Blade światło poranka wlewało się do pokoju. Eve leżała
przytulona do Marka. Właśnie się budziła.
Wdychała znajomy zapach, którego brakowało jej przez te kilka dni
spędzonych w celi u Marcusa. Wzdrygnęła się lekko na to wspomnienie. Nie
chciała tego rozpamiętywać. Liczyło się tu i teraz. Liczył się Mark. Liczyła
się ich miłość. Kiedy wspominała ostatnią noc, prawie udało jej się zapomnieć o
tym, co ich czeka. O wojnie z Marcusem i jego sprzymierzeńcami. O tym, że
Marcus za wszelką cenę chciał ją odzyskać, żeby scaliła lustro. Po
doświadczeniach z przywracaniem zdemolowanych przez Marcusa przedmiotów do ich
pierwotnego kształtu wiedziała, że nie będzie to łatwe. Wiedziała też, że bez
niej Marcus nie ma szansy powodzenia.
Nie chciała budzić Marka, ale nie mogła wytrzymać. Podniosła
się na łokciu i spojrzała na niego. Nawiedziło ją wspomnienie ostatniego
wieczoru i zrobiło jej się gorąco. W jej żyłach nie krążyła krew. Miała
wrażenie, że płynie nimi prąd. Pochyliła się i delikatnie pocałowała go tuż pod
obojczykiem. Mark przeciągnął się leniwie i otworzył oczy. Przez chwilę szukał
punktu zaczepienia, w końcu jego wzrok skupił się na jej ustach, a jego twarz
rozświetlił uśmiech. Położył dłoń na jej policzku i delikatnie potarł go
kciukiem. Uśmiechnął się, po czym przyciągnął ją do siebie i pocałował
najdelikatniej jak potrafił.
- Cześć. – wymruczał jej do ucha, a jego lazurowe oczy
prześlizgiwały się po jej ciele. Nadal miała na sobie tylko bieliznę. Była
prawie naga. Rozpalało go to do czerwoności. Przesunął rękę wzdłuż jej szyi,
obojczyka i ramienia, aż zatrzymała się na jej talii. Zadrżała. Nie ze strachu.
Z pożądania. Miała ochotę się na niego rzucić, ale mimo sukcesu poprzedniej
nocy, bała się posunąć dalej.
- No, cześć. – odpowiedziała i pochyliła się muskając ustami
krawędź jego szczęki. Zbliżyła się do jego ust, drocząc się z nim, udawała, że
nie chce go pocałować, aż w końcu pchnął ją lekko, przewrócił na plecy i
znalazł się nad nią. Całował ją tak, jakby się nie widzieli od miesięcy,
zachłannie. Nie sprzeciwiała się. Jej ręce błądziły po jego plecach. Jego
rozgrzana po śnie skóra prawie paliła ją przy dotyku, a dreszcze rozkoszy
rozchodziły się po jej ciele za każdym razem, kiedy jego usta dotykały jej
skóry. Za uchem, na szyi, przy obojczyku. Wszędzie.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich dorosły
mężczyzna o wzroście dziecka.
- Cześć dzieciaki! – powiedział z ironicznym uśmiechem przyklejonym
do twarzy - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, już by nie żył i to dwa
razy. Zarówno Eve, jak i Mark patrzyli na niego tak, że każdy normalny człowiek
skuliłby się, przeprosił i wyszedł. Jednak Caleb nie ruszał się z miejsca. Gapił
się na nich przez chwilę wyczekująco, po czym podszedł do nich i energicznym ruchem
ściągnął kołdrę z łóżka. Przez chwilę
pożądliwie przyglądał się Eve, która przylgnęła do Marka, jakby chciała się w
nim schować. Była w samej bieliźnie i w obecności obcego mężczyzny czuła się
naga. Nie chciała, żeby ktokolwiek widział ją w takim stroju. Nikt poza Markiem
nie miał do tego prawa. Mark usiadł i zasłonił ją swoim ciałem, wpatrując się
nienawistnie w Caleba.
- Ogarnijcie się i umyjcie. – wymamrotał mężczyzna – Mam dla
was niespodziankę.
Powiedział to takim tonem, że Eve zesztywniała. Czuła, że to
nic dobrego, w myślach ujrzała wykrzywioną z wściekłości twarz Macusa, ale gdy
Mark pocałował ją w policzek, wszelkie obawy zeszły na dalszy plan.
- Wynoś się! – krzyknął do Caleba.
Kiedy tamten wyszedł, niechętnie zaczęli się wygrzebywać z
łóżka. Razem poszli do łazienki.
- W porządku, Eve? – zapytał z troską w głosie Mark.
- Nie. – wtuliła się w niego wciąż dygocąc – Nie lubię go.
Coś mi się w nim nie podoba.
- Mi też. – przytaknął.
- Nie powinien tak na mnie patrzyć, nie wolno mu! – zacisnęła
pięści w bezsilnej złości.
Mark objął ją
delikatnie i pocałował w czubek głowy. Wszystkie troski nagle ją opuściły. Zapomniała
o wizycie Caleba i o tym co mogło ich czekać przez Marcusa.
Mark rozebrał się i wszedł pod prysznic. Eve przez chwilę zastanawiała
się co ma ze sobą zrobić, ale po chwili postanowiła dołączyć do niego i zdjęła bieliznę. Przestała się wstydzić
własnego ciała. Nie musiała się go wstydzić. Nie przed Markiem. Już raz widział
ją nago, kiedy mył ją po powrocie do domu. Po tygodniu, który spędziła w celi
zamku musiała wyglądać znacznie gorzej niż teraz. Wtedy była cała posiniaczona
i pokryta własną krwią. Spojrzała w lustro. Siniaki znikały zadziwiająco
szybko. Połowy z nich nie było już widać. Nie było też śladu po rozcięciach na
twarzy.
Kiedy otwierała kabinę powitał ją promienny uśmiech. Mark wyciągnął
do niej rękę. Złapała ją i stanęła obok niego pod strumieniem ciepłej wody.
Wszystkie myśli odpłynęły z jej głowy. Wspięła się na palce i pocałowała go,
kiedy mydlił dłonie i zaczynał pocierać jej ciało. Mruknęła z zadowoleniem i
odwdzięczyła się tym samym.
Po piętnastu minutach wyszli spod prysznica. Wysuszyli głowy
ręcznikami, ubrali się i wyszli z łazienki. Otworzyli drzwi sypialni i przeszli
do niedużego salonu, w którym dominowały wiktoriańskie meble. Ciemna podłoga i
ciemnoczerwone ściany powodowały, że pomieszczenie wydawało się mniejsze niż było
w rzeczywistości.
Caleb siedział na sofie przy wysokim stole, na którym
ustawił śniadanie. Jajecznica na bekonie i świeże bułki pachniały apetycznie. Gospodarz
gestem zaprosił ich, żeby usiedli. Zajęli kanapę po przeciwnej stronie stołu,
wzięli talerze i zaczęli jeść. Caleb nalał do dwóch szklanek soku
pomarańczowego i postawił go przed nimi.
- Muszę wam coś powiedzieć… – zaczął. – ale może zacznę od
początku, bo nie wszyscy tu mnie znają.
Eve spojrzała na niego z odrazą. Nie miała ochoty słuchać co
miał jej do powiedzenia.
- Nazywam się Caleb. – jego wzrok skupił się na niej. –
Wiem, że nie wyglądam, ale jestem całkiem niezłym władcą czasu i telekinetorem.
- Tak, wiemy – niecierpliwił się Mark. Chciał wyjść z tego
domu, zostawić go i zostać sam na sam z Eve. Chciał się nacieszyć jej
obecnością.
- Ty wiesz co nieco, ona nic. – Caleb wskazał na Eve. – Jest
też jedna rzecz, której żadne z was o mnie nie wie.
Rozejrzał się po pokoju, jakby kogoś szukał.
- Mam potężnych przyjaciół. – zaczął. Eve wiedziała do czego
zmierza. COŚ jej powiedział. Złapała Marka za rękę i ścisnęła lekko patrząc na
niego z niepokojem.
- „Musimy stąd iść.”
– powiedziała do niego w myślach.
- Nigdzie nie pójdziecie. – przerwał jej Caleb i wykrzywił
usta w coś na kształt uśmiechu. Uświadomiła sobie, że nie postawiła zasłony
myśli.
– Mark, wiesz dlaczego pomogłem ci się skontaktować z Eve na
odległość? – zapytał Caleb.
Mark pokręcił przecząco głową.
– Nie dlatego, że chciałem ci pomóc. O nie. – pokręcił
przecząco głową – Zrobiłem to, bo wiedziałem, że mój potężny przyjaciel
potrzebuje informacji o tym czyja dusza znajduje się w ciele pięknej Eveline.
Potrzebował tej informacji, żeby móc ją skutecznie szantażować. Żeby zrobiła
to, o co ją prosi. – Mark otworzył usta ze zdziwienia, właśnie docierało do
niego to, co Caleb mówił. Spojrzał na Eve. Jej oczy były szeroko otwarte, usta
rozchylone, oddychała płytko. Wspomnienia z celi wróciły ze zdwojoną siłą. Jak
żywą widziała twarz Marcusa. Zaczęła żałować, że nie posłuchała COSia
poprzedniego wieczoru i nie uciekła od razu. Wiedziała, że za chwilę cała
radość z odzyskania Marka nie będzie miała znaczenia. Czuła to.
- No więc… – kontynuował Caleb – dzięki twojej naiwności,
Mark… – uśmiechnął się do niego – i twojej głupocie, Eve... – spojrzał na nią –
Damen dokładnie wiedział, które guziki przycisnąć. I poskutkowało. A raczej
poskutkowałoby, gdyby nie Augustus i Adam i ich determinacja w próbach
zniszczenia Damena. Robią to już od wielu stuleci. To nie jest ich pierwsze
podejście. – ciągnął, a jego oczy świeciły obłędem – Kiedyś byłem po ich
stronie. Kiedyś też chciałem zniszczyć Damena. – Westchnął – Do momentu, kiedy
dowiedziałem się ile może mi zaoferować.
- Ciekaw jestem bardzo co jest tak ważne, że poświęcisz dla
tego życie niewinnych osób? – Mark był wściekły na siebie, że mu zaufał.
- Obiecał mi coś, czego nikt inny nie mógł mi dać. –
uśmiechnął się – Obiecał mi ciało normalnego człowieka. Nie takie coś. –
szarpnął się za sweter. – Obiecał mi szacunek innych, a nie pogardliwe
spojrzenia. Obiecał mi pewność siebie.
- Żałosne. – skwitował Mark – Jesteś żałosny. Jesteś
specjalistą w wielu dziedzinach. Nikt nie patrzy na ciebie pogardliwie. Wygląd
zewnętrzny nie jest najważniejszy. Ważne jest wnętrze.
- Tak, i mówi to wysoki, wysportowany przystojniak. –
sarkazm w jego głosie był oczywisty – Spójrz na siebie, a potem spójrz na mnie.
– powiedział – Widzisz różnicę?
- Ja nie widzę. – odezwała się Eve. – Żadnej. Wygląd nie ma
znaczenia. Jeśli ktoś cię kocha, nie będzie patrzył na to, jak wyglądasz. A
pokochać można tylko czyjąś duszę. Nie można pokochać wyglądu. To jest
niemożliwe.
- I może powiesz mi, że przeszkadza ci, że ten tu… –wskazał
głową Marka –…jest wysoki, przystojny, umięśniony i ma śliczne, duże,
niebieskie oczy?
- Nie. – ucięła Eve – Nie przeszkadza mi to. Ale też nie
jest to powód, dla którego go kocham. – przełknęła ślinę i spojrzała na Marka –
Jest dla mnie dobry, nie widzi moich wad, a jedynie zalety. Dokładnie wie jak
powinien mnie dotykać i co mówić, żebym mu ufała, żebym pragnęła być bliżej i
bliżej… - westchnęła.
- ”Kocham cię Mark,
nad życie. Dziękuję, że jesteś mój” – powiedziała w myślach i rozpromieniła
się, gdy na jego policzkach pojawił się rumieniec, a twarz rozjaśnił niepewny
uśmiech.
- „Ja też.” –
odpowiedział i pocałował ją delikatnie w policzek.
- Jesteście słodcy do wyrzygania. – wzdrygnął się Caleb i
odwrócił się w stronę drzwi, które miał za plecami – Chodźcie! – krzyknął.
Drzwi skrzypnęły i otworzyły się. Stał w nich Marcus.
- Witaj Eve. – powiedział – Zdaje się, że czegoś nie
dokończyliśmy. – uśmiechnął się, po czym spojrzał na Marka i zmierzył go
spojrzeniem, jakby chciał go ocenić – Doprawdy nie wiem co one w tobie widzą… –
sięgnął ręką za plecy – ale ponieważ ona była grzeczna – wyciągnął zza pleców
Kristen – To dostanie nagrodę: ciebie.
- Nigdzie z nią nie idę. – powiedział Mark.
- Nie masz wyboru. Jeśli nie będziesz grzeczny, ona… – ruchem
głowy wskazał Eve – …zapłaci za to życiem.
Eve i Mark spojrzeli na siebie przerażeni.
- Lepiej się pożegnajcie, bo być może już nigdy się nie
zobaczycie.