Me

Me

piątek, 12 kwietnia 2013

Beneath 15

Wyję z bezsilności. W środku, bo na zewnątrz nic nie słychać. Robin się nie ogląda, ale idzie bardzo powoli, jakby liczył na jakiś ruch z mojej strony. W końcu znika mi z pola widzenia. Jedyne co mogę zrobić, to opaść na kolana. Na tyle pozwala mi to coś, co mną staruje.
Klęczę tak dość długo. Nie wiem ile czasu mija. Nie mogę się ogarnąć i odzyskać kontroli nad własnym ciałem. Jestem wściekła na Iana, choć nie zrobił nic, czego nie powinnam się po nim spodziewać. To było aż nadto oczywiste, że jeśli pozwoli mi z nimi zejść,  to będzie próbował jakoś utrzymać nade mną kontrolę, żebym faktycznie należała do niego, a nie do Robina. Chce się upewnić, że przynajmniej moje ciało będzie nietknięte, bo wie, że serca nigdy nie zdobędzie. Zastanawiam się co mogłam zrobić, żeby zapobiec temu co się właśnie dzieje, ale nie mam pomysłu.
Nie mogę się podnieść. Nie mam nad sobą władzy. Robię jedyną rzecz, którą mogę, ukrywam twarz w dłoniach i  zaczynam płakać. Czuję jak powoli uwalniam swoją złość. Liczę na to, że to pomoże. Popijam wodę, chcę wypłukać to świństwo z organizmu, choć nie wiem czy to możliwe bez antidotum.
Słyszę, że ktoś idzie. Podchodzi do mnie i kładzie mi dłoń na ramieniu. Nie  podnoszę głowy, bo nic mnie już nie obchodzi. Robin jest przekonany, że mi na nim nie zależy i odszedł. Nie mam nawet pojęcia gdzie teraz jest.
- Jolie, co się dzieje? – głos Blake’a jest pełen niepokoju.
Kręcę głową. Podnoszę wzrok i patrzę na niego.
- Myślałem, że ci na nim zależy… - urywa. – Wiesz w jakim on jest stanie?!
Znowu kręcę głową. Nie chcę tego słuchać. Gdybym mogła, powiedziałabym mu wszystko, zrobiłabym wszystko, żeby został ze mną i żeby nie myślał, że go nie chcę.
- Jolie! – już nie mówi, krzyczy na mnie, ochrzania mnie, jest zły, ma rację. – Dałaś mu nadzieję… Co ty w ogóle wyprawiasz?!
Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale on nie daje mi dojść do słowa.
- Robin jest załamany! – ciągnie. – Złamałaś mu serce, do cholery! Jak nie chciałaś się z nim wiązać, to trzeba było się zastanowić zanim po niego polazłaś!
Zaczynam się trząść, wiem, że ma rację, ale przeraża mnie to, co mówi. Wielkie łzy spływają mi po policzkach. Twarz Blake’a łagodnieje.
- Jolie, co się dzieje? – pyta.
- Ian – chrypię – pigułki…
Tylko tyle jestem w stanie wydusić z siebie. Na nic więcej nie pozwala mi ta koszmarna siła, która teraz ma nade mną władzę. Jestem wściekła, że nie mogę wszystkiego wyjaśnić. Blake rozgląda się, jakby czegoś szukał i kiwa głową, ale kiedy próbuję podążać za jego wzrokiem łapie mnie za podbródek i uniemożliwia mi to. Patrzy mi w oczy.
- Chemia? - pyta.
Kiwam głową. Pewnie, że chemia! Naprawdę któryś z was myślał, że ja tak z własnej woli? Nie jestem taka! Kocham Robina i Blake powinien to wiedzieć! Marszczę brwi i staram się mu przekazać wszystko, cze gonie mogę powiedzieć. Nawet nie wiem w jaki sposób chcę mu to przekazać. Chcę go prosić, żeby powiedział Robinowi, że to nie tak, że przecież nie narażałabym się i nie szła po niego, gdyby mi na nim nie zależało, że nie pozwoliłabym mu się rozebrać, gdybym nie chciała z nim być. Chcę, żeby mu powiedział, że zrobiłabym wszystko, żeby nie działo się to, co właśnie się dzieje, ale nie mam na to wpływu.
Blake pochyla się w moją stronę.
- Zależy ci na nim? – pyta – Nie mów. Uściśnij moją lewą dłoń jeśli tak, prawą jeśli nie.
Podaje mi ręce. Ściskam jego lewą dłoń. Mocno, z całej siły. Uśmiecha się.
- Chcesz się z tego wyplątać? Chcesz odzyskać kontrolę?
Powtarzam to samo. Wbijam mu paznokcie w skórę.
- Nie przesadzaj, wystarczy lekki uścisk, nie musisz mi łamać kości… - mówi ironicznie.
Śmieję się.
- Jolie, możesz to zwalczyć, właśnie to udowodniłaś. – szepcze – Jesteś silniejsza od tego świństwa. Uwierz w to.
Kiwam głową i uśmiecham się. Wierzę mu. Blake pomaga mi wstać.
- To jest jedyny sposób w jaki możecie się komunikować – mówi, nie patrzy na mnie tylko do tyłu, ponad moim ramieniem. Odwracam się. Robin stoi kilka kroków za mną. Wygląda strasznie, ma zapuchnięte, przekrwione oczy. Płakał. Jestem tego pewna. Chcę do niego podejść i jakoś go pocieszyć, ale znowu nie mogę się ruszyć. Zbieram cała siłę woli i przesuwam nogę do przodu. Więcej mu nie potrzeba. Podbiega do mnie i przytula mnie mocno. Wciągam głęboko powietrze. Pachnie nim, pachnie tak, jak go zapamiętałam. Chcę go objąć, ale nie mogę.
- Mówiłem ci! – Blake uśmiecha się i zbiera do wyjścia – Musisz bardziej w siebie wierzyć – klepie Robina po ramieniu – Musisz bardziej wierzyć w nią…
Uśmiecha się i macha nam na dowidzenia.
- Mam nadzieję, że nie będę musiał znów tu wracać…
- Dziękuję – krzyczę za nim. Nie wiem jak udało mi się wykrztusić te  słowa. Gardło mnie teraz piecze. Wiem, że chemia nie pozwoliłaby mi tego powiedzieć. Zaczynam wierzyć, że mogę ją zwalczyć. Małymi kroczkami, ale mogę.
- Jolie… - Robin szepcze prosto do mojego ucha – myślałem… - urywa.
Kręcę głową i ściskam go za prawą rękę.
Nie, nie, nie! Nie chciałam, żebyś odchodził. Nie chciałam, żebyś pomyślał, że cię nie potrzebuję. Jesteś mi niezbędny. Mam tylko trzy dni. Trzy dni, żeby ci pokazać, że chcę być z tobą i że nigdy cię nie zapomnę, nawet, kiedy będę musiała odejść. 
Podnosi głowę i patrzy na mnie. Próbuję się uśmiechnąć, ale nie wiem czy mi wychodzi. Pochyla się w moją stronę i chce mnie pocałować, ale cofam się. Nie chcę tego, ale coś mnie zmusza. Jestem wściekłą. Znowu to samo. Muszę to zwalczyć! Muszę! Mam mało czasu, to nie może tak wyglądać.
- Chcesz, żebym cię pocałował? – pyta cicho.
Zwariowałeś? Oczywiście, że chcę! Zawsze chcę! Możesz mnie całować bez przerwy! Ściskam jego lewą dłoń. Uśmiecha się szeroko i oplata mnie rękoma w pasie. Przyciąga mnie mocno do siebie. Opieram dłonie na jego piersi i odpycham go, ale on nie zwraca na to uwagi. Dobrze, że nie zwraca, bo to nie ja, nie ja go odpycham. Ja chcę go przyciągnąć jak najbliżej do siebie. Pochyla się i zaczyna mnie całować mocno i brutalnie, jakby chciał coś złamać. Jestem cała spięta. Chcę tego i powoli czuję jak cudowne uczucie mnie obezwładnia i zaczyna górować nad niemocą którą czuję. Moje ręce się rozluźniają. Nie mogę w to uwierzyć. Robin przyciągam nie mocniej do siebie. Moje mięśnie na chwilę się napinają, ale potem rozluźniam się i odzyskuję powoli kontrolę nad sobą. Oddaję pocałunek. Słyszę jak mruczy z rozkoszy i rozluźnia uścisk, przesuwa dłonie po moich plecach, jedną wplata we włosy, drugą obejmuje mnie w talii. Jest cudownie. Nie mam jeszcze całkowitej władzy nad sobą, ale i tak jest wspaniale.  Czuję się bezpieczna w jego objęciach. Nie chcę, żeby to się skończyło, ale wiem, że musi, bo powinnyśmy chyba oddychać.
Robin odrywa się ode mnie i ciężko dysząc patrzy mi w oczy, a ja ku swojej rozpaczy czuję, że obezwładniające uczucie ogarnia mnie ponownie. Szybko łapię jego dłonie. Patrzy na mnie zdziwiony.
 - Znowu? – pyta.
Ściskam jego lewą dłoń, to jedyny sposób, jaki znam, żeby mu powiedzieć, że chcę tego tak samo jak on, albo i bardziej.
- Chcesz isć gdzieś indziej?
Nie chcę, zaciskam palce na jego prawej ręce. Patrzę mu w oczy, nie odwracam wzroku, choć wymaga to ode mnie ogromnego wysiłku.
Zaczynam się trząść. Jest mi zimno. Nie wytarłam się jeszcze po wyjściu z wody. Robin chyba to zauważa.
- Wytrę cię, dobrze?
W odpowiedzi ściskam jego lewą dłoń. Rozwiązuje mój ręcznik i przez chwilę mi się przygląda. Jego usta rozciągają się w przepięknym uśmiechu. Całuje mnie w policzek i otula mnie całą ręcznikiem. Zaczyna pocierać energicznie moje ramiona i całe ciało. Rozgrzewa mnie, to cudowne uczucie. Na koniec owija mnie w całości i zaczyna się rozglądać.
- Wzięłaś swoje ubranie? – pyta.
Łapię go za prawe ramię, a on bez słowa zdejmuje przez głowę koszulę i podaje mi ją.  Przyciskam ją do twarzy, pachnie jak on. Zakładam ją na siebie. Sięga mi do połowy uda.  Ma za długie rękawy. Robin je podwija, kiedy skończy pochylam się i zdejmuję mokre majtki. Rzucam je w kąt. Widzę, że Robin podąża za nimi wzrokiem a potem spogląda na mnie. Patrzy na mnie gorącym wzrokiem. Uśmiecham się lekko. Przyciąga mnie do siebie, odgarnia moje włosy do tyłu i całuje w szyję.
- Jolie, jesteś wspaniała, piękna, cudowna…
Ściskam jego prawy bark.
- Nie zaprzeczaj. Jesteś cudowna, uratowałaś mnie… – głaszcze wierzchem dłoni mój policzek i pochyla się w moją stronę. – Nie wiem czy potrafiłbym żyć bez ciebie...
Serce wali mi jak oszalałe. To jedyny moment, kiedy powinnam mu to powiedzieć. Idealny moment, żeby mu powiedzieć, że czuję to samo. Czuję to znacznie mocniej niż sama przypuszczałam. Patrzę mu w oczy i otwieram usta, ale nie mogę nic powiedzieć, bo coś mnie powstrzymuje. Próbuję kilka razy, ale żaden dźwięk nie wydostaje się z moich ust. Ściskam go mocno za oba ramiona.
- Nic nie mów… - prosi cicho i bierze mnie za rękę ciągnąc gdzieś w bok.
Moje ubranie leży porozrzucane na brzegu, właśnie wchodzą ludzie, żeby się wykąpać i rozglądają się, chyba w poszukiwaniu sprawcy tego bałaganu. W ostatniej chwili Robin wciąga mnie za załom skalny i siada na ziemi pociągając mnie za sobą tak, że ląduję na jego kolanach. Obejmuje mnie mocno, jakby się bał, że zaraz mu ucieknę. Kładę mu ręce na ramionach, żeby móc się z nim komunikować, ale on zdejmuje je i zamyka w swoich dłoniach. Próbuję się wyrwać, bo chcę móc z nim rozmawiać, ale on ściska mnie lekko i uśmiecha się.
- Ja będę mówił… - szepcze – ty słuchaj…
Mrugam mocno oczami. Brzmi poważnie. Twarz ma skupioną, brwi ściągnięte. Patrzy się prosto w moje oczy. Nie wiem czego się spodziewać, bo nigdy się tak nie zachowywał.  
- Jolie – jego głos jest głęboki, niski, zmysłowy… nie wiem jaki jeszcze, ale wszystko w brzuchu kurczy mi się i rozkurcza na dźwięk jego głosu.
- Było mi bardzo ciężko przez ten cały czas, kiedy byłaś e Beneath, a ja na górze, w Underground. – ściska moje dłonie – Nie dlatego, że coś się ze mną działo, ale dlatego, że nie wiedziałem co się dzieje z tobą…  - urywa. Rozpina kilka guzików swojej koszuli i odsłania mój lewy bark. Dotyka blizny po postrzale.
- To moja wina… - mówi.
Chcę zaprzeczyć, chcę pokręcić głową, krzyczeć, że nie, że to nie jest niczyja wina, ale nie mogę. Chemia Iana doprowadzi mnie do obłędu! Nie wiem jak to zrobił, że działa tylko na mnie. Musiał zatruć wszystkie pigułki, przecież nie wiedział którą wezmę. Rozważam to przez chwilę, ale Robin szybko wyrywa mnie z zamyślenia.
- Chodziły słuchy, że zostałaś postrzelona. Niektórzy mówili, że śmiertelnie, inni, że nie. – wzdycha - Nie wiedziałem w co wierzyć. Nadzieja na zmianę pojawiała się i gasła. Każdego dnia martwiłem się o ciebie i zastanawiałem się czy mam jeszcze o co walczyć…
Znowu urywa. Pochylam się w jego stronę. Chcę go pocałować, ale odbijam się od jakiejś niewidzialnej ściany. Robin uśmiecha się lekko, kładzie dłoń na mojej szyi, przyciąga mnie do siebie i całuje.
- Bez ciebie moje życie nie ma sensu… - szepcze. Jego dłonie przesuwają się po moich ramionach w górę i w dół.
Nie, proszę, tylko nie to. Nie mów mi tego teraz. Nie mogę tego słuchać, nie powinnam tego wiedzieć. Nie mogę z tobą zostać, obiecałam… Nie utrudniaj mi tego, proszę…
Nic nie mówię. Nie chcę nic mówić, nie wiem nawet czy to by było możliwe jeśli bym chciała. Nie obchodzi mnie to teraz. Patrzę na niego i słucham.
- Jolie, jesteś dla mnie najważniejsza. Bez ciebie nic nie ma znaczenia. – marszczy brwi – Zrozumiałem to kiedy myślałem, że cię straciłem.
Jego słowa są jak cudowne lekarstwo po tym jak myślałam, że go straciłam i że mnie nie poznaje i że nigdy nie będzie tak dawniej. Chcę, żeby mówił, żeby ciągnął tę litanię, ale też nie chcę. Nie chcę, bo z każdą sekundą co raz trudniej mi się pogodzić z myślą, że niedługo będę musiała bo zostawić i odejść do kogoś, kogo nawet nie lubię. Łzy stają mi w oczach.
- Nie płacz – całuje mnie w każdy policzek wargami ścierając łzy.
Mrugam mocno, żeby przestać. Kładę mu dłonie na ramionach, bo strasznie mi się trzęsą i chcę się jakoś uspokoić. Nie zabrania mi tego tym razem. Podnosi na mnie wzrok i patrzy mi w oczy. Nie wiem co widzę w jego oczach, ale podoba mi się to. Nawet mój tata nie patrzył tak na mamę. Nigdy. 
- Jolie – przełyka nerwowo ślinę – wiem, że powinienem ci dać więcej czasu, ale okoliczności się zmieniły i nie wiem jak dużo czasu nam zostało… - urywa.
Moje serce przyspiesza wstrzymuję oddech.

- Jolie, uczyń mi ten zaszczyt…– wyrzuca te słowa jednym tchem jakby się bał, że w połowie ugrzęzną mu w gardle i nie będzie w stanie skończyć.  – Zostań moją żoną. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!