Rano obudziło ją wdzierające się do pokoju słońce. Ktoś
musiał przysłonić zasłony, ale nie zrobił tego dokładnie i pierwsze promienie
przedzierały się przez szpary między kolejnymi częściami kotary. Eveline leżała
chwilę na łóżku, zastanawiając się, czy to wszystko, co pamięta z wczoraj, zdarzyło
się naprawdę. Kiedy doszła do wniosku, że to musiała być prawda, ostrożnie
otworzyła oczy. Poznała pokój, w którym wczoraj rozmawiała z Markiem i Kathy,
pokój, w którym po raz pierwszy w życiu poczuła się… Próbowała sobie przypomnieć to uczucie, ale
nie mogła go określić. Było takie… cudowne, przyjemne, takie czyste…
− Witaj. – czuły głos wyrwał ją z letargu, a to cudowne
uczucie wróciło. Teraz już umiała je nazwać. Tak, czuła się potrzebna,
akceptowana. Czuła się KOCHANA.
Odwróciła się do Marka. Stał obok jej łóżka i przyglądał się
jej badawczo. Zdążył się przebrać. Dziś musiało być chłodniej. Miał na sobie
długie dżinsy i bawełniany golf.
− Cześć – wyjąkała Eve, nie mogąc się na niego napatrzeć.
− Sugeruję, żebyś się dziś cieplej ubrała. Idziemy na
wycieczkę do Central Parku – powiedział. − Ale najpierw chcę ci coś dać. – Mark wskazał ścianę naprzeciw łóżka.
Stał tam teraz biały fortepian. Wyglądał na zabytek. Eveline
znała tę markę. Były to jedne z najdroższych i najlepszych na świecie fortepianów.
Była zachwycona, ale jednocześnie onieśmielona prezentem. Nie wiedziała, co
powiedzieć. Głos uwiązł jej w gardle.
-−Skąd go wytrzasnąłeś? Przecież to zabytkowy Steinway.
Musiał kosztować majątek!
− W rzeczy samej. Steinway z 1900 roku. Kurzył się na
strychu od bardzo dawna. Jest w
doskonałym stanie – mówił podekscytowany Mark. – Należał kiedyś do mojego… −
zawahał się chwilę − …przyjaciela.
Niestety nikt z nas nie umie na nim grać. Dobrze, że teraz przestanie marnieć.
Kazałem go nastroić. – Zapraszającym gestem wskazał fortepian i zapytał: –
Zechcesz?
− Dawno nie grałam… − zaczęła Eve, ale Mark popchnął ją
lekko. Usiadła na taborecie i położyła ręce na klawiszach.
Zamknęła oczy i zaczęła grać. Sama nie wiedziała, co gra.
Muzyka zawsze przychodziła jej z łatwością. Jakby była w niej, jakby tylko
czekała, aż ktoś ją uwolni. Melodia z początku była na przemian pełna bólu i
agresywna, pod koniec znacznie się uspokoiła i było w niej coś kojącego. Była
spokojna, piękna. Wydawało się, że Eve w ciągu zaledwie kilku minut grą
opowiedziała całe swoje życie. W końcówce niemalże można było zobaczyć jej
szczęście, to, że czuła się… kochana i że… sama kochała. To nie ona grała.
Grało jej serce, przez wiele lat zbolałe, a teraz uwolnione od bólu i
szczęśliwe.
− Cholera, kolejny sposób na afiszowanie się swoim
szczęściem. Czy wy kiedyś przestaniecie?
– zaklęła za drzwiami Karen. – Ja też tak chcę – dodała naburmuszonym
głosem.
Wybuchła salwa gromkiego śmiechu. Eve wiedziała, że za
drzwiami są wszyscy. Stali tam pewnie od dawna, czekając aż się obudzi i
zacznie grać. W tym domu muzyka na żywo nie gościła od kilkudziesięciu lat. A
każdy człowiek, czy też nie do końca człowiek potrzebuje kontaktu z muzyką.
Muzyka jest niezbędna do życia. Dla każdego. Byli jej bardzo wdzięczni za ten
króciutki koncert. Tak bardzo im tego brakowało, od kiedy ostatni raz widzieli
się z poprzednim właścicielem fortepianu. Muzyka nagrana na płycie nie była tym
samym. Ta wypełniła ich dusze po brzegi. Muzyka z płyty nie ma takiej magicznej
mocy oddziaływania.
− Karen, jeśli chcesz, nauczę cię grać… – krzyknęła Eve,
głośno się śmiejąc.
− Wiesz dobrze, że nie tego CHCĘ – odburknęła Karen, udając
obrażoną. – Ale wiem, że i na mnie przyjdzie pora.
− Spadajcie do swoich zajęć – krzyknął do nich Mark.
− Ale my chcemy jeszcze! – dało się słyszeć jęk zawodu.
– Innym razem. Koniec przedstawienia – uciął szybko.
Gwar za drzwiami ucichł. Noga za nogą wszyscy niechętnie
powlekli się do swoich zajęć.
Eve szybkim krokiem podeszła do Marka i zarzuciła mu ręce na
szyję.
− Dziękuję – wyszeptała mu do ucha. – Nawet nie wiesz, ile
to dla mnie znaczy. Tak bardzo brakowało mi muzyki…
Mark zawahał się chwilę, po czym wplótł ręce w jej włosy.
Spojrzeli sobie w oczy. Po chwili odsunął ją delikatnie od siebie. Kiedy
wyszedł, Eve poszła do łazienki. Kiedy wyszła ubrana, już na nią czekał.
− Dziś czeka cię wielki dzień – powiedział, uśmiechając się.
− Pierwszy trening. Będziemy się bawić w zamykanie umysłów.
− Kurczę, powiem ci, że trochę mnie to wszystko przeraża…
− Nie masz się czego bać. – Mark musnął ją wierzchem dłoni
po policzku i szepnął: – Chodź! – Pociągnął ją do drzwi.
Szli tym samym korytarzem, który prowadził do jej pokoju.
Eve już wcześniej zauważyła, że na jego końcu są tajemniczo wyglądające drzwi,
które nie pasują do nowoczesnego wystroju mieszkania. Wyglądały na żywcem
ściągnięte z epoki wiktoriańskiej – wielkie, drewniane, pięknie zdobione. Nie
pasowały do otoczenia.
− Tak, też mnie te drzwi frapują. Myślę, że Evana łączy z
nimi jakaś historia. Nie wiem tylko, o co chodzi. Nigdy nam nie powiedział. −
Mark pchnął rzeczone drzwi i wprowadził ją na ciemną klatkę schodową, która
wyglądała, jakby nikt się nią nie zajmował od kilku lat. Farba łuszczyła się na
ścianach, a barierka przy schodach niebezpiecznie się chwiała. Miejscami jej
brakowało, a ze ściany wystawały tylko
metalowe mocowania. Schody były bardzo strome i kręcone. Weszła na nie za
Markiem, ponieważ były tak wąskie, że nie mieścili się obok siebie.
Szli długo, Eve odniosła wrażenie, że wchodzą znacznie
wyżej, niż powinni, że omijają jedno piętro, ale kiedy zapytała o to Marka,
nonszalancko odpowiedział, że mieszkanie jest bardzo wysokie i na pewno dlatego
ma mylne wrażenie, że omija jedno piętro. Nie kłóciła się z nim, choć była
pewna swego. Wyszła z założenia, że przyjdzie czas, kiedy wszystkiego się
dowie. Początkowa euforia powoli mijała i Eve z każdą chwilą co raz bardziej
zastanawiała się nad tym, co oznaczało to dziwne uczucie, które miała, gdy
spojrzeli sobie z Evanem w oczy. Zatraciła się w rozmyślaniu do tego stopnia,
że wpadła na Marka, który nagle się zatrzymał.
Nie zauważyła, kiedy weszli do niskiej, ciemnej sali.
Czekali na nich Klive i Alice. Eve rozejrzała się dookoła, jej wzrok powoli
przyzwyczajał się do ciemności. Nagle poczuła nieprzyjemne ukłucie, w rogu
pokoju dostrzegła Evana. Ich oczy spotkały się na chwilę i wtedy Eve zobaczyła
coś dziwnego, jakby obrazy z przeszłości nakładały się na to, co widzi teraz.
Nie była pewna, co oznaczają te obrazy, ale uświadomiła sobie, że już raz
widziała podwójnie. Wysiadła wtedy z windy i patrzyła Evanowi w oczy.
Postanowiła nie zaprzątać sobie tym głowy, gdyż wiedziała, że wszyscy na pewno
przeczesują teraz jej myśli. Skupiła się na ocenianiu pomieszczenia, w którym
się znalazła.
Nie wyglądało na typową salę treningową. Przede wszystkim –
było bardzo niskie, znacznie niższe niż mieszkanie na dole. Wszystkie okna były
zasłonięte ciężkimi kotarami, z których każda była w innym kolorze. Widać było,
że nikt o to pomieszczenie nie dbał. Wszędzie osiadły kłęby kurzu, wyraźnie
widziała każdy krok, który został tu postawiony w ciągu ostatniego miesiąca. Po
grubości warstwy kurzu osiadłej na śladach butów można było oceniać, kiedy
miejsce zostało dotknięte stopą. Większość śladów prowadziła na przeciwległy
koniec sali do grupy nowoczesnych kanap
ustawionych dookoła ogromnego stołu.
Spojrzała pytająco na Marka, który skinął głową, więc
ruszyła w stronę kanap. Kiedy chciała usiąść, usłyszała za plecami szorstki
głos, który nakazał jej usiąść na środku stołu.
− My już wiemy, jak zamknąć umysły przed innymi. Jednym
wychodzi to lepiej – tu niemal niezauważalnym gestem Evan wskazał Kliva i Alice
– innym gorzej – uśmiechnął się do Marka – a wszyscy jesteśmy jednakowo
ciekawi, jak pójdzie tobie.
Eve poczuła się jak królik doświadczalny.
− Każde z nich to przechodziło – ciągnął Evan w odpowiedzi.
– Taki nasz rytuał powitalny. – Uśmiechnął się pod nosem. Eve miała wrażenie,
że przez jego twarz przemknął cień złośliwości, ale natychmiast zdusiła w sobie
tę myśl, wmawiając sobie, że jest uprzedzona do Evana przez kolor jego oczu.
Wdrapała się na stół i usiadła na środku po turecku.
− Eveline, jedynym sposobem na powstrzymanie intruzów jest…
− zaczął Evan, ale Eve mu przerwała.
− Wiem, trzeba się skupić na tym, żeby zamknąć umysł, żeby
nikogo nie dopuścić.
− Skąd wiesz?
− Karen coś przebąkiwała w samolocie. Podejrzewam, że to
jedyna opcja...
− Tak, zgadza się. Bardziej ci nie podpowiemy, bo każdemu
pomaga co innego. Mnie na przykład pomaga myślenie o ogniu – głos Evana wydawał
się znudzony, jakby powtarzał to samo zdanie setny raz.
− Dobrze, to co mam teraz robić? – zapytała Eve, wzdychając
głęboko. – Jak ma wyglądać trening?
− Pobawimy się w kalambury, tylko trochę inaczej. Będziemy
zgadywać, o czym właśnie myślisz. Im bardziej skomplikowany przedmiot, tym
będzie nam trudniej. Pamiętaj o tym. Zaczniemy od najsłabszego czytającego,
skończymy na najlepszym. Zaczynaj – zwrócił się do Kliva.
− Samolot! – krzyknął Klive.
− Motyl – powiedziała spokojnie Alice.
− Kościół. – Szorstki głos zaskoczył Eve, była pewna, że
teraz będzie kolej Marka. – Tak, to Mark jest mistrzem. – Czerwone oczy Evana
zaświeciły dumą, ciągnął: − Nawet ja nie mogę się z nim równać. Pamiętaj, nie
musisz myśleć o jednej rzeczy, możesz przywoływać miejsca, zdarzenia, filmy…
− Armageddon, scena na meteorycie z Willisem i Affleckiem. −
Mark stał z boku i uśmiechał się triumfalnie.
Minęło pół godziny, podczas której wszyscy z mniejszym lub
większym trudem odgadywali, o czym Eveline myśli. W końcu Eve doszła do
wniosku, że ma już dość tego grzebania w jej umyśle, wytężyła się i najpierw
usiłowała postawić blokadę. Wiedziała, co jej pomoże. Wspomnienie ojca. To była
najsilniejsza motywacja. Nigdy nie chciała, żeby cokolwiek wiedział o jej myślach.
− No i po mnie – jęknął Klive.
− Niezła jest, ja też prawie nic nie widzę. – Alice
poklepała go po ramieniu i rzekła: –
Jakiś niewyraźny zarys wysokiego, jasnego pomieszczenia, którego nie znam.
Poddaję się. Nie zgadnę.
Eve spojrzała na Evana. Na jego twarzy malowało się
niekłamane zdumienie.
− To prawda, jesteś dobra, ale coś widzę. To scena z twojego
życia. Ważna dla ciebie, bo zapamiętałaś ją doskonale. Emocje są pozytywne,
nawet bardzo, bo kolory są żywe i jasne… To było niedawno, bo wszystko jest
wyraźne, ostre… z czasem wspomnienia stają się coraz bardziej rozmazane. – Evan
powoli dochodził do sedna sprawy. Nagle krzyknął: – Wiem! To hala odlotów
lotniska w Warszawie. Moment, kiedy Mark po ciebie wrócił.
− W co jestem ubrana i kto stoi po prawej? – zapytała Eve,
chcąc wiedzieć, jak dużo Evan widzi, a co wywnioskował.
− Nie wiem. Tego nie widzę. Widzę wyraźnie Marka, jakąś halę
odlotów. Ty zapewne siedzisz, bo patrzę z niskiego pułapu. Bardzo dużo udało ci
się ukryć. Jestem pod wrażeniem. W pierwszym dniu jeszcze nikomu z nas nie
udało się powstrzymać nawet Kliva. A ty prawie powstrzymałaś mnie. Jestem pod
wrażeniem... – urwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Zapytał: –
Chcesz to ciągnąć, czy wolisz odpocząć?
− Jedziemy dalej. Nie chcę przerywać. Nic mi nie jest. – Eve
była zadowolona z efektów. Była pewna, że następnej rundy Evan nie będzie w
stanie przejrzeć.
Mark podszedł dwa kroki do przodu, jakby chciał lepiej
słyszeć konwersację. Wyglądał na zaskoczonego obrotem sprawy. Evan, widząc to,
uśmiechnął się.
− Spójrz na niego. – Ruchem głowy wskazał Marka. – On też
nie wszystko widzi, dlatego się zbliżył. Z większej odległości jest trudniej.
Jemu zazwyczaj dobrze idzie z drugiego końca pokoju, a tu… − wyszczerzył
bialutkie jak śnieg zęby – psikus.
− Nie śmiej się tak, bo teraz znowu twoja kolej. Zaczyna
słabszy… – Mark odwdzięczył mu się złośliwym uśmieszkiem.
Obaj spojrzeli na Eve, która przez chwilę straciła
koncentrację i musiała stawiać osłonę od początku. Trwało to zaledwie chwilę i
kosztowało ją znacznie mniej wysiłku niż za pierwszym razem.
Klive i Alice pokręcili przecząco głowami, dając Evanowi do
zrozumienia, że nie widzą kompletnie nic i że teraz jego kolej. Zapadło
milczenie. Wszyscy wpatrywali się w Evana, który coraz bardziej marszczył
czoło, jakby starał się zobaczyć coś, co znajduje się bardzo daleko.
− Poddaję się – wyznał w końcu. – Mark, teraz ty.
Mark od początku podobnie jak Evan starał się sforsować
zaporę Eve, ale jemu także sprawiało to ogromną trudność.
− Nie widzę dokładnie – mówił powoli, idąc przez salę w
kierunku Eve. Stanął, gdy dotknął brzegu stołu. − Wiem tylko, że kpisz z nas.
To bardzo prosty obraz. Coś okrągłego. Nie ma tam nic skomplikowanego. To jeden
przedmiot, w dodatku prosty, ale nie widzę ani szczegółów, ani koloru, więc nie
jestem w stanie stwierdzić, co to jest…
− w głosie Marka słychać było zaskoczenie.
− O matko! − krzyknęli chórem, kiedy Eve opuściła zasłonę. −
Jabłko?!
− No to faktycznie z nas zakpiłaś. Tak prosty obraz pierwszego
dnia powinniśmy zobaczyć wszyscy! –Evan był pod wrażeniem.
− Ona jest po prostu, cholera, mega zdolna − zaklął Klive,
po czym zaczął się śmiać. − Po raz pierwszy nie tylko ja odpadłem jednego dnia.
Ona załatwiła wszystkich. Eve, przybij piątkę! – Wyciągnął do niej rękę, a Eve
klasnęła w jego dłoń.
− Dobra, a teraz damy się jej pobawić! − powiedział szybko
Evan. − O czym myśli Mark? − szepnął jej do ucha tak, żeby nikt inny nie
słyszał.
− Planuje scenerię naszego pierwszego pocałunku. Zaczął od
plaży, teraz jest na etapie jakiegoś parku. Chyba chodzi o Central Park.
Zastanawia się też, czy powinien mnie prosić o pozwolenie… − Eve uśmiechnęła
się triumfalnie.
Mark spochmurniał, wcale nie chciał, żeby wszyscy usłyszeli,
o czym myśli. Poza tym zaskoczył go tak nagły atak i nie podobało mu się
porównywanie jego zdolności zamykania umysłu do Eve. Obrzucił wszystkich
oburzonym spojrzeniem, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju sprężystym
krokiem, po czym zbiegł po schodach i wściekły wybiegł na korytarz w
mieszkaniu. Alice, Klive i Evan spojrzeli po sobie, po czym ich oczy zwróciły
się na Eve, która wahała się chwilę, ale zaraz pobiegła za Markiem. Kiedy
zbliżała się do końca schodów, usłyszała trzaśnięcie drzwi. Pobiegła w tamtym
kierunku i weszła do pokoju obok swojego.
Znalazła się w nowocześnie urządzonej, przestronnej sypialni
z wielkim łożem na środku i ogromną biblioteczką, która świadczyła o wyjątkowym
zamiłowaniu właściciela do literatury.
Ściany pomalowane były na lazurowo. Łóżko wyglądało na zrobione
z kości słoniowej. Miało piękny, rzeźbiony baldachim.
Obok łóżka stała leżanka, a przy niej lampka do czytania.
Tam Mark lubił przesiadywać wieczorami, kiedy chciał być sam. Zatracał się w
książkach, czytał. Lubił czytać. Zwłaszcza fantastykę. Było to doskonale widać
po zbiorach. Największą część ściany zajmowały książki science fiction. Eve z
radością zauważyła, że honorowe miejsce obok trylogii Tolkiena i Gry Endera zajmuje także twórczość jej
rodaka − Stanisława Lema.
Podobał jej się ten pokój. Zwłaszcza kolor ścian.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!