Me

Me

piątek, 19 kwietnia 2013

Beneath 20

Stoi do mnie tyłem, ale znam tę sylwetkę, znam te włosy i jestem pewna, że to on. Sądząc po reakcji Scotta on tez go poznał. Nie wiem co mam o tym myśleć. Każdego mogłam się tu spodziewać, ale nie jego. Nie mam pojęcia o co może chodzić, ale nie podoba mi się, że tu jest. Nie po to zawierałam układ z Ianem, żeby on teraz tu przychodził i uzgadniał coś z Adele.
Powoli odwraca się do nas. Jego oczy zwężają się na mój widok.
- Proszę, proszę… - uśmiecha się szeroko. W jego spojrzeniu jest coś czego nie mogę odgadnąć. Patrzy raz na mnie, raz na Scotta, jakby próbował zauważyć jakieś podobieństwa w naszym wyglądzie, ale ja wiem, że wielu nie zobaczy.
Podchodzi do nas i kładzie każdemu z nas rękę na ramieniu. Uśmiecha się do mnie. Marszczę brwi, bo nigdy w ten sposób na mnie nie patrzył. Potem przenosi wzrok na Scotta i przesuwa palcem po jego nosie.
- Jesteś pewna? – odwraca się do Adele, a ta kiwa głową.
- Jej pochodzenie jest udokumentowane – mówi podając mu taką samą kartkę jak ta, którą powinien mieć teraz Robin, kartkę z historią mojego stworzenia. Nic nie rozumiem. Nie mam pojęcia skąd Adele ma ten papier. Jestem pewna, że Robin go jej nie dał, zresztą nie byłby w stanie nas wyprzedzić, bo przyszliśmy tu najkrótszą drogą.
- A jago jesteś pewna? – drapie się po brodzie.
- Jack, spójrz na niego. – Adele podchodzi do Scotta i dotyka jego nosa. – Ma twój nos i twoją karnację, ale włosy i oczy Abby.
Cofam się o krok. Scott stoi zamurowany i patrzy szeroko otwartymi oczyma to na Adele to na Jacka. Chyba tak jak ja zaczyna rozumieć co właśnie usłyszał.  Jeśli Scott jest podobny do Abby i Jacka… Nie, to niemożliwe. Mężczyźnie w Underground są bezpłodni! Nie, nie, nie! To się w głowie nie mieści! Kolejne kłamstwo. Tylko jakim cudem w takim razie wszystkie kobiety nie chodziły non stop w ciąży?
- Dlaczego nic nie wiedziałem? – głos Jacka jest zbolały.
- Nie wiem, Abby zdecydowała, żeby ci nie mówić. – wzdycha Adele – Ja się nie wtrącałam, choć próbowałam jej wytłumaczyć, że powinna ci powiedzieć, bo to tak samo twoja sprawa, jak i jej.
- A Aaron?
Adele kręci głową.
- On tez nie wiedział. – urywa ma chwilę – Widziałeś co się stało, kiedy dowiedział się kogo Abby tak naprawdę darzyła uczuciem… - urywa.
Łzy napływają mi do oczu, ale szybko mrugam, bo widzę, że Jack znów odwraca się w moją stronę. Nie chcę, żeby mnie taką widział.
- A ona? – pokazuje na mnie.
- Zobacz jaki ma kolor oczu…
Jack podchodzi do mnie i łapie mnie za brodę. Wpatruję się prosto w jego źrenice. Ma głęboko osadzone oczy, więc kiedyś myślałam, że są ciemniejsze, ale z bliska widzę, że mają dokładnie tan sam kolor co moje. Jack wplata rękę w moje włosy.
- Gdyby nie kolor… - zaczyna.
Znowu mu się przyglądam. Jego włosy są tak samo grube i gęste jak moje, choć nie od razu można to zauważyć, bo jego są znacznie krótsze. Serce bije mi szybciej. Nie przyjrzałam się dokładnie dokumentacji mojego stworzenia, bo nie było na to czasu, ale wszystko wskazuje na to, że Abby po tym jak  wytłumaczyła Robinowi, że nie powinien tworzyć mnie ze swojej krwi, zrobiła prawie dokładnie to, czego kazała mu nie robić i użyła krwi Jacka jako bazy dla stworzenia mnie. Nie powiem, że jestem tym zachwycona. Raczej ogromnie mnie to wkurza, bo nie wiem czemu mama nie powiedziała mi tego, kiedy opowiadała o moim stworzeniu. Mam wrażenie, że z jakiegoś idiotycznego powodu nie chciała, żebym się związywała z Robinem. Nie wiem czemu miała o nim złe zdanie, ale ewidentnie tak było.  Może uważała, że jest zaborczy i agresywny tak, jak Ian. Otrząsam sięz zamyślenia. Jack bada dokładnie moją twarz.
- Nie zobaczysz tam jej – odzywa się Adele – Abby stworzyła ją z twojej krwi.
Znów cofam się o krok i wpadam na ścianę. Jestem wściekła, ale właściwie to nie wiem na kogo i za co. Wkurza mnie to, że muszę w ten sposób dowiadywać się o sobie. Wkurza mnie, że wszystko co wiem okazuje się być kłamstwem. Chyba wolałam nic nie wiedzieć niż co chwila dowiadywać się, że kolejne fundamenty, na których opierałam swoją wiedzę o życiu są nieprawdą.
Czuję, że ktoś łapie mnie za rękę. Nie muszę się odwracać, żeby wiedzieć, że to Scott. Tylko jego dłonie są tak duże i wiecznie lekko wilgotne. Patrzy na mnie jakby chciał mnie pocieszyć i lekko ściska moje palce. Odwzajemniam ten gest, bo wiem, że on też dowiedział się teraz czegoś o sobie.
- Co z nimi zrobisz? – odzywa się znowu Adele. Zaczyna mnie wkurzać.
- Możecie przestać rozmawiać tak, jakby nas tu nie było?! – krzyczę i robię dwa kroki do przodu puszczając rękę Scotta, który po chwili do mnie dołącza.
- Właśnie! – wrzeszczy. – Po ludzku i do nas! Macie nam wszystko powiedzieć.
Jack i Adele spoglądają na siebie niepewnie i wymieniają kilka gestów i kiwnięć. Nigdy nie pojmę jak można się w ten sposób porozumiewać, ja kompletnie nic nie rozumiem, ale oni najwyraźniej doskonale wiedzą co i jak, bo po chwili Adele wskazuje nam posłanie w rogu, żebyśmy usiedli. Sama bierze koc i siada na nim razem z Jackiem.
- Co chcecie wiedzieć? – pyta spokojnie Jack. W jego głosie jest ta sama nuta, którą słyszałam, kiedy rozmawiał z Abby.
- Wszystko! –krzyczy Scott – Od początku.
- Od początku… - szepcze Abby jakby do siebie, ale Jack jej przerywa.
- Ty jesteś moim synem – mówi – Moim i Abby…
- To niemożliwe – przerywam mu. – Scott jest co najmniej w moim wieku. Nie znaliście się wtedy z Abby.
Scott patrzy na mnie dziwnie, a Jack się uśmiecha.
- Masz rację. – mówi – Jego rozwój był tak samo przyspieszony jak twój. Uzyskujemy go nie poprzez modyfikację genetyczną, jak cię uczono, a poprzez wstrzyknięci odpowiedniej substancji zaraz po urodzeniu. Scott ją dostał.
- Sama mu ją podawałam – szepcze Adele.
- Ale jak to możliwe, że ty… - urywam, bo nie wiem jak to powiedzieć.
- Że jestem ojcem? – uśmiecha się szeroko – Blokujemy płodność poprzez podawanie pigułek. Nie będę się wdawał w szczegóły. Kiedyś myśleliśmy, że po długim czasie może to prowadzić do faktycznej bezpłodności, ale jak się okazało, to nie prawda. – kładzie dłoń na kolanie Scotta. – I bardzo mnie to cieszy.
- Dlaczego mnie stąd nie zabrałeś?! – wydziera się Scott – Dlaczego skazałeś własne dziecko na zycie w takich warunkach? Dlaczego ona mnie zostawiła?
- Scott, Abby zrobiła wszystko, żebyś był bezpieczny. – wzdycha Adele – Bardzo jej ciebie brakowało i dlatego często przychodziła cię obserwować. Nie chciała ci się pokazywać, nie chciała, żebyś wiedział… Stąd bajka, którą ci opowiadałam… - wyciąga do niego rękę, ale Scott ją odtrąca i wlepia wzrok w Jacka.
Ma dokładnie taką minę jaką robiła Abby kiedy coś próbowałam przed nią ukryć. Te same małe usta zaciśnięte tak mocno, że prawie ich nie ma, to samo świdrujące spojrzenie jasnobłękitnych oczu. Uśmiecham się pod nosem. Jack też. Chyba widzi to co ja.
- Ja nie miałam pojęcia, że istniejesz. Abby ukryła ciążę, urodziła cię tu. Zniknęła wtedy na dwa dni. Odchodziłem od zmysłów, ale wróciła… - wzdycha – Próbowałem ją pytać co się stało, ale nic nie chciała powiedzieć. Tak, jak nigdy nie powiedziała mi, że jest ze mną w ciąży.
Ukrywa twarz w dłoniach.
- Przepraszam was oboje. – wzdycha – Nie wiedziałem… Nie miałem pojęcia, że mam dzieci…
Patrzę na Scotta a on na mnie. Chyba właśnie zdaliśmy sobie sprawę z jednego faktu.
- Więc ona… - wskazuje na mnie Scott.
- Jest twoją przyrodnią siostrą, tak – uśmiecha się Adele. – Dlatego pozwoliłam jej zostać i dlatego na jej prośbę pozwoliłam zostać Robinowi… - urywa i z niepokojem spogląda na Jacka.
Przenoszę na niego wzrok. Jego twarz się zmienia. Cały sztywnieje i ściąga brwi.
- Robin tu jest? – pyta.
Kiwam głową
- Oczywiście – uśmiecham się szeroko.
- Musicie się go pozbyć – mówi. – Natychmiast.
Podnoszę się z miejsca trochę za szybko. Nie wierzę w to, co słyszę. On też? Nie tylko Abby, ale on też ma jakiś problem z Robinem? Nie! Nie ma mowy, nigdy się na to nie zgodzę.
- Jeśli on odejdzie, to ja też. – patrzę wyczekująco na Jacka.
- Nie ma mowy. On jest niebezpieczny.
Kręcę głową.
- Nie jest, mylisz się.
- Jolie, znam go od wielu lat. Kilka razu przeglądałem jego DNA. On nie jest taki, jaki się wydaje…
- Przy mnie jest dokładnie taki, jak chcę! – krzyczę.
- Przyprowadź go tu. – prosi Jack
- Nie! – wrzeszczę – Nie ma mowy!
- Jolie, czy ty i on?... – Jack marszczy brwi.
- Tak! Kocham go i nic tego nie zmieni!
Jack wstaje i podchodzi do mnie. Łapie mnie za ramiona i przyciska do ściany.
- To nie jest facet dla ciebie!- cedzi przez zęby.
- Dlaczego? Bo ty tak mówisz?! – wiem, że za chwilę mi się oberwie, ale muszę to powiedzieć – To, że od pięciu minut jesteś moim ojcem nie uprawnia cię do decydowania o moim życiu!
- Nie masz pojęcia w co się pakujesz… - zaczyna znowu Jack.
- Może i nie mam, ale zostanę jego żoną czy ci się to podoba czy nie! – cholera, nie powinnam tego mówić nie tu, nie teraz i nie w ten sposób.
Jack krzywi się.
- Zostaniesz żoną Iana! Zapomnij o Robinie!
Coś mnie uderza w sposobie w jaki mówi! Odpycham go od siebie i obracam nas tak, że teraz on stoi plecami do ściany. Staję na palcach, zginam rękę w łokciu i przyciskam przedramię do jego gardła. Wiem, że jest silniejszy i jeśli tylko będzie chciał, to po prostu zmusi mnie, żebym go puściła, ale liczę na to, że tego nie zrobi. Kładę palec na ustach i pokazuję mu, że ma być cicho. Kiwa głową. Odgarniam lekko przydługie włosy z jego ucha i przyglądam mu się. Znajduję dokładnie to, czego się spodziewałam. Wyciągam interkom i przykładam do ust.
- Jeśli czegoś ode mnie chcesz, przyjdź tu sam, tchórzu! – wrzeszczę prosto do niego, po czym rzucam go na ziemię i rozwalam kopniakiem. Jestem wściekła na Iana. Jestem pewna, że to wszystko jesgo sprawka. Teraz to się robi logiczne. Teraz rozumiem dlaczego Jack tu przyszedł, jak się odważył. Przeycież to było gigantyczne ryzyko. Nie jest pożądanym gościem w Beneath. Podejrzewam, że nie zabili go tylko dzięki interwencji Adele, ze względu na nas, na mnie i na Scotta.
- Co mówiłeś? – pytam patrząc na Jacka.
Przez chwilę wydaje się być zdezorientowany. Domyślam się, że Ian podał mu jakąś chemią, która kazała mu go słuchać, a kiedy został pozbawiony tego głosu, nie wie co ma zrobić i musi się przestawić na samodzielne myślenie.
- Dziękuję – szepcze.
- To o Robinie… - zaczynam – To jego wymysł, czy faktycznie masz coś przeciwko?
Nie pytam go o to, żeby zasięgnąć jego opinii, bo szczerze powiedziawszy, nie obchodzi mnie co on myśli o Robinie. Chcę się dowiedzieć dlaczego Abby była przeciwna.
- Jolie, jeśli go kochasz… - urywa – To porządny człowiek.
- Dlaczego Abby nie chciała… - zaczynam.
- Abby miała fiksację na punkcie różnicy wieku. – odpowiada próbując się uśmiechnąć – Uważała, że nie możemy być razem, bo jestem od niej dużo młodszy. – wzdycha – Tyle razy mi powtarzała, że to by źle wyglądało… Pewnie to samo tyczy się ciebie i Robina.
- Ale to tylko sześć lat… - mówię.
- Dla Abby osiemnaście – kładzie mi rękę na ramieniu – Robin był na praktykach, kiedy powstałaś. Miał osiemnaście lat i chyba tę różnicę wieku brała pod uwagę Abby… - urywa – Zresztą nie wiem o co jej chodziło, mogę tylko podejrzewać. – Uśmiecha się – Dla prawdziwej miłości nie ma różnicy wieku, która byłaby zbyt duża.
Widzę łzę w jego oku i wiem, że mówi o sobie i o Abby.  Przez chwilę panuje niezręczna cisza. Pierwszy odzywa się Jack.
- To kiedy ten ślub? – pyta.
Uśmiecham się szeroko.
- W środę. – patrzę na własne dłonie  – O jedenastej. Możesz przyjść. – nie wiem czemu, ale czuję, że tak powinno być. Jest moim biologicznym ojcem, poniekąd, a jednocześnie rozumie mnie i mój wybór i nie potępia go. Nie wiem czemu, ale nagle zapragnęłam, żeby był ze mną i żeby uczestniczył w tym wydarzeniu. W ciągu kilku godzin moje wyobrażenie o nim całkowicie się zmieniło. Podnoszę na niego wzrok. Wydaje się być przerażony.
- Co jest? – pytam.
Jack odwraca wzrok.
 - Nie chcesz przyjść? Nie chcesz wracać do Beneath? – pytam.
Kręci głową .
- Ja nie mogę wrócić do Underground, Jolie. Nie jestem tam mile widziany. – uśmiecha się smutno.
- Ian? – marszczę brwi.
Jack kiwa głową.
- Przekonał sąd kolorów, że powinni oddać mu całą władzę i w środę przyjdzie tu i… - urywa.
- Chce nas zabić?
- Jest przekonany, że dobrowolnie nie wrócisz – wzrusza ramionami – a po tym co usłyszał dziś przez interkom, będzie tego pewien.
Krzywię się, bo znów niepotrzebnie przez swoją głupotę naraziłam wszystkich…
- Środa to dzień ataku – mówi.
Kiwam głową.
- Więc musimy się przygotować do ucieczki. – odpowiadam – Nie zrezygnuję ze ślubu.
Jack uśmiecha się szeroko i kiwa głową. 

- Po to tu przyszliśmy. – uśmiecha się Scott i wyjmuje mi z ręki papiery. Zapomniałam już, że je trzymam. 

1 komentarz:

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!