Kiwam głową i razem wychodzimy na korytarz. Idziemy do
pastora. Jestem koszmarnie zdenerwowana, trzęsą mi się ręce i nogi. Ledwo idę.
Jill podpiera mnie z jednej strony.
- Jolie, jeśli nie jesteś pewna.. – urywa i patrzy na mnie
badawczo.
Uśmiecham się i ściskam jej dłoń.
- Kocham go. Jedyne czego się boję, to, że jego z jakiegoś
powodu tam nie będzie.
Jill pociera moje ramię.
- Będzie. Kto jak kto, ale on będzie na pewno, choćby się
świat miał zawalić.
Śmieję się, ale dalej się boję. Wiem, że to irracjonalne.
Jill wzdycha.
- On cię nigdy nie zostawi
- mówi pewnym siebie głosem. Kiedy zniknęłaś odchodził od zmysłów.
Analizowali skład zawartości strzykawki, znaleźli ślady twojej krwi na igle.
Robin mało nie oszalał z wściekłości. Bardzo się bał, że nie uda się ciebie z
tego wyprowadzić… Czekał, aż minie czas, w którym antidotum działa i toksyny
wypłukują się z organizmu. Nie wiedzieliśmy ile ci wstrzyknął. – mówi
chaotycznie, ale wiem o co jej chodzi.
Kiwam głową.
- Chciał iść od razu, ale Adele i Blake go powstrzymali,
mówiąc, że tu nie ma cię czym leczyć. Czekał, ale nie spał w ogóle, tylko
chodził w tę i z powrotem licząc minuty. On nie może bez ciebie funkcjonować. –
śmieje się.
- Ja bez niego też nie… - urywam i spuszczam wzrok.
Przez chwilę idziemy w milczeniu, ale widze, że jest coś co
gryzie Jill.
- Ian się do ciebie dobierał? – pyta.
Kiwam głową.
- Zapomnijmy o tym, dobrze? – proszę – To nie jest coś co chcę rozpamiętywać na chwilę
przed ślubem.
Wzrusza ramionami.
- Jasne, przepraszam.
Dochodzimy do domu pastora, a może powinnam to nazwać
kaplicą. Zapach kadzidełek unosi się za kotarą i czuję panujące tam gorąco.
Słyszę też jakąś muzykę, ale nie wiem kto gra i na czym. Nie znam tego
instrumentu, bo w Underground ich nie było.
- Jesteśmy! - drze się Jill.
Kotara się porusza. Widzę Jacka i Aarona. Obrzucają się
nienawistnym spojrzeniem.
- Ktoś powinien cię poprowadzić do ołtarza – zaczyna Jack –
tylko nie wiemy który z nas.
Aaron przepycha się do przodu.
- Z niewiadomego powodu on uważa, że ma do tego jakieś
prawo… - chrypi.
Kiwam głową.
- Bo ma… - urywam i patrzę na ich obu. Wiem, że Abby
chciałaby, żeby to był Jack, ale ja nie czuję więzi z nim. Aaron wychowywał mnie
całe życie i choć dalej winię go za śmierć mamy, to on jest moim ojcem i to on
powinien poprowadzić mnie do ślubu.
Zastanawiam się przez chwilę. Jill wchodzi do kaplicy
zostawiając mnie z nimi. Muzyka cichnie. Wzdycham ciężko widząc jak bardzo im
obu zależy na tym symbolicznym geście.
- Obaj mnie poprowadzicie – mówię i staję między nimi.
Uśmiechają się.
- Mądra dziewczyna! – kwituje Jack – moja krew.
- I moje wychowanie – dodaje basem Aaron.
Śmieję się i łapię każdego z nich pod ramię. Jack odsłania
kotarę. Nie wiem dlaczego wcześniej nie zauważyłam, ze ta jaskinia jest tak
długa. Adele i Scott stoją z boku i uśmiechają się do mnie. Blake i Jill są z
przodu, przy ołtarzu. Jill jest moją druhną, choć jej o to nie poprosiłam. Ale
nie mam tu nikogo innego i cieszę się, że sama na to wpadła. Najwyraźniej Robin
na drużbę wybrał Blake’a. Słusznie, bo to dzięki niemu jesteśmy razem.
Przyglądam się sylwetce mojego przyszłego męża, bo tylko to widzę. Jest
odwrócony w stronę ołtarza, plecami do mnie, więc nie widzę jego twarzy, choć
bardzo bym chciała.
Jack ściska moją dłoń i ruszamy do przodu. Dopiero teraz
zauważyłam, że stanęłam przy samym wejściu. Serce wali mi jak młotem. Denerwuję
się strasznie. Blake szepcze coś Robinowi na ucho i uśmiecha się do mnie, po
czym odsuwa się nieco i łapie jakiś dziwny instrument oparty o ścianę. Opiera
stopę na krześle i kładzie instrument na kolanie.
- To gitara – szepcze mi na ucho Aaron – Okazało się, ze
pastor ją ma. Ocalała z katastrofy, ktoś zabrał ją do schronu. Blake umie na
niej grać.
Uśmiecham się. Jill kiwa głową w takt muzyki. Blake szarpie
struny z przymkniętymi oczyma.
Dochodzimy do ołtarza. Pastor podchodzi do mnie i kiwa głową
do Robina a ten odwraca się i spogląda na mnie. Zapiera mi dech w piersiach.
Ciemny garnitur i biały kołnierzyk koszuli sprawiają, że wygląda jeszcze lepiej
niż kiedykolwiek. Jest nieziemsko przystojny. Podnosi rękę do włosów, żeby
nieco je zmierzwić. Uwielbiam, kiedy jest rozczochrany, nie mogę powstrzymać
uśmiechu. Spoglądam na chwilę na Blake’a i nie wiem już czemu kiedyś uważałam,
że podoba mi się bardziej niż Robin. Jest przystojny, ale nic w nim nie pociąga
mnie tak jak w Robinie. Znów przenoszę wzrok na tego, który za chwilę zostanie
moim mężem. Uśmiecha się do mnie, a moje kolana miękną. Łapię Jacka mocno za
ramię, żeby nie osunąć się na ziemię. Aaron bierze delikatnie moją dłoń i
ściska ją chwilę patrząc na Robina.
- Opiekuj się nią… - mówi – Lepiej niż ja…
Patrzę na niego i widzę, że za chwilę się rozklei. Całuję go
lekko w policzek.
- Dziękuję – szepczę, a on łączy moją dłoń z ręką Robina.
Nagle całe zdenerwowanie mnie opuszcza. Otacza mnie znane
ciepło, które towarzyszy tylko jego dotykowi. Wiem, że jestem tam, gdzie
powinnam i że jestem z tym, z kim powinnam być. Uśmiecham się nieśmiało. Jack
bierze moją drugą dłoń i też podaje ją Robinowi.
- Bądźcie szczęśliwi razem – uśmiecha się smutno. Wiem, że
myśli o Abby.
Obaj z Aaronem odwracają się i stają z boku. Blake przestaje
grać i staje za Robinem.
- Więc chcecie wziąć ślub – zaczyna pastor. – Czy wiecie, że
jest to zobowiązanie na całe życie?
- Tak – jego głos jest tak pewny, jakby oznajmiał, że jak ma
na imię.
- Tak – mówię cicho, mój głos drży, ale nie wiem dlaczego.
- Czemu uważacie, że osoba stojąca obok was, to właściwy
wybór?
Nie spodziewałam się takiego pytania, wiec ręce zaczynają mi
się trząść, ale Robin odzywa się pierwszy.
- Dlatego, że kiedy jej nie ma, myślę tylko o niej. Kiedy
jest przy mnie czuję, jakby to było miejsce, w którym powinienem być, bez
względu na to gdzie tak naprawdę
jesteśmy… - patrzy na mnie – Kocham cię i nie wyobrażam sobie życia bez
ciebie, Jolie… - uśmiecha się i ściska lekko moje palce.
Biorę głęboki oddech, bo czuję na sobie wzrok wszystkich.
Denerwuję się. Boję isę, że Pastor uzna moje uzasadnienie za niewystarczające i
cały czas zastanawiam się co mam powiedzieć..
- A ty? – pyta pastor. Za długo milczałam. – Dlaczego
myślisz, że to on?
- Tylko on.. – głos mi się trzęsie. Nie wiem co mam
powiedzieć. Wszystko wydaje się zbyt proste albo zbyt oczywiste… Podnoszę wzrok
na Robina. Nic nie mówi tylko kciukiem
zaczyna kreślić delikatne kółka
na wierzchu moich dłoni. Rozluźniam się.
- Tylko on doskonale wie co zrobić, żebym się przestała bać
i stresować. Nie mam pojęcia jak on to robi, ale kiedy jest przy mnie, czuję
się spokojna i bezpieczna, choćby wszystko dookoła nas się waliło. Przy nim
świat przestaje istnieć i zostajemy tylko my. On mnie rozgrzewa jednym
dotknięciem i rozpala jednym pocałunkiem. – wzdycham i uśmiecham się szeroko.
To może zabrzmieć kiczowato, ale mnie to nie obchodzi. – Dzięki niemu
odnalazłam szczęście, kiedy myślałam, ze mój świat się zawalił. Tu, pod ziemią,
mimo, że jesteśmy uciekinierami i nasze życie wisi na włosku, tu – dotykam jego
serca i patrzę mu w oczy – Tu jest moje niebo. Odnalazłam je w tobie.
Widzę wzruszenie na jego twarzy i wiem, że tak jak ja
pragnie teraz tylko tego, żebyśmy zostali sami, ale musimy przez to przejść do
końca. Znów łapię jego dłoń i ściskam ją lekko. Widzę, że on głęboko oddycha.
Też jest zdenerwowany. Patrzymy na pastora, uśmiecha się do nas.
- Robinie, czy chcesz, aby Jolie została twoją żoną? – pyta
– Czy będziesz ją kochał na dobre i na złe, bez względu na to w jakiej sytuacji
się znajdziecie?
- Tak. – uśmiecha się. – Zawsze.
- Jolie, czy chcesz,
żeby Robin został twoim mężem? –zwraca się do mnie – Czy będziesz go kochać do
końca życia bez względu na wszystko?
Uśmiecham się i spoglądam na Robina. Zatapiam się w
spojrzeniu błękitnych oczu. Rozkoszuję się ciepłem bijącym od niego i po raz
kolejny opuszcza mnie całe zdenerwowanie. Nigdy w życiu niczego nie byłam tak
pewna jak tego jednego słowa.
- Tak.
Jego twarz rozjaśnia najwspanialszy z uśmiechów.
- Obrączki proszę – pastor kiwa na Blake’a a ten podchodzi
do nas i podaje nam proste metalowe obrączki.
- Los nas rozdzielał wiele razy, ale zawsze znajdowaliśmy
się z powrotem. – mówi Robin wsuwając zimny pierścień na mój palec. – Mam
nadzieję, że to się zmieni, ale jeśli kiedykolwiek będziesz się czuła samotna i
nie będzie mnie przy tobie, spójrz na tę obrączkę. Tam jest moje serce, zawsze
z tobą. – całuje moją dłoń - Kocham cię,
Jolie.
Mrugam, żeby wygonić z oczu łzy wzruszenia. Nigdy nie
słyszałam nic piękniejszego. Nie obchodzi mnie teraz jak to może brzmieć, kiedy
się tego słucha z zewnątrz, dla mnie te słowa były przepełnione uczuciem. Dokładnie
tego teraz potrzebuję.
Obracam jego obrączkę w palcach i biorę jego dłoń.
- To jest symbol mojego oddania. Tego, że na zawsze jestem
twoja, tego, że zawsze będę cię kochać. Masz moją duszę, moje serce i moje
ciało. Jeśli mogę ci dać coś jeszcze, powiedz tylko, a zrobię to bez wahania. –
wsuwam mu obrączkę na palec. – Kocham cię, Robin. Kocham cię…
Przyciąga mnie do siebie. Kładzie mi dłonie na policzkach.
Jego palce wślizgują się w moje włosy. Ja opieram dłonie na jego piersiach i
czuję jak serce mu wali.
- Jesteś taka piękna – szepcze mi do ucha. Jego oddech
łaskocze mnie.
- Hmmm… - mruczę.
- Ale nie za to cię kocham, mówiłem ci… - całuje mnie lekko.
- Wiem… - chrypię – Ja też nie wyszłam za ciebie dla
wyglądu, choć w sumie byłoby to całkiem logiczne. Wyglądasz obłędnie w tym
garniturze. Nie wiem jakim cudem nie rzuciłam się na ciebie od razu…
Robin śmieje się lekko do mojego ucha.
- Mam podobny problem z tobą. – mówi niskim głosem. Robi mi
się gorąco.
Przez chwilę stoimy i nie ruszamy się patrząc sobie w oczy.
Cisze przerywa Jill.
- Moje gratulacje! - Krzyczy i całuje mnie w policzek. To
samo robi z Robinem, a on na chwilę sztywnieje i niepewnie spogląda na mnie.
Uśmiecham się.
- Dziękujemy – mówię.
Potem przychodzi kolej na Aarona.
- Jolie, mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwsza niż
Abby była ze mną. – ściska moją dłoń – Jeszcze raz przepraszam cię za wszystko.
Naprawdę nie chciałem… - głos mu się łamie i urywa, a ja go przytulam. Napina
mięśnie. Wiem, że nie jest do tego przyzwyczajony, ale chcę mu pokazać, że mu
wybaczyłam. Wszystko mu wybaczyłam. Teraz to poczułam, teraz, kiedy do mnie
podszedł. Nie umiem się na niego gniewać. Na nikogo nie umiem się gniewać.
Aaron kiwa głową i odsuwa mnie od siebie. Przychodzi kolej
na Jacka.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć, Jolie. Praktycznie się nie
znamy… - zaczyna – Ale wiem, że Robin to porządny facet i wiem, że zasługuje na
to, żeby go ktoś pokochał. Jeśli tym kimś masz być ty, to jestem tym bardziej
szczęśliwy. Wiem, że Abby musiała cię wychować na dobrego człowieka.
Uśmiecham się do niego.
- Dziękuję.
Podchodzi do mnie Scott i ściska mnie mocno.
- Gratulacje, siostra.
- Teraz wasza kolej – śmieję się.
- Ciiiicho – przykłada mi palec do ust – to miała być
tajemnica.
Odwraca się do Jill.
- Chodź tu, podłączymy się – wyciąga do niej rękę.
Parskam śmiechem widząc jej minę. Jest totalnie zszokowana,
ale wzrusza ramionami i bierze jego dłoń.
- Raz się żyje. – mówi i podchodzą do pastora.
Przechodzimy przez ceremonię zaślubin jeszcze raz. Tym razem
ja jestem druhną, a Robin drużbą. Scott chyba dalej nie ufa Blake’owi.
Ślub Jill i Scotta kończy się szybciej niż nasz, bo oni nie
bawią się w gadanie. Chcą ze sobą być bo tak.
- Jill, ta obrączka to znak, że jesteś tylko moja. – mówi
Scott. – Żeby mi się nikt nie próbował wcinać. – patrzy na Blake’a, a ten unosi
ręce w obronnym geście.
- Nie lubię mężatek – śmieje się.
- Dawaj łapę! – Jill bierze dłoń Scotta i nasuwa mu obrączkę
na palec. Ledwo wchodzi – To jest rezerwacja, kochany. Na wszystkie noce do
końca twojego życia.
- Albo twojego. – uśmiecha sięScott.
Całują się. Rozpoczyna się druga tura gratulacji. Zaczynam
ja. Ściskam ich oboje. Cieszę się, że są razem.
Po chwili łapię Robina za rękę i odciągam na bok do Blake’a.
- Nie wiem jak ci się
odwdzięczymy – mówię przez łzy.
Wzrusza ramionami.
- Daj spokój. Wiesz, że jedyna rzecz, której pragnę jest
nieosiągalna… - chrypi, odchrząkuje – Ważne, że wam się udało. Cieszę się.
Kiwam smutno głową i przyciągam go do siebie.
- Dziękuję. – szepczę. – Naprawdę…
Blake macha ręką.
- Daj mi grać i nie przeszkadzaj.
Robin odciąga mnie od niego i prowadzi na środek.
- Nie powinniśmy uciekać? – pytam go.
Plan był taki, że zaraz po ślubie ruszymy do Overhead,
mieliśmy uciekać przed Ianem i policją, mieliśmy zaznać spokoju na powierzchni.
Kręci głową.
- Chwila nas nie zbawi. – odpowiada. – A Ian musi
przegrupować siły po tym jak nieplanowanie zszedł do Beneath. Tutejsi strażnicy
trochę przetrzebili jego policję…
Obejmuje mnie w pasie. Obok stają Jill i Scott. Patrzymy
sobie w oczy – Robin i ja, a oni się nie krępują. Zachowują się jakby nikogo
innego tu nie było. Wiem, że są tak samo szczęśliwi jak my, choć okazują to w
zupełnie inny sposób. Nie mogą od siebie oderwać rąk. My stoimy i w milczeniu
napawamy się swoją bliskością.
Jack łapie Adele i zaczyna się z nią przemieszczać po
jaskini. Blake znów gra na gitarze i krzyczy coś, żebyśmy się pocałowali.
Niczego bardziej nie pragnę. Przesuwam dłonie po jego piersiach w górę do jego
szyi i wplatam we włosy. Staję na palcach i przyciskam usta do jego ust. Jestem
szczęśliwa. Jestem z nim, jesteśmy małżeństwem, za chwilę mamy wrócić na
powierzchnię i poznać nieznany dotąd świat. Powinnam być przerażona, ale jego
obecność sprawia, że nie jestem.
Robin pogłębia
pocałunek. Zaczyna mi się kręcić w głowie i cały świat odpływa. Jest tylko on i
ja, my, razem jak jeden organizm. On uzupełnia mnie, a ja jego. Pasujemy do siebie idealnie,
jestem tego pewna.
Nasz spokój przerywają przeraźliwe krzyki. Adele wychodzi
sprawdzić co się dzieje i wraca po chwili. Słyszę wybuch, ale jakby daleko.
- Co się dzieje? – jestem zdezorientowana.
Kolejny wybuch. Robin przyciąga mnie mocno do siebie i
wyprowadza z kaplicy. Oglądam się, ale pozostali podążają za nami.
Znowu wybuch, tym razem bliżej.
- Co jest? – łapię kogoś z rękaw. Dopiero po jakimś czasie
orientuję się, że to policjant z Underground. Ma zakrwawioną twarz. Nie mam pojęcia kto to jest.
- Uciekajcie! – krzyczy i odpycha się ode mnie. Staję krzywo
i upadam. Boli mnie kostka.
Nic więcej nam nie
potrzeba. To są informacje, które wystarczają do chłodnej oceny sytuacji. Jest
niedobrze. Cholera wie co się dzieje, ale wszyscy uciekają w panice i my powinniśmy
zrobić to samo… Tylko gdzie?
- Za mną – krzyczy Scott i wbiega w jeden z bocznych
korytarzy.
Pędzę za nim kulejąc. Robin biegnie jest przy moim boku,
choć wiem, że mógłby biec dużo szybciej.
- Idź – mówię.
- Nie zostawię cię. – odpowiada. – Nigdy.
Scott znika nam z pola widzenia. Za chwilę tracimy z oczy Blake’a i Aarona. Tylko
Adele i Jack są za nami. Wybuchy są co raz bliżej, jakby nas goniły.
- Uciekaj! – krzyczę rozpaczliwie do Robina. Noga mnie boli,
nie mogę już biec. Staję i opieram się o ścianę. To koniec. Wybuchy są co raz
bliżej. Cokolwiek by to nie było, dostanie mnie w swoje ręce.
Robin zatrzymuje się, żeby na mnie spojrzeć. Jack i Adele
nas wyprzedzają.
- Co się dzieje, Jolie? - pyta.
- Chyba skręciłam kostkę… - urywam, bo on odwraca się do
mnie plecami i kuca lekko.
- Złap mnie za szyję – mówi
i łapie mnie pod kolanami.
Jestem przytulona do jego pleców, kiedy puszcza się
biegiem.
- Powinnaś od razu powiedzieć… - dyszy – Powinnaś…
Nie kończy, albo do mnie nie docierają jego słowa. Słyszę
okropny huk tuż koło mojego lewego ucha. Coś, jakby podmuch, zwala Robina z
nóg. Upada na ziemię , a ja razem z nim. Jego ciało przygniata moją nogę. Nie
mogę się ruszyć. Nie wiem co się dzieje. W uszach mi dzwoni. Szturcham Robina,
ale on się nie rusza. Otaczają mnie kłęby czarnego dymu, krztuszę się i tracę
przytomność.
To nie miało tak wyglądać…
KONIEC