Me

Me

środa, 10 kwietnia 2013

Beneath 10

Widzę dokładnie jak wszystko dookoła mnie rozpada się na milion kawałeczków. Świat przestaje istnieć. Dosłownie. Twarz Jill rozmywa się i odpływa gdzieś daleko. Ogarnia mnie ciemność. Słyszę jakieś rozmowy i kroki, ale nie docierają do mnie w pełni. Jestem w jakimś marazmie. W głowie mam tylko jedna myśl. Śmierć. Robin. Nie żyje. Nie żyje. Nie przyjdzie. Nie wróci. To koniec. Moje ciało unosi się do góry. Lecę. Uciekam do nieba. Moje serce pękło i nie ma  dla mnie ratunku. Odchodzę i dobrze mi z tym. Nie chcę tu być. Nie bez niego.
Odzyskuję przytomność. Nie chcę! Chcę znów odpłynąć. Nie chcę tu wracać. Ten świat dla mnie nie istnieje.
- Jolie? – znam ten głos, ale to nie ją chcę usłyszeć.
Jill pochyla się nade mną.
- Gdzie jestem? Po co mnie tu wzięliście? – pytam.
- Jolie co jeśli on kłamał?! – pyta z naciskiem. – Zawsze cię okłamywał…
Kręcę głową. Nie tym razem. Nie okłamałby mnie w tej kwestii.
- Dlaczego teraz mu wierzysz?
Jęczę cicho. Nie chce mi się odpowiadać. Nie chcę rozmawiać.
 – Miałaś się nie poddawać! – karci mnie w końcu – przecież Robin ci obiecał.
Kręcę głową.
- Jolie! Jak możesz wierzyć komuś kto tyle razy cie okłamał a nie ufać temu, że Robin znajdzie sposób, żeby cię odnaleźć. Musisz być silna! Dla niego!
Powoli się podnoszę. Ma rację.
- Co teraz? – pytam. – Jeśli nawet Ian kłamał, czas nam ucieka…
Scott podchodzi do mnie.
- Pójdziemy tam po niego – mówi – Rozmawialiśmy z Blake’em.
Jak to?  To miało być za kilka dni…
- Znowu byłam nieprzytomna tyle czasu?
Jill kiwa smutno głową.
- Musisz przestać tak reagować. Uwierz w końcu, że Robin jest silniejszy niż ci się wydaje! – ściska mnie za ramię – I niech wróci dawna ty. Kiedyś nic ci nie było straszne, a teraz rozklejasz się co chwilę!
Ma rację. Muszę się wziąć w garść! Już raz to sobie obiecywałam i naprawdę  byłam pewna, że mi się uda, że będę silna. Pocieram dłońmi o twarz i poklepuje policzki. Chcę się obudzić. Nagle robię się senna. Przykładam dłonie do nosa i obwąchuję je. Ta ręka, którą trzymałam Iana pachnie czymś dziwnym. Zaczynam rozumieć.
- Myliście mi ręce? – pytam patrząc raz na Jill, raz na Scotta. Oboje kręcą przecząco głowami.
- A co?
Dotykam twarzy Scotta tą ręką, którą trzymałam Iana.
- Czujesz? – pytam.
Scott ziewa w odpowiedzi.
- Jestem senny, o co chodzi?
Jill aż podskakuje.
- On cię trzymał za tą rękę! – krzyczy.
Kiwam głową.
- Znowu kombinuje z chemią zmieniającą zachowanie. Tym razem dodał usypiacza!
Jestem zachwycona swoim geniuszem i zdolnością dedukcji.
- Miał do na ręku? – pyta Scott – To dlaczego sam nie zasnął?
Trochę zbija mnie z tropu, ale Jill natychmiast mu odpowiada.
- No tak! To oczywiste! – krzyczy. Przyglada nam się wyczekująco. Spoglądamy po sobie ze Scottem i wzruszamy ramionami. Żadne z nas nie ma pojęcia o czym ona mówi.
- Oczywiste? Oświeć nas. – proszę.
Skąd ona wie co zrobił Ian? Czyta w jego myślach czy jak? To tak samo jak z Robinem, kiedy tłumaczyła mi dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej. Ona chyba rozumie mężczyzn zdecydowanie lepiej niż ja. Prawdopodobnie to kolejny skutek wychowania wśród ocalałych.
Jill uśmiecha się szeroko.
 - Antidotum.
To jedno krótkie słowo wystarcza, żebym poukładała sobie wszystko w głowie. Ian zażył wcześniej antidotum, coś pobudzającego, więc nie zasnął, a ja niczego nie podejrzewałam. Nie spodziewałam się, że znowu zrobi to samo. Nie wiem jak mogłam tego nie przewidzieć. Chemia musiała zawierać usypiacz i coś co sprawiło, że łatwiej mu uwierzyłam. Jestem wściekła na siebie, że znowu dałam się podejść. Cała się trzęsę.
- Jolie, uspokój się. Niedługo to sprawdzimy. Blake obmyślił dla nas plan.
Blake, właśnie! Widzieli się z nim. Może mieć informacje o Robinie. Ożywiam się.
- Blake go widział? – pytam z nadzieją.
Jill kręci głową.
- Nie znalazł go, ale nie widział go też martwego...
Spuszczam głowę. Ta wiadomość pociesza mnie tylko połowicznie.
- Jolie! – Scott łapie mnie mocno za ramię – Jest szansa dla niego i dla ciebie.
Patrzę na niego.
- Kochasz go? – pyta.
Kiwam głową.
- Bardziej niż cokolwiek na tym świecie. – mówię cicho.
- Chcesz go odzyskać?
- Oczywiście! – jestem oburzona. Co to w ogóle za pytanie?
Nadzieja jest gdzieś głęboko we mnie, staram się ją odnaleźć, a kiedy mi się to udaje, moje serce zaczyna bić mocniej. Wierzę w niego. Wierzę, że się nie poddał.
- To trzymajmy się planu. Jutro w nocy po niego idziemy, a teraz musimy się przespać. Wszyscy – kończy z naciskiem i przygląda mi się intensywnie.
- To za długo – mówię. – Nie mogę tyle czekać.
- Musisz. – ucina – koniec dyskusji. Jeśli chcesz naszej pomocy, to poczekasz.
- A jeśli nie chcę? – nie mogę znieść myśli, że znowu bezczynnie będę siedzieć tyle czasu.
- Nie idź tam sama, bo skończysz jako przykład dla innych, że rewolucjonistów i uciekinierów się wiesza. – ostrzega Jill.
Kiwam głową. Nie zgadzam się z nimi, ale nie będę się kłócić, żeby nie wzbudzać ich podejrzeń. Scott siedzi naprzeciwko mnie i przygląda mi się badawczo. Po chwili bez słowa wstaje i przesuwa swoje posłanie pod wejście. Domyślam się dlaczego to robi. Chce mnie mieć w szachu. Nie chce mnie wypuścić. Nie chce, żebym zrobiła coś głupiego. Jill podchodzi i siada obok mnie. Obejmuje mnie ramieniem.
- Jolie, nie idź tam sama – prosi – To niebezpieczne.
- Skąd ten pomysł? – pytam. Staram się brzmieć jakbym była zaskoczona tym, ze tak myśli.
Jill uśmiecha się i kiwa lekko głową.
- Wszyscy dobrze wiemy o czym myślisz, więc proszę cię, poczekaj i nie rób nic głupiego. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich.
Kiwam głową i kładę się na posłaniu. Zamykam oczy, odczekuję chwilę i zaczynam równo oddychać tak, jakbym spała. Nie obchodzi mnie co oni myślą. Mam swoje zdanie na ten temat. Nie będę dłużej siedzieć bezczynnie. Nie mogę go zostawić samego na kolejną noc. Muszę wiedzieć co się z nim dzieje. Jill i Scott opadają w wejściu na materac.
Otwieram oczy i wpatruję się w ciemność. Widzę, że się przytulają i całują. Trwa to długo. O wiele za długo. Ledwo wytrzymuje patrzenie na nich, ale muszę się przyglądać. Muszę złapać moment kiedy zasną, potem chwilę odczekam i idę. Znajdę go sama. Znajdę i przyprowadzę tu. Jill opiera głowę na ramieniu Scotta. Słyszę jak coś do niego szepcze, ale nie wiem co. Scott całuje ją w czubek głowy. Zasypiają. Odczekuję chwilę. Długą. Bardzo długą. Siadam ostrożnie i na palcach podchodzę do wyjścia. Przyglądam się temu jak leżą. Nie będzie łatwo przejść tak, żeby ich nie obudzić. Leżą przy samym wejściu ciasno przytuleni do siebie. Gdybym była wzrostu Robina, przeszłabym nad nimi, ale nie jestem. Jestem o wiele za niska… Przyglądam się im dokładnie, ale nie widzę opcji. Moje stopy niemal dotykają głowy Jill, ale ramiona Scotta są zbyt szerokie, żebym mogła nad nimi przejść. Zaczynam się bać, że mój plan nie wypali i już mam zrezygnować i wrócić na swoje posłanie, kiedy Scott zaczyna cos mamrotać. Zamieram. Nie rozumiem co mówi, ale boję się, że się obudzi. Serce bije mi wysoko w gardle. Boję się, ale on tylko obraca się na bok i obejmuje Jill. Jego dłoń ląduje na mojej stopie. Nie dobrze. Jestem uziemiona. Muszę poczekać aż znowu się poruszy. Za bardzo się boję wysuwać stopę spod jego dłoni. Stoję i czekam.
Po bardzo długim, jak się wydaje, czasie nie wytrzymuję i ostrożnie wysuwam nogę spod jego ręki. Zaczyna coś mówić. Krzywię się i zaczynam się modlić, żeby się nie obudził. Wtula twarz w szyję Jill i odpływa. Ufff. Oddycham z ulgą. Przy takim ustawieniu mam szansę przeskoczyć nad nimi. Cofam się kilka kroków odmierzając je dokładnie. Musze się wybić nie potrącając Jill, w locie złapać i odsunąć kotarę i wylądować tak cicho jak się da. Duże wymagania jak na kogoś, kto nigdy nie miał do czynienia z inna aktywnością fizyczną niż spacery po czarnym poziomie Underground. Wiem jednak, że nie mam wyboru, że to moja jedyna szansa. Biorę głęboki wdech i powoli wypuszczam powietrze, żeby uspokoić tętno. Niewiele to pomaga. Muszę się zdecydować. Ruszam do przodu. Kiedy wybijam się tuż przy głowie Jill widzę jak pęd powietrza rozwiewa jej włosy. Łapię w locie kotarę i odsuwam na bok. Ląduję na korytarzu. Opadam na kolano i podpieram się rękoma. Nie przewidziałam ,ze siła rozpędu będzie tak duża. Z niepokojem oglądam się na Jill i Scotta, ale śpią jak zabici. Nie poruszyli się nawet. Uśmiecham się do siebie, podnoszę się i ruszam w kierunku bliższego wyjścia.
Dom Scotta jest blisko tego miejsca, którym wchodziłam do Beneath. Muszę przejść dwa korytarze, prześlizgnąć się koło szpitala, gdzie lawiruję pomiędzy leżącymi ludźmi. Idę cicho i ostrożnie, żeby nikogo nie obudzić. Nie potrzebny mi raban. Scott usłyszy wszystko, jeśli ktoś mnie tu odkryje. Już prawie znikam za załomem. Cieszę się, że mi się udało.
- Jolie! – krzyczy ktoś za mną. Odwracam się.
Matka Robina gramoli się na nogi.
- Jolie! Poczekaj! – krzyczy.
Próbuję jej gestem pokazać, żeby była cicho, bo wszystkich pobudzi, ale jest za późno.
- Jolie, gdzie idziesz?! – drze się.
Nie wiem co mam robić. Czy uciekać czy próbować ją uciszyć. Stoją ułamek sekundy za długo. Zza załomu skały wybiegają Scott i Jill. Puszczam się pędem, ale nie skręcam do bliższego wyjścia. Biegnę do tego, którym wychodziła Jill. Jedną cechę jakimś cudem odziedziczyłam po tacie. Wystarczy, ze raz spojrzę na mapę i doskonale orientuje się w każdym terenie. Dlatego nie boję się wyprawy do Underground. Jestem mała, drobna, zawsze się gdzieś schowam, a swój dawny dom znam doskonale. Może poza czerwonym poziomem, który zaczęłam poznawać dopiero niedawno. Biegnę ile sił w nogach. Uciekam, bo muszę. Wiem, że nie będą się tego spodziewali. Wiem, że będą mnie szukali przy tym drugim wejściu. Słyszę jak nawołują mnie głośno przy drugim wyjściu. Zaraz ściągną na siebie straż. Powinni się zamknąć i dać mi zrobić to, co mam do zrobienia.
Dopadam do wyjścia. Straznik przy nim śpi. Zakrywam mu usta i delikatnie budzę. Przykładam palec do ust. Kiwa głową, że będzie cicho.
- Nie mów nikomu, że tu byłam – proszę.
Znowu kiwa głową choć widzę, że jest na wpół przytomny.
Odblokowuję właz.
- Zakmnij za mną – mówię i wychodzę.
Powiew chłodnego powietrza wypełnia moje płuca. W Underground jest zdecydowanie lepsza wentylacja. Beneath wydaje się przy nim zatęchłe. Idę ostrożnie przed siebie. Nie chce odpoczywać. Nie mam takiej potrzeby. Mijam załom, za którym skręca się do schronu i brnę przed siebie w stronę więzienia. To pierwsze miejsce, które przychodzi mi na myśl. Tam może być Robin.
Ktoś łapie mnie w pasie i zakrywa mi usta. Serce skacze mi do gardła. Tego się nie spodziewałam. To nie tak miało wyglądać! Cholera!
- Co ty tu robisz? – syczy mi do ucha.

Zamieram. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!