Budzą mnie jego dłonie prześlizgujące się po moich plecach i
jego gorący oddech na mojej szyi. Czuję jego pragnienie, jego tęsknotę w każdym
dotyku, jakby nie mógł się ode mnie oderwać, jakby nie mógł wytrzymać kolejnych
kilku minut bez dotykania mnie. Otwieram powoli oczy, podnoszę głowę i zatapiam
się w cieple lodowego błękitu.
- Obudziłem cię? – pyta lekko zaniepokojony.
- Mhmmmm.
- Jesteś zła?
- Mmmmm.
Uśmiecha się szeroko.
- Odezwiesz się dziś czy będziesz się porozumiewać tym
kodem?
- Mmmmm. – całuję go lekko.
- Skoro tak… - Obraca mnie na plecy i przesuwa się nade mnie.
Moja koszula jest do połowy rozpięta od wczoraj. Jego usta prześlizgują się po
każdym centymetrze mojego odsłoniętego ciała.
- Ach… - nie mogę powstrzymać westchnienia.
Czuję jak jego usta rozciągają się w uśmiechu tuż przy mojej
szyi. Jego ręka wędruje od mojego biodra w górę po moich żebrach na końcu
wplata palce w moje włosy. Po chwili to tamo robi z drugą ręką. Rozgrzewa mnie.
Opiera się na łokciach, jego twarz jest tuż nad moją, uśmiecha się
najpiękniejszym ze swoich uśmiechów, a moje serce znowu się topi i znowu
zapominam gdzie jestem, zapominam, że jest już dzień i jest jasno, bo zapaliły
się wszystkie światła i pewnie Scott i reszta niedługo wstaną… Wplatam palce w
jego włosy i przyciągam go do siebie. Nic więcej nie jest mi potrzebne, tylko
on. Nasze usta łączą się, nasze ciała stapiają się w jedno. Wiem, ze za chwilę
znowu poczuję to cudowne zmęczenie, które pojawia się chwilę po… Zapominam o
wszystkim poza tym co naprawdę się liczy, jesteśmy tylko my. Odpływam…
- Dobra dzieciaki, dość tego, wstawać – głos Blake’a
przywraca mnie do rzeczywistości.
Serce jeszcze bije mi szybciej. Moje ciało jest rozgrzane, a
oddech przyspieszony, a do twarzy mam przyklejony uśmiech, którego nie mogę
zdjąć. Jestem szczęśliwa, mimo, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy
tu bezpieczni.
Robin wstaje i ubiera się, a potem pomaga mi się podnieść i
zapina mi koszulę aż pod szyję. Rozpinam górny guzik, ale on ponownie go
zapina.
- Jesteś moja – szepcze mi do ucha. – Tylko ja mogę to
oglądać…
Kręcę głową, bo przecież Blake widział mnie prawie nagą nad
wodospadem, a Ian kiedyś oglądał mnie w piżamie, która odsłaniała znacznie
więcej. Upieram się i zostawiam ostatni guzik rozpięty.
- Reszta jest twoja. – mówię cicho i kładę mu dłoń na
piersi.
- Musimy cos ustalić – Robin odwraca się do pozostałych.
- Tak, zacznijmy od tego, że będziemy się kochać tylko po
ciemku – na twarzy Blake’a pojawia się zawadiacki uśmiech – Nie koniecznie
wszyscy chcą was oglądać…
Czerwienię się i wtulam twarz w plecy Robina. Chcę się za
nim schować. Nie chcę, żeby mnie ktokolwiek widział. Powinnam o tym pomyśleć.
Jill wybucha śmiechem.
- Tak jakbyś ty się kimkolwiek przejmował – klepie Blake’a w
ramię. – Nie wiem ile wczoraj dziewczyn przerobiłeś, bo po trzeciej przestałam
liczyć.
Wyglądam nieśmiało zza pleców Robina i zauważam, że
blondynka zniknęła. Blake wzrusza ramionami.
- Ja ich do niczego nie zmuszam. – uśmiecha się szeroko.
Naprawdę doskonale rozumiem dlaczego dziewczyny dają się mu podejść. Ma
zabójczy uśmiech.
Czuję, że Robin lekko się śmieje, bo jego mięśnie drżą.
- Jasne, Blake, weźmiemy twoją uwagę do serca. – mówi
wesoło, a potem jego głos staje się poważny – Jolie w końcu powiedziała mi
dlaczego Ian nas wypuścił…
Wszyscy patrzą na mnie. Znowu chowam się za plecami Robina i
zaciskam powieki.
- Musimy obmyślić strategię, bo Beneath nie jest bezpieczne.
Zapada cisza. Wychylam się zza pleców Robina. Wiem, że musze
się włączyć w dyskusję. Staję przed nim i przyklejam się do niego plecami.
Czuję jego oddech na karku, jego ręce oplatają mnie w pasie. Dzięki temu czuję się bezpieczna.
Rozglądam się po nich. Blake stoi niedbale oparty o przeciwległą ścianę z
założonymi rękoma. On wie co powiem, więc nie jest specjalnie zainteresowany.
Jill marszczy czoło, a Scott zatrzymał się w połowie jakiegoś gestu i wygląda
idiotycznie.
- Obiecałam Ianowi, że jeśli was wypuści, to w środę wrócę
do niego zostawiając was tutaj.
- Co?! – Jill nie wytrzymuje – Zwariowałaś? Przecież tego
nie chcesz…
- To była jedyna opcja – wzdycham - Groził, że inaczej was
wszystkich zabije…
- I co? Pójdziesz do niego? – pyta.
- Nie – Robin odpowiada za mnie. – Nigdzie nie pójdzie.
- Nie pójdzie? To co z nami? – Jill krzyżuje ręce na piersi.
- Tu nie jest bezpiecznie… - zaczynam – Musimy uciekać.
- Ale ja nie chcę! – krzyczy Jill – Tu mi dobrze! Dlaczego
przez to, że ty coś komuś obiecałaś, ja mam teraz uciekać?!
Chcę się cofnąć o krok, ale jestem już oparta plecami o
pierś Robina. Czuję, że jego ręce mocniej zaciskają się na mojej talii. Scott
kręci głową, kładzie jej dłoń na ramieniu i coś szepcze. Jej twarz łagodnieje.
- Uratowałaś nas w ten sposób – mówi cicho Scott – Na pewno
uratowałaś mnie. Nie miałem wiele czasu, wykrwawiłbym się na śmierć.
Podchodzi do mnie i wyciąga do mnie rękę. Ściskam jego dłoń.
- Dziękuję. – wzdycha i spogląda ponad moim ramieniem na
Robina – Domyślam się ile cię to musiało kosztować.
Kiwam głową.
- Jesteśmy w tym razem, czy tego chcemy czy nie – mówi
głośniej.
Jill kiwa głową. Chyba już się nie gniewa, bo jej usta
szepczą nieme „przepraszam”.
- Do rzeczy! – warczy Blake. – Jest jak jest, ale tu nie
jest bezpiecznie. W Underground też nie. Jedyna opcja to wyjście na
powierzchnię.
- A co z innymi Underground?
- pyta Jill. – Przecież byliśmy chyba połączeni.
- Usiądźmy, to będzie dłuższa rozmowa. – wzdycha Robin.
Siadam po turecku na naszym posłaniu, on siada za mną. Nogi
wyciąga po obu stronach mojego ciała. Bierze poduszkę i układa ją sobie za
plecami. Opiera się o ścianę i łapie mnie za biodra przyciągając mnie mocniej
do siebie. Odgarnia moje włosy z szyi i całuje mnie lekko, a potem kładzie mi
ręce na kolanach. Przykrywam je swoimi dłońmi i opieram głowę na jego barku.
Pozostali przyciągają swoje posłania bliżej nas, żebyśmy nie
musieli do siebie krzyczeć.
- Pozostałe Underground są opustoszałe od jakiegoś czasu. –
zaczyna Robin. – Jestem prawie pewien, że wrócili na powierzchnię.
- Co?! – Blake marszczy czoło.- Jak to?
- Od dłuższego czasu nie było z nimi kontaktu. Podejrzewam,
że Jack dostał informacje, że wychodzą na powierzchnie, bo już jest to
bezpieczne, ale z jakichś powodów ją zataił przed nami. Nie wiem z jakich.
- Chcesz mi powiedzieć, że możemy bezpiecznie wrócić na
górę?
Robin kiwa głową.
- Dlaczego nie zrobiłeś tego, kiedy musieliśmy uciekać po
rewolucji? – pytam cicho i odwracam się, żeby spojrzeć w jego błękitne oczy. –
Dlaczego wtedy nie powiedziałeś tego co teraz?
- Nie skojarzyłem faktów. – wzdycha – Gdybym wtedy pomyślał
o tym, nie tkwilibyśmy w tym bagnie, przepraszam…
Nie jestem na niego zła. Nie wiem czemu, ale nie jestem.
Jest tylko człowiekiem i ma prawo do błędów jak każdy. Muszę o tym zapomnieć i
musimy sobie radzić.
- Mamy jeszcze jakieś przesłanki, żeby sądzić, że można tam
iść? – pyta Scott. Chyba jako jedyny jest sceptyczny.
- Tak – Blake pochyla się do przodu – Skażenie musiało już
dawno ustąpić.
- A ty niby skąd to wiesz? – zaczyna ironicznie Scott
- Bo się tym zajmowałem. – odwarkuje Blake – Byłem fizykiem
jądrowym. Zajmowałem się bombami atomowymi. To była moja praca, żeby wiedzieć
kiedy nie wolno dotykać, a kiedy jest już bezpiecznie.
- Nie wiem czy twoje słowo wystarczy – Scott jest nadal
sceptyczny – Wybacz, stary, ale wiemy o tobie tyle ile sam nam powiedziałeś…
Marszczę czoło. Nie mamy powodów, żeby nie ufać Blake’owi,
ale rozumiem Scotta. Całe życie uczono
go, że nikomu z Underground nie wolno ufać, a ocalałym to już w ogóle.
Wstaję, bo coś sobie przypominam. Robin patrzy na mnie
zdziwiony i też się podnosi, ale gestem pokazuję mu, żeby usiadł z powrotem.
Biorę swój plecak i wracam na miejsce. Otwieram go i wyciągam notatki mojej
mamy, które zabrałam z jej sejfu. Zaczynam je przeglądać. Z początku są to
notatki z pracy dotyczące kolejnych serii mieszkańców Underground. Znajduję
informacje o sobie i odkładam je na bok. Rzucam tylko na nie okiem i widzę, że
mama rozpisała dokładnie jak mnie stworzyła. Widzę tam nawet porównanie mnie do
ideału stworzonego przez Robina. Różnimy się prawie wszystkim poza kolorem
włosów i drobną posturą. Nawet kształt twarzy mamy inny. Uśmiecham się do
siebie i podaję tę kartkę Robinowi.
- Pogadamy o tym później – szepczę, a on całuje mnie w
policzek.
Przeglądam kartki jeszcze przez chwilę, aż znajduję to czego
szukałam. Wiem, że mama miała dostęp do danych Jacka. Musiała mieć, bo przecież
bywała u niego. Byli ze sobą mimo, że nie powinni, bo ona miała męża. Sama
pamiętam jak wychodziła z domu zostawiając mnie samą i mówiła, że musi coś
załatwić na poziomie czerwonych. Kiedyś zniknęła na dwa dni i wróciła bardzo
wymęczona i wychudzona, ale szybko doszła do siebie. Nigdy nie powiedziała
nikomu co się wtedy stało.
- Mam! – krzyczę triumfalnie i puszczam w obieg kartkę,
którą trzymam w reku. Robin patrzył mi przez ramię więc jemu nie musze nic
pokazywać, bo już wie, że są tam zapisane odczyty naszych urządzeń do badania
skażenia. Podaję kartkę Blake’owi, a on uśmiecha się i przekazuje ją dalej.
- A nie mówiłem? – zakłada ręce na piersi.
Wszystko jest
datowane sześć lat wstecz. Już wtedy było całkowicie bezpiecznie, co oznaczało,
że mogłam się urodzić w normalnej rodzinie i znać słońce praktycznie od samego
początku. Wzdycham. Nie wiem czemu Jack fałszował wyniki badań. Pamiętam, że
te, które zostały opublikowane jakoś z rok temu wskazywały na jeszcze wciąż
duże zanieczyszczenie.
- To pewne? – pyta Scott.
Blake uśmiecha się i kiwa głową.
- Tak – mówię – Moja mama wydostała to jakoś od Jacka. To są
prawdziwe dane. Te, które Jack nam podawał są sfałszowane.
- Dlaczego to robił? – Scott marszczy brwi – To bez sensu
mieszkać pod ziemią kiedy można wyjść na wierzch…
Robin wzdycha przeciągle.
- Jack ma poważny problem z władzą. – wzdycha – Nie umie bez
niej żyć. Nigdy nie umiał…
- I co z tego?
- To, że w ten sposób łatwiej kontrolować ludzi i mieć
władzę, nie? – jego głos robi się nerwowy – Dzięki temu miał swój kawałek
ziemi, na którym był królem. Na małej powierzchni ludzie są znacznie łatwiejsi
do opanowania.
- Taaaa – zaczyna Blake, ale Scott gasi go spojrzeniem.
- To znaczy, że od co najmniej sześciu lat niepotrzebnie
żyjemy pod ziemią?! – jest wściekły, słyszę to.
- Najwyraźniej – Robin wzrusza ramionami. – Nie miałem
pojęcia o tych badaniach. Widział je tylko Jack. Do mnie nie docierały… -
tłumaczy zawczasu.
Przeglądam dalsze dokumenty. Znajduję jakąś mapę. Mapę
Underground i Beneath i kolejnego Underground i przejścia z niego do Overhead. Podaję ją pozostałym. Robin przygląda się
pierwszy.
- Droga zajmie nam pewnie cały dzień. – mówi jakby do
siebie.
- Więc jak wyruszymy teraz, to zdążymy uciec przed środą. –
uśmiecha się Blake.
Robin obejmuje mnie mocno i przyciąga do siebie. Opiera brodę
na moim ramieniu.
- Ja się nigdzie nie ruszam do środy – mruczy mi prosto do
ucha.
Uśmiecham się szeroko, bo doskonale wiem o co mu chodzi. Też
nie chcę opuszczać Beneath dopóki nie będę jego żoną.
Blake przygląda nam się zdziwiony. Robin prostuje się nagle
jakby sobie właśnie o czymś przypomniał. Wstaje i bierze mnie za rękę ciągnąc
do góry. Uśmiecha się od ucha do ucha.
- Jeszcze wam nie powiedzieliśmy. – ściska moją dłoń. –
Jolie zgodziła się zostać moją żoną.
Widzę jak twarz Jill rozjaśnia się w uśmiechu. Blake
wymachuje ręką nad głową i wydaje dziwne dźwięki typu „juhu!”, „uchuchuch!” i
„jeeee!”, a Scott lekko kiwa głową jakby w takt jakiejś muzyki. Uśmiecham się.
- Chcielibyśmy, żebyście byli na naszym ślubie. Odbędzie się
w najbliższą środę o 11 u pastora Beneath.
Scott wstaje pierwszy i podchodzi do nas. Ściska lekko moją
dłoń.
- Jestem twoim dłużnikiem – mówi – Zostaniemy do środy.
Zresztą i tak wątpię, żeby udało się nam wcześniej przekonać pozostałych
mieszkańców do opuszczenia Beneath.
Uśmiecham się do niego. Nagle moja dłoń zostaje wyrwana z
jego uścisku. Jill rzuciła mi się na szyję i przyparła mnie do ściany.
- Nareszcie! – krzyczy – W końcu zrozumiałaś!
Czerwienię się i spoglądam niepewnie na Robina, ale jest
pogrążony w rozmowie ze Scottem. Kiwam głową.
- Trochę mi to zajęło, co?
Jill uśmiecha się szeroko i klepie mnie po ramieniu.
- Nie ma tego złego… - mówi i odchodzi do Scotta.
Blake stoi pod przeciwległą ścianą i wygląda, jakby nie
chciał nikomu przeszkadzać, choć ja wiem, że tak naprawdę rozkoszuje się swoim
dziełem. Prawda jest taka, że to
wszystko jego zasługa. To on za każdym razem kiedy się rozdzielaliśmy jakoś
doprowadzał do tego, że znowu się odnajdywaliśmy. Podchodzę do niego i zarzucam
mu ręce na szyję. Całuję go lekko w policzek.
- Dziękuję. – szepczę tak cicho, żeby tylko on to słyszał. –
Gdyby nie ty… - urywam i tylko na niego patrzę.
Kiwa głową i uśmiecha się.
- Nie ma za co. – mówi i przytula mnie mocno. Stoimy tak
dłuższą chwilę. Żadne z nas się nie odzywa, ale czuję, że on wie jak bardzo
jestem mu wdzięczna za to, że zaprowadził mnie wtedy nad wodospad, za to, ze
powstrzymał Robina przed powrotem do Underground i za to, że złapał mnie zanim
zrobiłam coś głupiego, wtedy kiedy to ja wróciłam do Underground. Dochodzę do
wniosku, że z początku źle go oceniłam. Może byłam zaślepiona moją senną wizją,
ale on w ogóle nie jest taki jak się wydawał. Nie jest nieczuły i obojętny na
wszystko. Jest niesamowicie troskliwy i strasznie żałuję, że nie mogę zrobić
dla niego tyle, ile on zrobił dla mnie.
- Oddasz mi narzeczoną?
Odwracam się szybko i z niepokojem patrzę na Robina. Boję
się, że będzie zazdrosny albo zły, że przytulam się do Blake’a, ale on wydaje
się to ignorować. Blake wypuszcza mnie z objęć i ściska lekko moją dłoń. Wiem,
że chce mi w ten sposób powiedzieć, że Robin to najlepszy wybór jakiego mogłam
dokonać. Uśmiecham się do niego i łapię wyciągniętą rękę Robina.
- Scott cię potrzebuje – wskazuje ruchem głowy w stronę
kotary.
- Jestem rozchwytywana – uśmiecham się szelkowsko.
- Jakoś mnie to nie dziwi –obejmuje mnie ramieniem i razem
pokonujemy te kilka kroków które dzielą nas od wyjścia z domu Scotta.
- Musicie iść do Adele – odzywa się Jill. – Scott uważa, że
powinnaś pójść z nim, bo ty znalazłaś te dokumenty.
Kiwam głową i ruszam w stronę wyjścia. Robin mnie puszcza.
Odwracam się.
- Idź – mówi – Ja zostanę Jill, bo Blake pewnie zaraz ulotni
się w poszukiwaniu kolejnej ofiary swojego uroku.
Jak na zawołanie Blake przebiega koło mnie i wypada na
korytarz z dzikim okrzykiem.
- Która teraz? – wrzeszczy, a dziewczyny odpowiadają
piszcząc przeraźliwie.
Zatykam uszy i wybucham śmiechem. Pozostali robią to samo.
Kręcę głową.
- On się nigdy nie zmieni… - żartuje Robin, a ja poważnieję,
bo wiem co kryje się za tym zachowaniem. On próbuje zapomnieć o tym, że nigdy
nie będzie miał tego, co ja mam teraz na wyciągnięcie ręki. Wzdycham i odwracam
się do Scotta, który podaje mi stos papierów mojej mamy. Ściskam je w ręku,
kiedy idziemy do Adele.
- Nie będzie łatwo – wzdycha Scott kiedy stoimy przed kotarą zasłaniającą
wejście do jej domu.
Kiwam głową. Wiem, że przed nami trudne zadanie, bo Adele
jest uparta i nie bardzo chce słuchać innych. Wiem też, że jeśli jej nie
przekonamy, całe Beneath będzie skazane na zagładę. Jestem pewna, że Ian
znajdzie środki i ludzi, którzy pozwolą mu się zemścić. Jestem pewna, że dopnie
swego i wiem, że jeśli już tu wejdzie, nikt nie pozostanie przy życiu. Ściskam
mocno dłoń Scotta i razem wchodzimy przez kotarę.
Zatrzymuję się w pół kroku. To co widzę szokuje mnie
bardziej niż cokolwiek co do tej pory widziałam. Każdego mogłam się tu
spodziewać, ale nie jego. Spoglądam na Scotta. Cały aż się trzęsie z
wściekłości.
- Co on tu robi?! - warczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!