Nigdy nie wychodziłam z boksu tak późno, więc dziwi mnie
trochę to, że światła są przygaszone. Tylko na dole, przy podłodze świecą się pojedyncze
niebieskawe żarówki, które nie dają bardzo mało światła, ale ja wyszłam z
całkowicie zaciemnionego boksu, więc wystarcza mi to do poruszania się.
Wiem, że nie powinno mnie tu być i wiem, że jeśli spotka
mnie policja, to będę miała kłopoty. W zasadzie jeśli ktokolwiek mnie spotka,
będę miała kłopoty. Niby jestem pełnoletnia, bo jest już po północy, ale nie
wybrałam jeszcze pracy, więc właściwie to jeszcze moi rodzice są za mnie
odpowiedzialni. Doskonale wiem, że po północy nie wolno opuszczać boksów.
Właściwie uczniom nie wolno włóczyć się po Underground dopóki nie zostaniemy
oficjalnie gdzieś zatrudnieni. Powinniśmy chodzić grupami, albo pod opieką
rodziców, a w trakcje stażu z opiekunem, który nas szkoli. Wiem, że muszę
uważać, więc nie mogę skorzystać z windy. Hałasuje, poza tym są w niej kamery,
no i wreszcie samo to, ze winda rusza po północy byłoby podejrzane. Pozostaje
mi tylko wierzyć, że zdążę dotrzeć na miejsce zanim ktokolwiek wyśledzi mnie na
kamerach.
Ruszam przed siebie, trzymam się jak najbliżej ścian, bo tam
jest najmniej światła. Po jakimś czasie dochodzę do klatki schodowej, której
używa się tylko w razie awarii windy. Uświadamiam sobie, że czasem klatka jest
zamknięta. Czasem, bo za zwyczaj nikomu się nie chce jej zamykać. Kładę rękę na
klamce i biorę głęboki oddech. Naciskam klamkę i pcham drzwi. Nie ustępują.
Zaczynam wpadać w panikę. Jeśli będę musiała użyć windy, złapią mnie zanim
dotrę na sam dół, a do tego nie mogę dopuścić. Muszę chociaż spróbować pomóc
Ianowi, a żeby to zrobić muszę się dostać na sam dół.
Ponownie naciskam klamkę i mocno napieram na drzwi. Ustępują
z hukiem. Rozglądam się zaniepokojona, ale wygląda na to, że nikt się tym
hałasem nie przejął. Klatka schodowa jest całkowicie ciemna. Szybko łapię za
poręcz i zaczynam zbiegać w dół. Kręci mi się w głowie od ciągłego skręcania w
jedną stronę, ale się nie zatrzymuję. Boję się, że ktoś w końcu odkryje, że to
ja byłam sprawczynią hałasu i że zaczną mnie ścigać. W myślach liczę piętra i
wiem, że do końca zostały mi już tylko trzy. Na klatce robi się co raz jaśniej.
Podejrzewam, że na dolnym poziomie jest oświetlona .
- Słyszysz? – odzywa się głos na dole.
Zamieram i przyciskam się do ściany. Dyszę ciężko.
- Mówię ci, ktoś tam jest. – odzywa się ten sam głos.
Serce skacze mi do gardła. Usłyszeli mnie i pewnie zaraz
zaczną poszukiwania, ruszą w górę. Nie mam się gdzie ukryć. Odruchowo sięgam do
klamki drzwi prowadzących gdzieś na poziom zielony, tak podejrzewam. Szkoła
jest piętro wyżej, więc tu musi być szpital. Szpital to też jedna z zielonych
stref. Próbuję cicho obrócić klamkę, ale ani drgnie. Wiem, że nie dam rady
przed nimi uciec. Już mam zadyszkę, a wbiegnięcie kilku pięter z powrotem do
góry tak, żeby mnie nikt nie dorwał jest prawie niemożliwe. Serce wali mi jak
młotem, nie mogę się uspokoić, ale staram się być najciszej jak umiem. Zatykam
usta ręką, a drugą kładę na sercu, bo mam wrażenie, że zarówno mój oddech, jak
i bicie mojego serca odbijają się echem od skalnych ścian.
- Nic nie słyszę – odzywa się inny głos, niższy. Słyszę
kroki.
- Sprawdzimy, chodź. – to chyba znowu ten pierwszy, ale nie
jestem pewna. Ilu ich do cholery jest?
- Nie chce mi się – odpowiada ten z niższym głosem. – Teraz
jest cisza, musiałeś się przesłyszeć.
- Nie. Wiem co słyszałem. – znowu kroki. Ktoś wchodzi po
schodach. Wiem, że doskonale mnie widać. Jeśli wejdzie jeszcze dwa i pół piętra
w górę, będzie po mnie. Wstrzymuję oddech.
- Zaraz będą podawać nocny posiłek, odpuść, bo jak się
spóźnimy, to zjedzą nam całe ciasto. –
ten z niskim głosem ewidentnie nie ma ochoty mnie ścigać. No tak, po północy
czasem dają normalne jedzenie zamiast zwyczajowych tabletek. Wszystko po to,
żeby zachęcić policjantów do nocnych patroli. Jestem mu za to wdzięczna, choć nie mam
pojęcia kim jest.
- Dobra.
Znów słyszę kroki, a
po chwili trzaśnięcie drzwi. Modlę się, żeby ich nie zamknęli na zamek. Słyszę
jak grzebią przy kluczach, słyszę brzdęk metalu o metal, a po chwili trzy
charakterystyczne sygnały dźwiękowe, jeden po drugim. Wiem, że te dźwięki mnie
uratują. Wiem, bo to sygnał na posiłek. Niski głos nie odpuści. Słyszę kroki.
Oddalają się. Nie zamknęli mnie. Szybko zbiegam na dół i podchodzę do drzwi,
nasłuchując. Przez chwilę docierają do mnie dźwięki rozmów i kroków. Ludzie idą
na posiłek. Kiedy wszystko cichnie uchylam drzwi. Na korytarzach jest pusto,
ale są jasno oświetlone i jeśli nie będę miała szczęścia, to złapią mnie zanim
dotrę tam gdzie potrzebuję. Spoglądam w prawo, tamta część piętra wygląda na
użytkową i w tamtym kierunku zmierzali ci wszyscy ludzie, więc wychodzę z
klatki schodowej i zmierzam w lewo. Widzę boczny korytarz, który wygląda, jakby
w nim mogły być boksy mieszkalne. Skręcam w niego i idę powoli. Na drzwiach są
tabliczki z identyfikatorami. Nie czytam tych, na których są dwa napisy. Wiem,
że on mieszka sam. Mijam drzwi z napisem J4CK i serce podskakuje mi do gardła.
Boję się go, ale nie wiem czemu. Do tej pory bardziej przerażał mnie kto inny.
Znajduję właściwe drzwi. Pukam cicho. Nikt nie odpowiada. Na korytarzu słyszę
głosy i tupanie, ktoś biegnie.
- Poszła w tamtą stronę! – słyszę i już wiem, że to po mnie,
to mnie szukają. Wiedzą, że tu jestem, więc mogę się nie starać być cicho. Walę
z całej siły w drzwi. Słyszę jak zamek się otwiera. Odwracam się na chwilę. Zza
rogu za mną wyłaniają się cienie. Jeszcze chwila i mnie zobaczą. Naciskam na
klamkę i wpadam do środka nie czekając na zaproszenie. Zatrzaskuję za sobą
drzwi i zamykam je na zamek. Przez chwilę oddycham ciężko próbując się
uspokoić. W końcu podnoszę wzrok. Jest ciemno, ale wiem, że trafiłam dokładnie tam,
gdzie chciałam. Trafiłam do boksu jedynej osoby, która może ułaskawić Iana, do boksu
naczelnego sędziego Underground.
Zimne, niebieskie
oczy wpatrują się we mnie ze zdumieniem. Rozchyla usta, jakby chciał coś
powiedzieć, ale zanim to robi, ktoś puka do drzwi. Cofam się pod ścianę. Wiem,
że kiedy otworzy drzwi, schowam się za nimi. Nie będzie mnie widać. Jestem
bezpieczna jeśli on mnie nie wyda. Jestem zdana na jego łaskę. Patrzy na mnie
pytająco, ale oboje wiemy, że nie mogę się teraz odezwać. Uchyla drzwi
wpuszczając do boksu trochę światła. Widzę, że nie jest zdenerwowany, raczej
zaskoczony moim nagłym przybyciem, albo moim tupetem, w końcu wpadłam do jego
boksu nieproszona.
- Witaj R0b1n, przepraszamy za najście, ale gdzieś w tym
korytarzu mamy uciekiniera. Najprawdopodobniej dziewczynę, uczennicę, sądząc po
ubiorze i długich włosach.
Robin patrzy na mnie ukradkiem, ale zaraz potem odrywa ode
mnie wzrok.
- I co z tego? – pyta człowieka stojącego za drzwiami.
Przez chwilę zapada cisza. Podejrzewam, że są równie
przerażeni, jak ja byłam kiedy patrzył na mnie w ten sposób. Ma ściągnięte
brwi. Jego oczy zwężają się do postaci wąskich szparek, a między brwiami pojawia
się głęboka zmarszczka w kształcie litery V. Serce mi przyspiesza.
- Myślicie, że ukrywam tu kogoś? – pyta z naciskiem.
- N..nie – policjant za drzwiami się jąka.
- To nie budźcie mnie w środku nocy! – zatrzaskuje im drzwi
przed nosem i odwraca się do mnie. Przez chwilę patrzy na mnie tak, że mam
ochotę zapaść się pod ziemię. Przez chwilę myślę, że nie mam szans na uzyskanie
tego na czym mi zależy. Wydaje mi się, że nie dość, że nie osiągnę tego, co
planowałam, to jeszcze narobię sobie kłopotów. Sobie i rodzicom.
- Napijesz się czegoś? – pyta nagle. Jego głos jest inny, delikatniejszy.
Otrząsam się z zamyślenia i podnoszę na niego wzrok. Jego
twarz wydaje się dziwnie łagodna. Teraz widzę, dlaczego Jelena przez ponad rok
nie mówiła o nikim poza nim. Ma regularne rysy twarzy i prosty nos. Jego usta
są idealne, nie za duże, nie za małe. Stoi przede mną tylko w spodniach od
piżamy. Ma rozczochrane włosy, co pasuje do niego znacznie bardziej niż
codzienna, dopracowana fryzura. Jest pięknie umięśniony. Mniej niż mój tata,
ale to dobrze. Podoba mi się jego ciało. Nie jest wielki, zwalisty. Jest
proporcjonalnie zbudowany i wysoki. Dużo wyższy ode mnie. Spokojnie
zmieściłabym mu się pod pachą. Gestem zaprasza mnie do kuchni. Jak w każdym
boksie jego kuchnia jest połączona z salonem, ale cały boks sprawia wrażenie
znacznie większego niż nasz. Widzę tu wiele drzwi. Musi mieć kilka pokoi poza
salonem. U nas jest tylko salon i mój pokój, tu ewidentnie są ze trzy
sypialnie.
- Nie jesteś na mnie zły? – pytam.
Kręci przecząco głową i uśmiecha się. Nogi się pode mną
uginają. Jego uśmiech jest powalający. Twarz nagle mu się rozjaśnia, a oczy
robią się żywsze. Są błękitne, jak oczy mojej mamy, ale mają trochę zimniejszy
odcień. Bardziej kojarzą mi się z lodem, choć teraz bije z nich niezwykłe
ciepło.
- Robin.. – zaczynam, ale nie kończę. Wiem, że nie powinnam
się do niego zwracać imieniem tylko kodem.
– Przepraszam – dukam zanim zdąży zareagować. – R0b1n.
- Wolę Robin – mówi z uśmiechem – Brzmi bardziej ludzko.
Nic nie rozumiem. Góra używa imion, a nie identyfikatorów?
Robin podchodzi do stołu i odsuwa jedno z krzeseł. Podchodzę
i siadam na nim, a on dosuwa je do stołu. Czerwienię się. Nie jestem
przyzwyczajona do takiego traktowania.
- Herbaty? – pyta.
Kiwam głową. Herbata to dobry pomysł.
Jestem kompletnie skołowana. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze
niedawno się go bałam. Robin, którego poznałam w trakcie symulacji to inny
człowiek niż ten. Który krząta się teraz po kuchni. Nie wygląda na sześć lat
starszego. Wygląda znacznie młodziej.
Podchodzi do mnie z dwoma gorącymi kubkami. Jeden stawia
przede mną, drugi po przeciwnej stronie stołu. Odwraca się, grzebie w szafkach
kuchennych i po chwili stawia przede mną cukier i łyżeczkę. Przyglądam mu się
cały ten czas. Nigdy nie miałam okazji obserwować niekompletnie ubranego mężczyzny,
więc gapię się na niego z otwartymi ustami. Jego ruchy są płynne i sprężyste.
Cały czas jest wyprostowany. Mięśnie napinają mu się i kurczą na zmianę przy
każdym geście. Bezsprzecznie jest niesamowicie atrakcyjny, i jego widok zaczyna
robić na mnie wrażenie. Przyglądam mu się uważnie, ale tylko z ciekawości, nie
czuję, jakbym chciała się do niego zbliżyć, nie tak, jak przy Ianie, nie ma tej
zewnętrznej siły, która mnie do niego pcha.
Po jakimś czasie Robin w końcu siada naprzeciwko mnie.
Wbijam wzrok w stół i zaciskam dłonie na gorącym kubku. Mam nadzieję, że nie
widział jak go obserwuję.
- Co cię do mnie sprowadza? – pyta przyglądając mi się
badawczo. Mam wrażenie, że jego oczy prześwietlają mnie na wylot, że wie
dokładnie po co tu przyszłam.
- Jolie? – pyta cicho, delikatnie, jakby bał się mnie
wystraszyć. – Tak cię nazywają, prawda?
Kiwam głową. Nie mogę wydusić z siebie słowa. Podnoszę wzrok
i napotykam jego oczy. Robin uśmiecha się delikatnie, zachęcająco. Wiem już, że
nie musze się go bać. Wiem, ze mama miała rację. On nie zrobi mi krzywdy. Wyciąga
do mnie rękę, ale odruchowo cofam dłoń i chowam ręce pod stołem.
- Nie musisz się mnie bać. Nie chcę cię skrzywdzić. – mówi
cicho – Nigdy nie chciałem…
Wzdycha ciężko, wciąż na chwilę spuszczając wzrok. Kładę
dłonie z powrotem na stole. Biorę kubek i ostrożnie upijam łyk gorącej herbaty.
Robin znów patrzy na mnie. Tym razem wydaje się zaniepokojony.
- Nie oparz się. Herbata jest jeszcze gorąca.
Uśmiecham się szeroko i tłumiony chichot wyrywa się z mojej
piersi.
- Nie mam pięciu lat. Nie jestem dzieckiem. – mówię. – Wiem,
że herbata jest gorąca.
Robin porusza się niespokojnie. Widzę, że coś mu nie pasuje.
- O co chodzi? – pytam.
- Ciągle nie wiem po co tu przyszłaś – mówi patrząc mi
prosto w oczy.
- Mam do ciebie prośbę. – odpowiadam cicho spuszczając
wzrok.
Robin wzdycha ciężko i znów wyciąga do mnie rękę. Chcę się
cofnąć, ciągle mam ten sam odruch. Odruch, który z jakiegoś powodu nie działał
tylko przy Ianie. Zmuszam się do powstrzymania automatycznej reakcji i pozwalam
mu się dotknąć. Delikatnie przesuwa palcem po wierzchu mojej dłoni. Przeszywa
mnie dziwne uczucie. Coś jakby mrówki chodziły po całym moim ciele. Dreszcz,
ale przyjemny. Rozgrzewa mnie, ale inaczej niż Ian. Nie jest to nagłe i
gwałtowne, jak porażenie prądem, ale powolne i spokojne, jak ciepła woda pod
prysznicem.
- Wiesz, że to bujda? – pyta nieobecnym głosem patrząc na
moje dłonie. – To, że nie mamy popędu seksualnego? To, że nie możemy kochać?
Podnosi na mnie wzrok i jest w nim coś innego niż do tej
pory. Znowu wygląda jakby chciał mnie zjeść. Nie mogę powstrzymać odruchu i
cofam rękę. Nie jest zły, ale nie wygląda też na zadowolonego. Wiem, że muszę
go jakoś udobruchać. Wiem, że powinnam zrobić wszystko, żeby chciał mi pomóc,
ale nie mogę mu zasugerować, że mi się podoba.
- Przepraszam. – mówię wysuwając dłoń z powrotem do przodu.
Robin uśmiecha się smutno i wzrusza ramionami.
- Nic takiego by się nie stało gdyby nie ta głupia
indoktrynacja Jacka i jego poprzedników…
Uśmiecham się. Lubię go co raz bardziej.
- Powiesz mi w końcu dlaczego w środku nocy wtargnęłaś do
mojego boksu?
Czuję, że serce zaczyna mi szybciej bić. Splatam ze sobą
palce obu rąk i zaczynam je wykręcać ze zdenerwowania. Robin kładzie mi rękę na
dłoniach i przyciska je lekko do stołu. Serce mi zwalnia. Cudownie opuszcza
mnie zdenerwowanie. Aż nie mogę uwierzyć w to jak on doskonale wie co powinien
zrobić…
- Uspokój się. – mówi. – Jeśli tylko będę mógł ci pomóc
zrobię to… - urywa.
Podnoszę na niego wzrok i patrzę mu w oczy.
- Dlaczego? – pytam – Dlaczego chcesz mi pomóc?
Przełyka głośno ślinę. Czuję przyspieszony puls w koniuszkach
jego palców, które zaciskają się na mojej dłoni. Nie spuszczam z niego wzroku.
Przez dłuższą chwilę milczymy. Rozchylam usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy
on bierze głęboki oddech.
- Bo sześć lat czekałem aż się pojawisz, aż będziesz gotowa.
– mówi w końcu. – Jesteś jeszcze
piękniejsza niż kiedykolwiek przypuszczałem, piękniejsza niż w hologramie. –
dodaje półgłosem podnosząc dłoń i gładząc mnie delikatnie po policzku.
Patrzę na niego zdumiona. Serce mam w gardle. Co on przed
chwilą powiedział? Nie, nie, nie. Nie tak miało to wyglądać. To mi nie pomoże. Mi, jak mi. To na pewno nie
pomoże Ianowi. Po takim wstępie nie wiem czy w ogóle powinnam mówić Robinowi po
co tu przyszłam.
- Robin… - zaczynam, ale kładzie mi palec na ustach, po czym
przykłada go do swoich ust.
- Nic nie mów… - prosi cicho. – Muszę ci powiedzieć skąd się
wzięłaś…
Wiem, że nie powinnam się odzywać, ale nie mogę się
powstrzymać.
- Ale ja wiem. Mama mi powiedziała. – wypalam.
Ręka Robina opada bezwładnie na stół mijając o włos gorący
kubek z herbatą. Podskakuję ze zdenerwowania, a on patrzy na mnie zdumiony. Nie
wiem czy nie wkopałam mamy. Nie chciałam, żeby miała przeze mnie kłopoty. Robin
patrzy na mnie i nic nie mówi. Zaczynam pocierać ze zdenerwowania dłonie.
- Co ci powiedziała? – pyta cicho.
- Tylko, że to ty
mnie stworzyłeś, podczas szkoleń dziale genetyki. – odpowiadam starając się,
żeby to wszystko zabrzmiało naturalnie, ale mi nie wychodzi. Mój głos jest
napięty. Niski. Za niski.
Robin głośno wciąga powietrze. Nie mogę wyczytać z jego
twarzy czy jest na mnie zły czy nie. Nie umiem go rozszyfrować. Czasem jego
twarz jest jak otwarta książka i widać w niej wszystko, ale nie teraz. Serce mi
przyspiesza. Oddech też. Znowu się go boję. Zaczynam się trząść. Robin wstaje i
w dwóch krokach podchodzi do mnie. Wstrzymuję oddech. Łapie mnie mocno za
ramiona tak, jak wtedy, po symulacji niebieskich. Trochę mnie to boli, ale nie
skarżę się. Stawia mnie na nogach i obraca przodem do siebie, po czym mocno
mnie do siebie przyciąga. Mój policzek dotyka do jego nagiej piersi. Ma miękką,
ciepłą skórę. Słyszę miarowe bicie jego serca, które jest teraz przy moim uchu.
Podoba mi się to uczucie. Chyba nawet za bardzo. Czuję jak jego ramiona mnie
obejmują i jak przyciąga mnie mocniej do siebie. Sztywnieję.
- Oddychaj – szepcze. Jego usta muskają moje włosy. – Nie
chcę cię skrzywdzić. Nic ci nie zrobię.
Faktycznie, od dłuższego czasu wstrzymuję oddech. Delikatnie
rozluźnia uścisk ramion. Nie na tyle, żebym mogła uciec, ale na tyle, że czuję
się bezpieczniej i zaczynam się rozluźniać. Głośno wypuszczam powietrze. Serce
dalej bije mi jak oszalałe, ale oddech powoli wraca do normy.
- Wiem, że na to jeszcze za wcześnie i że masz jeszcze rok,
ale wiedz, że to na ciebie czekałem cały ten czas...
Podnoszę ręce i opieram mu je na piersiach, lekko go
odpychając. Podnoszę głowę do góry i patrzę mu w oczy. Nie wierzę w to co
słyszę.
- Jolie, jeśli taka będzie twoja wola, uczynisz mnie
najszczęśliwszym na świecie, jeśli zgodzisz się ze mną zamieszkać. – znów
patrzy na mnie jakby chciał mnie zjeść.
Uginają się pode mną nogi. Zaczynam się wyślizgiwać z jego
uścisku i prawie opadam na ziemię, ale Robin obejmuje mnie jedną ręką w pasie,
a drugą wsuwa mi pod kolana. Przenosi mnie do salonu i sadza na kanapie.
- Zaskoczyłem cię? – pyta.
Kiwam głową.
- Dlaczego? Przecież Abby ci wszystko powiedziała…
Wzruszam ramionami. Nie wiem czy wszystko mi powiedziała.
Sądząc po tym, co teraz usłyszałam, nie wszystko, ale nie mogę teraz nic mówić.
- W ogóle mnie nie znasz, nic o mnie nie wiesz. Dowiedziałeś
się, że istnieję dziś po południu… - mój głos chrypi, kiedy to mówię. Ledwo
kończę zdanie. Zaczyna mi się kręcić w głowie.
- To tylko w połowie prawda. Doskonale wiem jaka jesteś….
Genetyka odpowiada nie tylko za wygląd, ale także za nasze zachowanie… – mówi.
Widzę, że mama miała rację. Jest bardzo inteligentny i dużo
wie na temat genetyki. Podejrzewam, że było to jedno z zajęć, które wybrał na
symulacjach. Kiwam głową, żeby zasygnalizować, że go słucham.
- Wiem, że jesteś delikatna. Wiem, że jesteś czuła i że masz
poczucie humoru. Wiem, że najważniejsze dla ciebie jest to, żeby twoi
przyjaciele byli szczęśliwi. Wiem, że chciałabyś poznać życie naszych przodków
i doskonale wiem, że ciągnie cię do Beneath, do szkolenia ocalałych. – wzdycha
i uśmiecha się lekko – Nie do końca tak sobie ciebie wyobrażałem jeszcze sześć
lat temu, ale teraz wiem, że dla mnie jesteś idealna… – uśmiecha się i kładzie
mi dłoń na policzku.
Kręcę przecząco głową. Zabiera rękę. Ukrywam twarz w
dłoniach.
- Jolie, nie spodziewam się, że dzisiaj mi odpowiesz. Proszę
cię tylko, żebyś miała to na uwadze, kiedy za rok będziesz wybierała swojego
przyszłego męża. – wzdycha. – Domyślam się, że będę miał wielu konkurentów i
jestem na to gotowy.
Widzę swoją szanse. To będzie trochę bezczelne, ale w końcu
on uważa, że mnie zna. Nie powinnam go zaskoczyć.
- Skoro tak, to uwolnij Iana. – mówię wprost, bez podchodów,
bez owijania w bawełnę i patrzę mu w oczy. Robin sztywnieje. Ściąga brwi i
patrzy na mnie uważnie.
- Tego chłopaka, który wyłączał kamery podczas twojej
symulacji w sekcji niebieskich? – pyta.
Kiwam głową.
- Dlaczego?
- Bo on jest jednym z twoich rywali. – mówię spokojnie.
- Dotykał cię? – pyta. Nie wiem po co, przecież już to wie… Nie
podoba mi się ton jego głosu. Znowu zaczynam się go bać.
- A jak myślisz? Po
co wyłączał kamery?
Robin patrzy na mnie. Widzę, że zaczyna się denerwować. Jego
twarz się zmienia.
- Ja mu pokarzę! – cedzi przez zęby i odwraca się do mnie
bokiem.
- Przestań. Boję się ciebie. – kładę mu rękę na piersi. Mam
nadzieję, że ten gest go uspokoi.
- Przerażam cię? – pyta cicho podnosząc na mnie wzrok. Jego
oczy znowu są łagodne.
- Czasami… - mówię – Jak jesteś taki jak przed chwilą.
Robin bierze głęboki oddech.
- Przepraszam…
- Nie przepraszaj, tylko nie bądź taki. Nie bądź mściwy.
Wypuść Iana. Proszę. – przeciągam ostatnie słowo. Brzmi jak błagalna modlitwa.
O to mi chodzi.
Robin wstaje i zaczyna chodzić w tę i z powrotem po pokoju.
Z początku prawie biegnie, ale z czasem zwalnia aż w końcu staje przede mną.
Otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdąża. Drzwi do jego boksu
otwierają się z hukiem. Stoi w nich trzech mężczyzn. Ich twarze są ukryte w
mroku, widzę tylko sylwetki.
- Co do cholery?! – krzyczy.
- Zamknij się! – mówi jeden z przybyszy. Na dźwięk jego
głosu skręcają mi się wnętrzności. Pamiętam ten głos. Wiem do kogo należy. –
To, że jesteś sędzią nie znaczy, że możesz przetrzymywać tu małolaty w środku
nocy.
- Potrzebowała pomocy – mówi spokojnie Robin gestem
nakazując mi, żebym siedziała. Domyślam się, że mam się też nie odzywać –
Potrzebowała pomocy w wyborze pracy. Przyszła z tym do mnie, bo wie, że
sprawdzałem się na wszystkich stanowiskach.
Jack wychodzi z cienia i przez chwilę przygląda się
podejrzliwie najpierw Robinowi, a potem mi. Staram się wyglądać naturalnie, ale
nie wiem czy zaciśnięte ze strachu na kolanach dłonie to coś naturalnego,
wątpię.
- Skończyliście już? – pyta w końcu Jack patrząc na mnie.
Kiwam głową.
- Pomógł ci?
Znów kiwam głową. Nie wiem do czego zmierza.
- Ale wiesz, że nie tobie jednej? – jego twarz wykrzywia
złośliwy uśmiech.
Patrzę pytająco na Robina.
- Kiedyś ci to wyjaśnię – mówi spokojnie.
- Kiedyś – zaczyna z naciskiem Jack – Robin generalnie lubi
młode dziewczyny. Nie ty jedna znalazłaś się z nim półnagim w środku nocy w
jego boksie. Nie ty jedna…
Kręcę głową. Nie rozumiem o co mu chodzi i nie wiem czy chcę
zrozumieć. Polubiłam Robina. Patrzę na niego i widzę, że zaciska pięści, jakby
był zdenerwowany.
- Nie był taki samotny, kiedy na ciebie czekał – mówi Jack
patrząc Robinowi w oczy.
Widzę, że Robin jest bliski wybuchu. Patrzy na Jacka takim
wzrokiem, że ja bym uciekła. Zaczyna się trząść. Wstaję z kanapy i staję między
nim a Jackiem. Robin spuszcza wzrok, żeby spojrzeć na mnie.
- To prawda? – pytam tak cicho, że tylko on słyszy.
- I tak i nie. – odpowiada – Owszem, często bywały u mnie
praktykantki i uczennice. Większość z nich dlatego, że chciały mi zaoferować
wspólne życie. Część faktycznie potrzebowała pomocy w wyborze zawodu.
Patrzę mu prosto w oczy. Nie odwraca wzroku, kiedy to mówi.
Uczono nas, że to oznacza, że ktoś nie kłamie. Wierzę mu.
- Jolie, żadna z nich nie była tobą, więc wszystkim
odmawiałem.- przesuwa palcem po moim przedramieniu tak, że Jack nie może tego
zauważyć - Kończyło się tylko na rozmowie.
Kiwam głową.
- Jack wie o mnie? – pytam nagle.
Robin kiwa głową.
- Powiedziałem mu wczoraj, że w końcu spotkałem dziewczynę
ze swoich snów. On wie co to znaczy być nieszczęśliwie zakochanym.
- To dlatego jest sam? – pytam.
Robin kiwa głową.
- On nie ma nadziei, którą ja mam.- uśmiecha się do mnie -
Jego wybranka kocha innego i prawdopodobnie zawsze będzie go kochała.
Wyobrażam sobie mojego tatę. Co by zrobił, gdyby moja mama
pokochała kogoś innego. Jaki by był? Na pewno nie byłby sobą. To musiałoby go
zmienić. Patrzę ze współczuciem na Jacka.
Nie potrafię wyobrazić sobie jego smutku.
Uśmiecham się do niego delikatnie, ale on patrzy na mnie
ponuro.
- Jeśli już skończyliście, to odprowadzę cię do domu. – mówi
łapiąc mnie za ramię.
Robin porusza się niespokojnie.
- Ja mogę to zrobić. – mówi cicho, ale Jack szarpie mnie za
rękę tak, że momentalnie znajduję się za nim.
- Chyba nie jesteś odpowiednio ubrany. – mówi i popycha mnie
w kierunku drzwi.
Nie mam czasu, żeby
pożegnać się z Robinem. Nie mam czasu na nic. Udaje mi się wykrztusić tylko
jedno słowo. Mam nadzieję, że Robin zrozumie o co mi chodzi. Mam nadzieję, że
zdecyduje się mi pomóc.
- Robin, proszę! – krzyczę do zamykających się drzwi.
Nie wiem czy usłyszał. Nie wiem czy zrozumiał i nie wiem czy
się dowiem. Przerażona patrzę na Jacka, kiedy ściska mnie za ramię ciągnąc mnie
w stronę windy. Nie rozumiem dlaczego odprowadza mnie osobiście. Mógłby o to
poprosić któregokolwiek z towarzyszących mu policjantów. Wchodzimy do windy
sami. Z nieznanych mi powodów policjanci zostają przed nią. Zaczynam się bać o
Robina. Mam nadzieję, że nie narobiłam mu kłopotów. Boję się też o Iana, cały
czas. Nie wiem co z nim będzie. Jeśli Robin nie spełni mojej prośby,
najprawdopodobniej zdegradują go do czarnej strefy i będzie się zajmował
kanalizacją albo wyrzucaniem śmieci. W gorszym wypadku uznają jego zachowanie
za zbrodnię i skażą go na śmierć. Tego boję się najbardziej.
Charakterystyczny dzwonek windy wyrywa mnie z zadumy.
Wychodzę pierwsza, Jack depcze mi po piętach. Zatrzymujemy się przed drzwiami
do mojego boksu. Przyglądam się dwóm tabliczkom umieszczonym na ich gładkiej
powierzchni. Na jednej z nich widnieją dwa kody. Mamy i taty. A4r0n a tuż
poniżej A66y. Na drugiej, mniejszej napisane jest J0l13. Obie tabliczki się
trzęsą, kiedy Jack wali pięścią drzwi.
To jak ma na imię naczelny sędzia Underground? Kto jest ostatnim ratunkiem dla Iana?
OdpowiedzUsuń