Pojechaliśmy do Nowego Jorku, żeby zniszczyć lustro.
Pojawiliśmy się tam po tym, jak Eve miała w nocy wizję. Staliśmy w salonie
mieszkania Evana. Marcus pojawił się po chwili z Kristen i Adamem u boku.
Przetarłem oczy ze zdumienia. Adam? Z Marcusem? Niemożliwe. Każdego
podejrzewałbym o zdradę tylko nie jego. Coś mi tu nie grało. Coś było nie tak.
Eve odsunęła się ode mnie. Wiedziałem, że rozmawia z Darrenem, jak w swoim śnie.
Kątem oka zauważyłem jak osuwa się na podłogę. Darren złapał ją w ostatniej
chwili. Podszedłem do niego i wziąłem ją na ręce warcząc na niego, że ma ją
zostawić. Tłumaczył, ze tylko ją łapał, że zemdlała, bo rozmawiała z Ryanem.
Z Ryanem? We śnie to jedno, ale na żywo kontaktować się z
duchem w zaświatach? Nie powinna. Nie mogła. A może mogła? Był jej bratem. Nie
miałem pojęcia jak silna może być więź między dwoma Zwierciadłami z jednego domu.
- Czy ty zawsze musisz wpychać łapy w nieswoje sprawy? –
warknąłem znowu na Darrena.
Wyglądał jakby nie wiedział o co mi chodzi. Chodziło mi o
nią. Tylko o nią i o nasze dawne zabawy w odbijanie sobie dziewczyn.
Powiedziałem mu, że nie może zabierać mi Eve. Spojrzał na mnie z
niedowierzaniem.
- Czy ty kiedyś widziałeś jak ona na ciebie patrzy? Nawet
gdybym nie wiem jak starał się ją odbić, nie zwróciłaby na mnie uwagi. Zrozum
wreszcie, że ona cię kocha. Wcale nie mniej niż ty ją. – uśmiechnął się.
Spojrzałem niepewnie na nią, a potem na niego i znów na nią.
Kocha mnie. Tak, nawet mi to powiedziała. Nawet to
widziałem. Nawet to wiem, tylko jakoś to do mnie nie dociera. Jak ona może
kochać kogoś takiego jak ja? Kogoś kto skrzywdził tak wiele kobiet? Nie
zasługuję na nią. Nie zasługuję na jej miłość. Wiem, że nie zasługuję, a mimo
to staram się ją za wszelka cenę utrzymać przy sobie. Wiem, że ona zasługuje na
kogoś lepszego, ale mimo to zamykam ją w swoich ramionach jak w więzieniu,
kiedy tylko mam ku temu okazję. Jestem koszmarnie samolubny.
- Kocha cię. Dwa razy
przeżyła twoją śmierć i dwa razy wyciągała cię z zaświatów, żeby z tobą być. Nie
wiem jak możesz jeszcze mieć wątpliwości. – powiedział znowu Darren.
Tak. Masz rację Darren.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
- Ja też nie wiem… -
powiedziałem.
- W życiu bym nie
przypuszczał, że ta cała twoja pewność siebie rozsypie się przy jednej
dziewczynie. – roześmiał się.
Człowieku, to nie pewność siebie. To moja przeszłość mi
przeszkadza. To ona nie daje mi spać po nocach. Moja matka została skrzywdzona.
Ja krzywdziłem wiele kobiet tak jak mój ojciec skrzywdził ją. Dokładnie tak
samo. Nie należy mi się takie szczęście, jakie ona mi daje.
- Tu nie chodzi o
pewność siebie. Ja nie zasługuję na nią. Nie zasługuję na jej miłość. –
odparłem
Darren spojrzał na mnie zszokowany.
- Żartujesz, prawda?
Na miłość nie można zasługiwać albo nie. Ona po prostu jest. Nie kocha się
nikogo dlatego, że coś zrobił. Kocha się go, bo po prostu jest.
Pokręciłem głową.
Kocha się, nie kocha się. Nie należy mi się takie szczęście.
Nie należy i już. Nie po tym, co zrobiłem.
- Przecież Eve
pokochała cię nie mając pojęcia o tobie. Nie wiedziała o tobie nic poza tym jak
się nazywasz, a już coś ją do ciebie ciągnęło.
Spojrzałem na niego spode łba.
Tak? A ty niby skąd masz tę pewność?
- Skąd wiesz?
- Ma opuszczoną zasłonę myśli. Radzę, żebyś z tego
skorzystał i powspominał trochę patrząc na to wszystko z innej perspektywy.
Możesz się dużo dowiedzieć o sobie i o tym jak od samego początku na nią
działałeś. Połóż ją na łóżku i zajmij się powoli jej leczeniem. Pozwól, że ja
wrócę do Marcusa
Zaglądał do jej myśli? Nie powinien. Nie mógł. Ja też nie
powinienem. Wiem o tym. Wiem. Ale i tak wszedłem do jej umysłu. W kółko
przewijały się przez niego wspomnienia o mnie. Położyłem ją na łóżku i
położyłem jej rękę na głowie, lecząc ją. Kochała mnie. Kochała mnie już na
plaży. Tak, jak ja ją. Westchnąłem. Czemu ona mi tego nie pokazała?
………
Adam odszedł i już nigdy nie wróci. Szkoda, och jak szkoda
dobrego przyjaciela i nauczyciela.
Wróciliśmy do zamku.
Wiedzieliśmy, że musimy znaleźć dziennik Damena. Mark nalegał na natychmiastowe
rozpoczęcie poszukiwań, ale Kristen chyba odwiodła go od tego pomysłu. Eve
zaciągnęła mnie do sypialni niemal siłą.
Nie mogłem, nie powinienem teraz odpoczywać. Wciąż byliśmy w
zagrożeniu. Nie powinniśmy dać się rozproszyć. Musieliśmy znaleźć dziennik,
żeby nikt już nie mógł stworzyć takiego lustra. Nie. Nie mogliśmy. Eve
rozebrała mnie nie zważając na moje protesty i położyła mnie do łóżka, a sama
poszła do łazienki.
Leżałem przez chwilę wpatrując się w sufit. Czy aby na pewno
dziennik był teraz najważniejszy? Nie. Nie był. Najważniejsza była ona. Zawsze.
Ona i jej potrzeby. Jeśli chciała teraz być ze mną, to to był mój obowiązek.
Spełnić jej życzenie. Nie powiem, było to znacznie bardziej kuszące niż
uganianie się za Jeremym.
Wstałem i wszedłem za nią do łazienki. Usłyszałem tłumiony
chichot, kiedy zauważyła, że jednak do niej przyszedłem. Wślizgnąłem się pod
prysznic obok niej. Ciepła woda i Eve to było dokładnie to, czego mi było
potrzeba po ciężkim dniu.
Och, Eve, żebyś ty wiedziała jak na mnie działasz. Przy
tobie wszystkie moje troski odpływają. Zapominam o całym świecie. Jesteś tylko
ty i ja. Ja – największy szczęśliwiec na ziemi.
Chciałem tylko jednego. Spędzić z nią tę noc. Z nią. Razem. Chciałem
zapomnieć o otaczającym mnie świecie i o wszystkich problemach. Chciałem znowu
poczuć to cudowne zmęczenie, które następowało zaraz po. Chciałem, żeby znów
ciężko dyszała przytulając się do mojej piersi. Chciałem znowu rozgrzać ją do
czerwoności i chciałem, żeby ona zrobiła to samo ze mną…
Pocałowałem ją mocno, wziąłem na ręce i zaniosłem do łóżka.
- Jestem cała mokra!
– krzyknęła.
To nic, kochana. Mam zamiar się tobą zająć. Wyschniesz
prędzej niż ci się wydaje. Eve, ja już jestem praktycznie suchy, a tylko na
ciebie patrzę. Uśmiechnąłem się szeroko. Przyciągnęła mnie do siebie i wtuliła
nos w moją szyję wciągając mocno powietrze. Uwielbiałem kiedy to robi.
- Mam zamiar cię
rozgrzać. Myślę, że szybko wyschniesz… – powiedziałem, pozwalając, żeby słowa
zawisły na chwilę w powietrzu i patrząc na nią, patrząc jak sama obietnica
rozgrzewa ją.
Ha! To się nazywa oddziaływanie na odległość.
Przyciągnęła mnie
znowu siebie i pocałowała lekko.
- Co ty ze mną
robisz? – zapytała.
Odsunąłem się, żeby na nią spojrzeć.
Kochana, mam nadzieję, że dokładnie to co ty robisz ze mną.
Serio.
- Nie wiem –
powiedziałem uśmiechając się zawadiacko – A co robię?
Pokręciła głową i
przyciągnęła mnie do siebie tak mocno, że straciłem równowagę i opadłem na nią.
Mruknęła z zadowoleniem.
Tak? Serio? Kochana, ja tak mogę całą noc. Albo i dłużej.
Serio. Calutką noc mogę z ciebie nie schodzić. I z każdą minutą będę tylko
szczęśliwszy z tego powodu.
- Podoba ci się? -zapytałem.
Nie odpowiedziała,
tylko zachichotała i wysunęła się spode mnie chowając się pod kołdrą.
O matko! Naprawdę? Znowu chowanie się? Hurra! Trafiłem
lepiej niż myślałem. Nie tylko piękna i mądra, ale jeszcze czyta dokładnie w
moich myślach. Eve, ozłocę cię! Jesteś skarbem, cudem natury. Takie dziewczyny
nie zdarzają się w prawdziwym świecie.
- Znowu chcesz się bawić w chowanego? - wychrypiałem.
Nie odpowiedziała. Poczułem,
ze pragnę jej bardziej niż kiedykolwiek. Samo patrzenie, co ja gadam, samo nie
patrzenie na nią powodowało, że wszystko poniżej mojego pępka ściskało się
rozkurczało, albo po prostu… powiększało.
Wsunąłem dłonie pod kołdrę i złapałem ją za kostkę. Przesunąłem ręką po
całej jej nodze czując jak zaczyna drżeć. Jej skóra był cudownie miękka.
Odrzuciłem na bok kołdrę. Przytrzymałem ją za biodro i przesunąłem się do góry
czując jak jej ciało styka się z moim co raz większą powierzchnią. Poczułem, że
ściska moją dłoń. Przyłożyłem usta do jej pleców.
- Eve?
Westchnęła.
Tak? Jeszcze? Podoba ci się?
Uśmiechnąłem się, złapałem za biodra i obróciłem na plecy.
Ręce miała rozrzucone nad głową. Cholera, ależ ona jest piękna. Cudowna .
Doskonała. Pełne piersi, wąska talia, zgrabne nogi. Cudo. I te oczy wciąż
utkwione tylko w mojej twarzy. Złapałem ją za biodra i kontynuowałem podróż na
północ aż do jej nadgarstka. Pocałowałem go. Zaczęła delikatnie przesuwać
dłońmi po moich plecach. Pocałowałem ją. Najpierw obojczyk. Moje miejsce. Tylko
moje. Potem wybrałem się w podróż w dół, aż do podbrzusza. Czułem jak robi się
co raz gorętsza. Złapała mnie mocno za ramiona. Wiedziałem, że ma dość
pieszczot, przesunąłem się do góry. Uśmiechnęła się szeroko. Oboje wiedzieliśmy
co teraz nastąpi.
I jak zwykle było cudownie. Nie wiem czy istniej coś
lepszego na świecie. Przytuliła się do mnie i zasnęła, a ja narzuciłem na nas
kołdrę. Nie przejmowałem się tym, że leżymy w poprzek łóżka. Liczyło się tylko
to, że jesteśmy razem.
…….
Rano wyruszyliśmy na poszukiwanie Jeremy’ego i dziennika
Damena. W portalu przestrzeni Eve próbowała mi przywrócić wiarę w siebie
tłumacząc, że kocha mnie takiego, jakim jestem. Ze wszystkim, z całym pakietem,
z moją przeszłością i poczuciem winy. Mówiła, że zasługuję na miłość tak jak
każdy. Nie wierzyłem jej.
- Eve, ty zmieniłaś całe moje życie. Z nic nie wartej,
bezsensownej egzystencji przemieniłaś je w coś wspaniałego. Dałaś mi powód do
życia. To ty sprawiasz, że chcę się obudzić każdego następnego dnia. A ja…
Urwałem. Nie wiedziałem co więcej powiedzieć. Nic dla niej
nie zrobiłem. Nie zmieniłem jej życia. Ono musiało być wspaniałe już wcześniej.
Musiało.
- A ty nauczyłeś
mnie, że życie to nie tylko obowiązki. – pocałowała mnie w ramię. Zalała mnie
fala gorąca. - Nauczyłeś mnie żyć naprawdę i cieszyć się tym, co mam. Pokazałeś
mi jak śmiać się na całe gardło, jak cieszyć się chwilą i jak wykorzystywać to,
co posiadam do spełniania własnych marzeń. Nauczyłeś mnie kochać życie.
Ja? Ja to wszystko zrobiłem? Niemożliwe. Byłem w szoku.
- Dzień, w którym
zabrałeś mnie na tę plażę był przełomowym dniem w całym moim życiu. –
wymruczała – Narodziłam się wtedy na nowo.
Kurczę, naprawdę nie miałem pojęcia, że aż taki miałem na
nią wpływ. Nie wierzyłem, że zmieniłem w
jej życiu cokolwiek, a ona mi mówi, że nauczyłem ją kochać życie? Że wycieczka
na plażę była dla niej czymś przełomowym? Że to wszystko dzięki mnie? Że
dlatego mnie kocha? Czyżbym jednak zasługiwał na nią? Czyżbym zasługiwał na jej
miłość?
- Nie myślałem o tym
w ten sposób…
No bo nie myślałem. W życiu bym na to nie wpadł… Naprawdę…
Eve, jakim cudem potrafisz tak zmienić moje życie? Jakim
cudem potrafisz tak zmienić mnie? I jeszcze twierdzić, że ja zmieniłem ciebie…
Ja…
Uśmiechnęła się i
pocałowała mnie w policzek.
- Kocham cię, Tobias
– wyszeptała mi prosto do ucha kiedy wychodziliśmy z portalu przestrzeni.
Tym razem jej uwierzyłem.
Wiem, że jesteśmy dla siebie stworzeni i że już zawsze
będziemy razem. Wiem. Jestem tego pewien i cieszy mnie to ogromnie. Eve. Jesteś
moja. Na wieki. Na zawsze. Razem. Ja i ty. Tobias i Eve. Tak miało być. Tak
musi być...
………
Ułożyłem krąg z kamieni tworząc palenisko. Wrzuciłem do
niego dziennik. Poczułem jak jej ręce obejmują mnie i przeszył mnie rozkoszny
dreszcz. Chciałem ją pocałować, ale wiedziałem, że chwilowo mamy coś
ważniejszego do zrobienia. Poczułem jej usta na moich plecach. Między
łopatkami.
Eve… Nie rób tego więcej, proszę. Nie w takiej chwili. W
dowolnej innej tak, ale nie w takiej.
Użyłem całej siły woli, żeby nie rozebrać jej do naga i nie
położyć na trawie. Codziennie pragnąłem jej bardziej. Nie mogłem się nią
nacieszyć. Co noc padaliśmy wycieńczeni koło siebie, albo na sobie zasypiając w
dziwnych pozycjach. Ale ona nie narzekała. Nigdy nie narzekała na to co
robiłem, nie narzekała na to, że co noc robiliśmy to samo. To samo, ale zawsze
inaczej. Każda noc była lepsza od poprzedniej, a Eve ciągle powtarzała, że
nigdy jej się nie znudzę i że zawsze będzie chciała więcej. Rozumiałem o czym
mówi. Miałem to samo. Czułem to samo.
Wrzuciłem do kręgu kulę ognia i patrzyłem jak dziennik się
pali, a wraz z nim Eve staje się bardziej moja, bo już nic jej nie zagraża.
Będę mógł się przestać wciąż martwić, że ktoś mi ją odbierze, że coś nas znowu
rozdzieli.
Mark rozpoczął żegnanie zmarłych przyjaciół. Wrzucił do
ognia garść ziemi. Bardzo mi się to spodobało. Symbolika była niezaprzeczalna.
Po kolei żegnaliśmy tych, którzy odeszli. Wszyscy byli dla nas ważni. Byli
przyjaciółmi, rodzeństwem, nauczycielami, a nawet kimś w rodzaju rodziców,
których niektórzy z nas nie mieli. Kochaliśmy ich. Każdego na swój sposób.
Wiedziałem, że będzie nam ich brakować, ale też wiedziałem, ze ich poświęcenie
było niezbędne.
Zapadła cisza. Eve podeszła do mnie i objęła mnie mocno. Nie
było w tym geście potrzeby wsparcia. Było tylko uczucie. Kochała mnie tak jak
ja kochałem ją. Moje serce wypełnił spokój.
- Dziś jest pierwszy
dzień naszej wspólnej wieczności. – wyszeptała Eve.
Objąłem ją mocno. Pierwszy dzień naszej wspólnej wieczności.
Tak. Wieczności z nią. Wieczności z Eve. Nie mogłem się doczekać. Kocham ją.
Zawsze będę ją kochał. Aż po kres wieczności, o ile on w ogóle istnieje...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!