Wracamy z Jill do pokoju. Cały czas jestem roztrzęsiona i
zastanawiam się czy dobrze zrobiłam, ale jestem też pewna, że nie potrafię być
grzeczna i na każdym kroku uważać na to co robię. Chcę móc reagować
spontanicznie i nie chcę, żeby zaraz potem ktoś mnie za to strofował. Zawsze
tak było, dlatego u nas w domu zachowywaliśmy się inaczej niż podobno powinniśmy.
Przytulaliśmy się, kiedy mieliśmy na to ochotę, pocieszaliśmy się, kiedy było
to potrzebne. Dotyczyło to głównie mnie i mamy, ale i z tatą kiedyś zdarzyło mi
się zbliżyć. Przez głowę przewija mi się tysiąc myśli. Idę pod prysznic, żeby
ukoić nerwy. Jill patrzy na mnie zaniepokojona, ale nic nie mówi. I dobrze. Nie
chcę rozmawiać.
Zamykam za sobą drzwi i wchodzę pod wodę. Uwielbiam jej szum
i ciepły dotyk na mojej skórze. Uśmiecham się. Przez chwilę zapominam o tym co
mnie dręczy i denerwuje, ale prysznic trwa tylko dwie minuty. Kiedy woda
przestaje kapać wracają wszystkie obawy i cała niepewność. Dopada mnie
wszystko, co duszę w sobie od obiadu. Chce mi się wymiotować, ale powstrzymuję
ten odruch. Wycieram się i owijam ręcznikiem. Wychodzę do pokoju. Jill siedzi
na łóżku i patrzy na mnie. Rozchyla usta, jakby chciała coś powiedzieć. Nie
chcę z nią rozmawiać. Nie mam na to ochoty. Odwracam się do niej plecami i
słyszę jak ciężko wzdycha. Mam to gdzieś! Jestem wściekła, ale nie na nią. Na
siebie, na swoje zachowanie… a może na Robina za to, że próbuje mnie
kontrolować i na każdym kroku udowadnia mi, że robię coś źle, nie tak jak
powinnam? Nie wiem już sama. Rzucam się na łóżko i długo wpatruję się w sufit.
Wciąż jestem w ręczniku. Wiem, że Jill się nie rusza, bo usłyszałabym to.
Po kilku godzinach podrywam się nagle z łóżka i zaczynam
ubierać. Patrzę na zegarek. Jest wieczór. Wciąż jestem wściekła na Robina. Jill
próbuje ze mną na ten temat porozmawiać, ale nic z tego nie wychodzi. Nie mam
na to ochoty. Nie wiem czemu aż tak mnie to wszystko irytuje.
- Jolie! – warczy na mnie w końcu. Przestań się w końcu
miotać.
Otwieram szeroko oczy, a szczęka mi opada. Chce coś
powiedzieć, ale żaden dźwięk nie opuszcza moich ust. Nic nie rozumiem. Ja się
miotam? O co jej chodzi?
- Przecież to jest takie proste… - mówi już łagodniej.
Co? Proste? Co jest niby proste? Nic nie jest proste!
Kręcę głową. Jill podchodzi do mnie i obejmuje mnie mocno.
Wtulam twarz w jej szyję i skupiam się na jej oddechu. Muszę się uspokoić, więc
staram się oddychać w jej tempie. Wdech, wydech, wdech, wydech... Powoli
dochodzę do siebie . Podnoszę głowę i patrzę na nią. Kiwa głową.
- Co?
- Przyznaj się do tego sama przed sobą, będzie ci łatwiej…
- O co ci chodzi? – przecieram ze zdenerwowaniem oczy.
- Chodzisz wkurzona od obiadu…
Kiwam głową.
- Chodzi o Robina.
Znowu kiwam. To przecież oczywiste.
- O co wam poszło? – pyta.
Krzywię się. Nie wiem czy chcę o tym rozmawiać, ale z
drugiej strony, może to mi pomoże zrozumieć o co mi właściwie chodzi.
- O Iana…
Jill patrzy na mnie pytająco.
- O to, że mnie kiedyś próbował pocałować, a teraz znowu
mnie dotyka… - wzruszam ramionami.
Jill śmieje się w głos.
- Robin jest zazdrosny!
Patrzę na nią zdziwiona.
- O co?
Kręci z niedowierzaniem głową.
- O ciebie i Iana, myśli, że cos między wami jest. Przecież
to oczywiste.
Przekrzywiam głowę na bok i macham ręką, żeby kontynuowała.
- Nic tu więcej nie ma do powiedzenia. Musisz mu się
strasznie podobać. – uśmiecha się, a ja czuję, że policzki robią mi się
czerwone. Powinnam się cieszyć, ale dalej czegoś nie rozumiem.
- I dlatego stara się mnie ograniczać? – pytam.
Jill wzdycha i wznosi oczy do sufitu, jakby oczekiwała
stamtąd jakiejś pomocy.
- Czy on ci się podoba?
- Tak.
- A jak byś się poczuła, gdyby paradował pod rękę z inną
dziewczyną?
Patrzy na mnie z ukosa. Uśmiech igra na jej twarzy, a ja
rozważam jej słowa. Na pewno nie byłabym zachwycona.
- Nie podobałoby mi się to.
Jill uśmiecha się szeroko.
- Ale nie zabroniłabym mu spotykania się z nią! – warczę.
- A on ci zabronił? – pyta zdziwiona.
Kręcę głową. Właściwie to mi nie zabronił. Jill uśmiecha
się. Ehhh…
Nie mówimy już nic do siebie. Siedzimy tylko chwilę, a potem
ona idzie się umyć i kładziemy się spać.
- Co z Ianem? – pytam, bo nagle sobie przypominam, że miała
dziś do niego iść.
- Jutro. – odpowiada zaspana.
Następnego dnia wstajemy wcześniej. Nie chcemy, żeby Ian
znowu musiał po nas przychodzić. Mam wrażenie, że jestem lżejsza. Nie wiem
czemu. Wczorajsza rozmowa z Jill bardzo mi pomogła i uświadomiła, że być może Robin
nie chce mnie zamknąć pod kloszem, tylko po prostu upewnia się, że nikt mu nie
zagraża. To jest jego sposób na rywali. Jest to jakiś sposób kontrolowania
mnie, ale od kiedy wczułam się w jego sytuację, trochę inaczej na to patrzę.
Poza tym nie mogę go winić za to, że nie ufa Ianowi, bo ten juz raz chciał mnie
skrzywdzić. Robin chce mnie chronić. Nawet mi się to podoba.
Jill śmieje się ze mnie, że jestem taka rozradowana, ale
wzruszam ramionami i wychodzę za nią z pokoju. Wchodzimy do windy i jedziemy na
piętro laboratoriów. Ian właśnie otwiera drzwi więc rzucamy mu przelotne
„cześć” i wchodzimy. Stajemy przy swoich stanowiskach. Po chwili dołącza do nas
zdyszana Jelena.
- Przepraszam za spóźnienie – mówi
Ian kiwa głową i zamyka za nią drzwi.
- Dziś nie będziecie analizowały składu genetycznego. Dziś
stworzycie własny prototyp człowieka.
Otwieram szeroko oczy. To chyba za szybko… Patrzę na
dziewczyny. Jill nie wygląda na zachwyconą, ale Jelena uśmiecha się od ucha do
ucha. Może ja też powinnam?
- Nie obchodzi mnie czy stworzycie mężczyznę czy kobietę.
Nie ważne czy będzie ładny czy nie. Ma nie mieć wad dyskwalifikujących…
Jelena podnosi rękę.
- A możemy się na kimś wzorować? – pyta.
Kręcę z niedowierzaniem głową, ale Ian się tylko uśmiecha.
- Za zwyczaj to się tak kończy. – patrzy po kolei na każdą z
nas. Na mnie zatrzymuje wzrok na dłużej – Pamiętacie co to są wady
dyskwalifikujące?
Kiwamy zgodnie głowami .
- To do dzieła! – klaszcze w dłonie i zabiera się do pracy,
a my tłoczymy się przy szafce z materiałem DNA. Parę razy dostaję łokciem w
żebra. Chyba od Jeleny, ale nie zwracam na to uwagi. Może jestem
przewrażliwiona? Biorę to, co mi jest potrzebne i podchodzę do stanowiska. Ian
staje za mną.
- Mogę ci dać parę sugestii? – pyta. Czuję jego oddech na
policzku. Sztywnieję. Jest za blisko. Kiwam głową. Odchodzi i przynosi mi kilka
probówek.
Oglądam je ostrożnie pod mikroskopem. Przyniósł mi gen
jasnych włosów i ciemnych, brązowych oczu. Krzywię się, bo wiem dokładnie co
chciał mi zasugerować. Zrobię mu na złość. Podchodzi do mnie i znowu coś mówi.
- Odrzucasz moje propozycje? – pyta cicho.
Kiwam głową.
- Nie chcę, żebyś uznał, że nie umiem sobie poradzić sama –
mówię cicho.
Zauważam, że Jelena patrzy się na mnie wściekła.
- Poza tym byłabym wdzięczna, gdybyś traktował mnie tak, jak
pozostałe praktykantki. Im tez coś podpowiedz.
Przesuwa się tak, że teraz opiera się łokciem o blat tuż
obok mnie.
- Wiesz dlaczego pomagam tobie? – pyta.
O nie, nie zacznę nim tej rozmowy. Na pewno nie teraz.
- Bo jestem ranna. – mówię pewnym siebie głosem. Jeśli ja w
to uwierzę, to może i on w to uwierzy, problem w tym, że co raz głośniej
kołacze mi w głowie głos Robina ostrzegający mnie przed nim.
- Tak, właśnie o to chodzi – śmieje się i odchodzi do
Jeleny.
Oddycham z ulgą i wracam do pracy. Ze zdumieniem stwierdzam,
że podświadomie sięgnęłam po ciemne włosy i jasnoniebieskie oczy. Cieszę się,
bo dzięki temu będę mogła zrobić dokładnie coś przeciwnego niż on mi sugerował.
Mieszam je w swojej probówce. Dodaję parę pożądanych cech charakteru,
odpowiedni kształt twarzy i tak dalej. Nie wiem nawet co chcę osiągnąć. Robię
to automatycznie, nie mam pojęcia jak będzie wyglądał ten, kogo tworzę. Skupiam
się na odfiltrowaniu wad, które zaplątały się gdzieś do mojej mieszanki. Nie
wiem jakim cudem tam trafiły. Skupiam się na zadaniu do tego stopnia, że tracę
poczucie czasu. Dzwonek na obiad wyrywa mnie z zamyślenia.
- Skończyłyście? – Ian znów pojawia się koło mnie.
- Tak – krzyczymy chórem. Mam nadzieję, że da nam spokój i
sprawdzi to po obiedzie.
- To zobaczmy co zrobiłyście. Bierze probówkę Jill i wkłada
ją do matrycy hologramów. Po chwili pojawia się przed nami młody mężczyzna o
mocnej budowie i niebieskich oczach. Ian przygląda mu się przez chwilę i kiwa
głową.
– Dobra robota, Jill – mówi – Nie widzę tu żadnej wady
dyskwalifikującej. Ale następnym razem przyłóż się bardziej do wyglądu.
- Kazałeś nam się skupić na czymś innym – mówi cicho.
- Dlatego mówię, że następnym razem masz się skupić też na
wyglądzie, jasne?
Jill kiwa głową.
Ian bierze probówkę Jeleny i wkłada ją do matrycy. Mało nie
padam ze śmiechu. Niemal stuprocentowo wierna kopia jego samego stoi przed
nami. Przykładam dłonie do ust, żeby stłumić chichot. Jill patrzy się na mnie z
szeroko otwartymi ustami, a Jelena uśmiecha się znacząco do Iana, który
ewidentnie nie wie co ze sobą zrobić.
- Podoba ci się? – pyta w końcu Jelena.
Ian zagryza wargę.
- Podobałby mi się, gdyby nie to, że dodałaś mu gen agresji
i to bardzo silny. To wada dyskwalifikująca.
Uśmiech znika z twarzy Jeleny. Prycha wściekła i wychodzi.
Ian podchodzi do mnie i bierze ode mnie moją mieszankę genetyczną. Przez chwilę
trzyma ją w dłoni jakby się zastanawiał czy chce to zrobić, ale w końcu wkłada
probówkę do matrycy. Obracam głowę i patrzę na hologram. Jill zaczyna się
śmiać, a ja nie mogę uwierzyć w to, co widzę. To jest prawie nie możliwe!
- Wyjdźcie! – Ian jest wściekły. – Idźcie na obiad!
Łapię trzęsącą się ze
śmiechu Jill za rękę i wychodzimy.
-Robin? – mówi w przerwie między jednym atakiem śmiechu a
drugim.
Robin. To on pojawił się jako hologram w naszym
laboratorium. Nie mogę w to uwierzyć. Naprawdę nie starałam się hologramu
upodobnić do nikogo. Samo tak wyszło. Przysięgam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!