Czekam w napięciu na cios, ale on nie następuje. Nie
rozumiem co się dzieje. Nic mnie nie boli, a jestem pewna, ze usłyszałam
uderzenie i trzask łamanej kości. Szczeka powinna mi pulsować bólem, ale tak
nie jest. Może zwaliłabym to na morfinę, gdyby nie to, że jeszcze coś mi nie
pasuje. Jest za cicho. Tak cicho, że słyszę własny oddech i przyspieszone bicie
serca. Powoli otwieram oczy i rozglądam się. Scott stoi w połowie drogi między
drzwiami a moim łóżkiem. Stoi. Nie biegnie. Wygląda jakby go zamurowało i
patrzy się szeroko otwartymi oczyma na ścianę za moimi plecami. Odwracam się i
widzę plamę krwi tuż obok swojego prawego ucha. Aaron stoi obok i rozciera
wściekle dłoń. Krew kapie na podłogę. Jego krew.
- Masz rację… - mówi cicho.
Co?! Co się przed chwilą stało. Marszczę czoło i próbuje
poskładać wszystko co wiem do kupy. Mam wrażenie, ze to wszystko jest zbyt
zagmatwane. Jakby ktoś wysypał na podłogę trzy pudełka tysiącelementowych
puzzli i kazał mi ułożyć z nich obrazki. Nie ogarniam. Aaron i zakrwawiona
dłoń. To pasuje do śladu na ścianie, ale dlaczego trafił w ścianę. Przecież
miał łatwy dostęp do mnie. Szerokość łóżka nie jest dla niego przeszkodą. Jest
duży. Widziałam co potrafi. Nie chce mi się wierzyć, że zrobił to przypadkiem,
bo zaraz poprawiłby swój błąd. Musiał to zrobić z premedytacją, ale dlaczego?
Dlaczego ktoś może chcieć połamać sobie ręke uderzając z ogromną siłą w skalną
ścianę? Po co?
Podnoszę na niego wzrok i przyglądam mu się uważnie. Jego
twarz odzyskała dawną łagodność. Takim pamiętam go z dzieciństwa. Tak wyglądał
mój tata.
- Dlaczego? – pytam.
Patrzy na mnie jakby nie wierzył w to, co przed chwilą
usłyszał.
- Bo cię kocham. – mówi – Nie umiem cię skrzywdzić. Nie chcę
drugi raz popełnić tego samego błędu…
Scott podchodzi do mnie i siada na brzegu łóżka tak, żeby
być między mną a Aaronem. Chyba mu nie ufa. Kiwam mu z wdzięcznością głową, a
on łapie mnie za rękę i lekko ją ściska. To chyba ma mi dodać otuchy, ale tak
nie jest. Boję się co raz bardziej. Mój świat wali się po raz kolejny. Okazuje
się, że moje dzieciństwo też było kłamstwem. Moja matka kochała kogoś innego, a
mój ojciec był na tyle samolubny, albo nie wiem jaki… w każdym razie udawał, że
tego nie widzi i siłą trzymał ją przy sobie. To nie jest miłość.
Podnosze na niego wzrok. Nie odzywam się tylko czekam na
dalsze wyjaśnienia.
- Masz rację – powtarza to co już powiedział – jestem
samolubny, ale mylisz się co do moich uczuć. Kochałem ją.
Kręcę głową.
- Nie. Gdybyś ją
kochał, pozwoliłbyś jej być szczęśliwą. Pozwoliłbyś jej odejść.
Wzdycha i podnosi ręce do oczu. Widzę grymas bólu na jego
twarzy. Chyba zabolała go połamana dłoń, bo sięga nią łapie. W pierwszym
odruchu, chcę go przytulić i pocieszyć, ale powstrzymuję się po namyśle.
Uważam, że na to nie zasługuje. Uśmiecha się smutno. Podejrzewam, że zauważył,
że zatrzymałam gest w połowie drogi.
- Gdyby odeszła, mój świat by się zawalił. Nie miałbym po co
żyć…
Tego już za wiele. Pewnie, że to boli jak patrzysz na
swojego ukochanego z inną kobietą. Musi boleć. Pamiętam ukłucie zazdrości,
kiedy Jill powiedziała mi, że bez mojej wiedzy poszła porozmawiać z Robinem sam
na sam. Już wtedy czułam się niepewnie. Zamykam oczy i próbuję sobie ją
wyobrazić w jego objęciach. Przeszywa mnie fala bólu i smutku, który jest
niemal nie do zniesienia, ale mimo to jestem pewna, że wolałabym znosić ten
smutek niż oszukiwać samą siebie, że między nami wszystko jest jak dawniej. Podnoszę
wzrok na Aarona. Mam trudności z nazywaniem go tatą po tym, co zrobił.
- A tak jest lepiej? – pytam – Teraz kiedy ona nie żyje?
Kiedy ty ją zabiłeś?
Scott zrywa się na równe nogi i przypiera go do muru. Są
tego samego wzrostu, więc patrzą sobie w oczy. Scott jedną ręką unieruchamia
zdrową dłoń Aarona, drugą rękę ma zgiętą w łokciu i trzyma przedramię na jego
gardle, przyciskając go do ściany. Aaron robi się co raz bardziej czerwony na
twarzy. Biodrem opiera się o jego biodro uniemożliwiając mu ucieczkę.
- Adele! – krzyczy – Chodź tu!
Wchodzi ta sama koścista kobieta, która była tu z nim
wcześniej. Zatrzymuje się w połowie drogi kiedy widzi co się dzieje. Patrzy
pytająco na Scotta rzucając co chwilę zaniepokojone spojrzenia na mnie.
- Adele! – dyszy Scott. Chyba jest zły. – On zabił Abby. To
on. Nie wrobili go.
Adele cofa się o krok i ściąga brwi.
- Jesteś pewien? – patrzy uważnie na Scotta, a ten kiwa
głową.
- Ona tak powiedziała – pokazuje na mnie.
Nie wiem czy mam się bać i uciekać czy siedzieć i czekać,
ale nie mam władzy w nogach, więc nie mam wyboru. Adele podchodzi do mnie powoli
i siada obok mnie na łóżku. Bierze mnie za rękę i ściska ją delikatnie.
- Wiesz… - jej głos jest łagodny. – Twoja mama i ja byłyśmy
przyjaciółkami w szkole. Potem poszłyśmy razem pracować, ale ja popełniłam
przestępstwo. Za bardzo zbliżyłam się do kolegi z pracy i zaczęli mnie ścigać.
Abby mnie odwiedzała. Wiem o niej wszystko – ścisza głos do szeptu – Wiem, ze
kochała Jacka, a nie Aarona…
Kiwam głową i czuję jak łzy zaczynają mi lecieć po
policzkach.
- Do tej pory nie rozumiałam dlaczego nie odeszła z Jackiem,
ale może zaraz ty mi to wyjaśnisz? – pociera kciukiem mój policzek rozmazując
mokry ślad pozostawiony przez łzy.
Wzdycham i opowiadam jej o ostatnim wieczorze życia Abby.
Nie wiem dlaczego, ale mówienie o tym sprawia, że czuję się lepiej, jakbym
odsuwała od siebie te wspomnienia. Adele co jakiś czas przytakuje.
- On nie chciał jej zabić – mówię – To był wypadek.
Nie wiem dlaczego te słowa opuszczają moje usta, ale tak
jest. Winię go za śmierć Abby ale nie potrafię go potępić.
- Jolie, to nie ma znaczenia. – tłumaczy Adele – Okłamał
nas. Powiedział, że został niesłusznie posądzony o zabicie kogoś, a to nie
prawda.
Kiwam głową. Adele wstaje z mojego łóżka i podchodzi do
Scotta. Łapie go za rękę, którą wbija Aaronowi w krtań. Twarz Scotta łagodnieje
i opuszcza rękę. Aaron szybko łapie powietrze. Chyba Scott go trochę poddusił.
- Musisz odejść – Adele patrzy Aaronowi prosto w oczy.
- Jak to odejść? – pyta załamując ręce. – Gdzie?
Adele wzrusza ramionami.
- Nie wiem, nie obchodzi mnie to.
- Jestem ranny – zaczyna Aaron, ale ona odwraca się na
pięcie i idzie w kierunku drzwi.
Nie, to nie może się tak skończyć. Nie podoba mi się to.
Skupiam całą siłę woli na swoich nogach. Czuję w nich lekkie mrowienie. Wraca
mi władza nad nimi. Opuszczam nogi na ziemię i powoli próbuję się podnieść.
Opieram się mocno na rękach. Lewy bark pali mnie z bólu. Patrze na niego. Na
opatrunku pojawia się co raz większa plama krwi. Chyba nie powinnam jeszcze jej
obciążać. Opieram stopy na ziemi i próbuję czy dam radę się na nich utrzymać.
Wydaje mi się, że tak, więc wstaję. Ostrożnie przenoszę ciężar ciała na nogi.
Trzymam się łóżka prawą ręką, lewa zwisa mi bezwładnie wzdłuż ciała. Nie chcę
jej dodatkowo nadwyrężać. I tak przegięłam.
- Jolie! – krzyczy Aaron i próbuje się wyrwać z uścisku
Scotta, żeby do mnie podbiec.
Wszyscy się na mnie patrzą, a ja noga za nogą wlokę się w
ich stronę. Podchodzę do Aarona i kładę mu rękę na ramieniu.
- Nie wyrzucajcie go – proszę. – Dajcie mu szansę.
Adele patrzy na mnie zdziwiona.
- Zabił twoją matkę! – krzyczy
Kiwam głową.
- Wiem. – serce ściska mi się z żalu, a wielka gula
podchodzi mi do gardła utrudniając mówienie. – Ale Abby by nie chciała, żebyśmy
go za to karali.
Adele podchodzi do mnie i kładzie mi dłoń na twarzy. Pociera
kciukiem mój policzek.
- Chociaż nie jesteś do niej podobna – ukradkiem zerka ponad
moim ramieniem. Nie wiem czy na Aarona czy na Scotta – Widzę w tobie Abby. Masz
jej serce.
Zaczynam płakać. To największy komplement, jaki mogła mi
powiedzieć.
- Dziękuję…
- Aaron, twoja córka uratowała cię – mówi. jej głos lekko
drży. – Ona i Abby. Robię to tylko dla nich i lepiej zrób wszystko, żeby mi
udowodnić, że dobrze zrobiłam!
- Co? – pyta.
- Pomóż nam przygotować i przeprowadzić rewolucję. Chcemy
wrócić do Underground, przecież wiesz.
Otwieram szeroko usta. Rewolucja? Tutaj? Więc mamy szansę na
sprzymierzenie się z rebeliantami z Underground. Może uda nam się uratować
Robina, może zdążymy…
- Pospieszcie się. Na górze rewolucja już się zaczęła!
- Co?! – Scott łapie mnie za ramiona. Krzywię się i prawie
mdleję z bólu. Cofa się i podnosi ręce do góry.
- Przepraszam, zapomniałem.
Jest mi słabo, ale macham, żeby się nie przejmował. Nie
dobrze, kolana odmawiają współpracy. Opadam na ziemię. Scott klęka przy mnie i
z łatwością podnosi mnie do góry i sadza z powrotem na łóżku.
- Lepiej się nie ruszaj. – mówi i odkleja delikatnie opatrunek
z mojego barku.
Odwraca się do Adele, która nie wiem skąd wzięła nowy
opatrunek i właśnie mu go podaje.
- Zaciśnij zęby – mówi i zanim zdążę zareagować polewa mi
ranę jakimś płynem. Krew cieknie na pościel a ja przeczę z bólu. To chyba
jakieś odkażające coś, ale okropnie boli. Scott siedzi obok mnie trzyma mnie za
rękę. To mi pomaga. Nie wiem dlaczego, ale mu ufam. Chyba jako jedynemu w tym
pokoju. Aaron przygląda się wszystkiemu z bezpiecznej odległości. Widzę jak
reaguje na mój ból wykrzywiając twarz i odwracając wzrok. Scott delikatnie
osusza moje ramię i przykleja nowy opatrunek. Z przodu i z tyłu. Patrzę na
niego pytająco.
- Przeszła na wylot – mówi. – Zostanie ci tylko niewielka
blizna.
Próbuję się uśmiechnąć, ale bark nadal mnie piecze i raczej
mi to nie wychodzi.
- Co mówiłaś o rewolucji? – pyta. Widzę, że nie może
wytrzymać. Czuję na sobie wzrok trzech osób.
Nie zdążam z odpowiedzią. Do pokoju wpada zdyszany
mężczyzna.
- Adele, mamy kolejnego uciekiniera z Underground! –
krzyczy.
- Kto? – pytam szybko.
- Dziewczyna. – odpowiada.
- Weszła starym wejściem, tam ją znaleźliśmy. Jest w niezłym stanie…
Jill? Czyżby? Nie powinnam sobie robić nadziei, ale nie mogę
przestać o niej myśleć. Niespokojnie wiercę się na łóżku.
- Dawajcie ją tutaj! – rozkazuje Adele.
Mężczyzna znika. Adele patrzy na mnie przez chwilę.
- Co z tą rewolucją? To dlatego uciekałaś?
Nie. Taka jest prawda. Dokładnie było tak. Uciekałam bo mój
podopieczny przespał się z moją byłą przyjaciółką. Uciekałam, bo ona go do tego
podstępem skłoniła. Uciekałam, bo nie mam tak dobrej przyjaciółki jaką była dla
ciebie Abby. Jelena mnie zdradziła. Chce się mnie pozbyć, bo uważa, że ją
oszukałam, ale to nie moja wina, że Robin i Ian się we mnie zakochali. Udało
jej się doprowadzić do tego, że musiałam uciekać przez ukochanym własnej mamy,
przed kimś, kto obiecał jej ,ze będzie mnie chronił, a kazał do mnie strzelać.
Jeśli wierzyć w to, co mówił Scott, niewiele mu zabrakło, żeby mnie zabił. To
wszystko powinnam jej powiedzieć, ale nie wiem dlaczego, wydaje mi się, że to
zły pomysł.
- Tak – kłamię, choć tego nienawidzę.
Wraca mężczyzna, który przed chwilą tu był. Nie widzę kogo
przyprowadził, bo zasłania mi ją tato. Serce bije mi mocniej. Mam nadzieję, że
to…
- Jill! – krzyczę, kiedy tato przesuwa się odrobinę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!