Znam ten głos i poznałabym go wszędzie, mimo, że nie
znaliśmy się długo. Uśmiecham się.
- Blake?
Jego uścisk się rozluźnia.
- Jolie? – odwraca mnie przodem do siebie.
Przyglądam mu się przez chwilę, bo nie mogę uwierzyć, że to
on. Zmienił się. Zmizerniał. Widać, że nie je i nie pije tyle ile powinien.
Pewnie żywi się tym, co znajdzie albo tym co mu ktoś przyniesie. Wyrosła mu
broda więc nie bardzo poznaję rysy twarzy, ale ma wciąż te same, zielone oczy.
Oczy, które prześladowały mnie najpierw we śnie. Oczy, których nie
zapomnieć. Zarzucam mu ręce na szyję i
zaczynam płakać. Nie płaczę ze smutku tylko ze szczęścia. Cieszę się, że go
widzę. Cieszę się, że nic mu nie jest.
- Jolie, mieliście się pojawić jutro – odsuwa mnie od siebie
i patrzy mi w oczy.
- Nie mogłam… - szepczę. Urywam. Nic więcej nie przechodzi
mi przez gardło.
- Chodź – łapie mnie
za rękę i ciągnie mnie w stronę schronu.
- Nie, Blake. – wyrywam się z jego uścisku. – Idę po niego.
- Jolie, to niebezpieczne… - zaczyna, ale zatykam mu usta
dłonią.
- Nie obchodzi mnie to, rozumiesz? – patrzę na niego uparcie
– Wiesz gdzie on jest?
Blake odwraca wzrok. Łapię go za ramię i ściskam mocno. Chcę
go zmusić, żeby się do mnie odezwał. W końcu patrzy na mnie, ale w jego oczach
jest coś so mnie przeraża.
- Blake?
- Chodź na chwilę do schronu – prosi – Musimy porozmawiać, a
tu nie jest bezpiecznie.
Kiwam głową i ide za nim. Zamykamy się w ciasnej przestrzeni
schronu. Jest tu miejsce dla maksymalnie dwóch osób jeśli chcą siedzieć. Opadam
na podłogę koło niego.
- Widziałeś go? – pytam.
- Jolie… - zaczyna ale od razu mu przerywam.
- To proste pytanie! – warczę – Odpowiedz po prostu.
- To nie jest takie proste…
Znowu zaczyna. Jestem co raz bardziej zdenerwowana. Łapię go
za ramię i wbijam mu palce w mięsień. Krzywi się z bólu i próbuje się wyrwać,
ale trzymam mocno i nie pozwalam mu na to.
- Widziałeś go?
- I tak i nie – wzdycha.
Nie rozumiem. Jak mógł go widzieć i nie widzieć? To przecież
niemożliwe.
- Blake! – ostrzegam.
Poprawia pozycję i oplata rękami nogi przyciągając kolana
pod klatkę piersiową. Patrzy mi w oczy.
- Zacznę od początku…
Kiwam głową. Skoro musi, to niech zaczyna skąd chce. Ja chcę
się tylko dowiedzieć czy Robin żyje i chcę go stąd wydostać.
- Jack ma Robina.
- Czyli on żyje? – nie mogę powstrzymać uśmiechu i
zadowolenia i nadziei w głosie. Patrzę na Blake’a i widzę, że coś jest nie tak.
- Nie jestem pewien. Wczoraj żył – mówi. – Ale był w
kiepskim stanie…
Podrywam się z miejsca.
- To idziemy po niego. Na co czekamy?
- Jolie, poczekaj…
- Mogę iść sama! – szarpię się z prętem aż udaje mi się
odblokować drzwi.
Wychodzę na korytarz, ale Blake łapie mnie w pół i wciąga z
powrotem do schronu.
- Robin jest w fatalnym stanie… Nie wiem co mu zrobili… -
zaczyna znowu.
- Blake, nie obchodzi mnie w jakim on jest stanie! – krzyczę
przez łzy. – Pomóż mi się do niego dostać…
- Jolie, to może być pułapka…
Wzdycham. Tędy do niego nie dotrę, a nie wyrwę się z jego
objęć, bo jest silniejszy.
- Gdybyś miał
możliwość zobaczenia Mary jeszcze raz, ale wiedziałbyś, że to się może skończyć
dla ciebie źle… - urywam i patrzę na niego. Czekam aż odwzajemni spojrzenie.
Dopiero po dłuższej chwili nasze spojrzenia się krzyżują – Poszedłbyś?
Widzę łzę w jego oku, ale szybko ociera ją wierzchem dłoni.
- Tak… - jego szept jest ledwo słyszalny.
- On jest dla mnie tym, kim Mary byłą dla ciebie. – kładę mu
dłoń na policzku. – Muszę tam iść. Nie ważne czy z tobą czy bez ciebie.
Prostuje się i łapie mnie za rękę.
- Ze mną. Przeze mnie musiałaś uciekać i przeze mnie
jesteście w tym bagnie, Jolie… - głos mu się załamuje – Wybacz mi.
Nawet przez chwilę nie winiłam go za to co się stało. Myślę,
że potrafię zrozumieć jego motywy.
- Nie ma o czym mówić. Było, minęło… - wzruszam ramionami.
- Wiesz co zrobiłem? – pyta.
Kiwam głową.
- Wiem też, że będziesz ojcem. – uśmiecham się lekko. –
Jelena ponoć jest w ciąży.
Blake opiera się plecami o ścianę tak nagle, że zastanawiam
się czy coś mu się nie stało. Wygląda jakby dostał obuchem w twarz.
- Ojcem? Ja? – mamrocze. – to raczej niemożliwe…
Kiwam głową.
- Jesteś pewna? – patrzy na mnie wyczekująco.
Czy jestem pewna? Nie. Powiedział mi to Ian. Nie wiem w co
wierzyć a w co nie. Kłamał odnośnie prawie wszystkiego. Kłamał co do Robina i w
ogóle zawsze kłamał.
Kręcę głową.
- Nie, nie mam pewności.
Blake wypuszcza powietrze z ust i potrząsa energicznie
głową.
- Dobra, nie tym się teraz zajmujemy… - mówi. – Chodź,
pokażę ci gdzie go trzymają.
Zaczyna rysować mapę. Wiem, że więzienia są na tym poziomie
co zejście do Beneath. To taki kraj poza krajem. Nikt tu nie przychodzi poza
policją.
Blake rysuje plan i zaznacza krzyżykiem pomieszczenie w
którym trzymają według niego Robina.
- Jesteś pewien? – pytam.
Kiwa głową.
- Ethan twierdzi, ze tam go ostatnio odprowadzał.
- Ehtan? – skądś kojarzę to imię.
- Ten policjant, który schodził z Robinem, żeby mu pokazać
kryjówkę na tym poziomie.
Kiwam głową. Wydawał się w porządku.
- Ty tam nie byłeś? – pytam.
Kręci głową.
- Nie wiem jak tam przejść niepostrzeżenie. W całym
korytarzu roi się od policji. Jedni są z nami, ale inni nie. – wyjaśnia.
Rysuj palcem linię obok korytarza.
- Tu są kanały wentylacyjne. Wejście jest gdzieś obok tego
schronu. Można nimi przejść aż do pomieszczenia obok tego, w którym ma być
Robin.
- A co dalej? – pyta.
- Nie wiem. Coś wymyślimy…
Blake kiwa głową i wstaje. Wypuszcza mnie przodem. Idziemy
powoli i ostrożnie korytarzem. Staramy się być cicho. Bez trudu odnajduję
wejście do wentylacji. Wczołguję się tam pierwsza. Blake wchodzi tuż za mną.
Dobrze, że jest trochę lżej zbudowany niż Scott, bo prawdopodobnie by się
zaklinował. I tak ledwo może się poruszać. Czołgam się powoli do przodu
starając się nie hałasować, bo nie chcę alarmować strażników. W końcu docieramy
do rozwidlenia. Wiem, że jeśli skręcę w prawo mogę dojść gdzieś do Beneath bo
ten kanał kończy się poza mapą Underground. Droga w lewo prowadzi do celi obok
tej w której niby ma być Robin. Skręcam w lewo. Powoli czołgam się w kierunku kratki
wyjściowej. Zaglądam do pomieszczenia. Jest puste. Wsuwam palce miedzy kratki i
popycham ją lekko. Skrzypi okropnie, ale wiem, ze musze to zrobić jeszcze raz.
Wstrzymuję oddech i popycham ją. Wpadam do pomieszczenia dokładnie w tym samym
momencie, kiedy drzwi otwierają się z hukiem. Pierwszy wchodzi Ethan. Tak mi
się wydaje, że to on. Widziałam go tylko raz i nie jestem pewna. Stoi bokiem do
mnie, więc widzę jego profil co jeszcze potęguje niepewność. Nie wiem czy to
on.
- Dawajcie go tutaj! – krzyczy do kogoś za drzwiami. Odwraca
się w moją stronę. To Ethan. Teraz jestem pewna. Mógłby udać, ze mnie nie
widział, ale teraz już za późno, żeby się schować. Szybko wyplątuję dłonie z
kratki i wciskam ją w otwór zanim ktokolwiek zauważy Blake’a.
Ethan otwiera szeroko usta na mój widok i mówi coś
bezgłośnie. Jego wargi układają się chyba w słowo „Uciekaj”, ale ja nie chcę
uciekać. Kręcę głową.
Po chwili w drzwiach pojawia się dwóch policjantów, którzy
ciągną na wpół przytomnego trzeciego. Puszczają go na środku celi. Leży twarzą
w dół na ziemi. Serce bije mi mocniej. To jest sylwetka, którą od wielu dni
pragnę zobaczyć. To są te włosy. Idę na czworakach i klękam koło niego.
Wplątuję palce w jego włosy i całuję lekko czubek jego głowy. Nie widzę twarzy,
ale wiem, że to on. To musi być on. Moje serce bije mocniej niż ostatnio. Czuję
przypływ energii. Jestem z nim. Jesteśmy razem. Nie ważne jakie są
okoliczności, możemy wszystko dopóki jesteśmy we dwoje. Nie mogę powstrzymać
uśmiechu.
Przesuwam palcami po jego ciele. Jest chudszy i ma
zapadnięte boki. Pewnie przed tym ostrzegał mnie Blake. Policjanci patrzą się
to na mnie to na drzwi. Z początku nie wiem dlaczego, ale po chwili już
rozumiem.
- Na krzesło z nim! – sztywnieję na dźwięk tego głosu. Ian
pojawia się w drzwiach. Przeciera oczy jakby nie wierzył w to co widzi. Jego
usta rozciągają się w uśmiechu, który nie może wróżyć nic dobrego.
- Proszę, proszę, Jolie. – śmieje się – Postanowiłaś jednak
do mnie przyjść?
- Nie przyszłam do ciebie! – warczę
- To się zaraz okaże… - jego głos jest szorstki, ostry. Jest
w nim groźba. Zaczynam się bać. Po raz pierwszy naprawdę się go boję.
Ian kiwa na policjantów a ci sadzają Robina na krześle i
przytrzymują go. Głowa opada mu bezwładnie na piersi. Podchodzi do niego ktoś w
zielonym uniformie i wstrzykuje mu jakąś substancję. Robin powoli podnosi
głowę. Jego błękitne oczy są zimne i nieprzyjazne, puste. Patrzy na mnie, ale
jakby mnie nie widział.
- Kto to jest? – bełkocze pokazując na mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!