Długo ustalamy co i jak chociaż moim zdaniem nie ma co
ustalać. Jack potwierdził, że fałszował wyniki badań, choć nie potrafi
odpowiedzieć racjonalnie na pytanie dlaczego to robił. Nie umie wyjaśnić
dlaczego zmuszał ludzi do życia pod ziemią. Wygląda na to, że Robin miał co do
niego rację – Jack uwielbia wszystko kontrolować. To potwierdza też jego DNA,
które figuruje w mojej karcie stworzenia. Jest tam przedstawione jako baza.
Wygląda na to, że ja też mam ten gen, ale jakoś do tej pory go nie zauważyłam,
może u mnie się z jakichś powodów nie ujawnia, nie wiem.
Po kilku godzinach dochodzimy do ostatecznych wniosków.
Generalne założenie jest takie, że uciekamy jak najszybciej kto może. Mama
poszła już do kopiowania i ma być rozdana wszystkim. Każdy ma uciekać na własną
rękę i we własnym tempie. Tworzenie grupy utrudniłoby wszystko. Znacznie lepiej
jest podzielić się na małe frakcje, zwłaszcza, że podejrzewamy, że nie wszyscy
będą chcieli opuścić podziemie. Niebezpieczeństwo może nie być dla nich realne,
a wizja opuszczenia jedynego świata jaki znają w celu udania się na niepewny i
nieznany grunt nie musi wcale ich zachwycać.
Adele wychodzi, żeby oznajmić te postanowienia mieszkańcom
Beneath. Ja też wstaję i chcę się zbierać, ale Jack łapie mnie za ramię i
powstrzymuje.
- Jolie, przemyśl to… - zaczyna.
Przyglądam mu się zdziwiona, bo nie wiem o co mu chodzi.
- Przełóżcie ten ślub, pobierzecie się już na powierzchni…
Nie masz wcale pewności, że pastor zostanie do środy…
Uśmiecham się.
- Jeśli pastor pójdzie, ja też pójdę, ale nie przełożę
ślubu. Chcę to zrobić jak najszybciej.
- Po co ten pośpiech – Jack drapie się po głowie.
- Bo go kocham - kładę mu rękę na ramieniu – powinieneś coś
o tym wiedzieć.
To zamyka dyskusję. Jack kiwa głową i wzrusza ramionami.
- Nie przekonam cię? – pyta z nadzieją.
Kręcę głową.
- Żadnymi argumentami. – Odwracam się i popycham Scotta
przed sobą, kiedy wracamy do jego domu.
Robin i Jill podrywają się z miejsca, kiedy wchodzimy.
- Myśleliśmy, że już nie wrócicie i że będziemy musieli
zmienić konfigurację na posłaniach – śmieje się Jill podbiegając do Scotta i
zarzucając mu ręce na szyję.
Robin przyciska usta do mojego czoła.
- Stęskniłem się za tobą… - mruczy.
Uśmiecham się szeroko i całuję go lekko ciągnąc na posłanie.
- Czemu wam to aż tyle zajęło? Przecież to była prosta
sprawa… - zaczyna, ale przerywam mu i patrzę porozumiewawczo na Scotta.
Wymieniamy kilka kiwnięć głową. W końcu jest ktoś kogo rozumiem bez słów.
Uśmiecham się szeroko.
- Dowiedzieliśmy się paru rzeczy… - Scott pokazuje wszystkie
zęby w uśmiechu.
- Poznajcie mojego brata – pokazuję go palcem.
Robin odsuwa się ode mnie na odległość ramienia i przygląda
się nam obojgu.
- Jak to?
Wyjaśniamy ze Scottem co i jak. Jill i Robin słuchają nie
przerywając nam ani na chwilę. Odzywają się dopiero, kiedy kończymy.
- Faktycznie masz kolor oczu Jacka – Robin gładzi mnie
kciukiem po policzku – Nie wiem jakim cudem wcześniej tego nie zauważyłem…
- Nie spodziewałeś się tego.
- Dobra – przerywa nam Jill – Ale jak Scott może być jego
synem? Też został stworzony z krwi? – marszczy czoło.
Kręcę głową.
- Z tego co zrozumiałam został stworzony w tradycyjny
sposób. – nie wiem czy słowo „tradycyjny” tu pasuje, ale inne nie przychodzi mi
na myśl.
Jill marszczy czoło, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
- Ale przecież mężczyźni w Underground mieli być bezpłodni…
- zaczyna.
Uśmiecham się.
- Tabletki. – wiem, ze to jedno słowo jej wystarczy.
Jill kiwa głową.
- A ocalali byli problemem, bo tabletki działały dopiero po
jakimś czasie tak?
- Bingo! – śmieje się Scott – Powinnaś być wdzięczna, że
Jack nie był zupełnie bezpłodny. – pochyla się i całuje ją mocno.
Jill obraca głowę na bok i zaczyna się serdecznie śmiać.
- Jestem. – Obejmuje go za szyję i przyciąga do siebie.
Czuję dłoń Robina na plecach. Kreśli delikatne kółka, wiem,
ze mnie pociesza. Nie wiem skąd wie, że czuję się kompletnie rozbita. Nie wiem
już co jest prawdą a co kłamstwem. Nie wiem już w co mam wierzyć, a co uznać za
kłamstwo. Wszystko na czym zbudowane było moje życie jest w jakimś stopniu
nieprawdą. Wszystko. Opieram głowę na jego ramieniu, bo on jest jedyną osobą,
która nigdy mnie nie okłamała.
-W porządku? – pyta. Bezbłędnie odgaduje moje myśli.
Kręcę głową. Nie czuję jakby wszystko było w porządku.
Ogarnia mnie przerażenie na myśl o tym, że za dwa dni mam związać się z nim na
zawsze. Nie wiem dlaczego ale po raz pierwszy zaczynam się doszukiwać jakiegoś
drugiego dna w tym jego pośpiechu. Chciał to zrobić od razu. Ledwo zgodził się
na trzy dni zwłoki, a ja do tej pory nie wiem dlaczego. Nie mam wątpliwości co
do tego, że go kocham. Zrobiłabym dla niego wszystko, ale chcę wiedzieć. Tylko
to jest mi potrzebne. Wiedza. Muszę mieć kontrolę nad swoim życiem, a teraz co
raz bardziej tracę grunt pod nogami. Mój świat powoli się rozpada.
Jego ramiona obejmują mnie co raz mocniej, jakby próbował
zaznaczyć, że należę do niego. Może o to mu chodzi? Kiedyś już uznałam, że ma
problem z potrzebą kontrolowania wszystkiego. Może chce mnie kontrolować.
Odpycham go. Nie zyczę sobie, żeby ktoś decydował za mnie. Nie i już.
- Co jest? – pyta zaskoczony.
Odsuwam się od niego. Chcę wstać, ale łapie mnie za ramię i
zmusza, żebym na niego spojrzała.
- Powiedz mi… - prosi.
Kręcę głową, choć właściwie to nie powinnam. Powinnam mu to
wszystko powiedzieć, Wtedy byłoby o wiele łatwiej. On znów powiedziałby
dokładnie to, co chcę usłyszeć, a ja bym mu uwierzyła. Pocałowałby mnie i
poszłabym spać w jego ramionach. Wspaniały scenariusz, ale właśnie sprawiłam,
że wszystko potoczy się inaczej.
- Jolie! – jego głos jest ostrzeżeniem. – Miałaś mi wszystko
mówić. Co się dzieje? – powtarza z naciskiem. – Co ja znowu zrobiłem?
Biorę głęboki oddech i patrzę mu w oczy. Jest zmieszany,
niepewny, nie ma pojęcia co chcę mu powiedzieć. Oczyma wyobraźni widzę jak jego
oczy zwężają się a brwi ściągają tworząc charakterystyczne V na środku czoła.
Powiem mu, bo obiecałam. Powiem bez owijania w bawełnę, bez
ogródek, jak najprościej potrafię.
- Dlaczego aż tak ci się spieszy ze ślubem?
Unosi brwi i otwiera szeroko usta. Przez chwilę się nie
odzywa. Obstawiam, że nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Przygląda mi
się przez dłuższy czas jakby czekał aż cofnę to co przed chwilą powiedziałam. W
końcu łapie mnie za rękę. Czuję, że jego palce drążą.
- Nie chcesz tego? – pyta.
Aaaaa! Czy on kiedyś przestanie? Znowu to samo. „Chcesz, czy
nie chcesz Jolie?” Czy on nigdy nie
zrozumie, że czasem chcę się po prostu dowiedzieć co on myśli?
- Nie rozmawiamy o mnie! – warczę.
Puszcza moją dłoń i marszczy brwi. Jego oczy się zwężają.
Dzieje się dokładnie to, czego się spodziewałam. Zaczyna się denerwować. Kątem
oka widzę, że Scott i Jill wychodzą. Pewnie czują zbliżającą się awanturę i
postanowili zostawić nas samych sobie.
- Nie wiem jak to może jeszcze nie być oczywiste. –
przeczesuje palcami włosy – Kocham cię. Nie wiem ile razy mam ci to powtarzać!
- Ja ciebie też kocham – nie mogę zamaskować nerwowości w
moim głosie – Ale nie o to pytam.
- Ale to jest właśnie odpowiedź na twoje pytanie! – porusza
się niespokojnie. – Chcę się z tobą ożenić, bo cię kocham i wiem, że nic nigdy
tego nie zmieni!
- A mnie się wydaje, że chcesz mnie kontrolować – mówię – I
dlatego tak to przyspieszasz.
Przyciska palce do skroni i bierze kilka głębokich wdechów.
- Jolie, zastanów się nad tym co mówisz… - kładzie mi dłonie
na ramionach. – Ja chcę ciebie kontrolować?
Kiwam głową.
- Przecież non stop wściekasz się o to, że tego nie robię! –
jago głos jest ostry, ale nie krzyczy – Nie lubisz jak cię o coś pytam, a teraz nagle mówisz mi, że
chcę cię kontrolować?! Zastanów się czego ty właściwie chcesz! – teraz już
krzyczy.
Spuszczam wzrok i wpatruję się w moje dłonie. Próbuję sobie
przypomnieć o co właściwie mi chodziło, bo co do zasady, to on ma rację. Nie
zmusza mnie do niczego i nie kontroluje. Pozwala mi niemal na wszystko nawet na
uściski i przyjacielskie buziaki z Blake’em mimo, że kiedyś mu powiedziałam, że
Blake pociąga mnie fizycznie.
Nie mam odwagi na niego spojrzeć, bo wiem, że znowu
bezpotrzebny go zdenerwowałam. Nie wiem skąd on ma tyle cierpliwości do mnie.
- Przepraszam – mamroczę i w końcu patrzę w jego błękitne
oczy, ale nie znajduję tam tego ciepła co zwykle.
- Jolie, musisz się zastanowić czy na pewno chcesz tego, co
ja – mówi cicho. – Ja mogę poczekać, ale jeśli już raz obiecasz mi miłość na
całe życie, a potem zmienisz zdanie, to złamiesz mi serce… - mówi tak cicho, że
ledwie go słyszę.
- Ale ja tego chcę! – mówię szybko przyciągając go do siebie
– Bardzo. Tylko…
- Tylko co? – znów ta nieprzyjemna nuta drga gdzieś w tle.
- Boję się tego wszystkiego… - mówię – Wszystko co
wiedziałam o sobie, o Underground, o moich rodzicach, wszystko jest kłamstwem…
Robin uśmiecha się delikatnie.
- I jeszcze teraz ta ucieczka, ślub… To wszystko jest takie
ostateczne…
Przyciąga mnie do siebie i zamyka w swoich ramionach
obejmując mnie mocno.
- Lepiej? – szepcze.
Podnoszę wzrok. Nie wiem skąd on to wie…
- Gadasz przez sen… - zaczyna i uśmiecha się szeroko –
mówiłaś, że tylko tu czujesz się bezpiecznie.
Całuję go mocno.
- Dziękuję…
Robin wzdycha i odsuwa mnie tak, żeby móc spojrzeć mi w
oczy.
- Ja też się boję, Jolie… - mówi.
- Co?! – to brzmi bardziej jak pisk niż pytanie. Robin
wybucha śmiechem.
- Boję się. – powtarza – Boję się ucieczki i boję się ślubu,
boję się siebie i ciebie… - wzdycha -
ale nie widzę innej opcji…
- Mnie?
Uśmiecha się.
- Czasem jesteś… - podnosi wzrok – trudna do ogarnięcia i
nie wiem jak mam się zachowywać, żeby cię nie wystraszyć. Boję się, że zrobię
cos głupiego, przekroczę jakąś niewidzialną barierę i wtedy ty… - urywa i
spuszcza głowę.
– Uciekniesz ode mnie– dodaje po jakimś czasie.
Robi mi się naprawdę głupio. Wiele razy wystawiałam go na
próbę, a on zawsze robił dokładnie to, co powinien. Wiele razy testowałam jego
cierpliwość, ale ona się nigdy nie skończyła.
- Nie ucieknę od ciebie, Robin. – zmuszam go, żeby spojrzał
mi w oczy - Nigdy.
Przyglądam mu się i czekam aż coś powie, cokolwiek. Wzdycha
i kładzie mi dłonie na policzkach i pociera je kciukami tak, jak lubię.
Uśmiecham się.
- Dlaczego? – pytam.
Patrzy na mnie pytająco.
- Dlaczego nie widzisz innej opcji?
Uśmiecha się szeroko.
- Bo tylko przy tobie zapominam, że się boję…
Znowu to samo, znowu mówi dokładnie to, co musze usłyszeć,
żeby zeszła ze mnie cała para. Przyciągam go mocno do siebie i wtulam twarz w
jego szyję przyciskając usta do jego miękkiej skóry.
Przez dłuższy czas nic nie mówimy, więc jego słowa wiszą w
powietrzu jak jakiś transparent.
Robin porusza się niespokojnie. Patrzę na niego.
- Wystarczy tych poważnych rozmów jak dla mnie. – uśmiecha
sie zawadiacko i zaczepia palcem o mój dekolt przesuwając go trochę w dół. –
Noc się zbliża, więc przejdźmy do rzeczy.
Robi mi się niesamowicie gorąco. Robin rozpina powoli moją
koszulę, a ja nie mogę się powstrzymać. Nie chcę czekać ani minuty dłużej.
Napieram na niego całym ciężarem ciała i przewracam go na plecy.
- Spokojnie – śmieje się serdecznie – Mamy czas!
Całuję go w szyję i podnoszę wzrok.
- Albo i nie – uśmiecha się i ściąga mi bluzkę przez głowę
nie bawiąc się w dalsze rozpinanie.
Nasze ciała zlewają się co raz bardziej w jedno. Kolejne części
naszej garderoby lądują na podłodze, ale się tym nie przejmujemy. Świat dookoła
nie istnieje. Oboje zapominamy o obawach i cieszymy się własną bliskością i
miłością, bo jest to jedyna rzecz która nie zmieni się w ciągu najbliższych
kilku dni. Jedyna rzecz, której jesteśmy pewni. Oboje. Tylko to się teraz
liczy…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!