Patrzę na Robina. Wiem, że do tej pory atmosfera między nami
była bardzo fajna i że ja ją za chwilę popsuję, ale dochodzę do wniosku, że
bardziej zależy mi na wyjaśnieniu sprawy. Robin bierze mnie na ręce trzeci raz
w ciągu dwóch dni. Nie mogę uwierzyć, że to liczyłam. Znów sadza mnie na łóżku
z poduszką za plecami. Myślę, że mogłabym się przyzwyczaić do takiej opieki.
Siada obok mnie.
- O co chodzi? – pyta
Patrzę na niego zdziwiona.
- Widzę, że coś cię gryzie, o co chodzi? – ponawia pytanie.
Nagle dochodzę do wniosku, że nie powinnam mu tego mówić.
Może Ian kłamał, może… Nie wiem. Pozostaje mi tylko nadzieja. Nie chcę, żeby
się okazało, że jestem spokrewniona z Robinem. Nie dlatego, że go nie lubię.
Wręcz przeciwnie. Z każdą minutą lubię go co raz bardziej. Zaczynam
podejrzewać, że za bardzo…
Biorę głęboki wdech. Jednak chcę o tym porozmawiać. Muszę.
Muszę to wyjaśnić, bo inaczej nie da mi to spokoju.
- Robin... – zaczynam cicho. Nie wiem czy mnie usłyszał, ale
patrzy na mnie uważnie.
- Ian powiedział, że…
Widzę, że na wspomnienie Iana zaciskają mu się pięści, więc
kładę swoje dłonie na jego rękach. Nie chcę, żeby się denerwował. Nie lubię
kiedy się denerwuje.
- Nie wiem co mam z tym… - cedzi przez zęby. Urywa. – Nie
wiem co z nim zrobić. Powinienem go zdegradować za to jak się dziś zachował.
Nie wiem czy mnie to jeszcze obchodzi, po tym co się dziś
wydarzyło. Niby wszystko było w porządku na początku, ale potem zaczął się
zachowywać jak nie on. Nie lubię, kiedy się mnie do czegoś zmusza. Chcę sama
podejmować decyzje. Nie chciałam się z nim całować, nie wydawało mi się to
właściwe wtedy. W sumie nie wiem czy za pierwszym razem tego chciałam. Może
byłam za bardzo zaskoczona. Na pewno chciałam zobaczyć jak to jest. Nie dawało
mi to spokoju od kiedy mama opowiedziała mi o swoim pocałunku z tatą.
- Jolie? – Robin patrzy na mnie zdziwiony.
- Co?
Uśmiecha się szeroko.
- Odpłynęłaś na chwilę – mówi. – Martwiłem się.
- O czym rozmawialiśmy? – pytam, bo faktycznie nie pamiętam
co się działo jeszcze chwilę wcześniej.
- O Ianie. – cedzi przez zęby i znów zaciska pięści.
- Zostaw go. – mówię – To się nie powtórzy.
Robin patrzy na mnie przez chwilę nie odzywając się.
- A jeśli się powtórzy? – pyta – Jeśli tym razem mnie nie
będzie i nie będę mógł ci pomóc? – ma taki głos, że zaczynam się bać, ale nie
jego tylko Iana...
- Robin, on chciał mnie tylko pocałować. – mówię.
- Ja myślę, że chciał znacznie więcej… - zaczyna. Znowu
zaczyna. Nie podoba mi się to.
- Tak jak ty?
Mówię to tylko po to, żeby go zdenerwować, żeby wywołać w
nim jakąś reakcję, która nie będzie mi się wydawała sztuczna. Chcę, żeby na
chwilę stracił nad sobą kontrolę. Chcę, żeby zrobił to, co chce, a nie to, co
uważa za słuszne, co powinien. Odsuwa się ode mnie i przygląda mi się
zszokowany. Udało mi się. Mam swoją upragnioną spontaniczną reakcję.
- Tak, tak jak ja. – mówi tak cicho, że ledwo go
słyszę. – Obaj chcemy znacznie więcej...
Przecieram oczy. Nie spodziewałam się szczerości, chociaż
tego chciałam. Nie spodziewałam się, że stać go na szczerość w tym momencie.
- Jolie, on może ci
zrobić krzywdę. Nie dasz sobie z nim rady.
Podnoszę się wyżej na łóżku, bo chcę mu pokazać, że wcale
nie jestem taka mała i delikatna jakby się mogło wydawać. Robin wybucha
śmiechem.
- Bądźmy realistami. – mówi. – On jest od ciebie ze dwa razy
większy… Nie masz z nim szans.
Ma rację. Oboje o tym wiemy. Jeśli Ian będzie chciał mnie do
czegoś zmusić, zrobi to. Nie wierzę jednak, żeby próbował tego po raz kolejny.
Jestem prawie pewna, że mówił szczerze i że nigdy więcej tego nie zrobi.
Pytanie czy jestem pewna czy tylko prawie.
- Nie zrobi tego po raz kolejny. – upieram się.
Robin przygląda mi się dłuższą chwilę i wzrusza ramionami.
- Chłopak będzie miał u ciebie ogromny dług wdzięczności…
- Nic mu nie zrobisz? - Uśmiecham się szeroko i patrzę w
jego błękitne oczy.
Kręci głową. Jest znacznie mniej surowy niż mi się wydawało.
- Nie potrafię ci odmówić – przesuwa palcem po mojej ręce od
ramienia do nadgarstka. Przeszywa mnie znajomy dreszcz, ale nie tracę kontroli
nad sobą tak jak przy Ianie. Cofam rękę i biorę jego dłoń. Nie czuję jakby coś
mnie obezwładniało. Zaczynam kojarzyć fakty. Mama mówiła, że robili badania nad
substancjami chemicznymi, które wpływały na człowieka. Mama chyba mówiła,
że zaciemniały sferę wyboru w mózgu…
- Robin, czy może być tak, że Ian ma dostęp do prototypowych
substancji chemicznych nad którymi pracowała moja mama?
- Pytasz o te wpływające na zachowania?
Kiwam głową.
- Najprawdopodobniej. Pracował z Abby w jednym laboratorium.
O ile dobrze pamiętam, razem opracowywali te substancje.
Kiwam głową. Robin przygląda mi się badawczo.
- Dlaczego o to pytałaś?
Nie wiem czy powinnam mu mówić. Boję się, że wtedy zmieni
zdanie i ukarze Iana, a ja chcę mu sama powiedzieć co odkryłam i ostrzec go, że
jeśli jeszcze raz tak zrobi, to nie będę powstrzymywać Robina, a wręcz zachęcę
go do tego, żeby go ukarał.
-Jolie! – podniósł głos. Wiem, że jest zdenerwowany. Raczej
nie uda mi się go zbyć zwykłym „bez powodu”.
- Powiem ci, ale obiecaj, że nie zmienisz zdania i nie
będziesz chciał go ukarać. – mówię cicho.
Robin kręci głową.
- Obiecaj – proszę i kładę mu dłoń na twarzy. Momentalnie
przestaje się ruszać. Zastyga i patrzy się na mnie jakby nie wiedział co ma
zrobić. Niepokoję się. Zrobiłam coś nie tak?
– Robin?
Otrząsa się. Łapie mnie za nadgarstek i kładzie moją rękę z
powrotem na łóżku. Nie wiem dlaczego to robi.
- Obiecuję, że go nie ukarzę. – mówi cicho. – I proszę cię,
nie dotykaj mnie w ten sposób dopóki nie będziesz pewna, że chcesz, żebym robił
to samo.
Jego głos znowu jest niski i znowu patrzy na mnie tak,
jakbym była najbardziej łakomym kąskiem na talerzu. Żołądek mi się skręca,
kiedy to mówi i podchodzi do gardła. Przełykam nerwowo ślinę. Nie boję się go.
Chyba… Próbuję się uśmiechnąć ale mi nie wychodzi. Nie chcę wracać do tematu
Iana. Mamy jeszcze nierozwiązaną sprawę DNA. Muszę jakoś odwrócić jego uwagę,
ale nie mogę się skupić, kiedy tak na mnie patrzy.
- Robin przestań…
- Co mam przestać? – pyta znowu niskim głosem.
- Nie patrz tak na mnie… - proszę.
Odsuwa się odrobinę, jakby chciał mi się lepiej przyjrzeć.
- Jak?
- Jakbyś chciał mnie zjeść. – mówię cicho. Czuję się głupio.
- Nie umiem inaczej. – mówi. – Pragnę cię, Jolie…
Znowu ten niski głos i znowu szczerość. Chcę się do niego
zbliżyć. Nic mnie do tego nie zmusza. Sama chcę. Działa na mnie o wiele
bardziej niż wcześniej przyznawałam. Serce mi przyspiesza.
- Poza tym – mówi, pewnie widząc moje zmieszanie – nie
zmieniaj tematu. Co z tymi chemikaliami?
- Podejrzewam, że Ian używał ich na mnie…
Robin przeciera oczy.
- Słucham?! – wstaje. Widzę, że jest wściekły, bo zaciska
ręce.
- Obiecałeś… - mówię cicho, ale chyba mnie nie słucha.
- Skąd wiesz? – pyta jakby nie słyszał mojej uwagi.
- Kiedy mnie dotykał czułam, jakby kto inny sterował moim
ciałem.
Robin wstaje, otwiera drzwi i bez słowa wychodzi z pokoju.
Słyszę jak wychodzi na korytarz i kogoś woła.
Wstaję z łóżka i powoli kuśtykam w jego stronę. Nie mogę mu
pozwolić, żeby znowu zamknął Iana. Kładę mu rękę na ramieniu. Odwraca się zdezorientowany.
Widzę, że zdążył się uczesać, a przynajmniej przejechał palcami po włosach.
Chyba nie chce się nikomu pokazywać rozczochrany. Nikomu poza mną…
- Obiecałeś… - mówię.
Kiwa głową obejmując mnie ramieniem, żeby mnie podtrzymać. Cieszę
się, że to robi, bo ledwo stoję. Skręcona noga mnie boli, więc stoję tylko na
tej drugiej, a ona też jest w nienajlepszym stanie.
- Nic mu nie zrobię. Kazałem zniszczyć wszystkie próbki i
przeszukać jego boks. – mówi.
Patrzę na niego zdziwiona, bo nie wierzę w to, co słyszę.
Byłam pewna, że złamie słowo.
Uśmiecha się i bierze mnie na ręce. Czwarty raz. Znowu
liczę. Rusza w stronę mojego pokoju. Biodrem popycha drzwi. Kładę mu głowę na
ramieniu. Zastyga na chwilę. Szybko podnoszę głowę.
- Tak też mam nie robić? – pytam.
Sadza mnie na łóżku i uśmiecha się lekko.
- Nie. Chyba, że chcesz, żebym zrobił to samo… - mówi cicho.
- Położył mi głowę na ramieniu jak będę cię niosła? – pytam
ironicznie – nie ma problemu. Kiedy tylko zechcesz!
Wybucha śmiechem i delikatnie przesuwa palcem po mojej
szczęce.
- Miałeś mnie tak nie dotykać…. – mówię miękko. Mam
nadzieję, że zrozumie, że nie chcę go strofować.
- To za tę głowę na ramieniu. – uśmiecha się, czyli
zrozumiał.
Ufffff.
Ciągle jest jedna rzecz, którą muszę wyjaśnić. Marszczę
brwi.
- Znowu coś? – pyta chyba pół żartem Robin.
Kiwam głową. Uśmiech schodzi mu z twarzy. Pewnie zauważył,
ze moja mina jest poważna i domyśla się, że koniec z żartami.
- To samo co na początku. Ian powiedział mi, że badał nasze
DNA i że stworzyłeś mnie ze swojej krwi. To prawda? – pytam.
Robin siada na łóżku i wzdycha.
- I tak i nie. – mówi.
Patrzę na niego wyczekująco. Wzdycha.
- Początkowo faktycznie stworzyłem cię ze swojej krwi, ale
Abby wytłumaczyła mi jakby to wyglądało, gdybym się później z tobą związał.
Więc poprosiłem ją tylko, żeby stworzyła kogoś podobnego. Zgodziła się, bo
uznała, że mój projekt jest bardzo dobry. Dzięki hologramom, które tworzymy po
zaprogramowaniu DNA widziała jak wyglądała moja wersja ciebie, ale uczyniła cię
jeszcze piękniejszą i jeszcze wspanialszą.
Rumienię się.
- Jestem inna niż chciałeś? – pytam.
Uśmiecha się.
- Lepsza… - chrypi.- Chyba Abby lepiej wiedziała czego chcę,
albo czego potrzebuję.- wyciąga rękę w kierunku mojej twarzy, ale zaraz ją cofa
i tylko kładzie koło mnie.
- To skąd Ian wziął próbki? – pytam.
Robin wzrusza ramionami.
- Podejrzewam, że twoja mama zatrzymała to, co stworzyłem i
wrzuciła do kartoteki wpisując mnie jako stwórcę. A ciebie przypisała sobie.
Słusznie zresztą.
- Dlaczego mi powiedziała, że to ty mnie stworzyłeś? –
pytam.
- W dużym uproszczeniu jest to prawda. – mówi – Trochę jej
podpowiedziałem co i jak, no i mam taką teorię, że jak się czegoś pragnie, to
tak czy owak stanie się to rzeczywistością. Ja chciałem poznać ciebie od kiedy
tylko cię ujrzałem, ale nie wiedziałem jak to zrobić, żeby nie wyszło dziwnie i
w końcu wszystko jakoś tak samo wyszło, że cię poznałem. – wzdycha – Marzenia
się spełniają, Jolie.
Przed oczami staje mi Blake, ale szybko wyganiam go z głowy.
Mam teraz ważniejsze sprawy.
Przypominam sobie o czym rozmawialiśmy. Kręcę głową. Nie
wiem czy mu wierzyć. To co mówił Ian jest bardzo wiarygodne.
Robin marszczy brwi, na czole pojawia mu się
charakterystyczne V.
- Nie wierzysz mi? – słyszę w jego głosie nutkę zawodu.
Nie odpowiadam, nie chcę mu robić przykrości.
- Chcesz to sprawdzić? – pyta patrząc mi prosto w oczy.
Chyba nie jest zachwycony ta perspektywą, ale sam to zaproponował.
Kiwam głową, a on wstaje i wychodzi na chwilę. Kiedy wraca
idzie z nim kobieta w zielonym uniformie. Pewnie ze szpitala. Na tacy ma dwie
igły i probówki.
- Chcę mieć wyniki natychmiast. – mówi Robin, a ona kiwa
głową i wbija mi igłę i pobiera trochę krwi do probówki, potem to samo robi z
Robinem. Zauważam, że on odwraca głowę i krzywi się, kiedy wbija mu igłę.
Kobieta wychodzi, a my siedzimy trzymając waciki w zgięciach łokci.
- Czemu się odwróciłeś? – pytam nagle.
- Nie lubi igieł – mówi.
Uśmiecham się.
- Nie lubisz czy boisz się? – pytam.
Wzrusza ramionami. Boi się. Inaczej by odpowiedział.
- Dlaczego się na to zdecydowałeś, jeśli cię to przeraża? –
pytam, choć podejrzewam, że wiem co powie. Od kiedy z nim po raz pierwszy
rozmawiałam próbuje mi wmówić, że jestem warta każdego poświęcenia.
- Jolie, jeśli wydaje ci się, że jest coś czego nie zrobię,
żeby zyskać twoje zaufanie, to się mylisz. – mówi cicho. Jego głos znowu jest
niski, pociągający. Znów patrzy się na mnie jak na jedzenie. W Undergroundzie
jedzenie to luksus. Prawdziwe jedzenie dostajemy tylko w święta. Na co dzień
łykamy tylko pigułki.
- Robin, przestań… - proszę cicho.
- Co mam przestać? – pyta. – Nie pozwolę ci zapomnieć, że
jestem i że czekam, że wciąż mam nadzieję, że spojrzysz na mnie tak samo jak ja
na ciebie…
Przełykam głośno ślinę, bo czuję, że nie będzie musiał długo
czekać. Z jednej strony podoba mi się to, co mówi, ale z drugiej mnie to
krępuje… Chyba mam dość takich deklaracji.
- Dlaczego mówiłeś, że mnie znasz? – pytam – Że doskonale
wiesz jaka jestem, bo mnie stworzyłeś?
Przez chwilę patrzy na mnie jakby nie wiedział o czym mówię,
ale w końcu gramoli się wyżej na łóżko i siada obok mnie, opierając się o
ścianę. Patrzy na przeciwległą ścianę. Nie mam drugiej poduszki. Musi być mu
niewygodnie, ale albo mu to nie przeszkadza, albo postanowił się tym nie
przejmować.
- A jak inaczej miałem ci wytłumaczyć, że zakochałem się w
tobie od pierwszego wejrzenia i że po prostu czuję, że jesteś dla mnie
stworzona? I nie mówię tu o twoim pochodzeniu… – wzdycha – Byłem pewien, że
Abby nie zmieni najważniejszych dla mnie cech, ale częściowo jesteś dla mnie
zagadką. Pozmieniała to i owo. Zresztą, nie interesuje mnie kto cię stworzył i
jak. Ważne, że jesteś, a to, że nie jesteś idealna tylko mnie fascynuje i
sprawia, że podobasz mi się jeszcze bardziej.
- Nie jestem idealna? – w moim głosie słychać lekko urażoną
dumę.
Robin uśmiecha się i kręci głową.
- Jesteś człowiekiem. Nie możesz być idealna, ale nie
obchodzi mnie to. Kiedyś myślałem, że pokocham tylko doskonałość, ale potem
zrozumiałem, że to byłoby nudne. Jesteś wspaniała taka, jaka jesteś. Nie chcę,
żebyś była inna. Nie chcę dziewczyny, którą stworzyłem. Chcę ciebie...
Patrzę na niego zdumiona. Nie wiem który raz dzisiaj
zapewnia mnie, że chce ze mną być, nie wiem. Nie wiem czy powinnam się
uśmiechnąć, czy mam pozostać poważna. Nie mam pojęcia jak powinnam się
zachować. Nikt nigdy mnie tak nie traktował i nie mówił mi takich rzeczy.
Słyszę pukanie. Robin schodzi z łóżka i po chwili wraca z tą
samą kobietą, która pobierała nam krew. Ona wręcza mi dwie kartki papieru z
rozrysowanym kodem DNA moim i Robina. Nie są do siebie podobne. Ani trochę.
- Zadowolona? – patrzy na mnie zaniepokojony.
Uśmiecham się i kiwam na niego, żeby usiadł koło mnie.
- Jesteś pewna? – pyta.
Śmieję się i kiwam głową. Wchodzi na łóżko i siada koło mnie.
- Tylko mnie nie zmuszaj do całowania.
Chciałam zażartować, ale widzę, że mi się nie udało. Cały
się spiął. Patrzę na niego zdumiona. Miota się przez chwilę na zmianę
odwracając ode mnie wzrok i patrząc mi w oczy.
- Jolie, nigdy nie będę cię do niczego zmuszał. Nie pocałuję
cię dopóki mnie o to nie poprosisz. -
jego błękitne oczy znowu wydają się gorące.
- Przepraszam… - mówię – Nie chciałam cię urazić. - Łapię jego dłoń i delikatnie pocieram
kciukiem jej wierzch. Rozluźnia się.
- Nie chcę cię skrzywdzić – mówi – Myślałem, że już to
ustaliliśmy.
Kiwam głową.
- Tak… - odpowiadam. – masz rację.
Przysuwam się bliżej do niego. Chcę tego. Wiem, że sam tego
chcę. Nic mnie do niego nie pcha poza mną samą. Jestem zmęczona. Opieram głowę
na jego ramieniu. Czuję jak mięśnie mu się napinają. Po chwili obejmuje mnie i
przyciąga do siebie.
- Prosiłem… - mówi cicho i gładzi mnie delikatnie po
ramieniu. – Miałaś tego nie robić…
Uśmiecham się choć wiem, że on tego nie widzi.
- Dopóki nie będę chciała, żebyś robił to samo, pamiętam… -
milknę na chwilę, a potem dodaję - Może tego właśnie chcę? -obejmuję go
delikatnie w pasie i opieram się na nim całym ciężarem ciała.
Słyszę jak mocno wciąga powietrze i wiem, ze się denerwuje.
Moje ucho jest tuż nad jego sercem. Wiem, że tętno mu przyspieszyło. Uśmiecham
się jeszcze szerzej, a po chwili zasypiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!