Budzę się. Nie wiem jaki jest dzień tygodnia. Nie do końca
pamiętam gdzie się znajduję, ale właściwie mnie to nie obchodzi. Bolesna
świadomość, że Robina już nie ma jest zakopana gdzieś w mojej świadomości. Nie
mogę zapomnieć wczorajszych słów jego matki „Był, przyzwyczaj się do tej
myśli”. Ona uważa, że Jack go zabił. Pewnie zna Jacka na tyle, że jest w stanie
przewidzieć co zrobił. Przecież mieszkała w Underground kiedy on zostawał
głównym szefem Góry. Musi wiedzieć do czego jest zdolny. Jeśli ma rację, to nie
mam po co żyć.
Czuję na sobie czyjąś dłoń. Nie mam ochoty sprawdzać kto to.
Nie interesuje mnie to. Jest tylko jedna osoba, która może mnie wyrwać z tego
marazmu, a ona najprawdopodobniej nie żyje. Po policzkach płyną mi łzy, których
nie mogę powstrzymać. Ciało mam zdrętwiałe od długotrwałego leżenia w jednej pozycji.
Moje ręce i nogi nie bardzo słuchają moich poleceń, więc nie mogę nawet wytrzeć
łez, nie mogę wstać. Nie chcę…
- To musi się skończyć. – Jill mówi półgłosem.
- Co chcesz zrobić? – pyta chłopak, którego chyba niedawno
poznałam. Znam ten głos, ale nie mogę go skojarzyć z imieniem. Wytężam umysł,
ale mi nie wychodzi. Może później.
- Zacznę od wymycia jej, bo zaczyna nieprzyjemnie pachnieć.
Potem się zastanowimy co dalej.
Jill pomaga mi wstać. Scott! Tak miał na imię ten chłopak.
Tak więc Scott bierze mnie pod jedno ramię, a ona pod drugie. Nie mam ochoty
nigdzie iść i nie stawiam kroków, tylko pozwalam się ciągnąć. Po jakimś czasie
Jill już nie daje rady mnie holować i Scott bierze mnie na ręce. Znowu tracę
świadomość. Nie wiem gdzie idziemy. Nie obchodzi mnie to. W głowie mam tylko
jedną myśl. Robin nie żyje. Mój świat nie istnieje. Nie mam po co żyć.
Odzyskuję przytomność dopiero , kiedy słyszę szum wody. Nie
jest to spokojny szum jak pod prysznicem. Ten dźwięk jest o wiele bardziej
dziki, nieposkromiony. Nie przypomina niczego, co kiedykolwiek słyszałam w
Underground.
Scott kładzie mnie na podłodze. Jest mi niewygodnie, coś
uwiera mnie w plecy. Siadam i podpieram się z tyłu rękami. Rozglądam się przez
chwilę, bo jest prawie całkowicie ciemno. Wytężam wzrok. Intryguje mnie ten
dźwięk. Muszę się dowiedzieć co to jest. Przed sobą zauważam pionową ścianę po
której woda spływa do czegoś w rodzaju dużej wanny na dole. Dopiero po jakimś
czasie kojarzę, że to co widzę to wodospad. Widziałam je kiedyś na zdjęciach z
Overhead.
Jill podchodzi do mnie i zaczyna mnie rozbierać. Nie
przeszkadzam jej. Wszystko mi jedno co ma zamiar ze mną zrobić. Może mnie nawet
utopić. Kiedy jestem zupełnie naga, próbuje mnie podnieśc. Nie bardzo jej to
wychodzi, bo moje ciało odmawia współpracy. Ja odmawiam współpracy. Dobrze mi
tak, jak jest.
- Jeśli sama tam nie wejdziesz, poproszę Scotta, żeby cię
zaniósł. – warczy na mnie Jill.
To mnie mobilizuje. Robin nie widział mnie nago, więc Scott
tez nie zobaczy. Jest na tyle ciemno, że wiem, że teraz nie ma szans mnie
oglądać. Poza tym stoi tyłem do nas w samym wejściu do podziemnej jaskini gdzie
jest wodospad. Smuga światła z korytarza otacza jego sylwetkę. Wydaje się
jeszcze większy niż wcześniej.
Jill prowadzi mnie na brzeg.
- W tym jeziorze kąpią się ludzie z Beneath. Niezbyt często,
bo woda jest dość zimna, a ich jest za dużo, żeby mogli codziennie się kąpać
bez wchodzenia sobie w drogę. – wyjaśnia Jill.
Patrzę na nią pytająco. Nie mam pojęcia skąd to wie.
- Scott mi powiedział. – mówi.
Wzruszam ramionami. Nie obchodzi mnie to w sumie. Wchodzimy głębiej
do wody. Jest przeraźliwie zimna. Moje zmysły otępiałe przez kilka dni
nieużywania budzą się nagle. Jill ciągnie mnie pod bieżącą wodę, która uderza
we mnie nagle jak ciężki młot rozbijając zastałe mięśnie ramion i pleców.
Dobrze... Stoję tak przez chwilę i rozkoszuję się tym uczuciem. Już nie jest mi
zimno. Przyzwyczaiłam się do temperatury wody, albo rozgrzewa mnie jej pęd.
- Joli, musisz przestać. – mówi cicho.
- Nie mogę… - chrypię. Nie jestem w stanie nawet oczyścić
gardła. – Nie mogę o nim zapomnieć.
- Nie o to cię proszę. – mówi. – Pomożemy ci go odzyskać.
Ale musisz się otrząsnąć.
Patrzę na niezdziwiona. Jak mogę go odzyskać, jeśli on nie
żyje?
- Jolie, co on ci obiecał? – patrzy na mnie wyczekująco.
Przez dłuższą chwilę nie odpowiadam. Znow zaczynam płakać. Kompletnie nad tym
nie panuję. Każde wspomnienie Robina wywołuje ukłucie w piersi i wraca bolesna
świadomość, że już nigdy nie poczuję dotyku jego rąk na swojej twarzy, już
nigdy moje serce nie przyspieszy na jego widok. Nigdy nie będę tak szczęśliwa
jak była przez te parę dni, kiedy mieszkaliśmy razem, kiedy spaliśmy w jednym
łóżku, kiedy budziłam się u jego boku, a on od rana obdarzał mnie pocałunkami i
słowami, których nigdy nie zapomnę. „Jesteś moim światem Jolie. Całym
światem.”. A on jest moim światem i nie wiem gdzie jest. Nie mam pojęcia czy
mój świat jeszcze istnieje, czy mam po co żyć i do czego wracać.
Jill szturcha mnie w ramię. Czeka na odpowiedź. O co ona
mnie pytała? Ach tak, co mi obiecał Robin… Wiele rzeczy, ale tylko na jednej mi
zależy w tej chwili.
- Że wróci do mnie… że będziemy razem już zawsze… - szepczę
przez łzy.
Jill kiwa głową i wzdycha.
- Naprawdę wierzysz, że on nie żyje? Twoje zaufanie w to, co
ci obiecał jest aż tak słabe? Nie wierzysz mu, że znajdzie sposób, żeby do
ciebie wrócić?
Patrzę na nią i wiem, że ma rację. Jak mogłam tak szybko
zapomnieć co mi obiecywał? Jak mogłam tak szybko uwierzyć, że się poddał i że
nie wróci do mnie. Wiem, że zrobiłby wszystko, żebyśmy byli razem. Wszystko! Ja
też muszę zrobić to, co w mojej mocy, żeby go odzyskać. Muszę mu pomóc. Nie
może być w tym wszystkim sam…
Przez chwilę myślę, ze jest lepiej, ale potem znów zalewa
mnie fala wątpliwości.
- Ale jego matka… - zaczynam.
- Ona nie ma pojęcia co się tam dzieje. – mówi Jill. Ma
rację – Nie była tam od pięciu lat. Nie wie jaki jest Robin. Nie wie jak
zmężniał i nie ma pojęcia co jest w stanie poświęcić i zrobić, żeby być z tobą.
Patrzę na nią. Mrugam szybko. Woda z wodospadu zalewa mi
oczy, więc przesuwam się do przodu.
- Myślisz? – pytam.
- Jestem tego pewna! Widziałam jak na ciebie patrzył. Cały
świat dla niego nie istniał. Byłaś tylko ty, Jolie. Gdyby mógł, pewnie nie
spuszczałby cię z oka.
- Naprawdę tak uważasz? – nie jestem tego wszystkiego taka
pewna jak pięć minut temu. Wkrada się to, co wiecznie o sobie myślałam. Nie
jestem wyjątkowa. Jestem zwyczajną dziewczyną, więc nie rozumiem jak ani
dlaczego Robin miałby mnie traktować jak kogoś lepszego, jak kogoś, kto na
niego zasługuje.
Jill patrzy na mnie zdegustowana i kręci głową.
- A ty nie? Wierzysz, że tak łatwo by się poddał po tym co
już dla ciebie zrobił?
Zastanawiam się przez chwilę.
- Ale dlaczego ja? – załamuje ręce.
- Nie wiem Jolie. Nikt tego nie wie. Pewnie nawet on nie ma
pojęcia dlaczego, ale cię kocha i nie może bez ciebie żyć. Zobaczysz, że to
właśnie usłyszysz jak się ponownie spotkacie.
Kręcę głową.
- Jolie! On cię kocha! Nie wierzę, że ci tego nie
powiedział…
Kiwam głową. Powiedział, a ja byłam zbyt nieprzytomna, żeby
mu odpowiedzieć. Tyle razy zapewniał mnie, że chce być ze mną, u mojego boku
już zawsze… tyle razy pokazywał mi, że mu na mnie zależy… Nie mogę w niego zwątpić.
Nie mogę pozwolić, żeby znów ogarnęła mnie bezsilność. Muszę mu w tym pomóc.
Jeśli mamy być razem, musimy oboje o to walczyć. A ja wiem, że on się nie
podda. Nigdy. Nie Robin. On będzie walczył do końca i wierzę, że kiedyś
będziemy razem. Musimy. Nie uwierzę, że go nie ma dopóki nie zobaczę jego
martwego ciała.
Uśmiecham się lekko, a przynajmniej się staram. Chyba coś z
tego wychodzi, bo Jill także się uśmiecha i kładzie mi rękę na ramieniu. Ze
zdumieniem odkrywam, że nie mam już bandaża na lewym obojczyku.
- Jak długo byłam nieprzytomna? – pytam.
- Wystarczająco długo – odpowiada. – Za tydzień mam się
spotkać z Blake’em.
Trzy tygodnie? Prawie trzy tygodnie? Naprawdę? Aż tyle czasu
byłam nieprzytomna? Wegetowałam. Dokładnie tak, jak powiedział Blake. Nie
żyłam. Nic dla mnie nie istniało, kiedy przepełniło mnie uczucie, że jego już
nie ma. Teraz zaczynam wierzyć w to, co mówi Jill. Przeczesuję palcami włosy.
Są pozlepiane i poskręcane.
- Robiłam co mogłam… - zaczyna Jill, ale uciszam ją gestem
dłoni.
Płuczę się do końca. Wychodzę i wycieram się w ręcznik i
zakładam świeże ubranie, które przynieśli dla mnie Jill i Scott.
Podchodzę do stojącego w wejściu jak na straży Scotta i
pukam go w ramię. Jill kończy się ubierać.
- Masz nóż? – pytam go.
Patrzy zaniepokojony na Jill, a ona spogląda na mnie. Przez
chwilę nie rozumiem o co im chodzi, ale zaraz się domyślam.
- Nie chcę się zabić! – uśmiecham się lekko. Powróciła
nadzieja, więc mogę się uśmiechnąć.
Jill przysuwa się do Scotta i kładzie mu rękę na ramieniu.
Wspina się na palce i całuje go lekko w policzek. Uśmiech mi się rozszerza.
Cieszę się, że są szczęśliwi. Cieszę się, że są ze sobą.
- Daj jej ten nóż.
Łapię prawą ręką za rękojeść i przykładam ostrze do włosów.
Lewą ręką ciągnę je w dół, żeby uzyskać odpowiednie napięcie, żeby dało się je
obciąć. Tnę przy linii ramion. Nie mogę przeboleć tej straty. Nie umiem też
obciąć więcej. Lubiłam moja długie, lśniące blond loki, ale teraz już nic z
nich nie zostało. Są matowe, poskręcane i postrzępione. Mam nadzieję, że cięcie
im pomoże. Powtarzam czynność dla pozostałych pasm. Patrzę na jasny krąg
dookoła swojej głowy i jest mi co raz bardziej smutno. Oddalam się co raz
bardziej od miejsca, w którym byłam jeszcze kilka tygodni temu. Nie mieszkam
już tam, gdzie mieszkałam, nie ma mojej mamy, zmieniam wygląd... Mój świat
staje na głowie. Zmienia się, nie jestem pewna czy na lepsze. Pocieszam się, że
odrosną. W końcu…
Jill podaje mi małe lusterko. Nie mam pojęcia skąd je
wzięła. Przyglądam się sobie. Wyglądam jakbym się postarzała o kilka lat. Mam
zapadnięte policzki i przygaszony wzrok. Staram się uśmiechnąć, ale to niewiele
pomaga, więc wyobrażam sobie jak to będzie, kiedy go odnajdę. W końcu zaczynam
przypominać samą siebie. Kolor powoli wraca na moje policzki. Cudownie!
Jill wyciąga nieśmiało dłoń, na której leżą jakieś pigułki.
Jest ich mniej niż dostawaliśmy w Underground. Patrzę na nią pytająco. Wzrusza
ramionami, więc przenoszę wzrok na Scotta.
- Nie mamy takich zapasów jak Underground, więc przy każdym
posiłku dajemy każdemu o jedną albo dwie pastylki mniej, żeby jakoś
skompensować braki… - wyjaśnia.
Kiwam głową i szybko połykam pastylki popijając niewielką
ilością wody z wodospadu. Jill uśmiecha się do mnie i wyciąga rękę.
- W porządku? – pyta.
- Nie – kręcę głową – I dobrze wiesz, że nie będzie w
porządku dopóki on nie wróci…
Obejmuje mnie i przytula mocno.
- Wiem – szepcze tak cicho, że ledwo słyszę – Pomożemy ci.
Tylko zacznij funkcjonować, proszę…
Kładę jej ręce na ramionach i odsuwam ją od siebie. Czekam
aż spojrzy mi w oczy i dopiero się odzywam.
- Nie załamię się już. – mówię – Będę żyć nadzieją, dopóki
go nie zobaczę. Liczę, że będzie żywy.
Jill klepie mnie w łopatkę. Może trochę za mocno, ale
poprawia mi to humor.
Scott, który do tej pory stał gdzieś z boku podchodzi do nas
i obejmuje ją w pasie. Jill kładzie mu głowę na ramieniu. Cieszę się, że coś
się między nimi zmienia. Cieszę się, bo lubię ich oboje, ale to nie zmienia
faktu, że ich widok jednocześnie mnie smuci, bo przypomina mi o tym, co dla
mnie zostało w Underground.
- Doszliście do porozumienia? – pytam cicho Jill kiedy
ruszamy w stronę miejsca, gdzie śpimy.
Uśmiecha się szeroko i kiwa głową.
- Rozmawialiśmy dużo, kiedy ty się załamałaś. Musiałam się
do kogoś odzywać. Z początku tylko ja gadałam...
Wybucham śmiechem. Nie mogę się powstrzymać. Scott, który
idzie przed nami odwraca się i przygląda mi się badawczo przez dłuższą chwilę.
Odwzajemniam spojrzenie, starając się go zniechęcić do dalszego gapienia się.
Powinnam porozmawiać z Jill. Długo mnie nie było, nie wiem co się z nią działo
w tym czasie. W końcu Scott się poddaje, kręci głową i odwraca się w kierunku
marszu.
- Jakoś mnie to nie dziwi – klepię ją delikatnie po ramieniu
uśmiechając się ironicznie – Zawsze dużo
gadasz.
Jill daje mi kuksańca w bok tak mocno, że zataczam się na
ścianę obok. Chyba te kilka tygodni marazmu mnie osłabiły, bo normalnie nic
takiego by się nie stało. Jill patrzy na mnie zaniepokojona, ale macham ręką,
że to nic takiego.
- No więc Scott w końcu się odezwał – ciągnie półgłosem Jill
– I zapytał czy to mnie wtedy widział, bo nie mógł o mnie zapomnieć przez cały
ten czas.
Uśmiecham się szeroko. Liczyłam na to, że im się uda. Jakimś
cudem pasują do siebie, choć Jill jest znacznie bardziej wyluzowana i
spontaniczna, a Scott zachowawczy i raczej tajemniczy.
- I co dalej? – pytam licząc na jakieś ciekawsze opisy.
Jill wzrusza ramionami. Chyba miało to wyglądać
nonszalancko, ale w połączeniu z tym, że właśnie się czerwieni, nie wygląda.
- i nic. Jesteśmy parą – mówi cicho.
- Całowaliście się? – pytam wprost. Nie będę owijać w
bawełnę. Patrzę jej prosto w oczy. Odwraca się i nie odpowiada. Łapię ją za
łokieć i zmuszam, żeby się zatrzymała.
- Jill? – jestem prawie pewna, że udało mi się już opanować
spojrzenie Robina, które nazywałam rentgenem. Właśnie je stosuję. Jill wije się
w moim uścisku, aż w końcu pęka.
- Tak… - mówi prawie niesłyszalnym szeptem.
Widze, że Scott się zatrzymał i idzie w naszym kierunku.
Pewnie zastanawia się dlaczego stoimy. Przytulam mocno Jill, Scott się
zatrzymuje. Dokładnie o to mi chodziło.
- I jak było? – szepczę jej na ucho.
- Na początku – jej głos troche chrypi, jakby była
zdenerwowana – dziwnie. Jakoś tak mokro i w ogóle, ale potem, kiedy jakoś się
do siebie dopasowaliśmy… - urywa. Wiem dokładnie co chce powiedzieć. Miałam te
same odczucia.
- Potem było wspaniale – kończę za nią – Jakby cały świat
przestał istnieć…
Jill śmieje się cicho.
- Dokładnie – mówi. – Teraz nie mogę się od niego odkleić…
Łapię ją za rękę i razem idziemy do Scotta.
- Idźcie przodem – uśmiecham się.
Jill patrzy na mnie z wdzięcznością. Scott obejmuje ją
ramieniem i uśmiecha się szeroko, a potem całuje ją w czubek głowy. Czuję
lekkie ukłucie zazdrości, ale powtarzam sobie, że powinnam się cieszyć ich
szczęściem.
Wracamy w tej konfiguracji do miejsca, które Scott nazywa
swoim domem. Jill siada ze mną na szerszym posłaniu, choć widzę, że wolałaby
usiąść koło Scotta. Nie proponuję jej tego jednak. Boję się, że patrzenie na
nich zbyt mocno działałoby na mnie. Boję się powrotu wspomnień Robina, a nie
chcę się znowu rozkleić.
Cały wieczór rozmawiamy o różnych rzeczach, głównie o tym
jak bardzo Beneath różni się od znanego mi świata Underground. Jest wspaniale.
Byłoby idealnie, gdyby była tu jeszcze jedna osoba, której w tej chwili
brakuje. Myślę, że gdyby Robin się tu pojawił, mogłabym tu zostać na zawsze.
Nie przeszkadzałoby mi, że żyję w wiecznym półmroku i tłoku. Nie
przeszkadzałoby mi, że kąpię się w zimnej wodzie raz na tydzień. Nic by mi nie
przeszkadzało gdyby on tu był.
Po bardzo długim czasie dochodzę do wniosku, że jestem
szczęściarą. Mam przy sobie dwoje ludzi, którzy mnie chyba kochają, na swój
sposób. Tak myślę, bo naprawdę wyglądają na gotowych do poświęceń, żebym tylko
miała to, czego pragnę. Razem planujemy jak odbić Robina. Po spotkaniu z
Blake’em pewnie ruszymy do akcji. Mam nadzieję, że będziemy gotowi i że
będziemy mieli szczęście. Nie mogę uwierzyć w pomoc jaką mi oferują. To się
chyba nazywa prawdziwa przyjaźń… Kiedy jesteś zdolny zaryzykować własne życie,
żeby twój przyjaciel był szczęśliwy…
Zbieramy się do spania. Układam się na posłaniu. Czuję, że
Jill trąca mnie w bok. Odwracam się do niej.
- Jolie… - zaczyna. Nie musi kończyć. Widzę jej wzrok.
Uśmiecham się lekko i przenoszę się na węższe posłanie, na którym do tej pory
spał Scott. Kładę się o wbijam wzrok w ścianę. Słyszę jak rozmawiają półgłosem,
ale nie wiem o czym, nie chcę się przysłuchiwać. Zasługują na trochę
prywatności. Słyszę jak się całują. Staram się skupić na czymś innym, ale przed
oczami staje mi Robin. Przywołuję wspomnienie naszego pierwszego pocałunku i z
nim zasypiam. Szczęśliwa. Prawie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!