Me

Me

czwartek, 11 kwietnia 2013

Beneath 12

Patrzę na Robina i nie wiem czy widzę jego czy kogoś innego. Nie poznał mnie. Te słowa są jak sztylet prosto w moje serce. Zamieram z przerażenia. Robin nie wie kim jestem. Jak może nie wiedzieć po tym jak razem spędziliśmy tyle czasu, po tym jak zapewniał mnie, że chce być tylko ze mną? Jak mógł mnie zapomnieć po tym jak mówił mi, że mnie kocha…
Nie, nie, nie! To niemożliwe. To nie on. On sam by nie zapomniał. Musieli mu coś zrobić… Tylko co? Czy da się to odwrócić czy już zawsze tak będzie? Czy będę kochała kogoś, kto nie ma pojęcia kim jestem? Nie wiem czy teraz, po tak długim czasie spędzonym u Jacka jest szansa, żeby jeszcze raz spojrzał na mnie tak jak kiedyś.
Wierzchem dłoni ocieram łzy. Dotykam jego policzka, ale odwraca się ode mnie ze wstrętem. To boli bardziej niż cokolwiek, co do tej chwili przeżyłam i czego doświadczyłam. Co oni mu zrobili, że mnie nie pamięta?
Ian kiwa na  pielęgniarkę, a ta znowu podaje Robinowi jakiś środek. Jego ciało osuwa się bezwładnie na ziemię. Podbiegam do niego i wtulam twarz w jego szyję. Teraz przynajmniej nie widze jego przestraszonych, pustych oczu. Jakby jego nie było w środku… Płaczę głośno. Jest mi wszystko jedno kto to słyszy. Teraz rozumiem co chciał mi powiedzieć Blake, kiedy mówił, że widział Robina i jednocześnie go nie widział. On jest pomiędzy światami. Trochę żywy, trochę nie. Żyje jego ciało, ale nie ma jego samego. Ogarnia mnie rozpacz, ale nie zamierzam się jej poddać. Jestem silna. Muszę być silna dla nas obojga. Robin stracił już wolę walki. Jeśli ktoś może nas uratować, to tylko ja.
Dam radę! Jestem silna! Wstaję i podchodzę do Iana. Uderzam go otwartą dłonią w twarz. Zamierzam go uderzyć jeszcze raz, ale mnie powstrzymuje. Łapie mnie za nadgarstek i ściska mocno.
- Uważaj! – ostrzega machając mi palcem wskazującym przed nosem.
Nic mnie to nie obchodzi. Teraz może mnie uderzyć, zabić, cokolwiek. Nie odpuszczę dopóki się wszystkiego nie dowiem.
- Co mu zrobiłeś? – cedzę przez zęby.
Ian uśmiecha się szeroko. W jego oczach jest tylko zło. Cofam się o krok. To odruch. Boję się, to uciekam. Taka jest naturalna reakcja. Cofam się, ale on przyciąga mnie z powrotem do siebie, obejmuje w pasie i przyciska usta do mojego ucha. Nasze ciała stykają się w zdecydowanie zbyt wielu punktach. Czuję wstręt i odrazę. Jeszcze niedawno nie podejrzewałam, że mogę być zdolna do takich uczuć, ale nienawidzę go! Czuję co zrobił i to powoduje taki ból, że nie jestem w stanie go opisać…
Szarpię się i krzyczę i płaczę, ale on nie puszcza. Jest dużo silniejszy. Kiedyś rozmawialiśmy o tym z Robinem, że jeśli Ian będzie czegoś ode mnie chciał, to nie będę w stanie mu w tym przeszkodzić. Dokładnie to dzieje się teraz, a ja jestem kompletnie bezsilna. Przestaję się szarpać bo to nie ma szansy. Patrzę na Iana i czekam aż odpowie na moje pytanie.
- Chemia, którą twój ukochany próbował zniszczyć była bardzo ważna dla Jacka, więc niektóre wspólnie wybrane prototypy trzymał u siebie w gabinecie. – jego wargi czas muskają płatek mojego ucha. Wkurza mnie to. Znowu szarpię się i próbuję stąd wydostać.
 – Twój kochaś robi za królika doświadczalnego.
Testują to na nim? Moją twarz wykrzywia wściekłość. Nie umiem tego powstrzymać. Boję się o niego. Nie wiem jakie to może mieć skutki. Nie mam pojęcia czego się spodziewać. Nie wiem czy on ma szansę wrócić do siebie.
- Co? Natychmiast masz przestać! – krzyczę.
- Nie masz argumentów – odpowiada – Podejrzewam, że został mu maksymalnie tydzień życia. I tak długo się trzymał… - uśmiecha się ironicznie – Chyba myśl o tobie trzymała go przy życiu. Ale nie bój się, już mu wybiliśmy ciebie z głowy…
Nogi się pode mną uginają. Nie mam siły na nic. Nie wiem co robić. Ian puszcza mnie i pozwala, żebym opadła przed nim na kolana.
- Błaganie nic ci nie da! – warczy.
Za drzwiami słyszę poruszenie.
- Mamy uciekinierów! – wrzeszczy ktoś na korytarzu.
Ian uśmiecha się szeroko.
- Ktoś po ciebie przyszedł? – patrzy na mnie przechylając głowę na bok. – Masz nowych przyjaciół?
Nie odpowiadam, ale patrzę na niego wściekle i gramolę się z podłogi.
Ian wychodzi na korytarz.
- Weźcie ich do Jacka. Zaraz tam przyjdę!
- Gdzie Jolie? – Zamieram na dźwięk tego głosu. Następuje długa pauza. Nie wiem co się dzieje…
 - Ty draniu! – głos Jill odbija się echem od ścian. – Wypuść ją natychmiast!
Prostuję się do końca i wybiegam z pokoju zostawiając nieprzytomnego Robina na ziemi. Dopadam Iana i zaczynam go grzmocić pięściami gdzie popadnie. Dopiero po chwili odwraca się i łapie mnie za nadgarstki wykręcając je tak, że krzyczę z bólu i opadam na kolana.
- Idziesz ze mną! – warczy po czym zwraca się do policjantów – Weźcie Robina. Spotykamy się w gabinecie Jacka.
Jego uścisk na moich przegubach jest nieco lżejszy. Krzyżuje nasze ręce tak, że obejmuję się ramionami, a on wciąż mnie trzyma. Prowadzi mnie przed sobą. Jego ciało co chwilę styka się z moim. Czuję jak jego usta przemykają po mojej szyi , uszach i ramionach. Obrzydza mnie to. Wzdrygam się za każdym razem. Wchodzimy po schodach na piętro czerwonych i zmierzamy do gabinetu Jacka. Jill jest związana liną od pasa w górę. Prowadzi ją dwóch policjantów. Nie wyglądają najlepiej. Podejrzewam, że Scott przetrzepał im skórę. Scott jest ranny. Postrzelony w podobne miejsce, co ja, kiedy mnie znalazł. Tuż poniżej obojczyka. Mam nadzieję, że tak jak ja „miał szczęście”. Obficie krwawi i co chwilę odzyskuje i traci przytomność. Czterech ludzi niesie go na noszach. Głośno stękają. Scott jest cięższy niż im się wydawało. Tyle dobrego, że przynajmniej zmęczą. Odwracam się nagle. Ian nie zdąża zareagować. Za mną Ethan i jakiś inny żołnierz ciągną bezwładne ciało Robina. Łzy napływają mi do oczu, ale przypominam sobie, że miałam być silna, że tylko tak będziemy mogli być razem. Mrugam szybko, żeby wygonić wilgoć z oczu.
Policjanci trzymający Jill i Scotta zatrzymują się przed właściwymi drzwiami. Ian otwiera je kopniakiem, nie bawi się w pukanie i inne ceregiele. Jack podskakuje, kiedy nas widzi.
- Patrz co mam! – obwieszcza triumfalnie od progu.
Jack uśmiecha się.
- Witaj Jolie! Jak dobrze cię widzieć! – sztuczna radość w jego głosie sprawia, że chce mi się wymiotować.
Ian całuje mnie w szyję. Wbijam łokieć w jego brzuch. Jęczy z bólu, odwraca mnie przodem do siebie i uderza w twarz tak mocno, że zataczam się i opieram o Jill.
- Co wy tu robicie? – warczę na nią półgłosem.
- Nie mogliśmy cię zostawić samej… - odpowiada. – Nie dałaś nam wyboru!
Rzucam jej wkurzone spojrzenie.
- Trzeba było pozwolić mi zrobić to, co musiałam! – cedzę przez zęby – Jakbym chciała waszej pomocy, poprosiłabym o nią.
Jill szarpie się w więzach, ale to nic nie daje.
- Teraz już za późno. Ty nie słuchasz nas, my ciebie. Wszyscy poniesiemy konsekwencje.
Nie ma oskarżenia w jej głosie, a powinno być. To wszystko jest moją winą! Powinnam poczekać i trzymać się planu. To przeze mnie wszyscy jesteśmy w takiej sytuacji. Musze coś zrobić, żeby ich wszystkich z tego wyciągnąć. Ja wpakowałam ich w to bagno i ja muszę ich z niego wyciągnąć! Wszystkich! Pociesza mnie tylko to, że Blake uciekł…
Podskakuję, gdy drzwi za mną otwierają się ponownie. Dwóch strażników wprowadza pobitego Blake’a. Moje załamanie sięga zenitu. On też wpadł przeze mnie. Jedna dusza więcej do ocalenia. Co to dla mnie?
- Znaleźliśmy go w wentylacji w tym pokoju… - zaczyna jeden, ale Ian odprawia ich gestem. Puszczają Blake’a który opada na kolana na podłogę. Podnosi wzrok na mnie i szepcze nieme „przepraszam”. To nie tak. Nie on powinien mnie przepraszać, tylko ja jego. To przeze mnie znalazł się w tej sytuacji. To on pomagał mi, a nie ja jemu. To ja chciałam tu przyjść, a nie on. W tej chwili nic nie mogę zrobić, więc tylko odpowiadam tym samym 0 szepczę nieme „przepraszam” i wzruszam ramionami, bo wiem, ze to nic nie pomoże i nic nie zmieni. Jesteśmy w patowej sytuacji. Nie ma dla nas wyjścia…
- Co z nimi robimy? – Ian podchodzi do Jacka, a ten uśmiecha się szeroko.
- Myślę, że trzeba dać przykład… - zaczyna i obaj wybuchają śmiechem.
Rozglądam się. Robin leży nieprzytomny i nawet się nie rusza. Nie jestem pewna czy oddycha. Scott co chwilę traci przytomność, jęczy, krwawi okropnie. Blake powoli podnosi się z podłogi i staje wyprostowany obok mnie, chyba próbuje udawać, że nic go nie boli, ale widzę, że jest inaczej. Jill niestrudzenie szarpie się z więzami i co chwila sprzedaje kopniaki trzymającym ją policjantom. Nie wiem jak do tego doszło, że w jednym pomieszczeniu są wszyscy ludzie, z którymi łączą mnie silne uczucia. No, może brakuje Aarona. Są ci, których kocham i nie chodzi mi tylko o Robina, ale też o trójkę moich przyjaciół, którzy przyszli tu, żeby mi pomóc i wylądowali po uszy w bagnie. Jest też druga strona barykady, są ci, których nienawidzę najbardziej na świecie.
- To kiedy egzekucja? – Ian dalej ciągnie tę kretyńską rozmowę z Jackiem. Zachowuje się jakby nas tu nie było.
Egzekucja? Jaka egzekucja? A, przykład! Przykład, ze nie należy próbować nic zmieniać, przykład, że rewolucja nie ma sensu, bo nic się nie zmieni… To my mamy być przykładem. Nieposłuszeństwo prowadzi do śmierci. Wszystko jasne.
- I od kogo zaczynamy? – śmieje się Jack.
Ian bez wahania wskazuje Robina.
- Od niego. Może nawet za chwilę…
Jack kiwa na policjantów.
- Przygotujcie wszystko.

- Nie! – krzyczę zanim zdążę to przemyśleć. – Dam wam co chcecie! Tylko ich wypuśćcie! – błagam. Opadam na kolana przed nimi. Nie obchodzi mnie własna godność. Zrobię wszystko, żeby ocalić Robina. Zrobię wszystko, żeby ocalić ich wszystkich. Muszę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!