Me

Me

wtorek, 19 marca 2013

Underground 5

Nigdy nie wychodziłam z boksu tak późno, więc dziwi mnie trochę to, że światła są przygaszone. Tylko na dole, przy podłodze świecą się pojedyncze niebieskawe żarówki, które nie dają bardzo mało światła, ale ja wyszłam z całkowicie zaciemnionego boksu, więc wystarcza mi to do poruszania się.
Wiem, że nie powinno mnie tu być i wiem, że jeśli spotka mnie policja, to będę miała kłopoty. W zasadzie jeśli ktokolwiek mnie spotka, będę miała kłopoty. Niby jestem pełnoletnia, bo jest już po północy, ale nie wybrałam jeszcze pracy, więc właściwie to jeszcze moi rodzice są za mnie odpowiedzialni. Doskonale wiem, że po północy nie wolno opuszczać boksów. Właściwie uczniom nie wolno włóczyć się po Underground dopóki nie zostaniemy oficjalnie gdzieś zatrudnieni. Powinniśmy chodzić grupami, albo pod opieką rodziców, a w trakcje stażu z opiekunem, który nas szkoli. Wiem, że muszę uważać, więc nie mogę skorzystać z windy. Hałasuje, poza tym są w niej kamery, no i wreszcie samo to, ze winda rusza po północy byłoby podejrzane. Pozostaje mi tylko wierzyć, że zdążę dotrzeć na miejsce zanim ktokolwiek wyśledzi mnie na kamerach.
Ruszam przed siebie, trzymam się jak najbliżej ścian, bo tam jest najmniej światła. Po jakimś czasie dochodzę do klatki schodowej, której używa się tylko w razie awarii windy. Uświadamiam sobie, że czasem klatka jest zamknięta. Czasem, bo za zwyczaj nikomu się nie chce jej zamykać. Kładę rękę na klamce i biorę głęboki oddech. Naciskam klamkę i pcham drzwi. Nie ustępują. Zaczynam wpadać w panikę. Jeśli będę musiała użyć windy, złapią mnie zanim dotrę na sam dół, a do tego nie mogę dopuścić. Muszę chociaż spróbować pomóc Ianowi, a żeby to zrobić muszę się dostać na sam dół.
Ponownie naciskam klamkę i mocno napieram na drzwi. Ustępują z hukiem. Rozglądam się zaniepokojona, ale wygląda na to, że nikt się tym hałasem nie przejął. Klatka schodowa jest całkowicie ciemna. Szybko łapię za poręcz i zaczynam zbiegać w dół. Kręci mi się w głowie od ciągłego skręcania w jedną stronę, ale się nie zatrzymuję. Boję się, że ktoś w końcu odkryje, że to ja byłam sprawczynią hałasu i że zaczną mnie ścigać. W myślach liczę piętra i wiem, że do końca zostały mi już tylko trzy. Na klatce robi się co raz jaśniej. Podejrzewam, że na dolnym poziomie jest oświetlona .
- Słyszysz? – odzywa się głos na dole.
Zamieram i przyciskam się do ściany. Dyszę ciężko.
- Mówię ci, ktoś tam jest. – odzywa się ten sam głos.
Serce skacze mi do gardła. Usłyszeli mnie i pewnie zaraz zaczną poszukiwania, ruszą w górę. Nie mam się gdzie ukryć. Odruchowo sięgam do klamki drzwi prowadzących gdzieś na poziom zielony, tak podejrzewam. Szkoła jest piętro wyżej, więc tu musi być szpital. Szpital to też jedna z zielonych stref. Próbuję cicho obrócić klamkę, ale ani drgnie. Wiem, że nie dam rady przed nimi uciec. Już mam zadyszkę, a wbiegnięcie kilku pięter z powrotem do góry tak, żeby mnie nikt nie dorwał jest prawie niemożliwe. Serce wali mi jak młotem, nie mogę się uspokoić, ale staram się być najciszej jak umiem. Zatykam usta ręką, a drugą kładę na sercu, bo mam wrażenie, że zarówno mój oddech, jak i bicie mojego serca odbijają się echem od skalnych ścian.
- Nic nie słyszę – odzywa się inny głos, niższy. Słyszę kroki.
- Sprawdzimy, chodź. – to chyba znowu ten pierwszy, ale nie jestem pewna. Ilu ich do cholery jest?
- Nie chce mi się – odpowiada ten z niższym głosem. – Teraz jest cisza, musiałeś się przesłyszeć.
- Nie. Wiem co słyszałem. – znowu kroki. Ktoś wchodzi po schodach. Wiem, że doskonale mnie widać. Jeśli wejdzie jeszcze dwa i pół piętra w górę, będzie po mnie. Wstrzymuję oddech.
- Zaraz będą podawać nocny posiłek, odpuść, bo jak się spóźnimy, to zjedzą nam całe ciasto.  – ten z niskim głosem ewidentnie nie ma ochoty mnie ścigać. No tak, po północy czasem dają normalne jedzenie zamiast zwyczajowych tabletek. Wszystko po to, żeby zachęcić policjantów do nocnych patroli.  Jestem mu za to wdzięczna, choć nie mam pojęcia kim jest.
- Dobra.
 Znów słyszę kroki, a po chwili trzaśnięcie drzwi. Modlę się, żeby ich nie zamknęli na zamek. Słyszę jak grzebią przy kluczach, słyszę brzdęk metalu o metal, a po chwili trzy charakterystyczne sygnały dźwiękowe, jeden po drugim. Wiem, że te dźwięki mnie uratują. Wiem, bo to sygnał na posiłek. Niski głos nie odpuści. Słyszę kroki. Oddalają się. Nie zamknęli mnie. Szybko zbiegam na dół i podchodzę do drzwi, nasłuchując. Przez chwilę docierają do mnie dźwięki rozmów i kroków. Ludzie idą na posiłek. Kiedy wszystko cichnie uchylam drzwi. Na korytarzach jest pusto, ale są jasno oświetlone i jeśli nie będę miała szczęścia, to złapią mnie zanim dotrę tam gdzie potrzebuję. Spoglądam w prawo, tamta część piętra wygląda na użytkową i w tamtym kierunku zmierzali ci wszyscy ludzie, więc wychodzę z klatki schodowej i zmierzam w lewo. Widzę boczny korytarz, który wygląda, jakby w nim mogły być boksy mieszkalne. Skręcam w niego i idę powoli. Na drzwiach są tabliczki z identyfikatorami. Nie czytam tych, na których są dwa napisy. Wiem, że on mieszka sam. Mijam drzwi z napisem J4CK i serce podskakuje mi do gardła. Boję się go, ale nie wiem czemu. Do tej pory bardziej przerażał mnie kto inny. Znajduję właściwe drzwi. Pukam cicho. Nikt nie odpowiada. Na korytarzu słyszę głosy i tupanie, ktoś biegnie.
- Poszła w tamtą stronę! – słyszę i już wiem, że to po mnie, to mnie szukają. Wiedzą, że tu jestem, więc mogę się nie starać być cicho. Walę z całej siły w drzwi. Słyszę jak zamek się otwiera. Odwracam się na chwilę. Zza rogu za mną wyłaniają się cienie. Jeszcze chwila i mnie zobaczą. Naciskam na klamkę i wpadam do środka nie czekając na zaproszenie. Zatrzaskuję za sobą drzwi i zamykam je na zamek. Przez chwilę oddycham ciężko próbując się uspokoić. W końcu podnoszę wzrok. Jest ciemno, ale wiem, że trafiłam dokładnie tam, gdzie chciałam. Trafiłam do boksu jedynej osoby, która może ułaskawić Iana, do boksu naczelnego sędziego Underground.
 Zimne, niebieskie oczy wpatrują się we mnie ze zdumieniem. Rozchyla usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale zanim to robi, ktoś puka do drzwi. Cofam się pod ścianę. Wiem, że kiedy otworzy drzwi, schowam się za nimi. Nie będzie mnie widać. Jestem bezpieczna jeśli on mnie nie wyda. Jestem zdana na jego łaskę. Patrzy na mnie pytająco, ale oboje wiemy, że nie mogę się teraz odezwać. Uchyla drzwi wpuszczając do boksu trochę światła. Widzę, że nie jest zdenerwowany, raczej zaskoczony moim nagłym przybyciem, albo moim tupetem, w końcu wpadłam do jego boksu nieproszona.
- Witaj R0b1n, przepraszamy za najście, ale gdzieś w tym korytarzu mamy uciekiniera. Najprawdopodobniej dziewczynę, uczennicę, sądząc po ubiorze i długich włosach.
Robin patrzy na mnie ukradkiem, ale zaraz potem odrywa ode mnie wzrok.
- I co z tego? – pyta człowieka stojącego za drzwiami.
Przez chwilę zapada cisza. Podejrzewam, że są równie przerażeni, jak ja byłam kiedy patrzył na mnie w ten sposób. Ma ściągnięte brwi. Jego oczy zwężają się do postaci wąskich szparek, a między brwiami pojawia się głęboka zmarszczka w kształcie litery V. Serce mi przyspiesza.
- Myślicie, że ukrywam tu kogoś? – pyta z naciskiem.
- N..nie – policjant za drzwiami się jąka.
- To nie budźcie mnie w środku nocy! – zatrzaskuje im drzwi przed nosem i odwraca się do mnie. Przez chwilę patrzy na mnie tak, że mam ochotę zapaść się pod ziemię. Przez chwilę myślę, że nie mam szans na uzyskanie tego na czym mi zależy. Wydaje mi się, że nie dość, że nie osiągnę tego, co planowałam, to jeszcze narobię sobie kłopotów. Sobie i rodzicom.
- Napijesz się czegoś? – pyta nagle. Jego głos jest inny, delikatniejszy.
Otrząsam się z zamyślenia i podnoszę na niego wzrok. Jego twarz wydaje się dziwnie łagodna. Teraz widzę, dlaczego Jelena przez ponad rok nie mówiła o nikim poza nim. Ma regularne rysy twarzy i prosty nos. Jego usta są idealne, nie za duże, nie za małe. Stoi przede mną tylko w spodniach od piżamy. Ma rozczochrane włosy, co pasuje do niego znacznie bardziej niż codzienna, dopracowana fryzura. Jest pięknie umięśniony. Mniej niż mój tata, ale to dobrze. Podoba mi się jego ciało. Nie jest wielki, zwalisty. Jest proporcjonalnie zbudowany i wysoki. Dużo wyższy ode mnie. Spokojnie zmieściłabym mu się pod pachą. Gestem zaprasza mnie do kuchni. Jak w każdym boksie jego kuchnia jest połączona z salonem, ale cały boks sprawia wrażenie znacznie większego niż nasz. Widzę tu wiele drzwi. Musi mieć kilka pokoi poza salonem. U nas jest tylko salon i mój pokój, tu ewidentnie są ze trzy sypialnie.
- Nie jesteś na mnie zły? – pytam.
Kręci przecząco głową i uśmiecha się. Nogi się pode mną uginają. Jego uśmiech jest powalający. Twarz nagle mu się rozjaśnia, a oczy robią się żywsze. Są błękitne, jak oczy mojej mamy, ale mają trochę zimniejszy odcień. Bardziej kojarzą mi się z lodem, choć teraz bije z nich niezwykłe ciepło.
- Robin.. – zaczynam, ale nie kończę. Wiem, że nie powinnam się do niego zwracać imieniem tylko kodem.  – Przepraszam – dukam zanim zdąży zareagować. – R0b1n.
- Wolę Robin – mówi z uśmiechem – Brzmi bardziej ludzko.
Nic nie rozumiem. Góra używa imion, a nie identyfikatorów?
Robin podchodzi do stołu i odsuwa jedno z krzeseł. Podchodzę i siadam na nim, a on dosuwa je do stołu. Czerwienię się. Nie jestem przyzwyczajona do takiego traktowania.
- Herbaty? – pyta.
Kiwam głową. Herbata to dobry pomysł.
Jestem kompletnie skołowana. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze niedawno się go bałam. Robin, którego poznałam w trakcie symulacji to inny człowiek niż ten. Który krząta się teraz po kuchni. Nie wygląda na sześć lat starszego. Wygląda znacznie młodziej.
Podchodzi do mnie z dwoma gorącymi kubkami. Jeden stawia przede mną, drugi po przeciwnej stronie stołu. Odwraca się, grzebie w szafkach kuchennych i po chwili stawia przede mną cukier i łyżeczkę. Przyglądam mu się cały ten czas. Nigdy nie miałam okazji obserwować niekompletnie ubranego mężczyzny, więc gapię się na niego z otwartymi ustami. Jego ruchy są płynne i sprężyste. Cały czas jest wyprostowany. Mięśnie napinają mu się i kurczą na zmianę przy każdym geście. Bezsprzecznie jest niesamowicie atrakcyjny, i jego widok zaczyna robić na mnie wrażenie. Przyglądam mu się uważnie, ale tylko z ciekawości, nie czuję, jakbym chciała się do niego zbliżyć, nie tak, jak przy Ianie, nie ma tej zewnętrznej siły, która mnie do niego pcha.
Po jakimś czasie Robin w końcu siada naprzeciwko mnie. Wbijam wzrok w stół i zaciskam dłonie na gorącym kubku. Mam nadzieję, że nie widział jak go obserwuję.
- Co cię do mnie sprowadza? – pyta przyglądając mi się badawczo. Mam wrażenie, że jego oczy prześwietlają mnie na wylot, że wie dokładnie po co tu przyszłam.  
- Jolie? – pyta cicho, delikatnie, jakby bał się mnie wystraszyć. – Tak cię nazywają, prawda?
Kiwam głową. Nie mogę wydusić z siebie słowa. Podnoszę wzrok i napotykam jego oczy. Robin uśmiecha się delikatnie, zachęcająco. Wiem już, że nie musze się go bać. Wiem, ze mama miała rację. On nie zrobi mi krzywdy. Wyciąga do mnie rękę, ale odruchowo cofam dłoń i chowam ręce pod stołem.
- Nie musisz się mnie bać. Nie chcę cię skrzywdzić. – mówi cicho – Nigdy nie chciałem…
Wzdycha ciężko, wciąż na chwilę spuszczając wzrok. Kładę dłonie z powrotem na stole. Biorę kubek i ostrożnie upijam łyk gorącej herbaty. Robin znów patrzy na mnie. Tym razem wydaje się zaniepokojony.
- Nie oparz się. Herbata jest jeszcze gorąca.
Uśmiecham się szeroko i tłumiony chichot wyrywa się z mojej piersi.
- Nie mam pięciu lat. Nie jestem dzieckiem. – mówię. – Wiem, że herbata jest gorąca.
Robin porusza się niespokojnie. Widzę, że coś mu nie pasuje.
- O co chodzi? – pytam.
- Ciągle nie wiem po co tu przyszłaś – mówi patrząc mi prosto w oczy.
- Mam do ciebie prośbę. – odpowiadam cicho spuszczając wzrok.
Robin wzdycha ciężko i znów wyciąga do mnie rękę. Chcę się cofnąć, ciągle mam ten sam odruch. Odruch, który z jakiegoś powodu nie działał tylko przy Ianie. Zmuszam się do powstrzymania automatycznej reakcji i pozwalam mu się dotknąć. Delikatnie przesuwa palcem po wierzchu mojej dłoni. Przeszywa mnie dziwne uczucie. Coś jakby mrówki chodziły po całym moim ciele. Dreszcz, ale przyjemny. Rozgrzewa mnie, ale inaczej niż Ian. Nie jest to nagłe i gwałtowne, jak porażenie prądem, ale powolne i spokojne, jak ciepła woda pod prysznicem.
- Wiesz, że to bujda? – pyta nieobecnym głosem patrząc na moje dłonie. – To, że nie mamy popędu seksualnego? To, że nie możemy kochać?
Podnosi na mnie wzrok i jest w nim coś innego niż do tej pory. Znowu wygląda jakby chciał mnie zjeść. Nie mogę powstrzymać odruchu i cofam rękę. Nie jest zły, ale nie wygląda też na zadowolonego. Wiem, że muszę go jakoś udobruchać. Wiem, że powinnam zrobić wszystko, żeby chciał mi pomóc, ale nie mogę mu zasugerować, że mi się podoba.
- Przepraszam. – mówię wysuwając dłoń z powrotem do przodu.
Robin uśmiecha się smutno i wzrusza ramionami.
- Nic takiego by się nie stało gdyby nie ta głupia indoktrynacja Jacka i jego poprzedników…
Uśmiecham się. Lubię go co raz bardziej.
- Powiesz mi w końcu dlaczego w środku nocy wtargnęłaś do mojego boksu?
Czuję, że serce zaczyna mi szybciej bić. Splatam ze sobą palce obu rąk i zaczynam je wykręcać ze zdenerwowania. Robin kładzie mi rękę na dłoniach i przyciska je lekko do stołu. Serce mi zwalnia. Cudownie opuszcza mnie zdenerwowanie. Aż nie mogę uwierzyć w to jak on doskonale wie co powinien zrobić…
- Uspokój się. – mówi. – Jeśli tylko będę mógł ci pomóc zrobię to… - urywa.
Podnoszę na niego wzrok i patrzę mu w oczy.
- Dlaczego? – pytam – Dlaczego chcesz mi pomóc?
Przełyka głośno ślinę. Czuję przyspieszony puls w koniuszkach jego palców, które zaciskają się na mojej dłoni. Nie spuszczam z niego wzroku. Przez dłuższą chwilę milczymy. Rozchylam usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy on bierze głęboki oddech.
- Bo sześć lat czekałem aż się pojawisz, aż będziesz gotowa. – mówi w końcu.  – Jesteś jeszcze piękniejsza niż kiedykolwiek przypuszczałem, piękniejsza niż w hologramie. – dodaje półgłosem podnosząc dłoń i gładząc mnie delikatnie po policzku.
Patrzę na niego zdumiona. Serce mam w gardle. Co on przed chwilą powiedział? Nie, nie, nie. Nie tak miało to wyglądać.  To mi nie pomoże. Mi, jak mi. To na pewno nie pomoże Ianowi. Po takim wstępie nie wiem czy w ogóle powinnam mówić Robinowi po co tu przyszłam.
- Robin… - zaczynam, ale kładzie mi palec na ustach, po czym przykłada go do swoich ust.
- Nic nie mów… - prosi cicho. – Muszę ci powiedzieć skąd się wzięłaś…
Wiem, że nie powinnam się odzywać, ale nie mogę się powstrzymać.
- Ale ja wiem. Mama mi powiedziała. – wypalam.
Ręka Robina opada bezwładnie na stół mijając o włos gorący kubek z herbatą. Podskakuję ze zdenerwowania, a on patrzy na mnie zdumiony. Nie wiem czy nie wkopałam mamy. Nie chciałam, żeby miała przeze mnie kłopoty. Robin patrzy na mnie i nic nie mówi. Zaczynam pocierać ze zdenerwowania dłonie.
- Co ci powiedziała? – pyta cicho.
 - Tylko, że to ty mnie stworzyłeś, podczas szkoleń dziale genetyki. – odpowiadam starając się, żeby to wszystko zabrzmiało naturalnie, ale mi nie wychodzi. Mój głos jest napięty. Niski. Za niski.
Robin głośno wciąga powietrze. Nie mogę wyczytać z jego twarzy czy jest na mnie zły czy nie. Nie umiem go rozszyfrować. Czasem jego twarz jest jak otwarta książka i widać w niej wszystko, ale nie teraz. Serce mi przyspiesza. Oddech też. Znowu się go boję. Zaczynam się trząść. Robin wstaje i w dwóch krokach podchodzi do mnie. Wstrzymuję oddech. Łapie mnie mocno za ramiona tak, jak wtedy, po symulacji niebieskich. Trochę mnie to boli, ale nie skarżę się. Stawia mnie na nogach i obraca przodem do siebie, po czym mocno mnie do siebie przyciąga. Mój policzek dotyka do jego nagiej piersi. Ma miękką, ciepłą skórę. Słyszę miarowe bicie jego serca, które jest teraz przy moim uchu. Podoba mi się to uczucie. Chyba nawet za bardzo. Czuję jak jego ramiona mnie obejmują i jak przyciąga mnie mocniej do siebie. Sztywnieję.
- Oddychaj – szepcze. Jego usta muskają moje włosy. – Nie chcę cię skrzywdzić. Nic ci nie zrobię.
Faktycznie, od dłuższego czasu wstrzymuję oddech. Delikatnie rozluźnia uścisk ramion. Nie na tyle, żebym mogła uciec, ale na tyle, że czuję się bezpieczniej i zaczynam się rozluźniać. Głośno wypuszczam powietrze. Serce dalej bije mi jak oszalałe, ale oddech powoli wraca do normy.
- Wiem, że na to jeszcze za wcześnie i że masz jeszcze rok, ale wiedz, że to na ciebie czekałem cały ten czas...
Podnoszę ręce i opieram mu je na piersiach, lekko go odpychając. Podnoszę głowę do góry i patrzę mu w oczy. Nie wierzę w to co słyszę.
- Jolie, jeśli taka będzie twoja wola, uczynisz mnie najszczęśliwszym na świecie, jeśli zgodzisz się ze mną zamieszkać. – znów patrzy na mnie jakby chciał mnie zjeść.
Uginają się pode mną nogi. Zaczynam się wyślizgiwać z jego uścisku i prawie opadam na ziemię, ale Robin obejmuje mnie jedną ręką w pasie, a drugą wsuwa mi pod kolana. Przenosi mnie do salonu i sadza na kanapie.
- Zaskoczyłem cię? – pyta.
Kiwam głową.
- Dlaczego? Przecież Abby ci wszystko powiedziała…
Wzruszam ramionami. Nie wiem czy wszystko mi powiedziała. Sądząc po tym, co teraz usłyszałam, nie wszystko, ale nie mogę teraz nic mówić.
- W ogóle mnie nie znasz, nic o mnie nie wiesz. Dowiedziałeś się, że istnieję dziś po południu… - mój głos chrypi, kiedy to mówię. Ledwo kończę zdanie. Zaczyna mi się kręcić w głowie.
- To tylko w połowie prawda. Doskonale wiem jaka jesteś…. Genetyka odpowiada nie tylko za wygląd, ale także za nasze zachowanie… – mówi.
Widzę, że mama miała rację. Jest bardzo inteligentny i dużo wie na temat genetyki. Podejrzewam, że było to jedno z zajęć, które wybrał na symulacjach. Kiwam głową, żeby zasygnalizować, że go słucham.
- Wiem, że jesteś delikatna. Wiem, że jesteś czuła i że masz poczucie humoru. Wiem, że najważniejsze dla ciebie jest to, żeby twoi przyjaciele byli szczęśliwi. Wiem, że chciałabyś poznać życie naszych przodków i doskonale wiem, że ciągnie cię do Beneath, do szkolenia ocalałych. – wzdycha i uśmiecha się lekko – Nie do końca tak sobie ciebie wyobrażałem jeszcze sześć lat temu, ale teraz wiem, że dla mnie jesteś idealna… – uśmiecha się i kładzie mi dłoń na policzku.
Kręcę przecząco głową. Zabiera rękę. Ukrywam twarz w dłoniach.
- Jolie, nie spodziewam się, że dzisiaj mi odpowiesz. Proszę cię tylko, żebyś miała to na uwadze, kiedy za rok będziesz wybierała swojego przyszłego męża. – wzdycha. – Domyślam się, że będę miał wielu konkurentów i jestem na to gotowy.
Widzę swoją szanse. To będzie trochę bezczelne, ale w końcu on uważa, że mnie zna. Nie powinnam go zaskoczyć.
- Skoro tak, to uwolnij Iana. – mówię wprost, bez podchodów, bez owijania w bawełnę i patrzę mu w oczy. Robin sztywnieje. Ściąga brwi i patrzy na mnie uważnie.
- Tego chłopaka, który wyłączał kamery podczas twojej symulacji w sekcji niebieskich? – pyta.
Kiwam głową.
- Dlaczego?
- Bo on jest jednym z twoich rywali. – mówię spokojnie.
- Dotykał cię? – pyta. Nie wiem po co, przecież już to wie… Nie podoba mi się ton jego głosu. Znowu zaczynam się go bać.
- A jak  myślisz? Po co wyłączał kamery?
Robin patrzy na mnie. Widzę, że zaczyna się denerwować. Jego twarz się zmienia.
- Ja mu pokarzę! – cedzi przez zęby i odwraca się do mnie bokiem.
- Przestań. Boję się ciebie. – kładę mu rękę na piersi. Mam nadzieję, że ten gest go uspokoi.
- Przerażam cię? – pyta cicho podnosząc na mnie wzrok. Jego oczy znowu są łagodne.
- Czasami… - mówię – Jak jesteś taki jak przed chwilą.
Robin bierze głęboki oddech.
- Przepraszam…
- Nie przepraszaj, tylko nie bądź taki. Nie bądź mściwy. Wypuść Iana. Proszę. – przeciągam ostatnie słowo. Brzmi jak błagalna modlitwa. O to mi chodzi.
Robin wstaje i zaczyna chodzić w tę i z powrotem po pokoju. Z początku prawie biegnie, ale z czasem zwalnia aż w końcu staje przede mną. Otwiera usta jakby chciał coś powiedzieć, ale nie zdąża. Drzwi do jego boksu otwierają się z hukiem. Stoi w nich trzech mężczyzn. Ich twarze są ukryte w mroku, widzę tylko sylwetki.
- Co do cholery?! – krzyczy.
- Zamknij się! – mówi jeden z przybyszy. Na dźwięk jego głosu skręcają mi się wnętrzności. Pamiętam ten głos. Wiem do kogo należy. – To, że jesteś sędzią nie znaczy, że możesz przetrzymywać tu małolaty w środku nocy.
- Potrzebowała pomocy – mówi spokojnie Robin gestem nakazując mi, żebym siedziała. Domyślam się, że mam się też nie odzywać – Potrzebowała pomocy w wyborze pracy. Przyszła z tym do mnie, bo wie, że sprawdzałem się na wszystkich stanowiskach.
Jack wychodzi z cienia i przez chwilę przygląda się podejrzliwie najpierw Robinowi, a potem mi. Staram się wyglądać naturalnie, ale nie wiem czy zaciśnięte ze strachu na kolanach dłonie to coś naturalnego, wątpię.
- Skończyliście już? – pyta w końcu Jack patrząc na mnie.
Kiwam głową.
- Pomógł ci?
Znów kiwam głową. Nie wiem do czego zmierza.
- Ale wiesz, że nie tobie jednej? – jego twarz wykrzywia złośliwy uśmiech.
Patrzę pytająco na Robina.
- Kiedyś ci to wyjaśnię – mówi spokojnie.
- Kiedyś – zaczyna z naciskiem Jack – Robin generalnie lubi młode dziewczyny. Nie ty jedna znalazłaś się z nim półnagim w środku nocy w jego boksie. Nie ty jedna…
Kręcę głową. Nie rozumiem o co mu chodzi i nie wiem czy chcę zrozumieć. Polubiłam Robina. Patrzę na niego i widzę, że zaciska pięści, jakby był zdenerwowany.
- Nie był taki samotny, kiedy na ciebie czekał – mówi Jack patrząc Robinowi w oczy.
Widzę, że Robin jest bliski wybuchu. Patrzy na Jacka takim wzrokiem, że ja bym uciekła. Zaczyna się trząść. Wstaję z kanapy i staję między nim a Jackiem. Robin spuszcza wzrok, żeby spojrzeć na mnie.
- To prawda? – pytam tak cicho, że tylko on słyszy.
- I tak i nie. – odpowiada – Owszem, często bywały u mnie praktykantki i uczennice. Większość z nich dlatego, że chciały mi zaoferować wspólne życie. Część faktycznie potrzebowała pomocy w wyborze zawodu.
Patrzę mu prosto w oczy. Nie odwraca wzroku, kiedy to mówi. Uczono nas, że to oznacza, że ktoś nie kłamie. Wierzę mu.
- Jolie, żadna z nich nie była tobą, więc wszystkim odmawiałem.- przesuwa palcem po moim przedramieniu tak, że Jack nie może tego zauważyć - Kończyło się tylko na rozmowie.
Kiwam głową.
- Jack wie o mnie? – pytam nagle.
Robin kiwa głową.
- Powiedziałem mu wczoraj, że w końcu spotkałem dziewczynę ze swoich snów. On wie co to znaczy być nieszczęśliwie zakochanym.
- To dlatego jest sam? – pytam.
Robin kiwa głową.
- On nie ma nadziei, którą ja mam.- uśmiecha się do mnie - Jego wybranka kocha innego i prawdopodobnie zawsze będzie go kochała.
Wyobrażam sobie mojego tatę. Co by zrobił, gdyby moja mama pokochała kogoś innego. Jaki by był? Na pewno nie byłby sobą. To musiałoby go zmienić. Patrzę ze współczuciem na Jacka.  Nie potrafię wyobrazić sobie jego smutku.
Uśmiecham się do niego delikatnie, ale on patrzy na mnie ponuro.
- Jeśli już skończyliście, to odprowadzę cię do domu. – mówi łapiąc mnie za ramię.
Robin porusza się niespokojnie.
- Ja mogę to zrobić. – mówi cicho, ale Jack szarpie mnie za rękę tak, że momentalnie znajduję się za nim.
- Chyba nie jesteś odpowiednio ubrany. – mówi i popycha mnie w kierunku drzwi.
 Nie mam czasu, żeby pożegnać się z Robinem. Nie mam czasu na nic. Udaje mi się wykrztusić tylko jedno słowo. Mam nadzieję, że Robin zrozumie o co mi chodzi. Mam nadzieję, że zdecyduje się mi pomóc.
- Robin, proszę! – krzyczę do zamykających się drzwi.
Nie wiem czy usłyszał. Nie wiem czy zrozumiał i nie wiem czy się dowiem. Przerażona patrzę na Jacka, kiedy ściska mnie za ramię ciągnąc mnie w stronę windy. Nie rozumiem dlaczego odprowadza mnie osobiście. Mógłby o to poprosić któregokolwiek z towarzyszących mu policjantów. Wchodzimy do windy sami. Z nieznanych mi powodów policjanci zostają przed nią. Zaczynam się bać o Robina. Mam nadzieję, że nie narobiłam mu kłopotów. Boję się też o Iana, cały czas. Nie wiem co z nim będzie. Jeśli Robin nie spełni mojej prośby, najprawdopodobniej zdegradują go do czarnej strefy i będzie się zajmował kanalizacją albo wyrzucaniem śmieci. W gorszym wypadku uznają jego zachowanie za zbrodnię i skażą go na śmierć. Tego boję się najbardziej.

Charakterystyczny dzwonek windy wyrywa mnie z zadumy. Wychodzę pierwsza, Jack depcze mi po piętach. Zatrzymujemy się przed drzwiami do mojego boksu. Przyglądam się dwóm tabliczkom umieszczonym na ich gładkiej powierzchni. Na jednej z nich widnieją dwa kody. Mamy i taty. A4r0n a tuż poniżej A66y. Na drugiej, mniejszej napisane jest J0l13. Obie tabliczki się trzęsą, kiedy Jack wali pięścią drzwi. 

1 komentarz:

  1. To jak ma na imię naczelny sędzia Underground? Kto jest ostatnim ratunkiem dla Iana?

    OdpowiedzUsuń

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!