W gabinecie Evana robiło się ciemno, panował półmrok, bo
wszystkim szkoda było czasu na zapalenie światła. Non stop dzwonili. Panował hałas jak na
wielkiej sali pełnej pracowników Call Center. Nieustanny harmider rozmów. Byli
już zmęczeni tym wszystkim, ale Augustus wracał mniej więcej co godzinę z
kolejnymi, którzy zgodzili się pomóc, i niestrudzenie pytał: „kto teraz?”. Nie
potrzebował adresów. Znał je wszystkie na pamięć. Po prostu znikał i zaraz
wracał z kolejną osobą. W tej chwili pracujących teleporterów było już
piętnaścioro, więc praktycznie co chwilę pojawiał się któryś z nich, czekając
na wytyczne. Czasem przysiadali na chwilę, żeby wypić herbatę, ale zazwyczaj
znikali równie szybko, jak się pojawili.
Karen zniknęła, żeby zająć się ciałem Kathy, a potem poszła
posprzątać salę treningową, ponieważ z każdą godziną przybywało gości i mimo
odbudowanych ścian między pokojami Eve i Marka oraz Alice i Kliva kolejni już
nie mieliby gdzie spać. Praktycznie cała podłoga była usiana piętrowymi
pryczami rodem z wojskowych koszar. Mark, Karen i Ryan przenieśli się do pokoju
Kliva i tam mieli razem spać. Pozostałe pokoje, włącznie z salonem, zajmowali
goście. Tłok był okropny, ale Augustus twierdził, że jest to absolutnie
konieczne.
Mark siedział w kącie i bezmyślnie stukał w klawiaturę
telefonu, po raz kolejny dzwoniąc do nieznanej mu osoby i prosząc o pomoc. Nie
kontrolował tego, co robi, myślami był gdzie indziej. Jego oczy same
odczytywały kolejne numery telefonów, jego palce same wybierały odpowiednie
cyfry na klawiaturze, a jego usta mówiły słowa, których on im nie kazał mówić.
Wszystko działo się automatycznie. Mark był nieobecny. Myślał o Eve, o śladach
krwi na dywanie pokoju, z którego ją porwali, o lustrze, o tym, co mówił
Augustus, że lustro może zostać odtworzone jedynie przy współpracy kilku
iluzjonistów, którzy ogarną je iluzją na tyle silną, że w świecie rzeczywistym
stanie się ona materialna. Wiedział również, że jeśli Marcus ma zamiar użyć
jedynie Eve i Kristen, jedna z nich umrze i nikt nie był w stanie przewidzieć,
która to będzie. Z jednej strony Kristen była mniej przydatna w późniejszej
fazie planu, ale z drugiej strony − zarówno Marcus, jak i obłąkany Damen, który
nim sterował – obaj byli zakochani w Kristen. Damen wymyślił cały ten plan dla
siebie i Kristen. Chciał uczynić ją królową świata, żeby tyko go pokochała. Był
gotów naprawdę na wszystko. Mark niepokoił się o życie Eve. Jego oczy z każdą
minutą traciły blask i stawały się bardziej szare. Głowa opadła mu bezwładnie
na pierś. Zasnął. Nikt tego nie zauważył, dopóki Mark nie zerwał się na równe
nogi z krzykiem. Klive i Ryan odwrócili się i spojrzeli na niego pytająco. Obaj
zamarli w połowie zdania i trzymali przy uchu telefony.
− Ona umrze. Już umiera. Muszę iść − wyjąkał i ruszył
chwiejnym krokiem w stronę drzwi, ale Ryan zastąpił mu drogę.
− Mark, nie myślisz trzeźwo. Ja nie czuję, żeby się jej coś
stało − powiedział spokojnie, kładąc mu rękę na ramieniu.
− Ty… − strzepnął rękę z ramienia − nie masz pojęcia, co się
z nią dzieje. Ty… ciebie interesuje wyłącznie Karen.
− Nieprawda − powiedział spokojnie Ryan. − Sam dobrze wiesz,
że to nieprawda. Wiesz, jak głębokie relacje łączą mnie z Eve, ona jest moją
siostrą i zawsze nią będzie. Tak jak ja zawsze będę jej bratem. Nic tego nie
zmieni. Nigdy.
− Wiem… − po policzkach Marka płynęły wielkie łzy. − Ale
dopiero co ją odzyskałem. Już drugi raz ją tracę zaraz po tym, jak ją
odzyskuję. To jest jakiś koszmar. − Głos miał załamany. − Dlaczego?
− Nikt ci nie odpowie na to pytanie. − Karen weszła do
gabinetu i położyła mu rękę na ramieniu. Drugą dłonią delikatnie przesunęła po
plecach Ryana i uśmiechnęła się do niego.
− Ale dlaczego nic
nie robimy? − Twarz Marka wykrzywił grymas gniewu. − Dlaczego siedzimy tu
bezczynnie, kiedy ona tam jest najprawdopodobniej torturowana? − zwiesił głowę.
− Myślisz, że nic nie robimy? − Karen wyciągnęła do niego
dłoń. − To chodź ze mną, coś zobaczysz. − Pociągnęła go za rękę i razem poszli
kręconymi schodami w dół, do mieszkania.
Zaprowadziła go do jego pokoju, ale kiedy otworzyła
drzwi… to nie był jego pokój. Całą
przestrzeń zastawiono piętrowymi łóżkami. Pustego miejsca na podłodze ledwie
starczało, żeby się przecisnąć między nimi. Na każdym łóżku leżały czyjeś
rzeczy. Ludzie siedzieli na dolnych pryczach w mniejszych lub większych
grupkach i rozmawiali ze sobą półgłosem, mimo to harmider, jaki temu
towarzyszył, był niemal nie do wytrzymania. Nagle, zobaczywszy Marka, wstał
jeden z mężczyzn na końcu pokoju i podniósł rękę, żeby ich uciszyć. Skutek był
natychmiastowy. Wszystkie rozmowy ucichły, a głowy zwróciły się w stronę
stojącego mężczyzny w wieku około dwudziestu czterech lat.
− Podobno uważasz, że jest lepszy sposób na walkę z Damenem
i odbicie twojej ukochanej? Bo pamiętaj, że nie Marcus jest twoim
przeciwnikiem, a Damen − odezwał się grubym głosem. Był dość wysoki, bardzo
szczupły, miał jasne włosy ostrzyżone na krótko. Mimo delikatnej postury miał w
sobie coś z przywódcy. Z jego bladoniebieskich oczu biła świadomość mocy, którą
władał. − Jestem Adam − odpowiedział na nieme pytanie Marka. − Znałem dobrze
Damena. Wiem też co nieco o lustrze, bo pomagałem je tworzyć. Damen kiedyś był
moim najlepszym przyjacielem. Do czasu, kiedy kompletnie zwariował na punkcie
tej Kristen. − Adam potrząsnął głową, jakby ciągle nie mógł w to uwierzyć. −
Uwierz mi, on nic nie zrobi Eve. Nic. Dopóki uważa, że może mu się przydać,
jest bezpieczna.
− Ale Augustus mówił, że Damen chce ją wykorzystać do
odnowienia lustra, a to ją może zabić. − Mark wszedł mu w słowo, co wywołało
ogólny pomruk nieporozumienia i poruszenie wśród zgromadzonych Zwierciadeł. Opalizujące
ciała poruszyły się, jakby były jednym organizmem, a morze oczu we wszystkich
odcieniach czerwieni, zieleni, niebieskiego i brązu spojrzało na niego z
wyrzutem. Widać nikt wcześniej nie przerywał Adamowi wywodu. Mark tylko
wzruszył ramionami.
− Owszem. Na pewno będzie chciał to zrobić, ale są dwa
podstawowe warunki, o których Damen dobrze wie. − Adam poprawił podwinięty
rękaw koszuli, który uparcie opadał w dół. − Po pierwsze − ciągnął − żeby
scalić lustro, potrzeba iluzji tak silnej, że wątpię, żeby Kristen i Eve mu
wystarczyły. Kristen jest silna, słuchy chodzą, że Eve jest jeszcze lepsza…
− Nawet nie wiesz jak bardzo − znowu przerwał mu Mark. −
Moim zdaniem sama Eve wystarczy. Ona tworzyła doskonałe iluzje na wiele lat
przed uświadomieniem…
− Mark, nie masz pojęcia, o czym mówisz − powiedział
spokojnie Adam. − Nawet jeśli Eve była w
stanie przed uświadomieniem oszukiwać iluzją ludzi, co, nie przeczę, jest
niezwykle imponujące, to i tak nie da rady. Oszukanie człowieka jest łatwe,
Zwierciadeł wymaga nieco wprawy, ale oszukanie przedmiotu i wmówienie mu, że
jest cały, to zupełnie inna sprawa. Wierz mi, nie znam nikogo, kto byłby w
stanie tego dokonać na tak dużym obiekcie. A pamiętaj, że Eve jest bardzo młoda
jak na Zwierciadło. Moim zdaniem potrzeba mu jeszcze ze trzech, może czterech
innych osób, z talentem co najmniej równającym się z talentowi Kristen.
− Ok − mruknął Mark. − Ale i tak powinniśmy ją stamtąd jak
najszybciej wyciągnąć, bo nie wiadomo, kiedy Damenowi uda się zgromadzić
odpowiednią liczbę osób.
− Możesz być spokojny aż do pełni księżyca. Wtedy moc
Zwierciadeł osiąga swoje maksimum. Wtedy też Damen ma największe szanse na
nakłonienie przedmiotu do zmiany. Poza tym lustro zostało powołane do życia
przy pełni. Odtworzone może zostać także tylko wtedy. − Adam uśmiechnął się,
widząc, że Mark się nieco rozluźnia. − Pełnia będzie w poniedziałek. Do tego
czasu twoja ukochana jest więc bezpieczna. Musimy tylko znaleźć się wtedy w
Polsce. Wszyscy.
− W Polsce? − Mark się zdziwił. − Po co?
− Bo tam jest teraz fajna pogoda − odparła ironicznie
kobieta, siedząca na górnej pryczy parę metrów od niego. Bawiła się, okręcając
kawałek wstążki wokół dużego palca. W końcu odwinęła wstążkę, położyła sobie na
otwartej dłoni, a wstążka stanęła w płomieniach, które przez chwilę tańczyły na
jej ręce. Nagle wstążkę skuł lód. Zaskoczona mina kobiety zdradzała, że to nie
było jej dzieło. Wtedy zza pleców Marka wyszedł wysoki mężczyzna o haczykowatym
nosie i lekko odstających uszach. Jej twarz rozjaśnił uśmiech.
− Dominique, nie powinnaś igrać z ogniem! − Uśmiechnął się
promiennie.
− A ty powinieneś zaprzestać z pojawianiem się dokładnie za
plecami ludzi − powiedziała, zeskakując z łóżka i podbiegając do niego.
Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała namiętnie. − Koniec na dziś? −
zapytała, ale on tylko pokręcił przecząco głową, mówiąc, że ma przerwę.
Mark posmutniał na ten widok, poczuł ukłucie zazdrości, ale
Karen już ciągnęła go za rękaw. Wychodzili z pokoju. Zanim drzwi się zamknęły,
Adam krzyknął jeszcze za nimi:
− Marcus wrócił tam, gdzie stworzył lustro. Do jedynego
domu, w którym mieszkał dłużej… Do jedynego miejsca, gdzie czuł się
szczęśliwy...
Przeszli korytarzem do zatłoczonego salonu, który także
przypominał noclegownię. Jednak te prycze były jeszcze puste. Szli dalej.
Stanęli przed drzwiami sypialni Evana i Kathy.
− Mark − powiedziała
Karen, patrząc mu w oczy. − Jest ktoś, kto może ci bardzo dużo pomóc, kto może
ci wyjaśnić, jak porozumiewać się z Eveline, nawet kiedy jesteście tak daleko.
Mark pokręcił głową.
− Wiem, że wydaje ci się to niemożliwe, bo do tej pory
porozumiewaliśmy się, tylko szepcząc do siebie w myślach, a to działa na
nieduże odległości. Ale okazuje się, że można też inaczej... − Złapała go za
rękę, kiedy już naciskał klamkę. − Tylko nie zdziw się na jego widok. I zaufaj
mi, on wie więcej, niż ci się wydaje. − Karen puściła jego rękę i zaczęła się
powoli odwracać. − Nazywa się Caleb.
Mark wszedł do pokoju niepewny, co zobaczy. Z początku
wydawało mu się, że nic się tam nie zmieniło. To samo dębowe, proste łóżko, ten
sam regał pełen płyt z ulubioną muzyką Kathy i Evana. Cicho grające w tle radio
sprawiły, że strata mentorów wydawała się nie mieć miejsca. Wszystko wyglądało
tak samo. Dokładnie tak samo. Mark rozglądał się chwilę, próbując znaleźć
jakieś nieprawidłowości, ale nie mógł. Dopiero po jakimś czasie zauważył na
łóżku porozkładane ubrania. Stał przez chwilę, przypatrując się im badawczo.
Coś mu w nich nie pasowało. Były małe. Bardzo małe.
Drzwi do łazienki otworzyły się, stanął w nich około
trzydziestoletni mężczyzna o wzroście dziecka. Mark podejrzewał, że cierpi na
jakąś chorobę, która nie pozwalała mu osiągnąć wzrostu dorosłego człowieka.
Zrozumiał, dlaczego Karen ostrzegała go przed nielekceważeniem Caleba. Jego wzrost
nie sugerował jakichś specjalnych umiejętności, które mogły się przydać
Markowi.
− Cześć − powiedział piskliwym głosem Caleb. − Ty pewnie
jesteś Mark. Karen coś wspominała, że cię przyśle. Siadaj i rozgość się. −
Caleb wskazał gestem łóżko. − Będziemy mieli trochę roboty. Nauczę cię czegoś,
ale przygotuj się, że to może zająć trochę czasu. Jak u ciebie z cierpliwością?
− Różnie bywało − powiedział skonsternowany Mark. Nie był
pewien, czy polubił Caleba. − Zależy, o co pytasz…
− Pytam, czy jesteś w stanie poświęcić dużo czasu na coś, co
może ci dać ogromne korzyści, ale może też nie wyjść i wtedy będziesz bardzo
zawiedziony − powiedział spokojnie Caleb, wspinając się na łóżko i siadając
wygodnie. − To jak?
− Jeśli jest to coś, co pomoże mi odzyskać Eve, zrobię
wszystko. − Jego głos był pewny i szczery.
− Świetnie, bo chcę cię nauczyć, jak rozmawiać z nią na
odległość − powiedział Caleb, a widząc zaskoczoną minę Marka, dodał: − Na
dowolną odległość.
Mark milczał, próbując przeanalizować to, co właśnie
usłyszał. Będzie mógł rozmawiać z Eve, mimo że ona jest w Polsce, a on tutaj?
Będzie mógł dowiedzieć się, czy wszystko z nią w porządku, czy Marcus jej nie
skrzywdził…?
− Czy ja dobrze słyszałem, że wyznaliście sobie miłość? −
przerwał ciszę Caleb.
− Tak.
− Więc się nie dziw. To nie będzie takie trudne. Ona ma
cząstkę twojej duszy. Przez nią będziesz mógł rozmawiać z Eve. Musisz tylko
nauczyć się kierować tą cząstką i ja mogę cię tego nauczyć. Zajmie nam to
pewnie kilka godzin − powiedział. − Musisz też uzbroić się w cierpliwość, bo
może minąć bardzo dużo czasu, zanim ona zrozumie, co się dzieje. Nie będzie
miała nauczyciela i może być zagubiona, słysząc twój głos. Pamiętaj o tym i nie
trać cierpliwości. Wszystko będzie zależało od tego, jak bardzo ma otwarty
umysł i jak mocno cię kocha.
− Jasne. − Mark wyprostował się i skrzyżował nogi przez
sobą. − Jestem gotów, co mam robić?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!