Me

Me

piątek, 29 marca 2013

Underground 18

Uspokajam się dopiero po dłuższym czasie. Nie mogę uwierzyć, że on znowu to zrobił. I co to w ogóle ma znaczyć „muszę ci pokazać, że całuję lepiej od niego”? Co to ma za znaczenie? Potrząsam głową. Siedzę na kanapie na kolanach Robina. Nie wiem kiedy się tu znaleźliśmy. Pamiętam tylko jak wchodziliśmy do jego boksu.
 - Przepraszam, że ci nie wierzyłam… - mówię cicho.
Kręci głową i przytula mnie mocno. Całuje mnie w czoło.
- To nie ma znaczenia. Zrobiłem z nim porządek.
- Pobiłeś go? – pytam.
 - Nie. Ja go tylko od ciebie oderwałem. Nie powiem, nie byłem specjalnie delikatny, ale dalej zajęła się nim policja.
- Zamknęli go?
Kiwa głową.
- Tylko mi nie mów, ze znowu mam go wypuścić, bo tego nie zrobię.
- Nie wypuszczaj. – sama siebie nie poznaję, ale nie chcę go więcej oglądać.
Obejmuję mocno Robina i całuję go. Nie wiem jakim cudem on doskonale wie co się stanie i zawsze umie odpowiednio zareagować. Jest po prostu niesamowity. Znowu mnie uratował. Po raz kolejny. Cieszę się, że mam go przy sobie, że zawsze mogę na niego liczyć.
- Co z Jill? – pytam, bo nagle sobie przypominam, że ona przecież startowała do Iana.
- Przeżyje. – wzrusza ramionami – Raczej. Jutro z nią porozmawiasz na praktykach.
Praktyki. Coś sobie przypominam. Jelena. Nie mogę jej spotkać.
- A co się stało z Jeleną?  Ian mówił, ze zniknęła z praktyk...
Robin odwraca głowę. Coś przede mną ukrywa. Czuję to. Łapię go za podbródek i zmuszam do spojrzenia na siebie.
- Miała mały wypadek i jest w szpitalu. – mówi cicho, ostrożnie ważąc każde słowo.
- Co się stało? – staram się brzmieć jakbym się tym przejęła.
Robin kręci głową.
- Przestańmy udawać, dobrze? – lekko podnosi głos. – Oboje wiemy, że to ona cię tak urządziła. Zresztą połowicznie z mojego powodu, a połowicznie z powodu Iana.
Opada mi szczęka. Skąd on to wszystko wie?
- Jill przysłuchiwała się temu, co mówiła pod nosem, kiedy zobaczyła nas razem wtedy pod laboratorium. Wiesz, kiedy przyniosłem ci kule, a ty na mnie nakrzyczałaś…
- Przepraszam – spuszczam wzrok. Głupio mi, chciał dobrze, a ja na niego napadłam…
- Nieważne. – ucina. – Było, minęło. Jelena przeklinała cię, że i ja i Ian się w tobie zakochaliśmy. Mówiła, że odebrałaś jej dwóch najfajniejszych chłopaków i że ona ci pokaże. – patrzy na mnie - Kiedy powiedziałaś mi, że to dziewczyna cię pobiła byłem prawie pewien, że to ona. Jill się ze mną zgodziła.
- Co jej zrobiłeś? – pytam.
- Ja? – odpowiada z miną niewiniątka. – Nic. Nie chciałaś mi powiedzieć kto to więc domyślam się, że wściekłabyś się, gdybym ją wsadził. Poza tym bez twoich zeznań nie miałem podstaw.
- Więc jakim cudem trafiła do szpitala? – pytam.
- Jill. – mówi krótko.
Jill, no tak. Karate, którego nauczyła się od jednego z ocalałych. Mówiła, że może skopać tyłek Ianowi, to z Jeleną musiała sobie poradzić.
- Czyj to był pomysł? – pytam.
- Jej. - odpowiada. – Ja tylko unieszkodliwiłem kamery. I dałem jej alibi.
- Bardzo ją poturbowała? – pytam.
Martwię się o Jelenę. Była moją przyjaciółką. Nigdy nie życzyłam jej źle. Nawet teraz.
- Jest w gorszym stanie niż ty byłaś. – uśmiecha się. – Ale nic jej nie będzie. Tylko poleży z miesiąc w szpitalu.
Wzdycham. Wszystko znowu się komplikuje. Ian jest unieszkodliwiony. Nie wiem na jak długo. Jelena też, ale tylko na miesiąc. Co ja zrobię potem? Nie wiem. Nie mogę się tym teraz martwić. Przytulam się do Robina. Ciepło jego ciała mnie uspokaja.
- Nie jesteś na mnie zła? – pyta cicho.
Wzruszam ramionami.
- Trochę. Chyba. Nie wiem… - nie mogę się zdecydować.  – Zrobiliście to, co uważaliście za słuszne. Ja sama cię do tego zachęcałam, prosiłam cię, żebyś robił to, co uważasz za właściwe, a nie za każdym razem pytał mnie o zdanie, więc nie mogę mieć pretensji. Nie lubię przemocy, ale teraz już nic z tym nie zrobię.
Robin przytula mnie mocno.
- Zmieniasz się – mówi cicho. – Jeszcze przed wypadkiem dostałbym za to po głowie.
Zmieniam się? Naprawdę?
- Ty też się zmieniasz – szepczę mu do ucha. – Tydzień temu nie pocałowałbyś mnie w windzie, na oczach kamer i nie obejmowałbyś mnie ramieniem w tłumie ludzi.
Całuję go lekko w policzek.
- Podoba mi się to. – szepczę.
- Że się zmieniamy?
- Tak. Razem. Jakbyśmy się do siebie dopasowywali. – ziewam i opieram głowę na jego ramieniu. Jestem wycieńczona, choć przespałam i przesiedziałam w łóżku większość dnia. To chyba emocje.
- Jesteś zmęczona? – pyta z troską w głosie.
- Trochę…
- Łóżko? – uśmiecha się zawadiacko. Nie mogę się oprzeć i też się uśmiecham.
- Tylko się wykąpię.
- Mam do ciebie dołączyć? – widzę nadzieję zmieszaną z rozbawienie w jego oczach, ale kręcę głową. Nie. Jest za wcześnie. Zdecydowanie.
Rozdzielamy się i każde idzie do innej łazienki. Kiedy wchodzę do jego sypialni on właśnie wychodzi spod prysznica. Znów jest tylko w luźnych spodniach od piżamy, a ja w koszulce na ramiączka i szortach. Podchodzi do mnie i całuje mnie w szyję. Obejmuję go mocno w pasie. Bierze mnie na ręce i zanosi do łóżka. Nie wiem dlaczego to robi.
- Robin, ja mogę chodzić… - mówię.
- A ja lubię cię nosić.
Zaciągamy na siebie kołdrę, przytulamy się do siebie, całujemy i szybko zasypiamy. Jest mi dobrze.
………
Rano znów budzę się w jego objęciach. Nie mogę powstrzymać uśmiechu na twarzy. Jest mi ciepło i przyjemnie. Czuję się bezpieczna i kochana. Czuję się potrzebna. Nie chcę się nigdzie ruszać. Nie chcę, żeby powtórzyło się to, co przeżyła moja mama. Nie chcę poznać Blake’a. Chcę zostać tu, gdzie jestem. Z nim. Chyba.
- Cześć – słyszę. Robin całuje mnie w czoło. Przytulam się mocno do niego, jakbym miała nadzieję, że to odgoni koszmarną świadomość, że coś może pójść nie tak. Drżę lekko. Nie mogę tego powstrzymać.
- Co się dzieje? – Robin unosi się na łokciu i przygląda mi się uważnie. Kręcę głową.
- Jolie! – karci mnie – Chyba już tu byliśmy. Mów mi o co chodzi, albo sam się dowiem!
Biorę głęboki wdech. Nie wiem jak mam mu to powiedzieć. Obiecałam, że o tym zapomnę, że zapomnę o powtarzającej się historii i o proroczych snach. Obiecałam mu, że zapomnę o Blake’u przynajmniej do czasu aż się fizycznie pojawi. Obiecałam, ale nie potrafię tego zrobić. Miałam nadzieję, że mi się uda, ale nie daję rady. Łzy zaczynają mi płynąć po policzkach, wtulam się w niego. Przez chwilę nie reaguje, chyba zaskoczony moim zachowaniem, ale zaraz mocno mnie obejmuje.
- Co się dzieje? – pyta cicho. – Powiedz mi, proszę…
Podnoszę na niego wzrok. Nie wiem jak jego oczy kiedyś mogły mi się wydawać zimne. Kolor jest lodowaty, to prawda, ale jest w nich tyle ciepła, że zapiera mi dech w piersiach. Nie wiem skąd on bierze to spojrzenie.
- Boję się…
Robin całuje mnie w policzek.
- Boję się, że to się kiedyś skończy… - mówię. – Boję się, że ten sen się sprawdzi, że coś nas rozdzieli…
Obejmuje mnie mocno i przyciska do siebie.
- Też się tego boję – szepcze. – Ale teraz jesteśmy razem i to się liczy.
- A co jeśli… - zaczynam, ale on natychmiast kładzie palec na moich ustach.
- Jeśli będę mógł zrobić cokolwiek, żeby to powstrzymać, to zrobię to. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żebyśmy zawsze byli razem.
Uśmiecham się. Wierzę mu. Wiem, że zrobi dosłownie wszystko, co będzie mógł.
Robin porusza się niespokojnie. Patrzę na zegarek. Jest późno. Ja muszę zdążyć na praktyki, a on do pracy. Wstajemy, idziemy się umyć i przebieramy się w uniformy. Ze zdziwieniem zauważam, że Robin się nie uczesał. Ma potargane włosy. Patrzę na niego zdziwiona.
- Jedna fajna dziewczyna zasugerowała, że tak mi ładniej. – uśmiecha się zawadiacko – Co o tym myślisz?
Staram się zachować powagę.
- Też tak uważam.
Razem idziemy do windy, a właściwie Robin mnie odprowadza, bo poziomy czerwone zorganizowane są tak, że część mieszkalna jest na tym samym piętrze, co część pracownicza. Dostaję buziaka w policzek na pożegnanie, ale kiedy chcę się przytulić, Robin mnie odpycha.
- Praca – wskazuje na siebie – Praktyki – pokazuje na mnie.
Uśmiecham się.
- A co z przytulaniem? – pytam przesłodzonym głosem przechylając głowę na bok i wydymając wargi. Chcę, żeby zapomniał o pracy i chcę wrócić do boksu, choć wiem, że nie powinniśmy. Podchodzę i łapię go za nadgarstek. Przesuwam kciukiem po wewnętrznej części jego dłoni. Robin kręci głową.
- Jolie, przestań. – mówi cicho. Jego głos jest niski i zmysłowy. Wiem, ze chce dokładnie tego co ja. Jestem tego pewna. – Najpierw obowiązki, potem przyjemności. – mówi i wpycha mnie do windy po czym naciska guzik. Drzwi zamykają się zanim zdążę cokolwiek zrobić. Zakładam ręce i udaję obrażona, choć on mnie nie widzi. Drzwi windy i w ogóle cała winda jest metalowa. Pamiętam, że jak byłam mała to bardzo nie lubiłam nią jeździć. Bałam się, że stanie, a ja będę w niej zamknięta już na zawsze. Tata wtedy wymyślał historie o statkach kosmicznych i o tym, że to jest właśnie taki statek, który zawiezie nas do Overhead. Już wtedy wiedzieli, że bardzo mnie to wszystko ciekawi.
Wysiadam na poziomie niebieskim i idę do laboratorium. Jill stoi przed drzwiami. Ma spuszczoną głowę. Podchodzę powoli. Nie wiem jak zareaguje. Kładę jej rękę na ramieniu. Nie rusza się, ale jej nie strąca. Nie jest źle.
- Jak się czujesz? – pytam cicho.
- A jak myślisz? – podnosi na mnie wzrok.
Nie jest zła, a przynajmniej na taką nie wygląda. Jest smutna. Ma łzy w oczach. Nie wiem co mam jej powiedzieć. Stoimy tak przez chwilę, a potem ona przytula się do mnie i zaczyna płakać. Gładzę ją po głowie.
- Przepraszam.. – szepczę.
- Za co? Wiem, że to nie twoja wina Jolie. - znów zaczyna płakać. – Ale mimo wszystko jest mi smutno. Myślałam, że coś się między nami zaczyna, a okazuje się, że on mnie tylko wykorzystywał, żeby zbliżyć się do ciebie.
Przytulam ją. Nie umiem jej powiedzieć nic, co mogłoby ją pocieszyć.
Jest mi bardzo przykro, że tak wyszło. Okazuje się, że się nie znam na ludziach. Jelena próbowała mnie zabić. Ian za wszelką cenę próbuje mnie zmusić do czegoś, czego nie chcę. Moja mama całe życie kochała kogoś innego niż tata, a Aaron okazał się być zdolny do zabicia kogoś. Zaczynam się bać kim okażą się Robin i Jill.
Jill odsuwa się ode mnie i ociera oczy wierzchem dłoni. Pociąga nosem.
- Muszę się wziąć w garść. – mówi.
- Jeśli chcesz pogadać, to jestem. Jak chcesz się wypłakać, to mam jeszcze drugie ramię – mówię uśmiechając się lekko.
- Dzięki, ale nie ma o czym gadać. Ian to drań. Tyle. – wzrusza ramionami.
Przez chwilę panuje całkowita cisza. Nie podoba mi się to. Muszę coś z tym zrobić. Zmiana tematu wydaje się być właściwa.
- Kto teraz będzie naszym mentorem... – patrzę na zegar w korytarzu. Już dawno powinien tu być. – Idziemy do szefa niebieskich. Musi nam kogoś przydzielić…
Jill kiwa głową. Przechodzimy do końca korytarza i pukamy do drzwi.
- Proszę – odzywa się kobiecy głos za drzwiami.
Wchodzimy. Gabinet wygląda jak typowe laboratorium, tylko na biurku zamiast mikroskopu stoi komputer i stos różnego rodzaju dysków, zapewnie zapchanych danymi o DNA mieszkańców. Z boku widzę kartotekę w metalowych szafkach. Podejrzewam, że tam przechowują resztę danych.
- Nowe praktykantki? – pyta przyglądając się nam. Ma około trzydziestu lat, może trochę więcej. Jest niska i chuda. Ma jasne włosy i bystre, brązowe oczy.
Jesteśmy praktykantkami więc kiwamy zgodnie głowami.
- Jill i Jolie o ile mnie pamięć nie myli?
Znowu kiwamy.
- Ja nazywam się K4t13, ale mówicie na mnie Katie.
- Dobrze, proszę Pani – odpowiadamy chórem.
- Czemu nie na zajęciach?
 - Nie mamy mentora… - mówię cicho.
- Ian miał być waszym opiekunem, co się stało?
Rozglądam się w poszukiwaniu pomocy, ale wiem, ze to nic nie da.
- Jest w więzieniu… - zaczynam cicho, ale kobieta przede mną przerywa mi podnosząc się szybko z krzesła i podchodząc do nas.
- Zaraz to wyjaśnimy! – mówi i gestem wyprasza nas z gabinetu.  – Chodźcie ze mną.
Idziemy, a raczej biegniemy. Szefowa niebieskich jest niska ale chodzi strasznie szybko. Nie nadążam za nią i widzę, że Jill, mimo swojego wzrostu, też ma problem. W ostatniej chwili wskakujemy za nią do windy. Drzwi prawie przycinają nogę Jill. Jedziemy w dół i wysiadamy na poziomie czerwonych. Domyślam się gdzie idziemy. Jest tylko jedna osoba, która może decydować o zamknięciu kogoś w więzieniu i wypuszczeniu go.
Katie popycha jedne z drzwi nawet nie pukając.
- Taaak? – słyszę znudzony głos. Nie jego się spodziewałam. Wchodzę i staję między Jill a szefową.
Oczy Jacka zwężają się do postaci wąskich szparek. Patrzy tylko na mnie, ale odzywa się do Katie.
- Kiedy nauczysz się pukać?
- Nigdy! Jeśli dalej będziesz zamykał moich ludzi bez powodu! – mówi – Ian jest jedynym, który pozostał z tej sekcji i jako jedyny może prowadzić praktyki. Wypuść go.
- Wiesz, że nie mogę. To nie moja działka.
- To zawołaj go tutaj! – Katie podnosi głos.
Jack kiwa na mnie.
- J0l13, przyprowadź tu R0b1n. Migiem.
Odwracam się i wybiegam z jego gabinetu. Boję się go. Bardzo. Nie chcę być przy nim nawet minuty dłużej. Nie mogę zrozumieć dlaczego mama go kochała, ale wiem, ze tak było. Przypominam sobie jeden z apeli, kiedy Jack przemawiał. Mogłam mieć wtedy z sześć lat licząc według standardowego wzrostu, czyli pewnie byłam z moją rodziną od dwóch. Nie pamiętałam tego. Nie wiem dlaczego te obrazy nawiedzają mnie teraz. Może widok Jacka wywołał powrót tych wspomnień.
…..
Jack patrzył się w jeden punkt cały czas. Tylko na nią, choć wtedy nie wiedziałam, że to o nią chodziło. Nie odrywał od niej wzroku. Pamiętam, że oczy mu się zwężały za każdym razem, kiedy tato łapał mamę za rękę lub pocierał jej ramię. Nie wyobrażam sobie jak bolesne to musiało być dla nich obojga. Pamiętam, ze mama zawsze stała z przodu, jakby chciała być jak najbliżej niego. Potrafiła przyjść na apel parę godzin przed czasem, żeby tylko stać w pierwszym rzędzie.
Pamiętam, że po apelu mama zniknęła na chwilę, a ja się zgubiłam. Puściłam rękę taty i tłum porwał mnie w drugą stronę. Błąkałam się chwilę po piętrze czerwonych, aż w końcu usłyszałam znajomy głos, mamę. Wydawało mi się, że słyszę ją za drzwiami. Stałam pod nimi i bałam się zapukać.
- Nie możemy... – mówiła. Jej głos był przytłumiony przez metalowe drzwi.
Przycisnęłam się do ściany.
- Dlaczego? – Nie poznawałam tego głosu wtedy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że on należał do Jacka.
- Bo to niewłaściwe. Mam męża. – mama podniosła głos. Była zdenerwowana. Słyszałam to w tonie jej głosu. Mimo dzielącej nas ściany doskonale wiedziałam jak wyglądała i co robiła. Trzymała rękę na karku i pocierała go lekko. Musiała mieć ściągnięte brwi.
- To go zostaw. Widzę, że pragniesz mnie tak, jak ja ciebie. Dlaczego się do tego nie przyznasz?  - głos Jacka był dokładnie taki jak w dniu śmierci Abby. Niski i niesamowicie pociągający, nawet dla mnie.
- Jack, znajdź sobie porządną kobietę, pokochaj ją i żyjcie razem szczęśliwi. – klamka się poruszyła. – Zapomnij o mnie.
 W głosie mamy słyszałam gorycz.
- Nie chcę! Chcę ciebie! Kocham cię Abby! – nie wiem czy wtedy płakał czy nie, ale na pewno był bliski tego.
- Żegnaj Jack.
Drzwi się otworzyły. Mama wybiegła. Zdziwiła się widząc mnie, ale nic nie powiedziała. Na jej policzkach śniły łzy. Otarła je rękawem i złapała mnie za rękę.
- Idziemy do domu – powiedziała siląc się na uśmiech.
…..
Podskakuję, kiedy drzwi się otwierają.

- Czy ty nie potrafisz nawet pójść do pokoju obok i zawołać swojego chłopaka?! – Jack jest wściekły. Biegnę co sił w nogach i wpadam bez pukania do gabinetu Robina. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!