowana. Skąd ona zna takie określenia?
Skąd takie słownictwo. Próbuję skojarzyć fakty. Dopiero po jakimś czasie
zaczynam rozumieć. Jej ojciec szkolił ocalałych. Mieszkali z nimi w domu – tak
to zawsze wygląda. Nauczyła się tego wszystkiego od nich. Dlatego zachowuje się
i mówi nieco inaczej niż my wszyscy.
Podnoszę na nich wzrok. Jill wciąż przygląda się bacznie
Ianowi.
- Co chciałeś w ten sposób osiągnąć? – pyta. – Jak długo
chciałeś to ciągnąć?
Ian kreci głową.
- Miałeś zamiar trzymać ją na chemii całe jej życie? Czy
chciałeś się kiedyś przyznać do tego, że na samym początku ją oszukałeś? – jest
co raz bardziej natarczywa, lekko go popycha przy każdym słowie. Ian cofa się
aż w końcu opiera się o przeciwległą ścianę.
- Przez dłuższy czas w szkole myślałem tylko o niej. – mówi
patrząc w podłogę – nie mogłem jej wygonić z głowy. Poszedłem tu pracować tylko
po to, żeby być bliżej niej…
- Co? – podchodzę do niego.
- Mogłem zająć miejsce Robina – mówi. – To ja byłem pierwszym
wyborem na głównego sędziego Underground. Robin został nim rok temu, kiedy
dawny sędzia został zabity przez jednego z ocalałych. Wcześniej był tylko
zwykłym pracownikiem w czerwonym uniformie. Jakaś administracja czy coś
takiego. Mogłem mieszkać na samym dole, ale chciałem się czegoś dowiedzieć o
tobie, być bliżej twojej rodziny, bliżej twojej mamy. Chciałem być jak
najlepiej przygotowany na bezpośrednie spotkanie z tobą, wiedzieć jak mogę cię
zdobyć.
Potrząsam głową, bo nie wierzę w to, co słyszę.
- Czyli chciałeś mieć przewagę? Chciałeś oszukiwać? – pytam.
- Nie. Chciałem mieć jakiekolwiek szanse. Nigdy nie
zwracałaś na mnie uwagi. Wiedziałem, że wolisz potężniejszych mężczyzn i
zmieniłem swoje ciało, dla ciebie – lekko napina mięśnie.
Faktycznie jest dużo lepiej zbudowany niż był, kiedy
widywałam go w windzie.
Jill patrzy na mnie. Wiem, że czeka aż się odezwę, a ja nie
wiem co mam powiedzieć. Mogę tylko współczuć Ianowi, bo mimo tego wszystkiego
co zrobił i co poświęcił, żeby mnie sobą zainteresować, nic z tego nie będzie.
Nie wiem dlaczego. Nie, wiem.
- I wszystko być może poszłoby po twojej myśli, gdyby nie
fakt, że próbowałeś mnie potem oszukać i pocałować bez mojej zgody.
- Co? – Jill znowu się wtrąca. Uśmiecham się. Siła złego na
jednego. We dwie bardziej damy mu w kość.
- Próbowałeś mimo moich wyraźnych protestów! – mówię z
naciskiem.
Ian kręci głową i rozkłada bezradnie ręce. Odsuwam się od
niego i wchodzę do laboratorium. Biorę stojącą w kącie miotłę i zaczynam
sprzątać. Czuję na ramieniu czyjąś rękę. Odwracam się. Czekoladowe oczy są
wpatrzone we mnie. Nie mam ochoty z nim rozmawiać. Odwracam się i dalej
zamiatam, sprzątam ten bajzel. Łapie mnie za ramiona. I obraca w swoją stronę.
- Jolie, przepraszam…
- mówi cicho. Widzę, że kąciki ust mu drgają, jakby miał się za chwilę
rozpłakać. Nie podoba mi się to. Wyrywam się z jego uścisku.
- Miałbyś szanse, wiesz? – cedzę przez zaciśnięte zęby – Miałbyś
szanse, gdybyś nie użył tego świństwa!
Patrzy na mnie zszokowany.
- Zwróciłabyś na mnie uwagę? Serio pytam.
Jill wciska się między nas. Jestem jej za to wdzięczna. Mam
dość tej idiotycznej rozmowy.
- Ciężko mi się wypowiadać w jej imieniu – kładzie mi rękę
na ramieniu – Ale osobiście uważam, że niezłe z ciebie ciacho i możesz się
podobać każdej, tylko przestań się mazać.
- Ciacho? – patrzę na nią zszokowana.
Uśmiecha się szeroko.
- Tak ocalali nazywają umięśnionych przystojniaków, takich
jak on – żeby zademonstrować o czym mówi łapie Iana za koszulkę i podciąga ją
do góry odsłaniając jego pięknie wyrzeźbiony, płaski brzuch.
Otwieram szeroko oczy. Jestem zszokowana. Jill niby nie
łamie przepisów. Złapała jego ubranie, a nie ciało. Między innymi dlatego
wszyscy mamy dłubie spodnie i długie rękawy w koszulach, żebyśmy mogli jakoś
przekazywać sobie to, co da się przekazać tylko za pomocą dotyku. Nie wolno nam
dotykać gołego ciała, ale większość z nas powstrzymuje się przed wszelkimi
formami dotyku. Zwłaszcza ci starsi. Mam wrażenie, że młodsze serie są mniej
powściągliwe w tym względzie. Patrzę na Jill, wzrusza ramionami i porusza
ustami. Chyba mówi coś o wychowaniu wśród ocalałych. Tak, to mogło spowodować,
że takie zachowanie jest dla niej naturalne. Ona w ogóle zachowuje się i mówi
nieco inaczej niż ja, Ian czy Robin. Z kolei cała nasza czwórka, mam wrażenie,
nieco luźniej niż starsze serie, podchodzi do tematu zakazów i nakazów w
Underground. Zachowujemy się trochę tak, jakby nas nie dotyczyły. Nie wiem
czemu. Muszę zapytać Robina czy on tez to zauważył.
Uśmiecham się szeroko patrząc na wciąż odsłonięty brzuch
Iana. Łapię Jill za rękę i opuszczam ją w dół. Koszulka wyślizguje jej się z
rąk i opada luźno na ciało Iana.
- Skoro tak… - patrzę na niego – Niezłe z ciebie ciacho,
Ian.
Przez chwilę patrzy na mnie jak na wariatkę, ale potem
wybucha śmiechem. Jill też się śmieje. Ja dołączam do nich po chwili. Śmieszy
mnie to określenie i nic na to nie poradzę. Choć generalnie w Underground jest
nader właściwe, jako, że nie jemy normalnego jedzenia, a słodycze to w ogóle
chyba jadłam raz w życiu i były to właśnie ciastka, to jest to naprawdę
adekwatne. Idealne określenie obiektu pożądania.
- Mówisz, że jestem twoim ciachem? – Ian obejmuje mnie ręką.
Nie czuję w tym geście próby przekonania mnie do siebie. Odbieram to jako
przyjacielski gest.
- Jasne – szturcham go łokciem w bok – Jesteś moim
ciachowatym przyjacielem.
- Tylko przyjacielem? – pyta, chyba z nadzieją w głosie.
- Tak – ucinam – I tak już zostanie. Nie próbuj tego
zmieniać.
- Jasne – uśmiecha się do mnie.
- Jill, twoja kolej na podrywanie naszego mentora –
szturcham ją w bok ale odwraca się ode mnie. Mam wrażenie, że się zarumieniła.
Czyżby faktycznie jej się podobał. Próbuję ją zmusić, żeby na mnie spojrzała,
ale bierze mopa i myje podłogę tam, gdzie ja niezgrabnie porozmazywałam rozlany
płyn miotłą.
Sprzątamy laboratorium w tak przyjemnej atmosferze, że nie
mogę w to uwierzyć. Jill jest przezabawna i taka pewna siebie, że czasem myślę,
że tylko udaje. Całe popołudnie spędzamy na rozmowach i doprowadzaniu pracowni
do odpowiedniego stanu.
- Nie rozumiem kto mógł to zrobić – mówi w pewnym momencie
Ian.
Sztywnieję, bo dokładnie wiem kto to zrobił, a raczej na
czyje polecenie to zostało zrobione.
- Byłeś u siebie w boksie? – pytam.
Ian kręci głową.
- A co?
Biorę głęboki wdech. Muszę mu powiedzieć.
- Wiem kto to zrobił.
Jill wstaje z kolan i odkłada szmatę do podłogi na jeden ze
stołów laboratoryjnych. Ian zastyga w bezruchu w jakiejś bliżej
niezidentyfikowanej, ale na pewno niewygodnej pozycji.
- Jak to? – pyta oburzona Jill – I jeszcze nam nie
powiedziałaś?
- To nie jest takie proste – mówię – Byłam wściekła, kiedy
się domyśliłam, że Ian używał na mnie tych chemikaliów i powiedziałam o tym
Robinowi.
Ian patrzy na mnie uważnie.
- Nie tylko mi się podobasz, co?
Kiwam głową.
- Temu Robinowi? – pyta Jill – Pierwszemu Sprawiedliwemu z
Góry?
Kiwam głową.
- A co on ma do ciebie? – pyta znowu.
Ian uśmiecha się.
- Mieliśmy z Robinem małe nieporozumienie, kiedy próbowałem
pocałować Jolie. Teraz już wiem dlaczego był taki zdeterminowany. – uśmiecha
się do mnie – Bronił tego, co jego.
- Nie należę do niego! – oburzam się.
- Jolie, nikt nie mówi, że należysz, ale wątpię, żebyś
oparła się jego propozycji… - Ian urywa.
- Skąd wiesz, że była jakaś propozycja? – pytam.
Wzrusza ramionami i kręci głową.
- Nie wiem. Domyślam się tylko. Na jego miejscu bym nie
czekał. Jest łakomym kąskiem o doskonale o tym wie. Chce, żebyś miała
świadomość co możesz mieć. – wzdycha – Prawdopodobnie wie, że mu się nie
oprzesz.
- Skąd?
Uśmiecha się lekko i patrzy na Jill, ale ona odzywa się
dopiero po dłuższej chwili.
- Jolie, to widać. – mówi cicho – On ci się podoba. Cała się
zmieniasz, jak tylko słyszysz jego imię.
- Mylicie się!
Zaczynają się śmiać. Oboje.
- No dobrze, a nawet jeśli mi się podoba, to wcale nie muszę
go wybrać. Może ktoś mi się spodoba bardziej!
Jill uśmiecha się pod nosem i nic nie mówi. Za to Ian się
odzywa.
- Przegrać z nim to nie grzech, to zaszczyt. Jest cholernie
przystojny…. – wzdycha ciężko.
Patrzę na niego przez chwilę zdziwiona.
- Znasz się na facetach?
Jill wybucha śmiechem.
- Nie muszę. Cały Underground szumi tylko o nim od kiedy
został głównym sędzią.
Jill przytakuje. Ja nie mogę zaprzeczyć. Oczywiście, że tak.
Sama o nim wielokrotnie plotkowałam, choć wtedy nie widziałam w nim nic
uroczego. Był dla mnie tylko wiecznie ulizanym gogusiem w czerwonym wdzianku. W
ciągu ostatnich dwóch dni jego obraz całkowicie się odmienił w mojej głowie.
Uśmiecham się. Myślę, że mogę mieć rację. Może już podjęłam
decyzję, tylko sama sobie nie chcę się do tego przyznać. Jill patrzy na mnie
jakby chciała jeszcze coś usłyszeć, ale ratują mnie trzy dzwonki wzywające
wszystkich na posiłek. Powoli wychodzimy z sali. Trzymam Iana pod rękę, żeby
odciążyć nogę. Idziemy korytarzem rozmawiając wesoło i śmiejąc się do siebie.
Nagle Ian zatrzymuje się, a ja prawie się przewracam. Patrzę na niego i
przenoszę wzrok w punkt na końcu korytarza, tam, gdzie on patrzy. Widzę
mężczyznę w czerwonym uniformie. Mrużę oczy. To Robin. Uśmiecham się i ruszam w
jego kierunku, ale odwraca się i ucieka przede mną.
-Robin, poczekaj! – krzyczę.
Zatrzymuje się i odwraca do mnie. Szybko podchodzi i łapie
mnie za ramiona. Przyciska mnie do ściany. Boli mnie to. Patrzę na niego
przerażona. Brwi ma ściągnięte a oczy zwężone. Zaczynam się bać. Ręce mi się
trzęsą. Mam nadzieję, że to zauważy i przestanie, ale on nic nie robi tylko
przygląda mi się, jakby czegoś szukał.
- Dobrze się razem bawicie? – cedzi przez zęby.
- Idziemy na obiad. – mówię – O co ci chodzi?
- Nie mogłaś sobie znaleźć innego towarzystwa?!
- Ian jest moim mentorem – mówię – Nic na to nie poradzę.
Nie mogę chodzić bez niego.
- Możesz ze mną. – warczy – Dowiem kto go ustanowił twoim
mentorem.
- Przestań! – odpycham go od siebie. – Uspokój się. Nie
jestem twoją własnością i będę się spotykać z kim chcę!
- Pamiętaj tylko, że dotyk wciąż jest zakazany! –podnosi
głos. – Mogę trochę manipulować przy
zapisach i zrobię to teraz, ale nie mam zamiaru robić tego więcej.
- Noga mnie boli! – krzyczę – Mam się nauczyć latać czy jak?
Patrzy na mnie, jego twarz łagodnieje.
- Przepraszam… - mówi cicho.
- Daruj sobie! – odpowiadam – I zastanów się nad znaczeniem
słowa wolna. Jestem wolna, rozumiesz? Niczego nie możesz mi nakazać. A Ian jest
moim przyjacielem i tak pozostanie. Jeśli masz na coś nadzieję, to radzę, żebyś
się do tego przyzwyczaił.
Opada mu szczęka. Oczy ma szeroko otwarte i płytko oddycha.
Mimo, że stoję pól kroku od niego słyszę przyspieszone bicie jego serca.
Odwracam się i idę w kierunku Iana i Jill. Robin łapie mnie za rękę.
- Jolie, pozwól mi wyjaśnić… - prosi.
- Przemyśl to, co powiedziałam. Jeśli zrozumiesz, wiesz
gdzie mnie znaleźć. – Wyrywam się z jego uścisku i wyciągam rękę do Iana.
Podchodzi, żeby mnie podeprzeć.
Odwracam się na chwilę.
- Mam nadzieję, ze do zobaczenia, Robin.
Uśmiecha się lekko.
- Oczywiście.
Idę na obiad. Siadamy przy jednym ze stołów z boku. Nie
jestem pewna czy dobrze zrobiłam. Nie wiem dlaczego tak zareagował. Może to nie
jest tak, jak sugeruje Ian, może Robin wcale nie uznał mnie za pewnik, może
chciał mnie tylko chronić tak, jak robi od samego początku. Jestem zła na
siebie, ale powiedziałam to, co powiedziałam i nie mam zamiaru tego cofnąć.
Muszę czekać. Teraz jego ruch. Mam nadzieję, ze go wykona. Mam nadzieję, że mój
wybuch nie przekonał go, że jednak nie jestem dziewczyną dla niego. A co jeśli
jednak uzna, że to nie ma sensu?
Chce mi się płakać na tę myśl.
Cholera! Co ja najlepszego zrobiłam?
No i dobrze zrobiła, że postawiła na swoim, ze zaznaczyła autonomiczność swojej osoby i swoich decyzji
OdpowiedzUsuńnie będzie Robin ustawiał nas :P