Wyszli z pokoju, zostawiając gromadkę zdziwionych ludzi za
sobą. Szybko przeszli przedpokój, założyli buty i wsiedli do windy. Kiedy drzwi
windy się zamknęły, Eve odetchnęła.
− Mark… − zaczęła niepewnie.
− Nie tutaj – uciął szybko, rozglądając się po windzie,
jakby czegoś szukał. − Porozmawiamy, jak wejdziemy do parku.
Eve patrzyła mu prosto w oczy i przeczesywała jego myśli,
ale wyglądało na to, że Mark usilnie stara się nie myśleć o niczym konkretnym.
Rozmyślał o ptakach latających na niebie, o drzewach szumiących w parku, o
wszystkim, co w tej chwili nie było istotne. Zrozumiała, że i ona powinna
myśleć o głupotach, ale nie było to łatwe. Usiłowała złapać się jakiejś nic
nieznaczącej myśli. W końcu zaczęła się rozglądać po windzie i zawiesiła wzrok
na panelu z guzikami. Liczyła zadrapania na metalowej obudowie, a kiedy doszła
do końca, zaczęła przyglądać się uważnie guzikom. Nie wszystkie były okrągłe.
Próbowała policzyć proporcje – ile jest tych idealnie okrągłych w stosunku do
tych uszkodzonych. Nie wiedziała. Nie mogła się na tyle skupić. Wydawało jej
się, że mijają lata. Ostatnim razem winda musiała być szybsza.
W końcu zjechali na dół. Mark złapał Eveline za rękę i
szybko wybiegł na ulicę. Przebiegli między samochodami. Eve zauważyła, że
pędzące auta przystawały na chwilę, kiedy przed nimi przebiegali. Mark bawił
się czasem, cofał odrobinę każdy samochód, żeby mogli bezpiecznie przejść.
Skręcili w lewo, potem w prawo w 65Th Traverse Road i weszli do
parku. Mark szedł bardzo szybko i mimo że Eve się ociągała, nie zwalniał.
Przemierzali Central Park w tempie, którego nie można było nazwać spacerowym.
Szli długo, mijając po drodze biegaczy, studentów czytających książki na
trawie, rodziny, które urządziły pikniki na jednym z niewielu skrawków zieleni
w Nowym Jorku, aż w końcu zatrzymali się przy kępie drzew.
− Czemu byłaś tak strasznie zdenerwowana na Evana? – Mark
nie wyglądał na zadowolonego, a w jego głosie dało się słyszeć
zniecierpliwienie.
− Bo… wydaje mi się… − Eve nie mogła znieść świdrującego
spojrzenia Marka – że jego intencje nie są tak czyste, jak ci się wydaje.
− Co?! – krzyknął szczerze zdziwiony Mark.
− On jest trochę jak Kristen. Potrzebuje nas wszystkich.
Potrzebuje naszych zdolności, żeby osiągnąć swój cel. Nie jestem pewna, o co mu
konkretnie chodzi, ale wiem, że wiąże się to z ogromnym niebezpieczeństwem dla
nas wszystkich. Evan szykuje się na potężną bitwę.
− Eveline! Czy ty kompletnie oszalałaś?
− Mark, pomyśl logicznie i na chwilę zapomnij o tym, co Evan
zrobił dla ciebie. – Eve zrobiła pauzę, jakby czekając, aż Mark wypełni jej
polecenie i kontynuowała: − Evan walczył dziś ze mną o zamknięcie swego umysłu.
Żadne z was nie czyta mu w myślach. Wiem, bo tego nie zdążył przede mną ukryć.
Czy ty cały czas ukrywasz myśli przed innymi? Czy robi to ktokolwiek poza
Evanem?
− Ceni sobie prywatność. – Mark był wyraźnie poirytowany.
− I dlatego mieszka pod jednym dachem z bandą dziwolągów
czytających w myślach? – postukała się palcem w czoło. − Przecież mógł was
odratować, czy pomóc i dać wam oddzielne mieszkania. Nie musi walczyć z wami i
cały czas bronić dostępu do swego umysłu. Przecież to męczące…
− Do czego zmierzasz?
− Do jedynego logicznego wniosku. Evan nas potrzebuje. Nas
wszystkich. Wybrał najsilniejszych. Ciebie – bo umiesz zatrzymać czas i zmieniać
wspomnienia. Kathy – bo ma dar wyczuwania emocji, wie, kiedy zbliża się
niebezpieczeństwo. Karen jest medium dusz, więc może w dowolnym momencie zabić
dowolnego człowieka lub Zwierciadło przez wygonienie jego duszy z ciała. Alice,
bo jest utalentowanym teleporterem i w niedługiej przyszłości będzie w stanie
przenieść ze sobą ogromny ładunek. Klive…
− Nikt nie wie, kim jest Klive. Wiemy tylko, że ma niezwykle
dobrze przygotowany umysł – przerwał jej Mark.
Eveline rozejrzała się dookoła, chciała być pewna, że nikt
ich nie słucha. Park w tym miejscu wydawał się pusty. Nie było słychać gwaru
rozmów ani niczyich kroków. Ze wszystkich stron otaczały ich drzewa. Musieli
wejść na jakąś odludną polankę, bo od dłuższego czasu nikogo tu nie było widać.
Zieleń trawy i delikatny szum drzew koił skołatane nerwy Eveline. Wzięła
głęboki oddech i zaczęła mówić.
− Mylisz się. Evan doskonale wie, kim jest Klive. Klive to
władca żywiołów. Na razie jeszcze zbyt młody, żeby opanować swoje możliwości,
ale Evan widzi w nim ogromny potencjał. Pożąda też Ryana, który potrafi wpływać
na decyzje ludzi. Chce go także jako
zabójcy. Tu niestety się zawiedzie, bo Ryan nigdy nie pogodzi się ze swoim
losem i będzie wolał umrzeć, niż zabić jakiegokolwiek człowieka. – Eve zrobiła
długą pauzę, zastanawiając się, czy mówić dalej. Dodała: − Potrzebuje także
mnie, bo jestem prawdopodobnie najpotężniejszą iluzjonistką na świecie.
− Eveline, trochę się to nie trzyma kupy… − Mark patrzył na
nią jak na obłąkaną. − Twierdzisz, że Evan robi to wszystko, bo wie, jakie
zdolności w nas drzemią, tak?
− Tak.
− Skąd niby ma to wiedzieć?
− To jego najpotężniejszy dar. Jest w stanie ujrzeć moce
drzemiące w każdym z nas. Jest w pełni świadom tego daru. Dar jasnowidzenia
jest u niego drugorzędny.
− Ok. – W głowie Marka powoli wszystko zaczęło się układać.
To dlatego Evan powtarzał mu uparcie, że jest niezwykle utalentowany, mimo że
nie potrafił nawet bronić swojego umysłu. − Rozumiem, ale skoro Evan, jak
twierdzisz, zna nasze moce, to dlaczego wziął cię do nas… Przecież widzisz
przyszłość, wiesz, co planuje, możesz mu popsuć szyki…
Eveline nie wydawała się zaskoczona tym stwierdzeniem. Była
na to przygotowana. Wiedziała, że jej dar jasnowidzenia może popsuć plany
Evana. Mogła zobaczyć zawczasu co szykuje Evan i próbować go powstrzymać.
− Mój dar przewidywania przyszłości jest drugorzędny. Tak
jak u niego. Z tym, że u mnie jest jeszcze słabszy i bez odpowiedniego
szkolenia nie będę potrafiła go używać. − Przycisnęła trzęsące się ręce do ud.
Kontynuowała: – Widzisz, Evan widzi tylko naszą najpotężniejszą moc. Jej siła
zazwyczaj przysłania wszystkie inne. Jeśli inne moce się przebijają i widać
więcej niż jeden talent, to oznacza, że żadna z nich nie jest na tyle silna,
żeby mogła być przydatna. Dlatego też Evan był zaskoczony, że umiesz wymazywać
wspomnienia. Tego nie wiedział, bo nie mógł wiedzieć. Dziś Evan był przerażony,
kiedy gorączkowo usiłował zamknąć przede mną swój umysł. Nie doszedł jeszcze do
tego, jak to zrobić.
− Przecież Evan ma do perfekcji opanowaną sztukę zamykania
umysłu… − Mark nie wierzył w to, co słyszy.
− Okazuje się, że ja włamuję się do umysłów na innej
zasadzie niż wy. Wy po prostu słyszycie lub widzicie to, co ktoś w danej chwili
myśli. Ja wchodzę do umysłu przez oczy. Mogę też słyszeć bieżące myśli jak wy,
ale kiedy mam kontakt wzrokowy z daną osobą, mogę zobaczyć i usłyszeć wszystko
to, co widziała i myślała ta osoba przez całe swoje życie. Wasz dar ogranicza
się do myśli, które w danej chwili są w naszej głowie, dlatego łatwo was odciąć,
szepcząc w myślach albo stawiając zasłonę dźwiękową. – Eve mówiła jednym tchem,
jakby się bała, że Mark jej przerwie. − Nie wiem, czy można mnie odciąć
inaczej, niż zamykając oczy, a tego Evan nie zrobi, bo to mogłoby mu zagrażać…
Spuścić z oczu którekolwiek z podopiecznych… Zły pomysł. Zresztą, on lubi
patrzeć prosto w oczy, uważa, że w ten sposób pokazuje swoją wyższość i wymusza
posłuszeństwo.
− Kiedy to odkryłaś? Że umiesz w taki sposób czytać w
myślach?
− Kiedy pierwszy raz wysiedliśmy z windy. Evan spojrzał mi w
oczy, a ja zobaczyłam jego wspomnienia. Za drugim razem skorzystałam z okazji i
poszukałam w nich tego, czego pragnęłam. Nie znalazłam tego. Nie znalazłam nas
w jego wspomnieniach. Nie wizji, w której byliśmy razem, szczęśliwi…
− Ale przecież ja widziałem… − zaczął Mark.
− Przypomnij sobie DOKŁADNIE, co widziałeś. Podejrzewam, że
dogrzebałam się do tego samego obrazka.
− Eve, to nie ma sensu. Nie uwierzę w to, że Evan jest złym
człowiekiem. Nie wierzę. Nie po tym, co dla mnie zrobił. – Twarz Marka była
zagniewana.
− Mark, Evan cię oszukał!
Kłamał, nie widział nas razem, szczęśliwych… − westchnęła. Dalej ze
smutkiem ciągnęła: – Widziałeś obraz, który Evan stworzył? Coś jak nasze
wspólne zdjęcie. Niestety to, co ci powiedział, że będziemy już zawsze razem,
to niekoniecznie prawda… − urwała i spuściła wzrok.
− Ale przecież to się sprawdziło! Jesteś tutaj! Jesteśmy
razem, szczęśliwi… chyba… – Mark mrugał mocno, żeby wygonić łzy. Wyciągnął rękę
do Eve, ale zaraz potem ją opuścił. Niemal płakał, jego cały światopogląd
właśnie się walił. Nie wiedział już, co jest prawdą, a co tylko iluzją,
wytworem jego własnej wyobraźni, a co kłamstwem…
− Tak Mark, jestem tutaj i jestem z tobą szczęśliwa. Gdybym
ci nie ufała bezgranicznie, nie usłyszałbyś nic z tego, co ci teraz mówię. –
Złapała go za rękę, którą przed chwilą do niej wyciągał.
− Więc jak, skąd Evan wiedział, że będziemy parą? – Podniósł
na nią wzrok. Łzy spłynęły po jego policzkach, zostawiając na nich mokre,
lśniące ślady.
− Evan miał duże szanse powodzenia, biorąc pod uwagę to, że
znał wszystkie twoje myśli, znał twój gust, wiedział, że fizycznie jestem twoim
ideałem. – Zarumieniła, się mówiąc to, a oddech jej przyspieszył. − Wiedział
też, że po tym, co przeszedłeś, będziesz walczył do utraty tchu o moją miłość.
Poza tym pamiętaj, że Evan ma Kathy. Ona zobaczyła mnie i ciebie… Zestawiła nas
razem. Wiedziała, że między nami będzie albo miłość, albo nienawiść. Emocje
były bardzo silne.
W krzaku obok nich coś zaszeleściło. Eve nerwowo spojrzała w
tamtą stronę, ale po chwili z krzaka wyplątał się ptak i odleciał. Eve
rozejrzała się nerwowo, ale kiedy nie zobaczyła nic podejrzanego, rozluźniła
się i z ulgą wypuściła powietrze.
Mark przyglądał jej się badawczo. Szukał jakiegoś punktu
zaczepienia. Wiedział, że to, co mówi Eve, jest prawdą. Znał jednak Evana i nie
wierzył, żeby jakiekolwiek zło mogło być jego udziałem. TO nie było możliwe. Po
prostu. Nie i koniec.
− Dlaczego powiedziałaś, że Evan jest jak Kristen?
− Nie wiem Mark, nie wiem. – Pokręciła głową.
− Spróbuj sobie przypomnieć, to bardzo ważne. – Mark trzymał
ją za ramiona i patrzył jej prosto w oczy.
− Nie wiem, chyba widziałam kiedyś w jego wspomnieniach,
jak… jak do niej mówił, jak z nią rozmawiał. To musiało być niedawno.
− Czy ona wyglądała tak? – Mark przywołał w swoich myślach
twarz Kristen.
− Tak.
− Co mówiła? – Mark mówił cicho, ale widać było, że jest
zdenerwowany i przejęty.
Eve zmarszczyła czoło. Próbowała sobie coś przypomnieć.
− „Zniszczę ją. Odzyskam go. Żadna go nie będzie miała,
bo ja go chcę. Jeśli jest tak potężny,
jak twierdzisz, to tylko on może mi pomóc go odzyskać. Dał mi swoją duszę.
Dzięki niemu odzyskam go. On mi w tym
pomoże, a ty będziesz moim narzędziem”. − W myślach Eve Kristen patrzyła się na
Evana z nienawiścią. Po chwili wzrok Evana stał się bardziej rozmyty.
Eve otrząsnęła się. Wszystko ułożyło się nagle w logiczną
całość.
− On jest pod wpływem iluzji. Ale o kim… − urwała, bo
zobaczyła twarz Marka.
Trząsł się z wściekłości, złapał ją za ramiona i mocno potrząsnął,
za mocno.
− Eve, jej chodziło o mnie. O nas. Ona chce cię zniszczyć,
żeby odzyskać mnie!
Eve otworzyła w zdumieniu usta.
− Jak to chce mnie zniszczyć? – Jej ręce drżały z
przerażenia.
Mark spojrzał jej w oczy.
− Nie pozwolę jej na to, rozumiesz? – mówił cicho, ale z
takim naciskiem, że Eve wiedziała, że nie żartuje. – Nie pozwolę − powtórzył
cicho, całując ją delikatnie w policzek. Przyciągnął ją do siebie i przytulił
mocno. – Ze mną jesteś bezpieczna, Eve.
– Czekaj…. Wspomnienia Evana są dziwne. Czasami widzę w nich
jego samego… Chyba nie powinnam, prawda? – Odsunęła się nieco od niego, żeby
spojrzeć mu w oczy.
− Nie. Jeśli widzisz go we wspomnieniach, to nie są jego
wspomnienia. – Zamyślił się. – On chyba faktycznie jest pod wpływem iluzji, Kristen
wróciła. – Jego głos się załamywał. – Wróciła, a ty włamałaś się do jej
wspomnień, bo ona włada Evanem. Dlatego ostatnio wydawał się czasem nieobecny…
– Mark zamyślił się na chwilę i dodał: – Tak, to musiały być jej wspomnienia.
W parku robiło się ciemno. Dopiero teraz uświadomili sobie,
ile czasu rozmawiali. Drzewa przypominały wielkie bezkształtne cienie. Ludzie
dawno poszli do domów. Trawa zdawała się robić czarna. Zlewała się powoli z
zapadającym zmrokiem.
Eve stała osłupiała w ramionach Marka. Nie wiedziała, co
powiedzieć. Ledwie go znalazła, a już ktoś nastawał na jej życie. Jakaś
nieśmiertelna wariatka z piekła rodem, która nie cofnie się przed niczym.
− Mark… − wydusiła cicho.
− Eve, musimy iść – przerwał jej, rozglądając się dookoła. −
Musimy wracać, jest późno. Evan nie jest temu winien. Uwierz mi. On jest dobry.
Znam go − Westchnął i powiedział: − Udawajmy, że nic się nie zmieniło. Musimy
się dowiedzieć, czego chce Kristen. Będziesz umiała obronić się przed próbami
czytania w twoich myślach?
Eve była nieobecna. Patrzyła się na niego z przerażeniem.
Mark objął ją w pasie i ruszyli.
− Boję się… − wyjąkała.
− Nie bój się. Jestem przy tobie i zawsze będę. Nie spuszczę
cię z oka – powiedział łagodnie, po czym
ostrzej dodał: – Czy dasz radę bronić swoich myśli?
− Pytanie raczej brzmi, czy ty będziesz to potrafił. −
Uśmiechnęła się ironicznie Eveline.
− Ja znam inne sposoby − odrzekł triumfalnie Mark.
− Znów masz zamiar rozmyślać o ptakach?
− Nie do końca. Domyśliliby się, że coś jest nie tak.
Planowałem raczej zaprzątnąć sobie całą głowę twoją osobą. Myślisz, że się
nabiorą?
− Na bank! Są przekonani, że o niczym innym nie umiesz teraz
myśleć… − Eve zaśmiała się serdecznie.
Szli przez opustoszały park. W tę stronę wydawał się
dłuższy, jakby obchodzili go naokoło, mimo że mijali te same drzewa, tę samą
ogromną polanę, na której w południe dużo ludzi się opalało i grało w piłkę.
Central Park był dyżurnym placem zieleni w tym wybetonowanym mieście usianym
gigantycznymi wieżowcami. Eve czuła się tu lepiej niż na ulicach. Mimo że nie
spędziła na nich dużo czasu, już wiedziała, że Nowy Jork ją przytłacza. Ludzie,
wielkie budynki… Nie była do tego przyzwyczajona. Teraz szła przez piękny park
u boku swego ukochanego. Oparła głowę na jego ramieniu i szła tam, gdzie ją
prowadził. Ufała, że z nim nie grozi jej żadne niebezpieczeństwo. Znajomy
zapach drzewa sandałowego i cytrusów otoczył ją. Wiedziała, że ten zapach
oznacza bezpieczeństwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!