Budzi mnie pukanie do drzwi. Wiem, że powinnam się podnieść,
ale moje ciało nie do końca mnie słucha. To chyba nie jest moje ciało. Czuję
się w nim inaczej. Otwieram oczy. Przez chwilę nie wiem gdzie jestem. Przez
chwilę nie pamiętam co się wczoraj stało. Słyszę rozmowę za drzwiami. Próbuję
zidentyfikować głosy, ale nie mogę. To nie mama i tata. Rozglądam się. Jestem w
swojej sypialni, więc za drzwiami powinni być oni. Wytężam pamięć, bo
wczorajszy wieczór wydaje się mi być czarną dziurą. Pamiętam, że byłam u
Robina, ale potem mam w głowie pustkę. Dziura w pamięci zdaje się coś ukrywać.
Zauważam, że na stoliku stoi szklanka wody i pigułki na ból głowy. Łykam je i
popijam wodą. Wtedy nagle przypominam sobie wszystko i chcę znowu zasnąć, nie
chcę czuć tego przerażającego bólu w klatce piersiowej. Przypominam sobie Abby, moją mamę. Kobietę,
która ukrywała swoją miłość w dobrej wierze. Nie chciała zranić kogoś, kto
zawsze był jej przyjacielem. Nie chciała zrobić przyszłości komuś, kogo też
kochała, choć może w trochę inny sposób. Doskonale ukrywała swoje rozterki. Nie
miałam pojęcia co ją gryzie. Próbuję sobie wyobrazić jak się czuła za każdym
razem, kiedy chodziliśmy na apele, kiedy Jack przemawiał do wszystkich, a tata
trzymał ją za rękę, kiedy jej serce przyspieszało na widok mężczyzny, który
stał niejako po drugiej stronie barykady. Chce mi się wyć. Chcę zapaść się pod
ziemię. Nie mogę sobie wyobrazić jak nieszczęśliwa musiała być żyjąc ze
świadomością, że odtrąciła miłość swojego życia. Nie mogę zrozumieć dlaczego
uważała, że Jack może mnie skrzywdzić… Choć może rozumiem. Wiedziała, że wciąż
ją kocha. Musiała to wiedzieć. Wciąż mieszkał sam, mimo, że mógł mieć
praktycznie każdą kobietę. Która odmówiłaby szefowi szefów, górze Góry? Abby
bała się, bo nie wiedziała co zraniony i odtrącony mężczyzna może zrobić
dziecku, które jego ukochana wychowywała wraz z jego rywalem. Rozumiem jej
obawy, choć podejrzewam, że Jack nie chciał mnie skrzywdzić. Ja bym nie mogła
zrobić nic, co sprawiłoby, że osoba którą kocham byłaby smutna. Nie mogłabym
skrzywdzić dziecka swojego ukochanego. Za dużo myślę. Boli mnie głowa. Gorączkowo
rozglądam się za jakimiś pigułkami nasennymi, bo nie chcę więcej pozostawać w
stanie świadomości. Sen jest dobry. We śnie nie pamiętam tego, co się stało.
Chcę wrócić do krainy bez bólu i bez świadomości, że straciłam najbliższą mi
osobę. Niestety nigdzie ich nie ma. Próbuję się podnieść, żeby ich poszukać,
ale przeszywa mnie ostry ból. Krzyczę, wrzeszczę. Nie mogę się powstrzymać.
Ogarnia mnie bezsilność. Ściska mnie w dołku. Nawracająca myśl, że Abby nie
żyje powoduje, że zalewają mnie kolejne fale łez. Jestem wściekła na siebie. To
wszystko moja wina. Nic by się nie stało, gdybym nie naciskała, żeby się
dowiedzieć dlaczego Jack do nas przyszedł. Wszystko byłoby po staremu, gdybym
nie dała się złapać. Mama by żyła, gdybym nie polazła wczoraj wieczorem do
Robina. Mama żyłaby, gdybym nie poznała Iana i gdybym nie poszła prosić o jego
uwolnienie. Powinnam go zostawić. Sam się o to prosił. Chcę się rzucać na
łóżku, żeby jakoś rozładować wściekłość, ale mięśnie odmawiają współpracy. Łzy
płyną mi nieprzerwanym strumieniem. Mam już mokrą koszulkę na ramionach. Znowu krzyczę. Jestem zła na siebie, zła na
swoją głupotę i lekkomyślność.
Drzwi do pokoju uchylają się. Pojawia się w nich ktoś, kogo
najmniej się spodziewam biorąc pod uwagę wydarzenia ostatniego dnia. Jego widok
mnie uspokaja. Przynajmniej jedno osiągnęłam poprzedniej nocy. Przynajmniej
jedno skończyło się tak jak powinno. Jasne włosy wpadają mu w oczy. Ostatnio
wydawało mi się, że był krócej obcięty, ale najwyraźniej po prostu zaczesał je
do tyłu. Koszulkę ma powyciąganą i wygląda jak siedem nieszczęść, ale nie
obchodzi mnie to. Wyciągam rękę. Ostrożnie podchodzi do mnie i siada na brzegu
łóżka.
- Ian… - szepczę.
Jego usta rozciągają się w uśmiechu, ale jego oczy pozostają
smutne. Ma cienie na twarzy, jakby nie spał od kilku dni. Wyciąga do mnie rękę
i gładzi mnie po policzku.
- Martwiłem się o ciebie… Jak się czujesz? – pyta cicho.
Kręcę głową i krzywię się z bólu. Jęczę głośno. Każdy ruch
jest dla mnie bolesny. W drzwiach momentalnie pojawia się Robin. Ma
zapuchnięte, podkrążone oczy. Wygląda, jakby płakał.
- Co się dzieje? – pyta podniesionym głosem – Czy on ci robi
krzywdę?
Próbuję się uśmiechnąć, ale wszystko mnie boli.
- Nie – mówię cicho. – Wszystko w porządku.
Robin robi krok w koją stronę, ale zaraz się zatrzymuje,
jakby nie był pewien czy może się zbliżyć. Kiwam lekko głową. Siada po drugiej
stronie łóżka. Łapię go za rękę.
- Dziękuję. – mówię patrząc mu w oczy. Znów krzywię się z
bólu.
Robin macha ręką.
- Cicho, nie mów nic. – prosi.
- Muszę wstać. – mówię – dziś powinnam wybrać zawód.
Robin z Ianem spoglądają na siebie nawzajem i wymieniają
serię gestów, mrugnięć i kiwnięć głową. Nic nie rozumiem.
- Zrobimy to tutaj. – mówi cicho Robin. – Nie nadajesz się
do chodzenia gdziekolwiek.
- Dlaczego? – oburzam się.
Robin delikatnie odsuwa kołdrę. Na kostce mam jakiś wymyślny
stabilizator. Patrzę na niego pytająco. Wzrusza ramionami.
- Masz skręconą kostkę i jesteś koszmarnie poobijana. Prawie
całe plecy i jeden bok masz pokryty siniakami.
- Muszę wyglądać niezwykle atrakcyjnie – żartuję.
Ian wybucha śmiechem, ale Robin gasi go spojrzeniem i kręci
głową.
- To nie jest powód do żartów, Jolie. Nie wiem jakim cudem
udało ci się przetrwać tylko z takimi obrażeniami. Miałaś ogromne szczęście. Mogłaś
zginąć – głos mu się łamie. Patrzę na niego zdziwiona, bo nie wiem o co mu
chodzi.
- Nie wiem co bym zrobił, gdyby ci się coś poważniejszego
stało… - kończy.
Och, o to mu chodzi. Martwi się o mnie. Podnoszę rękę i
kładę mu ją na policzku.
- Nic mi nie jest – mówię.
Uśmiecham się, choć mnie to boli, ale po ich minach widzę,
że właściwie udało mi się ich oszukać. Obaj
nieco się rozluźniają, a ja zaczynam się zastanawiać jak doprowadziłam do
sytuacji, w której dwóch tak różnych od siebie mężczyzn siedzi koło mnie i chce
się mną zajmować. Jak to się stało, że zamiast mamy i taty przy moim łóżku
siedzą dwaj przystojni faceci? Przypominam sobie o jednej rzeczy.
- Gdzie jest mój tata? – pytam. Patrzę na Robina, bo wiem,
że on prędzej będzie znał odpowiedź. Odwraca wzrok. Wiem, że to oznacza, że
chce ukryć prawdę. Uczyli mnie o tym w szkole.
- Robin! – mówię ostrym tonem – Powiedz mi.
- Nie wiem czy powinienem… - zaczyna.
- Myślisz, że jest coś co może mnie dobić bardziej niż
śmierć mamy? – patrzę na niego wyczekująco, ale on tylko kręci głową. Łapię go
za rękę i pociągam lekko. Spogląda na mnie.
- Robin, moja mama całe życie coś ukrywała i skończyła tak,
jak skończyła. – Robin sztywnieje – Powiedz mi!
- Aaron jest ścigany za morderstwo, albo za zabójstwo. Nie
wiem jeszcze…
- Nieumyślne spowodowanie śmierci – mówię cicho. – Nie
chciał jej zabić. Weszła mu na linię ciosu.
- Rozumiem. Dziękuję za informację – mówi tonem
profesjonalisty. – Jesteś cennym świadkiem.
- Robin, do rzeczy. – karcę go, bo widzę, że bardzo mu się
podoba zmiana tematu i że najchętniej nie wracałby do mojego taty.
- Twój tata uciekł zanim zdążyliśmy go złapać. Jest gdzieś w
Beneath. – otwieram usta a on wzdycha - Tak podejrzewamy, ale pewni nie
jesteśmy. On doskonale zna sieć tuneli, które kopał. My dopiero je poznajemy,
bo większość jest nieukończona, więc nie ma ich na mapie.
- Tata uciekł do Beneath? Przecież tam nic nie ma. Po co to
zrobił?
Robin wzrusza ramionami.
- Podejrzewam, że chciał uniknąć kary. Wiesz, że za to nie grozi
mu już degradacja. Jego opcje to wypędzenie albo śmierć. W zasadzie sam wykonał
wyrok.
Próbuję się uśmiechnąć, ale nie mogę. Straciłam oboje
rodziców. Łzy same napływają mi do oczu. Mrugam mocno i próbuję się odwrócić,
żeby nie widzieli, że płaczę. Nie chcę im tego pokazywać, ale nie mogę się
ukryć przed jednym i drugim. Siedzą po przeciwnych stronach łóżka. Podejrzewam,
że chcą zachować dystans. Nie wiem dlaczego bardziej mi zależy na ukryciu tego
przez Ianem. Robin przygląda mi się badawczo i pochyla się nade mną.
- Jolie, nie duś tego. To jest niesprawiedliwe. Nie powinno
tak być. Nie powinnaś teraz tracić obojga rodziców. – mówi cicho. Jego wargi
muskają moje ucho, a jego słowa dodają mi otuchy. Gdyby nie okoliczności,
pewnie jego oddech by mnie łaskotał.
Kręcę głową, próbując wygonić łzy, ale nie mogę powstrzymać
ich napływu. Poduszka powoli robi się mokra. Robin sięga po chusteczkę i podaje
mi ją. Niewiele to pomaga, bo po chwili i ona jest mokra. Wiem czego teraz
potrzebuję, ale nie powinnam ich o to prosić. Żadnego z nich. Potrzebuję, żeby
ktoś mnie przytulił. Mocno. Tak jak kiedyś zrobiła to mama. Tak, jak Robin
zrobił to u siebie w boksie. Podnoszę na niego wzrok. Wiem, że powinnam
porozmawiać z Ianem. Od dłuższego czasu go ignoruję.
- Robin… - zaczynam cicho. Uśmiecha się smutno i kiwa głową.
– Zostawię was samych. Tylko powiedz mi co mam zaznaczyć na twoim
kwestionariuszu. Gdzie chcesz pracować?
Pochylam się w jego stronę. Nie chcę, żeby Ian słyszał co
mówię. Chcę zrobić mu niespodziankę.
- Genetyka – szepczę tak cicho, że tylko Robin to słyszy.
Z ponurą miną kiwa głową i spogląda z niepokojem na Iana.
- To z jego powodu? – pyta.
Kręcę głową. Nie wiem czy to z jego powodu czy z powodu
potencjalnej możliwości stworzenia Blake’a, czy z jeszcze innego powodu. Nie
zastanawiałam się nad tym. Nagle doznaję olśnienia. Wiem.
– To z powodu mamy – mówię.
Robin kiwa głową , wstaje i podchodzi do drzwi.
– Gdybyś czegoś
potrzebowała, krzycz.
Przez chwilę stoi w wyjściu patrząc na Iana wzrokiem,
którego nie potrafię rozszyfrować. W końcu wychodzi i zamyka za sobą drzwi.
Patrzę na Iana. Jego czekoladowe oczy są pełne niepokoju.
- Jolie… - zaczyna, ale ja nie chcę go słuchać. Podnoszę się
na łóżku. Ian przysuwa się bliżej, żeby mi pomóc. Zarzucam mu ręce na szyję i
przyciągam go mocno do siebie. Przez chwilę nie reaguje. Zaczynam się
zastanawiać czy dobrze odebrałam sygnały, które mi przekazywał w trakcie symulacji. Powoli rozluźniam uścisk,
żeby go puścić. Nie chcę, żeby czuł się niekomfortowo.
- Och, Jolie – mruczy mi do ucha i obejmuje mnie
przyciskając mocno do siebie. Jego ręce znów są wilgotne i ciepłe. Oddycham z
ulgą. Wszystko wskazuje na to, że jednak dobrze go wyczułam. Ogarnia mnie
znajome ciepło i czuję się jak w domu. Czuję, jakby coś kazało mi pozostać w
tej pozycji, jakbym właśnie tu miała być. Próbuję sobie przypomnieć czy miałam
takie wrażenie, kiedy obejmował mnie Robin, ale nie zdążam, bo Ian łapie mnie
delikatnie za ramiona i odsuwa od siebie na tyle, żeby spojrzeć mi w oczy.
- Dlaczego łaziłaś w środku nocy sama po wyższych poziomach?
– pyta – To niebezpieczne.
Wzruszam ramionami. Nie uważam, żeby wyższe poziomy były
bardziej niebezpieczne od pozostałych. Może dlatego, że mieszkam tu całe życie
i nigdy nic złego mnie nie spotkało, ale prawda jest taka, że Ian ma rację.
Najwięcej kradzieży i napaści zdarza się właśnie tu. Jest tu najmniej policji,
bo teoretycznie mieszkańcy tych poziomów są najmniej wartościowi, więc najmniej
się o nich dba.
- Poszłam tylko do klatki schodowej… - mówię cicho.
Ian z niedowierzaniem kręci głową.
- Myślisz, że nie wiem jak daleko stąd jest do klatki.
Przeszłaś ponad pół poziomu, żeby do niej dotrzeć.
- Znam skrót. – mówię
zakładając ręce na piersi.
- Ja też – odpowiada patrząc mi w oczy.
Przez chwilę analizuję co mi powiedział. Jeśli dobrze zna
ten poziom, to albo tak jak moja mama chciał się zbliżyć do Overhead, albo…
- Skąd pochodzisz, Ian? – pytam nie spuszczając z niego
wzroku.
- To nie ma znaczenia – odpowiada.
Łapię go za przedramię i ściskam lekko. Mam nadzieję, że to
jest lekko. Nie wiem.
- Powiedz mi… - proszę.
- Stąd… - mówi cicho.
Uśmiecham się, bo wiem, że jeśli tu się wychował, to musieliśmy
się znać już dawniej. Wszyscy uczniowie zjeżdżali na poziom szkoły jednym
transportem windy. Musieliśmy jeździć razem. Próbuję sobie przypomnieć
jasnowłosego chłopaka o czekoladowych oczach i mam przed oczami tylko jedną postać.
Mieszkał dwa boksy dalej. Wczoraj, w drodze do klatki schodowej mijałam jego
dawny dom. Był starszy ode mnie. Pamiętam, że w windzie zawsze stał w samym
rogu i patrzył się uważnie na mnie, ale nigdy się nie odezwał. Nie wiedziałam
nawet jak ma na imię. Pamiętam, że był szczuplejszy od większości chłopaków z
naszego poziomu, jakby tu nie pasował. Miał szczupłe dłonie i długie palce i
dość lekką budowę ciała. Lekką jak na standardy czarnego poziomu. Tu prawie
wszyscy, nawet młodsi wyglądali jak mój tato. Ramiona mieli tak szerokie, jak
tułów długi. On jeden był inny. Pamiętam, że zwracałam na niego uwagę.
Ukradkiem mu się przyglądałam. Fascynowała mnie jego odmienność. Kilka razy
nawet chciałam do niego zagadać w windzie, ale nasze spojrzenia nigdy się nie
skrzyżowały, bo kiedy tylko otwarcie na niego patrzyłam, on odwracał wzrok.
- Pamiętam cię – mówię łapiąc go za rękę. – Byłeś inny niż wszyscy.
Uśmiecha się lekko.
- I zawsze w windzie stałem z boku… - mówi.
Ściskam go lekko za rękę i uśmiecham się szeroko.
- I przyglądałeś mi się…
Na jego policzkach pojawiają się rumieńce. Nie mogę się
powstrzymać i uśmiecham się szerzej.
- Podobałaś mi się. – mówi cicho. – Nadal mi się podobasz.
- Czemu nigdy się do mnie nie odezwałeś? – pytam.
- A jak myślisz, co zrobiliby ci dwaj osiłkowie, którzy ci
zawsze towarzyszyli, gdybym choć spróbował do ciebie zagadać? – przekrzywia
głowę na bok i uśmiecha się półgębkiem.
Ma rację. Miałam dwóch dobrych kolegów. Jeden był w moim
wieku, drugi rok młodszy. Zawsze razem wsiadaliśmy do windy. Dużo czasu
spędzaliśmy razem, bo nasi rodzice się lubili. Siłą rzeczy mieliśmy mnóstwo
czasu na poznanie siebie nawzajem. Bardzo się lubiliśmy. Trochę mi smutno bo
wiem, że oni zostaną na tym poziomie. Od zawsze to wiedziałam i oni też. Jeśli ja
zejdę na niższe poziomy, a na pewno to zrobię, to będziemy się widywać co raz
rzadziej…
- Bałeś się, że Kane i Joe zrobią ci krzywdę? – pytam.
- Nie miałbym z nimi szans... – mówi
Uśmiecham się. Ma całkowitą rację. Każdy z nich położyłby go
jednym ciosem.
- Wyglądali na zdeterminowanych, żeby zatrzymać cię przy
sobie.
- Oni? Byliśmy tylko przyjaciółmi…
Ian kręci głową. Jest rozbawiony.
- Czy ty naprawdę nie masz pojęcia jak bardzo możesz się
podobać mężczyznom? – przesuwa palcem po moim policzku. Znów ogarnia mnie
znajome ciepło i już mam go prosić, żeby nie przestawał, kiedy zabiera rękę –
Wierz mi, oni chcieli być kimś więcej.
Kręcę głową. I patrzę na niego. Widzę, że jego twarz się
zmienia. Znowu nie mogę odgadnąć o czym myśli.
- Dlaczego wyszłaś wtedy z boksu? – pyta. Jego głos jest
niski i chrapliwy. Nie wiem dlaczego ,ale na sam jego dźwięk robi mi się
cieplej.
- Musiałam pójść do Robina. – mówię.
Ian przysuwa się do mnie. Dzieli nas jakieś dziesięć
centymetrów. Czuję ciepło jego ciała. Ogrzewa mnie. Słyszę bicie jego serca, a
może to bicie mojego serca? Nie jestem pewna. Wiem tylko, że jest
przyspieszone.
- Po co? - zaskakuje mnie tym pytaniem tak, że nie
zastanawiam się nad odpowiedzią, tylko mówię prawdę, prosto z mostu.
- Żeby cię uwolnił. – Orientuję się co powiedziałam o
sekundę za późno. Wiem jak to brzmi. Prawie jak deklaracja.
- Ryzykowałaś, żeby prosić o moje uwolnienie? – pyta cicho.
Jego usta są niebezpiecznie blisko moich.
Nie mogę kiwnąć głową. Jest za blisko. Znowu byśmy się
dotknęli. Muszę odpowiedzieć.
- Nie myślałam o tym w ten sposób… - zaczynam, ale on mi przerywa.
- Ale jednak wyszłaś z domu w środku nocy z jakiegoś powodu…
- mówi.
Robi to specjalnie. Zostawia niedokończone zdanie. Patrzę mu
w oczy i widzę, że płoną. Robi mi się gorąco. Znowu. Nie wiem dlaczego on tak
na mnie działa.
- Jolie… powiedz coś
– prosi. Znowu ten sam niski głos, który doprowadza mnie do obłędu. Teraz już
jestem pewna, że nie jesteśmy pozbawieni popędu seksualnego. Jeśli to nie jest
to, to ja już nie wiem. Mam ochotę się na niego rzucić, jakby coś mnie do niego
pchało. Zastanawiam się czy to samo czuła mama kiedy pierwszy raz całowała się
z tatą. Wiem, ze muszę się opanować, bo to wydaje się takie nienaturalne i
dziwne. Odsuwam się trochę od niego. Mam nadzieję, że to spowoduje ostudzenie
moich zapędów, ale tak nie jest. Jeszcze bardziej chcę Siudo niego zbliżyć.
Muszę się opanować!
- Co mam ci powiedzieć? – pytam trochę za szorstko.
- Prawdę. Dlaczego to zrobiłaś? – patrzy na mnie.
Biorę głęboki oddech. Może nie powinnam mu tego mówić, ale
chyba chcę. Zamykam oczy.
- Bo nie mogłam znieść myśli, że mogę cię więcej nie
zobaczyć… - szepczę.
Ian wydaje z siebie gardłowy pomruk, który sprawia, że mój
serce podskakuje. Otwieram oczy. Jest tak blisko, ze oddychamy jednym
powietrzem. Widzę pojedyncze złotawe punkciki w jego czekoladowych oczach. W
lewym oku ma ich pięć i wszystkie są tuż przy źrenicy. W prawym jest więcej.
Delikatnie przymyka oczy. Przyglądam mu się uważnie. Im dłużej to robię tym
bardziej mi się podoba. Ma długie, gęste rzęsy.
Patrzę na niego nie wiedząc co mam zrobić, a on zbliża się co raz
bardziej. Lekko rozchyla usta i przyciska je do moich warg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!