Me

Me

czwartek, 31 stycznia 2013

Zwierciadła 28 - Pomoc

W gabinecie Evana robiło się ciemno, panował półmrok, bo wszystkim szkoda było czasu na zapalenie światła. Non stop dzwonili. Panował hałas jak na wielkiej sali pełnej pracowników Call Center. Nieustanny harmider rozmów. Byli już zmęczeni tym wszystkim, ale Augustus wracał mniej więcej co godzinę z kolejnymi, którzy zgodzili się pomóc, i niestrudzenie pytał: „kto teraz?”. Nie potrzebował adresów. Znał je wszystkie na pamięć. Po prostu znikał i zaraz wracał z kolejną osobą. W tej chwili pracujących teleporterów było już piętnaścioro, więc praktycznie co chwilę pojawiał się któryś z nich, czekając na wytyczne. Czasem przysiadali na chwilę, żeby wypić herbatę, ale zazwyczaj znikali równie szybko, jak się pojawili.
Karen zniknęła, żeby zająć się ciałem Kathy, a potem poszła posprzątać salę treningową, ponieważ z każdą godziną przybywało gości i mimo odbudowanych ścian między pokojami Eve i Marka oraz Alice i Kliva kolejni już nie mieliby gdzie spać. Praktycznie cała podłoga była usiana piętrowymi pryczami rodem z wojskowych koszar. Mark, Karen i Ryan przenieśli się do pokoju Kliva i tam mieli razem spać. Pozostałe pokoje, włącznie z salonem, zajmowali goście. Tłok był okropny, ale Augustus twierdził, że jest to absolutnie konieczne.
Mark siedział w kącie i bezmyślnie stukał w klawiaturę telefonu, po raz kolejny dzwoniąc do nieznanej mu osoby i prosząc o pomoc. Nie kontrolował tego, co robi, myślami był gdzie indziej. Jego oczy same odczytywały kolejne numery telefonów, jego palce same wybierały odpowiednie cyfry na klawiaturze, a jego usta mówiły słowa, których on im nie kazał mówić. Wszystko działo się automatycznie. Mark był nieobecny. Myślał o Eve, o śladach krwi na dywanie pokoju, z którego ją porwali, o lustrze, o tym, co mówił Augustus, że lustro może zostać odtworzone jedynie przy współpracy kilku iluzjonistów, którzy ogarną je iluzją na tyle silną, że w świecie rzeczywistym stanie się ona materialna. Wiedział również, że jeśli Marcus ma zamiar użyć jedynie Eve i Kristen, jedna z nich umrze i nikt nie był w stanie przewidzieć, która to będzie. Z jednej strony Kristen była mniej przydatna w późniejszej fazie planu, ale z drugiej strony − zarówno Marcus, jak i obłąkany Damen, który nim sterował – obaj byli zakochani w Kristen. Damen wymyślił cały ten plan dla siebie i Kristen. Chciał uczynić ją królową świata, żeby tyko go pokochała. Był gotów naprawdę na wszystko. Mark niepokoił się o życie Eve. Jego oczy z każdą minutą traciły blask i stawały się bardziej szare. Głowa opadła mu bezwładnie na pierś. Zasnął. Nikt tego nie zauważył, dopóki Mark nie zerwał się na równe nogi z krzykiem. Klive i Ryan odwrócili się i spojrzeli na niego pytająco. Obaj zamarli w połowie zdania i trzymali przy uchu telefony.
− Ona umrze. Już umiera. Muszę iść − wyjąkał i ruszył chwiejnym krokiem w stronę drzwi, ale Ryan zastąpił mu drogę.
− Mark, nie myślisz trzeźwo. Ja nie czuję, żeby się jej coś stało − powiedział spokojnie, kładąc mu rękę na ramieniu.
− Ty… − strzepnął rękę z ramienia − nie masz pojęcia, co się z nią dzieje. Ty… ciebie interesuje wyłącznie Karen.
− Nieprawda − powiedział spokojnie Ryan. − Sam dobrze wiesz, że to nieprawda. Wiesz, jak głębokie relacje łączą mnie z Eve, ona jest moją siostrą i zawsze nią będzie. Tak jak ja zawsze będę jej bratem. Nic tego nie zmieni. Nigdy.
− Wiem… − po policzkach Marka płynęły wielkie łzy. − Ale dopiero co ją odzyskałem. Już drugi raz ją tracę zaraz po tym, jak ją odzyskuję. To jest jakiś koszmar. − Głos miał załamany. − Dlaczego?
− Nikt ci nie odpowie na to pytanie. − Karen weszła do gabinetu i położyła mu rękę na ramieniu. Drugą dłonią delikatnie przesunęła po plecach Ryana i uśmiechnęła się do niego.
 − Ale dlaczego nic nie robimy? − Twarz Marka wykrzywił grymas gniewu. − Dlaczego siedzimy tu bezczynnie, kiedy ona tam jest najprawdopodobniej torturowana? − zwiesił głowę.
− Myślisz, że nic nie robimy? − Karen wyciągnęła do niego dłoń. − To chodź ze mną, coś zobaczysz. − Pociągnęła go za rękę i razem poszli kręconymi schodami w dół, do mieszkania.
Zaprowadziła go do jego pokoju, ale kiedy otworzyła drzwi…  to nie był jego pokój. Całą przestrzeń zastawiono piętrowymi łóżkami. Pustego miejsca na podłodze ledwie starczało, żeby się przecisnąć między nimi. Na każdym łóżku leżały czyjeś rzeczy. Ludzie siedzieli na dolnych pryczach w mniejszych lub większych grupkach i rozmawiali ze sobą półgłosem, mimo to harmider, jaki temu towarzyszył, był niemal nie do wytrzymania. Nagle, zobaczywszy Marka, wstał jeden z mężczyzn na końcu pokoju i podniósł rękę, żeby ich uciszyć. Skutek był natychmiastowy. Wszystkie rozmowy ucichły, a głowy zwróciły się w stronę stojącego mężczyzny w wieku około dwudziestu czterech lat.
− Podobno uważasz, że jest lepszy sposób na walkę z Damenem i odbicie twojej ukochanej? Bo pamiętaj, że nie Marcus jest twoim przeciwnikiem, a Damen − odezwał się grubym głosem. Był dość wysoki, bardzo szczupły, miał jasne włosy ostrzyżone na krótko. Mimo delikatnej postury miał w sobie coś z przywódcy. Z jego bladoniebieskich oczu biła świadomość mocy, którą władał. − Jestem Adam − odpowiedział na nieme pytanie Marka. − Znałem dobrze Damena. Wiem też co nieco o lustrze, bo pomagałem je tworzyć. Damen kiedyś był moim najlepszym przyjacielem. Do czasu, kiedy kompletnie zwariował na punkcie tej Kristen. − Adam potrząsnął głową, jakby ciągle nie mógł w to uwierzyć. − Uwierz mi, on nic nie zrobi Eve. Nic. Dopóki uważa, że może mu się przydać, jest bezpieczna.
− Ale Augustus mówił, że Damen chce ją wykorzystać do odnowienia lustra, a to ją może zabić. − Mark wszedł mu w słowo, co wywołało ogólny pomruk nieporozumienia i poruszenie wśród zgromadzonych Zwierciadeł. Opalizujące ciała poruszyły się, jakby były jednym organizmem, a morze oczu we wszystkich odcieniach czerwieni, zieleni, niebieskiego i brązu spojrzało na niego z wyrzutem. Widać nikt wcześniej nie przerywał Adamowi wywodu. Mark tylko wzruszył ramionami.
− Owszem. Na pewno będzie chciał to zrobić, ale są dwa podstawowe warunki, o których Damen dobrze wie. − Adam poprawił podwinięty rękaw koszuli, który uparcie opadał w dół. − Po pierwsze − ciągnął − żeby scalić lustro, potrzeba iluzji tak silnej, że wątpię, żeby Kristen i Eve mu wystarczyły. Kristen jest silna, słuchy chodzą, że Eve jest jeszcze lepsza…
− Nawet nie wiesz jak bardzo − znowu przerwał mu Mark. − Moim zdaniem sama Eve wystarczy. Ona tworzyła doskonałe iluzje na wiele lat przed uświadomieniem…
− Mark, nie masz pojęcia, o czym mówisz − powiedział spokojnie Adam. −  Nawet jeśli Eve była w stanie przed uświadomieniem oszukiwać iluzją ludzi, co, nie przeczę, jest niezwykle imponujące, to i tak nie da rady. Oszukanie człowieka jest łatwe, Zwierciadeł wymaga nieco wprawy, ale oszukanie przedmiotu i wmówienie mu, że jest cały, to zupełnie inna sprawa. Wierz mi, nie znam nikogo, kto byłby w stanie tego dokonać na tak dużym obiekcie. A pamiętaj, że Eve jest bardzo młoda jak na Zwierciadło. Moim zdaniem potrzeba mu jeszcze ze trzech, może czterech innych osób, z talentem co najmniej równającym się z talentowi Kristen.
− Ok − mruknął Mark. − Ale i tak powinniśmy ją stamtąd jak najszybciej wyciągnąć, bo nie wiadomo, kiedy Damenowi uda się zgromadzić odpowiednią liczbę osób.      
− Możesz być spokojny aż do pełni księżyca. Wtedy moc Zwierciadeł osiąga swoje maksimum. Wtedy też Damen ma największe szanse na nakłonienie przedmiotu do zmiany. Poza tym lustro zostało powołane do życia przy pełni. Odtworzone może zostać także tylko wtedy. − Adam uśmiechnął się, widząc, że Mark się nieco rozluźnia. − Pełnia będzie w poniedziałek. Do tego czasu twoja ukochana jest więc bezpieczna. Musimy tylko znaleźć się wtedy w Polsce. Wszyscy.
− W Polsce? − Mark się zdziwił. − Po co?
− Bo tam jest teraz fajna pogoda − odparła ironicznie kobieta, siedząca na górnej pryczy parę metrów od niego. Bawiła się, okręcając kawałek wstążki wokół dużego palca. W końcu odwinęła wstążkę, położyła sobie na otwartej dłoni, a wstążka stanęła w płomieniach, które przez chwilę tańczyły na jej ręce. Nagle wstążkę skuł lód. Zaskoczona mina kobiety zdradzała, że to nie było jej dzieło. Wtedy zza pleców Marka wyszedł wysoki mężczyzna o haczykowatym nosie i lekko odstających uszach. Jej twarz rozjaśnił uśmiech.
− Dominique, nie powinnaś igrać z ogniem! − Uśmiechnął się promiennie.
− A ty powinieneś zaprzestać z pojawianiem się dokładnie za plecami ludzi − powiedziała, zeskakując z łóżka i podbiegając do niego. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała namiętnie. − Koniec na dziś? − zapytała, ale on tylko pokręcił przecząco głową, mówiąc, że ma przerwę.
Mark posmutniał na ten widok, poczuł ukłucie zazdrości, ale Karen już ciągnęła go za rękaw. Wychodzili z pokoju. Zanim drzwi się zamknęły, Adam krzyknął jeszcze za nimi:
− Marcus wrócił tam, gdzie stworzył lustro. Do jedynego domu, w którym mieszkał dłużej… Do jedynego miejsca, gdzie czuł się szczęśliwy...
Przeszli korytarzem do zatłoczonego salonu, który także przypominał noclegownię. Jednak te prycze były jeszcze puste. Szli dalej. Stanęli przed drzwiami sypialni Evana i Kathy.
 − Mark − powiedziała Karen, patrząc mu w oczy. − Jest ktoś, kto może ci bardzo dużo pomóc, kto może ci wyjaśnić, jak porozumiewać się z Eveline, nawet kiedy jesteście tak daleko.
Mark pokręcił głową.
− Wiem, że wydaje ci się to niemożliwe, bo do tej pory porozumiewaliśmy się, tylko szepcząc do siebie w myślach, a to działa na nieduże odległości. Ale okazuje się, że można też inaczej... − Złapała go za rękę, kiedy już naciskał klamkę. − Tylko nie zdziw się na jego widok. I zaufaj mi, on wie więcej, niż ci się wydaje. − Karen puściła jego rękę i zaczęła się powoli odwracać. − Nazywa się Caleb.
Mark wszedł do pokoju niepewny, co zobaczy. Z początku wydawało mu się, że nic się tam nie zmieniło. To samo dębowe, proste łóżko, ten sam regał pełen płyt z ulubioną muzyką Kathy i Evana. Cicho grające w tle radio sprawiły, że strata mentorów wydawała się nie mieć miejsca. Wszystko wyglądało tak samo. Dokładnie tak samo. Mark rozglądał się chwilę, próbując znaleźć jakieś nieprawidłowości, ale nie mógł. Dopiero po jakimś czasie zauważył na łóżku porozkładane ubrania. Stał przez chwilę, przypatrując się im badawczo. Coś mu w nich nie pasowało. Były małe. Bardzo małe.
Drzwi do łazienki otworzyły się, stanął w nich około trzydziestoletni mężczyzna o wzroście dziecka. Mark podejrzewał, że cierpi na jakąś chorobę, która nie pozwalała mu osiągnąć wzrostu dorosłego człowieka. Zrozumiał, dlaczego Karen ostrzegała go przed nielekceważeniem Caleba. Jego wzrost nie sugerował jakichś specjalnych umiejętności, które mogły się przydać Markowi.
− Cześć − powiedział piskliwym głosem Caleb. − Ty pewnie jesteś Mark. Karen coś wspominała, że cię przyśle. Siadaj i rozgość się. − Caleb wskazał gestem łóżko. − Będziemy mieli trochę roboty. Nauczę cię czegoś, ale przygotuj się, że to może zająć trochę czasu. Jak u ciebie z cierpliwością?
− Różnie bywało − powiedział skonsternowany Mark. Nie był pewien, czy polubił Caleba. − Zależy, o co pytasz…
− Pytam, czy jesteś w stanie poświęcić dużo czasu na coś, co może ci dać ogromne korzyści, ale może też nie wyjść i wtedy będziesz bardzo zawiedziony − powiedział spokojnie Caleb, wspinając się na łóżko i siadając wygodnie. − To jak?
− Jeśli jest to coś, co pomoże mi odzyskać Eve, zrobię wszystko. − Jego głos był pewny i szczery.
− Świetnie, bo chcę cię nauczyć, jak rozmawiać z nią na odległość − powiedział Caleb, a widząc zaskoczoną minę Marka, dodał: − Na dowolną odległość.
Mark milczał, próbując przeanalizować to, co właśnie usłyszał. Będzie mógł rozmawiać z Eve, mimo że ona jest w Polsce, a on tutaj? Będzie mógł dowiedzieć się, czy wszystko z nią w porządku, czy Marcus jej nie skrzywdził…?
− Czy ja dobrze słyszałem, że wyznaliście sobie miłość? − przerwał ciszę Caleb.
− Tak.
− Więc się nie dziw. To nie będzie takie trudne. Ona ma cząstkę twojej duszy. Przez nią będziesz mógł rozmawiać z Eve. Musisz tylko nauczyć się kierować tą cząstką i ja mogę cię tego nauczyć. Zajmie nam to pewnie kilka godzin − powiedział. − Musisz też uzbroić się w cierpliwość, bo może minąć bardzo dużo czasu, zanim ona zrozumie, co się dzieje. Nie będzie miała nauczyciela i może być zagubiona, słysząc twój głos. Pamiętaj o tym i nie trać cierpliwości. Wszystko będzie zależało od tego, jak bardzo ma otwarty umysł i jak mocno cię kocha.  

− Jasne. − Mark wyprostował się i skrzyżował nogi przez sobą. − Jestem gotów, co mam robić? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!