Robi się niezłe zamieszanie. Jack rozgląda się
zdezorientowany. Ian patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Scott podnosi
głowę, mimo, ze chwilę temu wyglądał na nieprzytomnego.
- Zwariowałaś?! – drze się Jill. – Co ty wyprawiasz?
- Jolie, nie – Blake kładzie dłoń na moim ramieniu, ale ją
strącam.
- Robię to, co powinnam, żeby naprawić swoje błędy – mówię
spokojnie. Nie patrzę na nich, bo wiem, że jeśli to zrobię od razu się
popłaczę. I tak z trudem powstrzymuję łzy.
- Nie jesteś w stanie negocjować – odzywa się Jack – Nie
masz niczego, co moglibyśmy chcieć!
Ian podchodzi do mnie ignorując go. Łapie mnie za ramiona i
stawia do pionu przed sobą.
- Poczekajcie! – zatrzymuje policjantów, którzy już chcą
wychodzić. Patrzy mi w oczy.
- Co ty robisz? – Jack łapie go za ramiona.
Ian prostuje się i odwraca przodem do niego, ale wciąż
trzyma mnie jedną ręką.
- Pamiętaj kto jest sędzią – mówi – To ja decyduję kogo
posłać na stryczek – warczy. – I pamiętaj, że mam papiery na ciebie i równie
dobrze ty możesz skończyć jako przykład!
Nie wierzę własnym uszom. Ian zajął miejsce Robina. Teraz
nie ma już w Uderground szansy na sprawiedliwość...
Jack cofa się dwa kroki i siada z powrotem za biurkiem. Jest
wściekły, widzę to, ale najwyraźniej Ian ma takie argumenty, że Jack woli
siedzieć cicho. Ian odwraca się w moja stronę.
- Co masz mi do zaoferowania?
- Nic mu nie dawaj! – krzyczy Jill ponownie szarpiąc się z
więzami.
Łapię Iana za ramię i podchodzę bliżej.
- Chodźmy do twojego gabinetu – proszę szeptem – Nie chcę
rozmawiać przy nich… - wzkazuję głową swoich przyjaciół.
Kiwa głową i wyprowadza mnie na korytarz wrzeszcząc przez
ramię, że wszyscy pozostali u Jacka mają się nie ruszać.
Kiedy podchodzimy do właściwego pomieszczenia wyciąga klucze,
otwiera drzwi i puszcza mnie przodem. Wchodzę do środka. Nic się nie zmieniło
od czasu, kiedy byłam tu po raz pierwszy i ostatni. Przez chwilę wydaje mi się,
że widzę Robina za biurkiem. Ma głowę opartą na dłoni i przegląda jakieś
dokumenty. Ten obraz niestety szybko się rozpływa i wracam do rzeczywistości.
Ian sadza mnie na krześle naprzeciwko biurka, a sam siada w dawnym fotelu
Robina.
- Słucham – mówi – Czego ode mnie żądasz? – pyta.
Patrzę na niego szeroko otwartymi oczyma.
- Nie zapytasz co mogę ci oddać? – mój głos drży. Boję się
go.
- Jolie… - zaczyna cicho, przez chwilę przypomina chłopaka,
którego poznałam podczas symulacji. Jego czekoladowe oczy są łagodne i
przyjazne, ale zaraz potem wkrada się do nich groźba, która widzę tam od
jakiegoś czasu. Robi mi się słabo. Kładę ręce na biurku, żeby się podtrzymać.
Nie chcę upaść na ziemię. Nie teraz, nie przy nim.
- Ja chcę tylko jednego. – łapie moją dłoń, pociera ją lekko
kciukiem i wpatruje się we mnie – Ciebie…
Przełykam głośno ślinę. Dokładnie tego się spodziewałam, ale
mimo wszystko zbiera mi się na wymioty i mam ogromną ochotę się wycofać. Wiem
co to będzie oznaczało. Będę musiała poświęcić wszystko na czym mi zależy. Będę
musiała zrezygnować ze swojej przyszłości z Robinem. Serce bije mi w przełyku.
Wysoko. Oddech mi przyspiesza. Czy jestem pewna, że chcę to zrobić? Nie, ale
muszę spróbować wynegocjować jak najwięcej w zamian za to czego on chce. To dla
nich jedyna szansa. Chyba…
- Co mi za to dasz? – w moim głosie słychać niepewność i
zdenerwowanie.
Ian marszczy brwi. Jego oczy się zwężają.
- A czego chcesz? – znów pociera moją dłoń. Mam ochotę się
cofnąć, ale powstrzymuję odruch, bo wiem, że jeśli nie pokażę mu, że jestem
gotowa na wszystko, to nici z naszej umowy.
- Robin… - zaczynam – Przywróć go do stanu normalności. Daj
mu antidotum na to wszystko co mu wstrzyknąłeś. Chcę, żeby był taki, jak wtedy,
kiedy go poznałam…
- Dobrze, co jeszcze.
- Dobrze? To jest możliwe? Można to wszystko cofnąć? – nie
mogę ukryć radości i nadziei w moim głosie.
Ian krzywi się, ale kiwa głową.
- Jesteś pewien?
- Tak – odpowiada wściekły – co jeszcze?
- Potrzebuję leków i
opatrunków dla Scotta… - mówię. Mam uśmiech na twarzy, którego nie umiem zdjąć
– Macie mu natychmiast pomóc i zatamować krwawienie.
- Załatwione! – odpowiada. – I?
- I chcę zapas pigułek i wody dla mieszkańców Beneath. Co
najmniej roczny zapas Underground. Wiem, że tyle trzymacie. Sobie możecie
produkować na bieżąco.
Kiwa głową.
- Coś jeszcze?
- I… masz ich wszystkich wypuścić. – mówię, mój głos znowu
drży. - Mają bezpiecznie zejść do Beneath. Masz ich oczyścić z wszelkich
zarzutów!
Ian drapie się po brodzie i mruczy jakby się zastanawiał.
- Dobrze. – kiwa głową. – To wszystko?
Zastanawiam się. Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszę
zrobić. Muszę.
- Pozwól mi zejść razem z nimi do Beneath…
- Zapomnij! – przerywa mi. – Jeśli tam pójdziesz, to nie
wrócisz.
- Wrócę – mówię – Bo wiem, że jeśli tego nie zrobię zemścisz
się na tych, których kocham… - łzy stają mi w oczach. Nie potrafię ich
powstrzymać. – Wiesz, że nie dopuszczę do tego, żeby przeze mnie zginęli.
Wiesz…
Ian wstaje i zaczyna chodzić po pomieszczeniu w tę i z
powrotem. Widzę, że się łamie.
- Po tym wszystkim będę twoja już na zawsze… - chrypię przez
łzy. Nie potrafię ich powstrzymać. – Daj mi trzy dni z nimi w Beneath. Pozwól
mi się z nimi pożegnać, bo pewnie nigdy więcej ich nie zobaczę… Proszę...
Ian podchodzi do mnie i kuca przede mną. Łapie moje dłonie
na kolanach i patrzy mi w oczy.
- Poświęcisz siebie, żeby oni mogli odejść? – pyta.
- Bez wahania. – mówię – Jeśli tylko jest jakiś sposób, żeby
ich z tego wyciągnąć, zrobię to bez wahania!
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
- A jakie mam wyjście? – wybucham płaczem. – Nie pozwolę,
żebyś ich skrzywdził przeze mnie. To by mnie zabiło…
- Jesteś pewna, że tego chcesz? Poświęcisz swoje szczęście? –
upewnia się – Bo kiedy się zgodzisz, nie będzie już odwrotu.
Jego oczy się zwężają. Patrzy na mnie badawczo. Ściąga brwi
i ściska moje dłonie.
Zastanawiam się. Rozważam wszystkie swoje opcje, ale nie mam
ich za wiele. Nie damy rady uciec bez pomocy. Adele raczej nie była skłonna do
ataku na Underground więc możemy na nią nie liczyć. Mogę się nie zgodzić, a
wtedy wszyscy moi przyjaciele zostaną zabici i to ja będę temu winna. Nie mogę
do tego dopuścić. Nienawidzę Iana za to co zrobił Robinowi i za to co robił mi
przez cały czas, kiedy się znaliśmy. Nie chcę spędzić z nim reszty życia, ale
jeśli to jest jedyna cena jaką muszę zapłacić za bezpieczeństwo tych, których
kocham, to zrobię to. To uczciwa cena. Oni będą szczęśliwi i bezpieczni. Ja
będę musiała jakoś przejść przez swoje życie... Jak moja mama, będę udawać, ze
kocham tego, który jest ze mną, a nie kogoś, kto będzie daleko… Będę musiała
spróbować o nim zapomnieć. To moja jedyna opcja. Jedyna, którą mogę
zaakceptować w pełni.
- Zgadzam się – mówię w końcu.
Ian uśmiecha się. Cieszy się jak Robin, kiedy zgodziłam się
być jego dziewczyną. Ta radość powinna mi się udzielić, ale tak nie jest. Dla
mnie to wyrok. Dożywocie. Z trudem powstrzymuję łzy. Zmuszam się do uśmiechu,
ale wiem, że mi nie wychodzi, wiem, że nikt by się nie dał nabrać.
Ian pochyla się nade mną i całuje mnie mocno. Próbuję
udawać, że to Robin, ale to wszystko jest nie takie. Jego dłonie mają zły
rozmiar, jego wargi nie poruszają się tak, jak powinny, jego palce w moich
włosach nie są takie jakie powinny być. Przełykam gulę, która formuje mi się w
gardle i próbuję się wczuć w rolę ze wszystkich sił… Próbuję, ale nie potrafię.
Wszystko jest nie tak, źle…
Kiedy Ian kończy, uśmiecha się do mnie. Widzę w jego oczach
ciepło, które kiedyś tam było, ale nie potrafię się z niego cieszyć. Martwię
się o przyjaciół.
- Będą bezpieczni? – pytam – Nie będziecie atakować Beneath?
- Tego ci nie obiecałem… - mówi cicho. – Nie mam na to
wpływu. To są decyzje Jacka… Mogę ci obiecać opóźnienie ataku, ale maksymalnie
o tydzień. Musisz ich namówić do ucieczki jeśli ci na nich zależy…
Kiwam głową. Powinnam się upewnić wcześniej. Trudno, będziemy
musieli zaufać Blake’owi i jego osądowi, że można już mieszkać w Overhead.
Przynajmniej wszyscy dowiedzą się czym jest słońce…
Ian bierze mnie za rękę i wracamy do gabinetu Jacka. Po
drodze instruuje jednego z policjantów, żeby przyprowadzili pielęgniarkę z
antidotum dla Robina i lekami dla Scotta. Potem prosi innego o dostarczenie
zapasu pigułek i wody. Tuż przed wejściem do gabinetu łapię Iana za rękę.
- Nie mów im nic… - proszę – Nie chcę, żeby wiedzieli.
Patrzy na mnie zdziwiony przez chwilę, ale w końcu kiwa
głową.
- Masz trzy dni, Jolie. Jest sobota. W południe w środę chcę
cię widzieć z powrotem.
Kiwam głową. Dał mi pół dnia ekstra. Uśmiecham się. Czuję
coś w rodzaju wdzięczności, ale to chyba złe słowo kiedy on ma dokładnie
wszystko, czego chce, a ja do końca życia mam być z daleka od tego, którego
kocham…
Wchodzimy do gabinetu.
Jill szarpie się w moją stronę.
- Coś ty zrobiła?! – wrzeszczy
Kręcę głową i macham ręką, żeby się uspokoiła.
- Wszystko, co było konieczne… - szepczę.
Przychodzi kobieta w
zielonym uniformie i robi Robinowi jakiś zastrzyk. Podchodzę do niej i łapię ją
za rękę.
- Wróci do siebie? – pytam.
Kiwa głową w odpowiedzi.
- Dawaj mu dużo wody do picia i będzie dobrze.
- Ile czasu? – nie zapytałam o to wcześniej, a powinnam,
możliwe, ze nie odzyskam go zanim będem usiała wrócić do Iana.
- Maksymalnie dobę i będzie sobą. – kładzie mi dłoń na
ramieniu – Toksyny muszą się wypłukać z organizmu. Zacznie się poprawiać już
teraz, ale to będą chwilowe przebłyski świadomości – ciągnie – na trwałe efekty
musisz poczekać dobę.
Kiwam głową. To mi wystarczy. Dwa dni z nim. Dwa dni, w
ciągu których muszę się nim nacieszyć na całe życie. Tylko tyle mi zostało. Dwa
dni…
Kobieta wstaje i
podchodzi do Scotta. Zajmuje się opatrywaniem jego ran.
- Pigułki zaraz tu będą. – szepcze mi do ucha Ian – Kto ma
je wziąć i gdzie zanieść? – pyta.
- Ja je wezmę. Ja, Jill i Blake. – odpowiadam mu półgłosem.
– Macie nas nie śledzić.
Kiwa głową.
- Wyjdziecie stąd bez eskorty – mówi. – Tylko nic nie
kombinujcie.
- Jasne.
Robin powoli podnosi się z ziemi. Pomagam mu. Jego oczy
prześlizgują się po pokoju. Patrzę z niepokojem na Iana, ale on kiwa głową i
odwraca się, żeby nia patrzeć. Uśmiecham się do Robina i biorę jego twarz w
dłonie. Nasze spojrzenia się krzyżują. Widzę w jego oczach niedowierzanie i
nadzieję.
- Jolie? – mamrocze – To naprawdę ty?
Kiwam głową i śmieję się przez łzy. Całuję go lekko w
policzek i pomagam mu wstać.
- Jesteście wolni – mówi Ian. Patrzy tylko na mnie.
Na korytarzu zabieramy plecaki z pigułkami i wodę. Scott
dostał jakieś leki i idzie o własnych siłach. Jill pomaga mu jak może. Blake wygląda dużo lepiej. Robin kuśtyka
oparty o moje ramię, a drugiej strony podtrzymywany przez kulejącego Blake’a.
Wyglądamy jak jeńcy wojenni wracający do domu, ale jesteśmy razem. żyjemy. Zapominam o tym, co ma być za trzy dni,
zapominam o mojej klątwie, którą sama na siebie sprowadziłam, zapominam o
wszystkim. Liczy się chwila, to ją będę pamiętać do końca życia. A ta chwila
jest piękna. Nie mogę powstrzymać uśmiechu. Wracamy. Wszyscy razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!