Me

Me

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Beneath 8

Budzę się. Nie wiem jaki jest dzień tygodnia. Nie do końca pamiętam gdzie się znajduję, ale właściwie mnie to nie obchodzi. Bolesna świadomość, że Robina już nie ma jest zakopana gdzieś w mojej świadomości. Nie mogę zapomnieć wczorajszych słów jego matki „Był, przyzwyczaj się do tej myśli”. Ona uważa, że Jack go zabił. Pewnie zna Jacka na tyle, że jest w stanie przewidzieć co zrobił. Przecież mieszkała w Underground kiedy on zostawał głównym szefem Góry. Musi wiedzieć do czego jest zdolny. Jeśli ma rację, to nie mam po co żyć.
Czuję na sobie czyjąś dłoń. Nie mam ochoty sprawdzać kto to. Nie interesuje mnie to. Jest tylko jedna osoba, która może mnie wyrwać z tego marazmu, a ona najprawdopodobniej nie żyje. Po policzkach płyną mi łzy, których nie mogę powstrzymać. Ciało mam zdrętwiałe od długotrwałego leżenia w jednej pozycji. Moje ręce i nogi nie bardzo słuchają moich poleceń, więc nie mogę nawet wytrzeć łez, nie mogę wstać. Nie chcę…
- To musi się skończyć. – Jill mówi półgłosem.
- Co chcesz zrobić? – pyta chłopak, którego chyba niedawno poznałam. Znam ten głos, ale nie mogę go skojarzyć z imieniem. Wytężam umysł, ale mi nie wychodzi. Może później.
- Zacznę od wymycia jej, bo zaczyna nieprzyjemnie pachnieć. Potem się zastanowimy co dalej.
Jill pomaga mi wstać. Scott! Tak miał na imię ten chłopak. Tak więc Scott bierze mnie pod jedno ramię, a ona pod drugie. Nie mam ochoty nigdzie iść i nie stawiam kroków, tylko pozwalam się ciągnąć. Po jakimś czasie Jill już nie daje rady mnie holować i Scott bierze mnie na ręce. Znowu tracę świadomość. Nie wiem gdzie idziemy. Nie obchodzi mnie to. W głowie mam tylko jedną myśl. Robin nie żyje. Mój świat nie istnieje. Nie mam po co żyć.
Odzyskuję przytomność dopiero , kiedy słyszę szum wody. Nie jest to spokojny szum jak pod prysznicem. Ten dźwięk jest o wiele bardziej dziki, nieposkromiony. Nie przypomina niczego, co kiedykolwiek słyszałam w Underground.
Scott kładzie mnie na podłodze. Jest mi niewygodnie, coś uwiera mnie w plecy. Siadam i podpieram się z tyłu rękami. Rozglądam się przez chwilę, bo jest prawie całkowicie ciemno. Wytężam wzrok. Intryguje mnie ten dźwięk. Muszę się dowiedzieć co to jest. Przed sobą zauważam pionową ścianę po której woda spływa do czegoś w rodzaju dużej wanny na dole. Dopiero po jakimś czasie kojarzę, że to co widzę to wodospad. Widziałam je kiedyś na zdjęciach z Overhead.
Jill podchodzi do mnie i zaczyna mnie rozbierać. Nie przeszkadzam jej. Wszystko mi jedno co ma zamiar ze mną zrobić. Może mnie nawet utopić. Kiedy jestem zupełnie naga, próbuje mnie podnieśc. Nie bardzo jej to wychodzi, bo moje ciało odmawia współpracy. Ja odmawiam współpracy. Dobrze mi tak, jak jest.
- Jeśli sama tam nie wejdziesz, poproszę Scotta, żeby cię zaniósł. – warczy na mnie Jill.
To mnie mobilizuje. Robin nie widział mnie nago, więc Scott tez nie zobaczy. Jest na tyle ciemno, że wiem, że teraz nie ma szans mnie oglądać. Poza tym stoi tyłem do nas w samym wejściu do podziemnej jaskini gdzie jest wodospad. Smuga światła z korytarza otacza jego sylwetkę. Wydaje się jeszcze większy niż wcześniej.
Jill prowadzi mnie na brzeg.
- W tym jeziorze kąpią się ludzie z Beneath. Niezbyt często, bo woda jest dość zimna, a ich jest za dużo, żeby mogli codziennie się kąpać bez wchodzenia sobie w drogę. – wyjaśnia Jill.
Patrzę na nią pytająco. Nie mam pojęcia skąd to wie.
- Scott mi powiedział. – mówi.
Wzruszam ramionami. Nie obchodzi mnie to w sumie. Wchodzimy głębiej do wody. Jest przeraźliwie zimna. Moje zmysły otępiałe przez kilka dni nieużywania budzą się nagle. Jill ciągnie mnie pod bieżącą wodę, która uderza we mnie nagle jak ciężki młot rozbijając zastałe mięśnie ramion i pleców. Dobrze... Stoję tak przez chwilę i rozkoszuję się tym uczuciem. Już nie jest mi zimno. Przyzwyczaiłam się do temperatury wody, albo rozgrzewa mnie jej pęd.
- Joli, musisz przestać. – mówi cicho.
- Nie mogę… - chrypię. Nie jestem w stanie nawet oczyścić gardła. – Nie mogę o nim zapomnieć.
- Nie o to cię proszę. – mówi. – Pomożemy ci go odzyskać. Ale musisz się otrząsnąć.
Patrzę na niezdziwiona. Jak mogę go odzyskać, jeśli on nie żyje?
- Jolie, co on ci obiecał? – patrzy na mnie wyczekująco. Przez dłuższą chwilę nie odpowiadam. Znow zaczynam płakać. Kompletnie nad tym nie panuję. Każde wspomnienie Robina wywołuje ukłucie w piersi i wraca bolesna świadomość, że już nigdy nie poczuję dotyku jego rąk na swojej twarzy, już nigdy moje serce nie przyspieszy na jego widok. Nigdy nie będę tak szczęśliwa jak była przez te parę dni, kiedy mieszkaliśmy razem, kiedy spaliśmy w jednym łóżku, kiedy budziłam się u jego boku, a on od rana obdarzał mnie pocałunkami i słowami, których nigdy nie zapomnę. „Jesteś moim światem Jolie. Całym światem.”. A on jest moim światem i nie wiem gdzie jest. Nie mam pojęcia czy mój świat jeszcze istnieje, czy mam po co żyć i do czego wracać.
Jill szturcha mnie w ramię. Czeka na odpowiedź. O co ona mnie pytała? Ach tak, co mi obiecał Robin… Wiele rzeczy, ale tylko na jednej mi zależy w tej chwili.
- Że wróci do mnie… że będziemy razem już zawsze… - szepczę przez łzy.
Jill kiwa głową i wzdycha.
- Naprawdę wierzysz, że on nie żyje? Twoje zaufanie w to, co ci obiecał jest aż tak słabe? Nie wierzysz mu, że znajdzie sposób, żeby do ciebie wrócić?
Patrzę na nią i wiem, że ma rację. Jak mogłam tak szybko zapomnieć co mi obiecywał? Jak mogłam tak szybko uwierzyć, że się poddał i że nie wróci do mnie. Wiem, że zrobiłby wszystko, żebyśmy byli razem. Wszystko! Ja też muszę zrobić to, co w mojej mocy, żeby go odzyskać. Muszę mu pomóc. Nie może być w tym wszystkim sam…
Przez chwilę myślę, ze jest lepiej, ale potem znów zalewa mnie fala wątpliwości.
- Ale jego matka… - zaczynam.
- Ona nie ma pojęcia co się tam dzieje. – mówi Jill. Ma rację – Nie była tam od pięciu lat. Nie wie jaki jest Robin. Nie wie jak zmężniał i nie ma pojęcia co jest w stanie poświęcić i zrobić, żeby być z tobą.
Patrzę na nią. Mrugam szybko. Woda z wodospadu zalewa mi oczy, więc przesuwam się do przodu.
- Myślisz? – pytam.
- Jestem tego pewna! Widziałam jak na ciebie patrzył. Cały świat dla niego nie istniał. Byłaś tylko ty, Jolie. Gdyby mógł, pewnie nie spuszczałby cię z oka.
- Naprawdę tak uważasz? – nie jestem tego wszystkiego taka pewna jak pięć minut temu. Wkrada się to, co wiecznie o sobie myślałam. Nie jestem wyjątkowa. Jestem zwyczajną dziewczyną, więc nie rozumiem jak ani dlaczego Robin miałby mnie traktować jak kogoś lepszego, jak kogoś, kto na niego zasługuje.
Jill patrzy na mnie zdegustowana i kręci głową.
- A ty nie? Wierzysz, że tak łatwo by się poddał po tym co już dla ciebie zrobił?
Zastanawiam się przez chwilę.
- Ale dlaczego ja? – załamuje ręce.
- Nie wiem Jolie. Nikt tego nie wie. Pewnie nawet on nie ma pojęcia dlaczego, ale cię kocha i nie może bez ciebie żyć. Zobaczysz, że to właśnie usłyszysz jak się ponownie spotkacie.
Kręcę głową.
- Jolie! On cię kocha! Nie wierzę, że ci tego nie powiedział…
Kiwam głową. Powiedział, a ja byłam zbyt nieprzytomna, żeby mu odpowiedzieć. Tyle razy zapewniał mnie, że chce być ze mną, u mojego boku już zawsze… tyle razy pokazywał mi, że mu na mnie zależy… Nie mogę w niego zwątpić. Nie mogę pozwolić, żeby znów ogarnęła mnie bezsilność. Muszę mu w tym pomóc. Jeśli mamy być razem, musimy oboje o to walczyć. A ja wiem, że on się nie podda. Nigdy. Nie Robin. On będzie walczył do końca i wierzę, że kiedyś będziemy razem. Musimy. Nie uwierzę, że go nie ma dopóki nie zobaczę jego martwego ciała.
Uśmiecham się lekko, a przynajmniej się staram. Chyba coś z tego wychodzi, bo Jill także się uśmiecha i kładzie mi rękę na ramieniu. Ze zdumieniem odkrywam, że nie mam już bandaża na lewym obojczyku.
- Jak długo byłam nieprzytomna? – pytam.
- Wystarczająco długo – odpowiada. – Za tydzień mam się spotkać z Blake’em.
Trzy tygodnie? Prawie trzy tygodnie? Naprawdę? Aż tyle czasu byłam nieprzytomna? Wegetowałam. Dokładnie tak, jak powiedział Blake. Nie żyłam. Nic dla mnie nie istniało, kiedy przepełniło mnie uczucie, że jego już nie ma. Teraz zaczynam wierzyć w to, co mówi Jill. Przeczesuję palcami włosy. Są pozlepiane i poskręcane.
- Robiłam co mogłam… - zaczyna Jill, ale uciszam ją gestem dłoni.
Płuczę się do końca. Wychodzę i wycieram się w ręcznik i zakładam świeże ubranie, które przynieśli dla mnie Jill i Scott.
Podchodzę do stojącego w wejściu jak na straży Scotta i pukam go w ramię. Jill kończy się ubierać.
- Masz nóż? – pytam go.  
Patrzy zaniepokojony na Jill, a ona spogląda na mnie. Przez chwilę nie rozumiem o co im chodzi, ale zaraz się domyślam.
- Nie chcę się zabić! – uśmiecham się lekko. Powróciła nadzieja, więc mogę się uśmiechnąć.
Jill przysuwa się do Scotta i kładzie mu rękę na ramieniu. Wspina się na palce i całuje go lekko w policzek. Uśmiech mi się rozszerza. Cieszę się, że są szczęśliwi. Cieszę się, że są ze sobą.
- Daj jej ten nóż.
Łapię prawą ręką za rękojeść i przykładam ostrze do włosów. Lewą ręką ciągnę je w dół, żeby uzyskać odpowiednie napięcie, żeby dało się je obciąć. Tnę przy linii ramion. Nie mogę przeboleć tej straty. Nie umiem też obciąć więcej. Lubiłam moja długie, lśniące blond loki, ale teraz już nic z nich nie zostało. Są matowe, poskręcane i postrzępione. Mam nadzieję, że cięcie im pomoże. Powtarzam czynność dla pozostałych pasm. Patrzę na jasny krąg dookoła swojej głowy i jest mi co raz bardziej smutno. Oddalam się co raz bardziej od miejsca, w którym byłam jeszcze kilka tygodni temu. Nie mieszkam już tam, gdzie mieszkałam, nie ma mojej mamy, zmieniam wygląd... Mój świat staje na głowie. Zmienia się, nie jestem pewna czy na lepsze. Pocieszam się, że odrosną. W końcu…
Jill podaje mi małe lusterko. Nie mam pojęcia skąd je wzięła. Przyglądam się sobie. Wyglądam jakbym się postarzała o kilka lat. Mam zapadnięte policzki i przygaszony wzrok. Staram się uśmiechnąć, ale to niewiele pomaga, więc wyobrażam sobie jak to będzie, kiedy go odnajdę. W końcu zaczynam przypominać samą siebie. Kolor powoli wraca na moje policzki. Cudownie!
Jill wyciąga nieśmiało dłoń, na której leżą jakieś pigułki. Jest ich mniej niż dostawaliśmy w Underground. Patrzę na nią pytająco. Wzrusza ramionami, więc przenoszę wzrok na Scotta.
- Nie mamy takich zapasów jak Underground, więc przy każdym posiłku dajemy każdemu o jedną albo dwie pastylki mniej, żeby jakoś skompensować braki… - wyjaśnia.
Kiwam głową i szybko połykam pastylki popijając niewielką ilością wody z wodospadu. Jill uśmiecha się do mnie i wyciąga rękę.
- W porządku? – pyta.
- Nie – kręcę głową – I dobrze wiesz, że nie będzie w porządku dopóki on nie wróci…
Obejmuje mnie i przytula mocno.
- Wiem – szepcze tak cicho, że ledwo słyszę – Pomożemy ci. Tylko zacznij funkcjonować, proszę…
Kładę jej ręce na ramionach i odsuwam ją od siebie. Czekam aż spojrzy mi w oczy i dopiero się odzywam.
- Nie załamię się już. – mówię – Będę żyć nadzieją, dopóki go nie zobaczę. Liczę, że będzie żywy.
Jill klepie mnie w łopatkę. Może trochę za mocno, ale poprawia mi to humor.
Scott, który do tej pory stał gdzieś z boku podchodzi do nas i obejmuje ją w pasie. Jill kładzie mu głowę na ramieniu. Cieszę się, że coś się między nimi zmienia. Cieszę się, bo lubię ich oboje, ale to nie zmienia faktu, że ich widok jednocześnie mnie smuci, bo przypomina mi o tym, co dla mnie zostało w Underground.
- Doszliście do porozumienia? – pytam cicho Jill kiedy ruszamy w stronę miejsca, gdzie śpimy.
Uśmiecha się szeroko i kiwa głową.
- Rozmawialiśmy dużo, kiedy ty się załamałaś. Musiałam się do kogoś odzywać. Z początku tylko ja gadałam...
Wybucham śmiechem. Nie mogę się powstrzymać. Scott, który idzie przed nami odwraca się i przygląda mi się badawczo przez dłuższą chwilę. Odwzajemniam spojrzenie, starając się go zniechęcić do dalszego gapienia się. Powinnam porozmawiać z Jill. Długo mnie nie było, nie wiem co się z nią działo w tym czasie. W końcu Scott się poddaje, kręci głową i odwraca się w kierunku marszu.
- Jakoś mnie to nie dziwi – klepię ją delikatnie po ramieniu uśmiechając się ironicznie  – Zawsze dużo gadasz.
Jill daje mi kuksańca w bok tak mocno, że zataczam się na ścianę obok. Chyba te kilka tygodni marazmu mnie osłabiły, bo normalnie nic takiego by się nie stało. Jill patrzy na mnie zaniepokojona, ale macham ręką, że to nic takiego.
- No więc Scott w końcu się odezwał – ciągnie półgłosem Jill – I zapytał czy to mnie wtedy widział, bo nie mógł o mnie zapomnieć przez cały ten czas.
Uśmiecham się szeroko. Liczyłam na to, że im się uda. Jakimś cudem pasują do siebie, choć Jill jest znacznie bardziej wyluzowana i spontaniczna, a Scott zachowawczy i raczej tajemniczy.
- I co dalej? – pytam licząc na jakieś ciekawsze opisy.
Jill wzrusza ramionami. Chyba miało to wyglądać nonszalancko, ale w połączeniu z tym, że właśnie się czerwieni, nie wygląda.
- i nic. Jesteśmy parą – mówi cicho.
- Całowaliście się? – pytam wprost. Nie będę owijać w bawełnę. Patrzę jej prosto w oczy. Odwraca się i nie odpowiada. Łapię ją za łokieć i zmuszam, żeby się zatrzymała.
- Jill? – jestem prawie pewna, że udało mi się już opanować spojrzenie Robina, które nazywałam rentgenem. Właśnie je stosuję. Jill wije się w moim uścisku, aż w końcu pęka.
- Tak… - mówi prawie niesłyszalnym szeptem.
Widze, że Scott się zatrzymał i idzie w naszym kierunku. Pewnie zastanawia się dlaczego stoimy. Przytulam mocno Jill, Scott się zatrzymuje. Dokładnie o to mi chodziło.
- I jak było? – szepczę jej na ucho.
- Na początku – jej głos troche chrypi, jakby była zdenerwowana – dziwnie. Jakoś tak mokro i w ogóle, ale potem, kiedy jakoś się do siebie dopasowaliśmy… - urywa. Wiem dokładnie co chce powiedzieć. Miałam te same odczucia.
- Potem było wspaniale – kończę za nią – Jakby cały świat przestał istnieć…
Jill śmieje się cicho.
- Dokładnie – mówi. – Teraz nie mogę się od niego odkleić…
Łapię ją za rękę i razem idziemy do Scotta.
- Idźcie przodem – uśmiecham się.
Jill patrzy na mnie z wdzięcznością. Scott obejmuje ją ramieniem i uśmiecha się szeroko, a potem całuje ją w czubek głowy. Czuję lekkie ukłucie zazdrości, ale powtarzam sobie, że powinnam się cieszyć ich szczęściem.
Wracamy w tej konfiguracji do miejsca, które Scott nazywa swoim domem. Jill siada ze mną na szerszym posłaniu, choć widzę, że wolałaby usiąść koło Scotta. Nie proponuję jej tego jednak. Boję się, że patrzenie na nich zbyt mocno działałoby na mnie. Boję się powrotu wspomnień Robina, a nie chcę się znowu rozkleić.
Cały wieczór rozmawiamy o różnych rzeczach, głównie o tym jak bardzo Beneath różni się od znanego mi świata Underground. Jest wspaniale. Byłoby idealnie, gdyby była tu jeszcze jedna osoba, której w tej chwili brakuje. Myślę, że gdyby Robin się tu pojawił, mogłabym tu zostać na zawsze. Nie przeszkadzałoby mi, że żyję w wiecznym półmroku i tłoku. Nie przeszkadzałoby mi, że kąpię się w zimnej wodzie raz na tydzień. Nic by mi nie przeszkadzało gdyby on tu był.
Po bardzo długim czasie dochodzę do wniosku, że jestem szczęściarą. Mam przy sobie dwoje ludzi, którzy mnie chyba kochają, na swój sposób. Tak myślę, bo naprawdę wyglądają na gotowych do poświęceń, żebym tylko miała to, czego pragnę. Razem planujemy jak odbić Robina. Po spotkaniu z Blake’em pewnie ruszymy do akcji. Mam nadzieję, że będziemy gotowi i że będziemy mieli szczęście. Nie mogę uwierzyć w pomoc jaką mi oferują. To się chyba nazywa prawdziwa przyjaźń… Kiedy jesteś zdolny zaryzykować własne życie, żeby twój przyjaciel był szczęśliwy…
Zbieramy się do spania. Układam się na posłaniu. Czuję, że Jill trąca mnie w bok. Odwracam się do niej.
- Jolie… - zaczyna. Nie musi kończyć. Widzę jej wzrok. Uśmiecham się lekko i przenoszę się na węższe posłanie, na którym do tej pory spał Scott. Kładę się o wbijam wzrok w ścianę. Słyszę jak rozmawiają półgłosem, ale nie wiem o czym, nie chcę się przysłuchiwać. Zasługują na trochę prywatności. Słyszę jak się całują. Staram się skupić na czymś innym, ale przed oczami staje mi Robin. Przywołuję wspomnienie naszego pierwszego pocałunku i z nim zasypiam. Szczęśliwa. Prawie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!