Me

Me

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Beneath 7

Przytulam się mocniej do Scotta. W korytarzu panuje półmrok, ale widzę wszystko. Nie podoba mi się to. To miejsce w ogóle nie przypomina przestronnego pokoju szpitalnego. Wszędzie, w każdym kącie tłoczą się ludzie. Są brudni, często brakuje im zębów. Trzęsą się. Zauważam, że w większości są starzy. Znacznie starsi od moich rodziców. Nie przypominam sobie, żebym w Underground widziała takich ludzi.
- Kto to jest? – pytam przerażona przytulając się mocniej do silnego ramienia obok mnie.
Scott rozgląda się, jakby nie wiedział o co pytam. Potem wzrusza ramionami.
- To są ci, którzy nie zgodzili się odejść z Underground z tak zwaną godnością… - mówi cicho.
Patrzę na niego, bo nie rozumiem. Zatrzymuję się. Jill też. Widzę, że ma taką minę jak ja powinnam teraz mieć. Też jest przerażona i też kompletnie nic nie rozumie.
- O czym ty mówisz? – jej głos jest prawie niesłyszalnym szeptem.
Scott wzdycha.
- Widziałyście kiedyś starszych ludzi tam na górze, w Underground? – pyta.
Kręcimy głowami.
- To dlatego, że nie są przydatni. Nie mogą już pracować. – cedzi przez zęby. Widze, że jest zły - Jeśli nie mogą pracować są darmozjadami i nie przydają się społeczeństwu. Kiedy Góra uznaje, że nie są już przydatni, dostają dodatkową tabletkę. Ich serce zwalnia i nie budzą się już następnego ranka. Tu widzisz tych, którzy wyrzucili tę pigułkę do śmieci. Jest ich dużo, więc nie mają gdzie mieszkać. Tłoczą się tutaj. Niektórzy podejmują desperackie próby wyjścia do Overhead licząc na to, że da się tam żyć.
Zatykam usta, żeby stłumić jęk przerażenia. Łzy ciekną mi po policzkach.
- Góra decyduje kiedy mają zostać… - słowo zabici nie przechodzi mi przez gardło. Nie mogę sobie wyobrazić Robina w tej roli. Nie. On nie może mieć z tym nic wspólnego.
Scott kiwa głową
- Tak. Oni ich zabijają.
- Kto konkretnie o tym decyduje? – pytam w nadziei, że uda mi się od razu oczyścić Robina.
- Nie wiem – wzrusza ramionami. – Oni wszyscy są tacy sami. Nie mają szacunku dla ludzkiego życia. – zaciska pięści.
- TO nie prawda! – krzyczę zanim zdołam się powstrzymać.
Nie mogę tego słuchać. Robin tyle razy pokazał mi, że ceni ludzkie życie. Tyle razy mnie ratował. Zgodził się wypuścić Iana, choć go nie lubi.  Nie wierze, że mógł maczać palce w czymś takim. Nie on. Trzęsę się z rozpaczy. Jill obejmuje mnie i przytula mocno rzucając nienawistne spojrzenie Scottowi.
- Co ja zrobiłem? – pyta rozkładając ręce.
- Ona kocha naczelnego sędziego Underground – wyjaśnia półgłosem – Kocha Robina, który został na górze. Poświęcił się, żeby ona mogła uciec.
Przypominam sobie jak go bili, jak jęczał z bólu, kiedy ja siedziałam w schronie. Pamiętam jak mówił, żebym uciekała i się o niego nie martwiła, bo da sobie radę. Łzy ciekną mi po policzkach. On nie mógłby nikogo zabić. Nie mógł o tym wiedzieć… Nie, nie, nie! Jedno wielkie zaprzeczenie w mojej głowie. Staram się sobie wmówić, że to wszystko nie jest możliwe. Wplatam palce we włosy i mocno ciągnę. Mam nadzieję, że to przywróci mój umysł na właściwe tory, ale jestem tak zafiksowana na zwątpieniu, że nie mogę nic z tym zrobić. W głowie kołacze mi się jedno pytanie „czy on mógł o tym wiedzieć i nic z tym nie zrobić?”. Nie chce mi się w to wierzyć.
Jill gładzi mnie po włosach. Po chwili czuję, że ktoś łapie mnie za kostkę.
- Sędzia… - skrzeczy kobieta u moich stóp. Trzyma mnie chudą ręką za kostkę. Nie wygląda na tak starą jak pozostali, ale jest ewidentnie osłabiona  – sędzia Underground…
Nie wiem co chce mi powiedzieć, ale czuję, że to ważne. Czuję, że muszę jej wysłuchać. Kucam przy niej.
- Kto nim jest? – pyta tak cicho, że musze przystawić ucho do jej ust, żeby zrozumieć.
- Robin – odpowiadam – R0b1n.
Uśmiecha się i puszcza mnie.
- To dobrze. – mówi cicho – On może coś zmienić…
Patrze na nią, bo nie wiem co chce mi powiedzieć.
- Skąd pani wie? Zna pani Robina?
Uśmiecha się. Prawie nie ma zębów.
- Znam. I jedno ci mogę powiedzieć. On nie miał z nami nic wspólnego. Sędziowie nie są do tego procederu mieszani. Z Góry wiedza o tym tylko szef genetyki i zaopatrzenia oraz główny szef wszystkiego, którym o ile dobrze pamiętam, jest Jack.
Kiwam głową.
- Sędzia nie wiedział… - mówi cicho.
Nie mogę powstrzymać uśmiechu.
- Dziękuję – mówię cicho i prostuję się, żeby odejść, ale kobieta łapie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie.
- Chyba cię kiedyś widziałam… - zaczyna – On mi pokazywał…
Nie rozumiem co ona mówi. Nie mogła mnie widzieć, a nawet jeśli to raczej mnie nie pamięta. Rośniemy tak szybko, że właściwie nie sposób zapamiętać jak wyglądamy.
Odwracam się do Jill i Scotta. Zachęcają mnie do dalszej rozmowy. Pochylam się głębiej nad kobietą.
- Robin?
Kiwa głową. Zaczyna kaszleć. Klepię ją po plecach, żeby jej pomóc.
- Kim jesteś? – pyta mnie
- Jestem Jolie. 
- Córka Abby?
Kiwam głową. Nie wiem skąd ona może kojarzyć moją mamę.
- Znała ją pani?
- Tak. Była moją przyjaciółką.
- Ale pani wygląda na starszą niż ona. Myślałam, że Abby pochodziła z pierwszej serii? – mówię.
Kobieta uśmiecha się.
- TO nie do końca tak. Abby pochodziła z pierwszej serii którą uznają za udaną, bo nie była tworzona z krwi ocalałych, tylko od zera. Ja pochodzę ze starszych serii o których wam nie mówili.
Kolejne kłamstwo którym karmiła nas góra. Zaczynam mieć tego dość. CZy naprawdę nic nie było prawdą?
- Kim jesteś? – pyta ponownie.
- mówiłam. Jestem Jolie… Zajmowałam się szkoleniem Ocalałych… - podnosi rękę. Przerywa mi.
- Kim jesteś dla niego? – ściska mnie mocno za nadgarstek.
- Dla Robina? – przełykam głośno ślinę.
Kobieta kiwa głową. Odwracam się, żeby spojrzeć na Jill.
- Powiedz jej – mówi cicho.
- Jestem jego dziewczyną… - mówię cicho.
- Tak. – klaszcze w dłonie, ale tak słabo, że prawie nie słychać przy tym żadnego dźwięku. – Znalazł cię. Doczekał się.
- Skąd pani to wie? – marszczę brwi.
- powiedział mi…
- Dlaczego pani?
- Gdzie on jest? – pyta jakby nie usłyszała pytania.
- Został na górze. Poświęcił siebie, żebym ja mogła uciec. Jack go złapał.
Kobieta zaczyna się kiwać do przodu i do tyłu i jęczeć. Trzyma się za głowę. Kładę jej ręce na ramionach i próbuję ją zatrzymać.
- Kochasz go? – pyta w końcu patrząc mi w oczy. Widze jej pożółkłe białka i zmętniałe źrenice.
Kiwam głową.
- Kocham – szepczę. – I zorbię wszystko, co mogę, żeby znów z nim być…
Gładzi mnie po policzku.
- To dobrze, że cię znalazł… - mamrocze – Bardzo dobrze. Cieszę się. Tyle czasu na ciebie czekał…
- Skąd pani wie?
- Bo mówił mi o tym wszystkim. Wychowałam go.
- Pani jest jego matką?
Uśmiecha się i kiwa głową.
- Był ostatnim dzieckiem jakie wychowywałam. Niedługo po tym jak skończył praktyki dostałam magiczną pigułkę. Nie wzięłam jej. Miałam nadzieję, że on coś zmieni. Miał szanse. Był niezwykle pomysłowy i bardzo inteligentny.
Nie podoba mi się to, ze mówi o nim w czasie przeszłym, jakby już miał nie wrócić. Potrzebuję nadziei.
- Jest – poprawiam ją w końcu po dłuższym namyśle.
- Był, Jolie. Przyzwyczaj się do tej myśli. – wzdycha ciężko – Był…
Wstaję szybko. Jestem wściekła. Odwracam się do Scotta i Jill.
- Jolie! – krzyczy wysilając chyba resztki swojego starego wychudłego ciała.  – Jeśli Jack go dorwał, możesz liczyć tylko na cud. On go zabije. Jeśli jeszcze tego nie zrobił, to zrobi to niedługo…
Patrzę na nią i nie wierzę w to, co widzę. Nie ma nawet łzy w oku. Jakby mówiła o obcej osobie. Jakby Robin w ogóle jej nie obchodził…. Nie wiem jak matka może się zachowywać w ten sposób. Nie rozumiem. Wkurza mnie to, ale staram się skupić na tym czego chciałby w tym momencie Robin. W końcu to dla niego muszę teraz robić to, co robię.   
- Możecie jej zapewnić lepsze warunki? – pytam Scotta po dłuższym milczeniu.
- Nie chcę lepszych warunków – odzywa się matka Robina – Nie traktujcie mnie inaczej tylko dlatego, że go znam. Zostanę tu wraz z innymi. Wybraliśmy ten los świadomie. Tu chcę być. Z nimi. – łapie za rękę kobietę obok siebie.
- Skoro taka jest twoja wola… - wzruszam ramionami i już mam odejść.
- Nie szukaj go! – krzyczy w końcu za mną – Nie ma nadziei...
Jill łapie mnie za ramiona i pcha do przodu. Dobrze robi. Dalsza rozmowa z tą kobietą mogłaby tylko wyprowadzić mnie jeszcze bardziej z równowagi. Scott idzie przed nami co jakiś czas oglądając się i patrząc z niepokojem na mnie.   Żadne z nich się nie odzywa. W końcu nie mogę już znieść ciszy.
- Powiedzcie coś! – krzyczę – Powiedzcie, że nie miała racji!
Opadam na kolana i ukrywam twarz w dłoniach.
- To nie może być prawda – szloch tłumi moje dalsze słowa. Sama nie wiem co chcę powiedzieć. W moim sercu jest tylko czarna rozpacz. Wielka dziura, której nic już nie zapełni. Pusta przestrzeń z którą nie ma co zrobić. Jill przytula mnie, ale odpycham ją. Oni mnie nie zrozumieją. Ani ona ani Scott. Wstaję. Chcę stąd wyjść, chcę uciec, chcę znaleźć chociaż Blake’a bo on będzie wiedział co czuję w tej chwili. Chcę… Chcę… Nie! Nie chcę! Nic nie chcę! Nie wiem… Opuszcza mnie wszelka chęć życia. Nie mam ochoty się podnosić, choć słysze, że Jill i Scott mnie do tego namawiają. W końcu Scott bierze mnie na ręce i niesie dalej. Moja głowa spoczywa oparta o jego ramię. Tracę świadomość.

Nie wiem co się dzieje przez kolejnych kilka dni. Automatycznie robię to, co powinnam. Wiem, że śpię z Jill w jakimś kącie w pokoju Scotta, bo nie było dla nas innego miejsca. Mamy jeden materac, ale mieścimy się na nim bez trudu. Ja leżę tam prawie cały czas. Jill rozczesuje mi włosy i przynosi mi wodę i pigułki. Zmusza mnie do ich połykania, choć ja najchętniej bym się ich wszystkich pozbyła. Nie wiem ile czasu mija. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!