Patrzę na Robina i nie wiem czy widzę jego czy kogoś innego.
Nie poznał mnie. Te słowa są jak sztylet prosto w moje serce. Zamieram z przerażenia.
Robin nie wie kim jestem. Jak może nie wiedzieć po tym jak razem spędziliśmy
tyle czasu, po tym jak zapewniał mnie, że chce być tylko ze mną? Jak mógł mnie
zapomnieć po tym jak mówił mi, że mnie kocha…
Nie, nie, nie! To niemożliwe. To nie on. On sam by nie
zapomniał. Musieli mu coś zrobić… Tylko co? Czy da się to odwrócić czy już
zawsze tak będzie? Czy będę kochała kogoś, kto nie ma pojęcia kim jestem? Nie
wiem czy teraz, po tak długim czasie spędzonym u Jacka jest szansa, żeby
jeszcze raz spojrzał na mnie tak jak kiedyś.
Wierzchem dłoni ocieram łzy. Dotykam jego policzka, ale
odwraca się ode mnie ze wstrętem. To boli bardziej niż cokolwiek, co do tej
chwili przeżyłam i czego doświadczyłam. Co oni mu zrobili, że mnie nie pamięta?
Ian kiwa na
pielęgniarkę, a ta znowu podaje Robinowi jakiś środek. Jego ciało osuwa
się bezwładnie na ziemię. Podbiegam do niego i wtulam twarz w jego szyję. Teraz
przynajmniej nie widze jego przestraszonych, pustych oczu. Jakby jego nie było
w środku… Płaczę głośno. Jest mi wszystko jedno kto to słyszy. Teraz rozumiem
co chciał mi powiedzieć Blake, kiedy mówił, że widział Robina i jednocześnie go
nie widział. On jest pomiędzy światami. Trochę żywy, trochę nie. Żyje jego
ciało, ale nie ma jego samego. Ogarnia mnie rozpacz, ale nie zamierzam się jej
poddać. Jestem silna. Muszę być silna dla nas obojga. Robin stracił już wolę
walki. Jeśli ktoś może nas uratować, to tylko ja.
Dam radę! Jestem silna! Wstaję i podchodzę do Iana. Uderzam
go otwartą dłonią w twarz. Zamierzam go uderzyć jeszcze raz, ale mnie
powstrzymuje. Łapie mnie za nadgarstek i ściska mocno.
- Uważaj! – ostrzega machając mi palcem wskazującym przed
nosem.
Nic mnie to nie obchodzi. Teraz może mnie uderzyć, zabić,
cokolwiek. Nie odpuszczę dopóki się wszystkiego nie dowiem.
- Co mu zrobiłeś? – cedzę przez zęby.
Ian uśmiecha się szeroko. W jego oczach jest tylko zło.
Cofam się o krok. To odruch. Boję się, to uciekam. Taka jest naturalna reakcja.
Cofam się, ale on przyciąga mnie z powrotem do siebie, obejmuje w pasie i
przyciska usta do mojego ucha. Nasze ciała stykają się w zdecydowanie zbyt
wielu punktach. Czuję wstręt i odrazę. Jeszcze niedawno nie podejrzewałam, że
mogę być zdolna do takich uczuć, ale nienawidzę go! Czuję co zrobił i to
powoduje taki ból, że nie jestem w stanie go opisać…
Szarpię się i krzyczę i płaczę, ale on nie puszcza. Jest
dużo silniejszy. Kiedyś rozmawialiśmy o tym z Robinem, że jeśli Ian będzie
czegoś ode mnie chciał, to nie będę w stanie mu w tym przeszkodzić. Dokładnie
to dzieje się teraz, a ja jestem kompletnie bezsilna. Przestaję się szarpać bo
to nie ma szansy. Patrzę na Iana i czekam aż odpowie na moje pytanie.
- Chemia, którą twój ukochany próbował zniszczyć była bardzo
ważna dla Jacka, więc niektóre wspólnie wybrane prototypy trzymał u siebie w
gabinecie. – jego wargi czas muskają płatek mojego ucha. Wkurza mnie to. Znowu szarpię
się i próbuję stąd wydostać.
– Twój kochaś robi za
królika doświadczalnego.
Testują to na nim? Moją twarz wykrzywia wściekłość. Nie
umiem tego powstrzymać. Boję się o niego. Nie wiem jakie to może mieć skutki.
Nie mam pojęcia czego się spodziewać. Nie wiem czy on ma szansę wrócić do
siebie.
- Co? Natychmiast masz przestać! – krzyczę.
- Nie masz argumentów – odpowiada – Podejrzewam, że został
mu maksymalnie tydzień życia. I tak długo się trzymał… - uśmiecha się
ironicznie – Chyba myśl o tobie trzymała go przy życiu. Ale nie bój się, już mu
wybiliśmy ciebie z głowy…
Nogi się pode mną uginają. Nie mam siły na nic. Nie wiem co
robić. Ian puszcza mnie i pozwala, żebym opadła przed nim na kolana.
- Błaganie nic ci nie da! – warczy.
Za drzwiami słyszę poruszenie.
- Mamy uciekinierów! – wrzeszczy ktoś na korytarzu.
Ian uśmiecha się szeroko.
- Ktoś po ciebie przyszedł? – patrzy na mnie przechylając
głowę na bok. – Masz nowych przyjaciół?
Nie odpowiadam, ale patrzę na niego wściekle i gramolę się z
podłogi.
Ian wychodzi na korytarz.
- Weźcie ich do Jacka. Zaraz tam przyjdę!
- Gdzie Jolie? – Zamieram na dźwięk tego głosu. Następuje
długa pauza. Nie wiem co się dzieje…
- Ty draniu! – głos
Jill odbija się echem od ścian. – Wypuść ją natychmiast!
Prostuję się do końca i wybiegam z pokoju zostawiając
nieprzytomnego Robina na ziemi. Dopadam Iana i zaczynam go grzmocić pięściami
gdzie popadnie. Dopiero po chwili odwraca się i łapie mnie za nadgarstki
wykręcając je tak, że krzyczę z bólu i opadam na kolana.
- Idziesz ze mną! – warczy po czym zwraca się do policjantów
– Weźcie Robina. Spotykamy się w gabinecie Jacka.
Jego uścisk na moich przegubach jest nieco lżejszy. Krzyżuje
nasze ręce tak, że obejmuję się ramionami, a on wciąż mnie trzyma. Prowadzi
mnie przed sobą. Jego ciało co chwilę styka się z moim. Czuję jak jego usta
przemykają po mojej szyi , uszach i ramionach. Obrzydza mnie to. Wzdrygam się
za każdym razem. Wchodzimy po schodach na piętro czerwonych i zmierzamy do
gabinetu Jacka. Jill jest związana liną od pasa w górę. Prowadzi ją dwóch
policjantów. Nie wyglądają najlepiej. Podejrzewam, że Scott przetrzepał im
skórę. Scott jest ranny. Postrzelony w podobne miejsce, co ja, kiedy mnie
znalazł. Tuż poniżej obojczyka. Mam nadzieję, że tak jak ja „miał szczęście”. Obficie
krwawi i co chwilę odzyskuje i traci przytomność. Czterech ludzi niesie go na
noszach. Głośno stękają. Scott jest cięższy niż im się wydawało. Tyle dobrego,
że przynajmniej zmęczą. Odwracam się nagle. Ian nie zdąża zareagować. Za mną
Ethan i jakiś inny żołnierz ciągną bezwładne ciało Robina. Łzy napływają mi do
oczu, ale przypominam sobie, że miałam być silna, że tylko tak będziemy mogli
być razem. Mrugam szybko, żeby wygonić wilgoć z oczu.
Policjanci trzymający Jill i Scotta zatrzymują się przed
właściwymi drzwiami. Ian otwiera je kopniakiem, nie bawi się w pukanie i inne
ceregiele. Jack podskakuje, kiedy nas widzi.
- Patrz co mam! – obwieszcza triumfalnie od progu.
Jack uśmiecha się.
- Witaj Jolie! Jak dobrze cię widzieć! – sztuczna radość w
jego głosie sprawia, że chce mi się wymiotować.
Ian całuje mnie w szyję. Wbijam łokieć w jego brzuch. Jęczy
z bólu, odwraca mnie przodem do siebie i uderza w twarz tak mocno, że zataczam
się i opieram o Jill.
- Co wy tu robicie? – warczę na nią półgłosem.
- Nie mogliśmy cię zostawić samej… - odpowiada. – Nie dałaś
nam wyboru!
Rzucam jej wkurzone spojrzenie.
- Trzeba było pozwolić mi zrobić to, co musiałam! – cedzę
przez zęby – Jakbym chciała waszej pomocy, poprosiłabym o nią.
Jill szarpie się w więzach, ale to nic nie daje.
- Teraz już za późno. Ty nie słuchasz nas, my ciebie.
Wszyscy poniesiemy konsekwencje.
Nie ma oskarżenia w jej głosie, a powinno być. To wszystko
jest moją winą! Powinnam poczekać i trzymać się planu. To przeze mnie wszyscy
jesteśmy w takiej sytuacji. Musze coś zrobić, żeby ich wszystkich z tego
wyciągnąć. Ja wpakowałam ich w to bagno i ja muszę ich z niego wyciągnąć!
Wszystkich! Pociesza mnie tylko to, że Blake uciekł…
Podskakuję, gdy drzwi za mną otwierają się ponownie. Dwóch
strażników wprowadza pobitego Blake’a. Moje załamanie sięga zenitu. On też
wpadł przeze mnie. Jedna dusza więcej do ocalenia. Co to dla mnie?
- Znaleźliśmy go w wentylacji w tym pokoju… - zaczyna jeden,
ale Ian odprawia ich gestem. Puszczają Blake’a który opada na kolana na
podłogę. Podnosi wzrok na mnie i szepcze nieme „przepraszam”. To nie tak. Nie
on powinien mnie przepraszać, tylko ja jego. To przeze mnie znalazł się w tej
sytuacji. To on pomagał mi, a nie ja jemu. To ja chciałam tu przyjść, a nie on.
W tej chwili nic nie mogę zrobić, więc tylko odpowiadam tym samym 0 szepczę
nieme „przepraszam” i wzruszam ramionami, bo wiem, ze to nic nie pomoże i nic
nie zmieni. Jesteśmy w patowej sytuacji. Nie ma dla nas wyjścia…
- Co z nimi robimy? – Ian podchodzi do Jacka, a ten uśmiecha
się szeroko.
- Myślę, że trzeba dać przykład… - zaczyna i obaj wybuchają
śmiechem.
Rozglądam się. Robin leży nieprzytomny i nawet się nie rusza.
Nie jestem pewna czy oddycha. Scott co chwilę traci przytomność, jęczy, krwawi
okropnie. Blake powoli podnosi się z podłogi i staje wyprostowany obok mnie,
chyba próbuje udawać, że nic go nie boli, ale widzę, że jest inaczej. Jill
niestrudzenie szarpie się z więzami i co chwila sprzedaje kopniaki trzymającym
ją policjantom. Nie wiem jak do tego doszło, że w jednym pomieszczeniu są
wszyscy ludzie, z którymi łączą mnie silne uczucia. No, może brakuje Aarona. Są
ci, których kocham i nie chodzi mi tylko o Robina, ale też o trójkę moich
przyjaciół, którzy przyszli tu, żeby mi pomóc i wylądowali po uszy w bagnie. Jest
też druga strona barykady, są ci, których nienawidzę najbardziej na świecie.
- To kiedy egzekucja? – Ian dalej ciągnie tę kretyńską
rozmowę z Jackiem. Zachowuje się jakby nas tu nie było.
Egzekucja? Jaka egzekucja? A, przykład! Przykład, ze nie
należy próbować nic zmieniać, przykład, że rewolucja nie ma sensu, bo nic się
nie zmieni… To my mamy być przykładem. Nieposłuszeństwo prowadzi do śmierci.
Wszystko jasne.
- I od kogo zaczynamy? – śmieje się Jack.
Ian bez wahania wskazuje Robina.
- Od niego. Może nawet za chwilę…
Jack kiwa na policjantów.
- Przygotujcie wszystko.
- Nie! – krzyczę zanim zdążę to przemyśleć. – Dam wam co
chcecie! Tylko ich wypuśćcie! – błagam. Opadam na kolana przed nimi. Nie
obchodzi mnie własna godność. Zrobię wszystko, żeby ocalić Robina. Zrobię
wszystko, żeby ocalić ich wszystkich. Muszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!