Serce łomocze mi w piersi tak mocno, ze zaczynam się bać,
żeby z niej nie wyskoczyło. Ciągle wstrzymuję oddech. Ręce mi się trzęsą.
Zatkało mnie kompletnie. Nie wiem co mam mu powiedzieć. Wiem, co chcę
powiedzieć, ale nie wiem czy powinnam, bo przecież zaraz będę musiała to
wszystko zakończyć. Nie wiem czy dawać mu nadzieję i pokazywać, że chcę dokładnie
tego samego czy zgasić jego zapał już w tym momencie. Patrzę na niego. Zastygł
w bezruchu. Nie oddycha, bo czeka w napięciu na to co powiem. Na jego twarzy
maluje się mieszanina nadziei i strachu. Boi się, że mu odmówię, ale ma
nadzieję, że jednak nie. Walczę ze sobą, nie chcę tego robić, ale nie potrafię
inaczej. Ściskam jego ramię.
Ściąga brwi jakby nie rozumiał, a potem nagle jego twarz się
zmienia. Nigdy go takim nie widziałam. Pochyla się w moją stronę. Wiem co za
chwilę nastąpi…
Nie mogłam inaczej, nie mogłam odmówić mu tych kilku dni
radości. Nie mogłam ich odmówić sobie… Nie potrafiłabym patrzyć po raz kolejny
na to jak odchodzi załamany. Nie umiem mu tego zrobić, nie umiem go okłamać,
choć wiem, ze powinnam, bo być może to sprawi, ze jeszcze gorzej zniesie moje
odejście. Nie, nie robię tego dla niego. Robię to dla siebie. Jestem samolubna
i nie wiem czy dobrze się z tym czuję. Dzięki temu nie będę go widzieć kiedy
zrozumie, że nigdy nie będziemy razem, nie będę musiała oglądać jego łez.
Dzięki temu będę go pamiętała jako szczęśliwego.
Przestaję o tym myśleć. Nie mogę się skupiać na negatywach. Muszę
się skupić na tu i teraz, a teraz jestem z nim i właśnie przed chwila
uścisnęłam jego lewe ramię.
Patrzę mu w oczy. Już wiem, że będzie mi brakowało jego
spojrzenia, będę tęskniła za żarem, który jestem w stanie zobaczyć w lodowym
błękicie. Jest rozluźniony, uśmiechnięty, szczęśliwy... Przynajmniej przez
chwilę…
- Kocham cię – szepcze i całuje mnie tak delikatnie, że
ledwo to czuję.
Moje serce chyba na chwilę staje. Nie wiem jakim cudem ta
zewnętrzna siła, która mnie trzymała, nagle odpuszcza. Te dwa słowa mają
magiczną moc. Jestem wolna, czuję to. Mogę wszystko. Zarzucam mu ręce na szyję.
Jest zaskoczony i przez chwilę nie reaguje. Przyciskam usta do jego szyi i
rozkoszuję się miękkością i gorącem jego skóry. Oddycham jego zapachem. Jest mi
nieziemsko dobrze. Jego ręce zamykają mnie w ciasnej przestrzeni, jego usta
muskają moją szyję, szczękę i policzek, żeby w końcu odnaleźć drogę do ust.
Całuje mnie jak nigdy wcześniej, głębiej, bardziej namiętnie i zachłannie.
Zamykam oczy i jestem cała jego. Zatracam się w uczuciach. Nic dookoła nas nie
istnieje. Liczymy się tylko my. My i ta chwila. Dobrze mi w tym świecie
złożonym tylko z dwóch ciał.
Dochodzę do wniosku, że podjęłam właściwą decyzję. Jeśli
jeszcze chwilę temu miałam wątpliwości, to teraz już nie mam. Czuję, że jestem
dokładnie tam, gdzie powinnam i że jest dokładnie tak, jak powinno być. Uważam,
że zasługujemy na szczęście, nawet jeśli ma trwać tylko kilka dni. Cieszę
się, że mogę zaznać go chociaż przez ten krótki czas…
Robin odsuwa się odsuwa mnie na odległość ramienia i
przygląda mi się przekrzywiając głowę na bok.
- Jolie, co jest? – pyta marszcząc brwi.
Nie rozumiem pytania. Nie mam pojęcia o co chodzi. Kręcę
głową i patrzę na niego pytająco.
- Czuję, że coś się z tobą dzieje… - łapie moją dłoń i
całuje po kolei każdy palec. – Powiedz mi, proszę, nie ukrywaj tego przede mną,
Jolie…
Kręcę głową. Nie mogę mu powiedzieć, że to wszystko skończy
się za chwilę. Bo wiem, że czas, który jest nam dany minie o wiele za szybko.
Nie mogę teraz zgasić jego radości, nie mogę go obarczać czymś, co sama
zrobiłam, na co się zgodziłam. Walczę ze łzami i udaje mi się je powstrzymać.
Całuję go w nadziei, że dzięki temu zapomni o co pytał, ale on odpycha mnie i
wzdycha ciężko.
- Znam cię trochę i widzę, kiedy coś jest nie tak. – szepcze
– Powiedz mi, proszę.
Nie, nie nie! Nie powiem, bo nie mogę, bo nie powinnam, bo
to by znowu byłą samolubność. Obarczanie jego swoimi błędami i problemami.
Próbuję sobie wmówić, że to nie jest jego problem, ale za dobrze wiem, że jest.
Klątwa dotyczy tak samo nas obojga i on też powinien o niej wiedzieć. Powiem
mu. Kiedy indziej… Kiedyś…
Uśmiecham się niepewnie. Mam nadzieję, że to sprowadzi go na
inny tok rozumowania. Nie chcę, żeby drążył.
- Masz wątpliwości? – słyszę napięcie w jego głosie.
Co?! Nie! W życiu!
- Nie!- kręcę głową.
- Na pewno? – ściąga brwi i znowu widzę charakterystyczne V,
które pojawia się tylko, kiedy jest naprawdę zdenerwowany.
Zmieniam pozycję. Siadam okrakiem na jego kolanach, jak
kiedyś, kiedy pierwszy raz mnie całował. Kładę mu dłonie na ramionach i powoli
przesuwam w stronę szyi i do góry, aż moje palce wskazujące zatrzymują się tuż
za jego uszami. Przyciągam go do siebie i opieram czoło o jego czoło. Patrzę mu
w oczy.
- Robin… - chrypię. Jestem zdenerwowana, bo nie wiem co
dokładnie chcę powiedzieć. Wiem doskonale co czuję, ale nie wiem ile mu powinna
mówić. Nie wiem ile zniesie. Nie wiem co będzie przegięciem w obliczu tego, że
za trzy dni go zostawię i odejdę, żeby spędzić resztę życia z Ianem.
Przełykam ślinę i na chwilę przymykam powieki.
-Od kiedy nas rozdzielili myślałam tylko o tobie. – wzdycham
– Dlatego po ciebie poszłam, bo nie mogłam znieść myśli, że będzie choć jeden
dzień, kiedy nie będziesz przy mnie. – urywam i biorę głęboki wdech.
Robin się nie odzywa. Otwieram oczy i patrzę na niego.
- Kocham cię – mówię tak cicho, że ledwo sama to słyszę. Nie
wiem co tłumi mój głos, czy zdenerwowanie czy szum wodospadu wciąż słyszalny
mimo znacznej odległości.
Robin odsuwa się ode mnie odrobinę i przesuwa palcem po
moich ustach. Kąciki jego ust drgają w uśmiechu.
- Co powiedziałaś? -
pyta niskim głosem.
Czuję, ze się czerwienię, choć nie wiem dlaczego. Nie
odpowiadam, tylko odwracam głowę. Robin łapie mnie za podbródek i zmusza do
spojrzenia na siebie.
- Powtórz to, proszę… - jego wzrok jest gorętszy niż kiedykolwiek
wcześniej.
Przyglądam mu się przez chwilę i widzę, że nie odpuści.
- Kocham cię, Robin – mówię w końcu – Kocham…
To jest tak oczywista prawda, że wypowiadanie tych słów
wydaje się bez sensu, ale najwyraźniej zmienia jego postrzeganie świata, bo przyciska
usta do mojego ucha i szepcze to, czego ciągle się boję, zapewnia mnie o tym,
że beze mnie nie potrafiłby żyć, że kiedy mnie straci, jego życie nie będzie
miało sensu.
- Teraz zostało nam tylko jedno do zrobienia! – krzyczy,
zsuwa mnie z kolan i wstaje. Łapie mnie za rękę i ciągnie przez pełna ludzi
jaskinię. Przebiegamy obok wodospadu, a on drze się na całe gardło.
- Ona mnie kocha! Zostanie moja żoną! Aaaaa!
Ludzie patrzą się na nas jak na wariatów, ale on nie zwraca
na to uwagi, więc ja robię to samo. Śmieję się i biegnę za nim, choć nie wiem
gdzie właściwie się wybieramy. To nie jest kierunek do domu Scotta. Robin
zatrzymuje się przed ciemnoszarą, poplamioną kotarą, obejmuje mnie i przyciąga
do siebie. Całuje mnie w czoło. Mokry ślad jego ust zostaje na moim czole.
- Kiedy zostawiłem cię pod wodospadem Scott i Blake
wyjaśnili mi parę rzeczy… - zaczyna – Tę lokalizację podał mi Scott. – puszcza
mnie przodem.
Wchodzę do jasnego pomieszczenia ze świecami. Jest gorąco.
Przede mną stoi mężczyzna w ciemnym uniformie, trochę podobnym do tego, który
nosi się w Underground, tylko kolor jest mi nieznany.
- Czym mogę służyć ? - pyta mężczyzna. Patrzy na nas i
uśmiecha się. – Chyba wiem…
Usta Robina rozciągają się szeroko. Przyciąga mnie do
siebie. Nic nie rozumiem. Patrzę na niego pytająco, ale on nic nie mówi, tylko
patrzy na mnie pełnym uwielbienia wzrokiem. Kręcę głową i przenoszę wzrok na
mężczyznę przede mną, ale nic nie mogę odczytać z jego twarzy.
- Kto to jest? – pytam Robina.
Nie odpowiada tylko patrzy na mężczyznę.
- Jestem Tomas -
uśmiecha się tamten. – jestem tutejszym
pastorem.
Serce łomocze mi w piersi. Boje się. Nie! Tego nie było w
planie, on nie chce tego zrobić! Nie mogę się na to zgodzić. Wbijam paznokcie w
ramię Robina.
- Co ty robisz? – pytam.
- Zgodziłaś się zostać moją żoną. – mówi – więc zaraz nia
zostaniesz.
Kręcę głową. Skąd ten pomysł. To nie miało być tak. To
zawsze trochę trwa. Nie tak nagle. Nie mogę… Nie teraz, nie przy klątwie, która
na mnie ciąży. Jak mam być jego żoną jednocześnie żyjąc z innym? TO nie
możliwe!
Robin ściąga brwi. Czuję co się święci. Znowu zaczyna się
denerwować.
- Zgodzisz się? – pyta. Stara się to ukrywać, ale widzę, że
jest niepewny siebie i nie wie co ma zrobić. Podejrzewam, ze nikt inny by tego
nie zauważył. Ja poznaję to po jego głosie. Słyszę w nim taki ból i zawód, że
nie mogę tego znieść. Znowu walczę sama ze sobą. Muszę mu odpowiedzieć, ale nie
umiem wydusić z siebie słowa. Nie powstrzymuje mnie chemia tylko wielka gula w
gardle. Robin próbuje się uśmiechnąć, ale nie wychodzi mu. Jego twarz jest
napięta do granic możliwości i jego ruchy są sztuczne, wymuszone. Delikatnie
bierze moje dłonie i kładzie je sobie na ramionach. Czuję, że jego ręce lekko
drżą. Wiem, że chce, żebym znowu zastosowała technikę Blake’a i uścisnęła jego lewe ramię jeśli chcę, żeby
pastor związał nas ze sobą, albo prawe jeśli tego nie chcę. Marszczę brwi i
zastanawiam się czy mogę mu odebrać nadzieję zaraz po tym, jak mu ją dałam.
Mogę? Czy nie mogę? Zwalę cały ten ciężar na niego czy będę się zmagać z
przyrzeczeniem złożonym Robinowi, żyjąc z Ianem? Czy znów będę samolubna czy
tym razem się powstrzymam? Tym razem samolubnością byłoby odmówienie mu, a
odwagą zgodzenie się na jego prośbę. Patrzę w błękitne oczy i już wiem, że mam
tylko jedno wyjście…
Obejmuję go mocno w pasie i przytulam policzek do jego
piersi. Przyklejam się do jego mokrej skóry. Spocił się, bo u pastora jest
gorąco. Nie przeszkadza mi to. Oddycham jego zapachem. Pochyla się i całuje
mnie w czoło.
- Co jest, Jolie? -
pyta cicho.
Nie wiem jak mam mu to wytłumaczyć. Musze wymyślić jakiś
pretekst. Podnoszę wzrok.
- Nie tak… - mówię.
Patrzy na mnie pytająco.
- Nie chcę tego robić w pośpiechu. Kilka dni nas nie zbawi…
- ściska mnie w dołku, bo jest to oczywiste kłamstwo. Kłamstwo o którym on nie
wie, bo nie może wiedzieć, bo skąd i jak…
Robin odsuwa mnie na odległość ramienia i patrzy mi w oczy.
- Czego ty chcesz, Jolie? – marszczy brwi. Znowu sprowadza
wszystko do mnie i zapomina o sobie, ale tym razem dokładnie o to mi chodzi,
więc się nie czepiam.
Wzdycham i próbuję wymyślić coś mądrego.
- Chcę, żeby byli z nami nasi przyjaciele. – ściskam jego
dłoń. – Chcę mojego tatę i twoją mamę.
- Mojej mamy już nie zaprosimy – mówi cicho – Zmarła dziś
rano. Nie zdążyłem nawet wrócić.
Ściskam go za ramię, żeby mu pokazać, że mi przykro, ale
tylko wzrusza ramionami. Spodziewałam się, że urnoi choć jedną łzę, ale on
wygląda jakby go to nie obchodziło.
- Skąd wiesz? – marszczę czoło.
- Adele powiedziała Scottowi, a on mi, kiedy wróciłem znad
wodospadu bez ciebie – ciągle słyszę żal w jego głosie, kiedy to wspomina.
- Przykro mi… - ściskam jego dłoń.
Macha ręką
- Przestań, nic się nie stało. Taka kolej rzeczy… -uśmiecha
się. Nie jest to wymuszony uśmiech, jest w stu procentach naturalny. Nie
rozumiem. Czy on nie ma serca?
Zapada niezręczna cisza. Czuję presję, żeby ją przerwać, bo
nie mogę jej znieść.
- Przepraszam… - szepczę cicho. – przepraszam za to przy
wodospadzie…
- Nie masz za co. Powinienem lepiej cię znać i wiedzieć, że
coś jest nie tak… - urywa – Ale wróćmy do rzeczy. Chcesz wielkiego hucznego
ślubu?
Wybucham śmiechem.
- Tu? – pytam ironicznie – Raczej nie… - śmieję się – Ale
chcę, żeby byli przy mnie Jill i Scott i Blake i mój tato. Zależy mi na tym. –
łapię go za rękę – Chcę, żeby byli częścią tego.
- Myślałem, że jesteś zła na ojca… - zaczyna.
Kiwam głową.
- Jestem. Ale on dalej jest moim ojcem. Nie potrafię z dnia
na dzień zacząć udawać, że nic dla mnie
nie znaczy. Wychował mnie…
Przyglądam i się chwilę, a potem obejmuje mnie mocno
- Dobrze – uśmiecha się i całuje mnie w czubek głowy. –
Przyjdziemy jutro.
Chce wymyślić coś, żeby mu powiedzieć, że musimy poczekać
jeszcze dłużej, ale pastor mnie wyręcza.
- Jutro nie da rady – mówi. – Mam dużo roboty. Nie zdążę
- To pojutrze – Robin marszczy brwi.
- W środę mam pierwszy wolny termin. – mówi pastor, a moje
serce przyspiesza. Środa to newralgiczny punkt.
- O której? – pytam. Staram się nie dać po sobie poznać, że
coś (a właściwie to wszystko) jest nie tak…
- Przed południem, koło 11? – Tomas ściąga brwi.
- Dobrze. – uśmiecha się Robin
Oboje kiwamy głowami. Obejmuję go w pasie, a on kładzie mi
rękę na ramieniu i przyciąga mnie do siebie. Wychodzimy na korytarz.
- Zadowolona? – pyta.
Kiwam głową, wspinam się na palce i całuję go mocno.
Oba?
OdpowiedzUsuńHmmm... i co wtedy? I tak i nie? :)
OdpowiedzUsuńzapewne: nie ;)
OdpowiedzUsuńwedług mnie nie
OdpowiedzUsuńnie :]
OdpowiedzUsuń