Mark siedział na łóżku w pokoju Evana, za oknem zmierzchało.
Zaczynał się wieczorny korek na ulicach i chodnikach Nowego Jorku. Przechodnie
krzyczeli na siebie, co chwila słychać było klaksony, które odbijały się echem
od wieżowców. Mimo otwartego okna pokoju te odgłosy wydawały się Markowi
odległe. Patrzył tępym wzrokiem w ścianę
przed sobą i bezmyślnie bębnił palcami w kolana. Od trzech godzin próbował się
skontaktować z Eve. Caleb wprawdzie wspominał, że nie będzie to łatwe, bo
komunikacja na taką odległość jest bardzo trudna i wymaga ogromnej wprawy oraz
ogromnej mocy. Moc mieli oboje, zdecydowanie gorzej było z wprawą. Mark nie
wiedział nawet, czy Eve w ogóle go słyszała. Niepokoił się o nią. Bał się, co
Marcus może zrobić, jeśli Eve nie będzie chciała albo nie będzie umiała zrobić
tego, czego od niej oczekuje.
− Mark, poczekaj. − Caleb wyrwał go z otępienia. − Ona musiała
to usłyszeć. Teraz musi tylko zrozumieć, że to nie jej wyobraźnia, a naprawdę
ty. To może nie być łatwe. − Mark pokiwał głową. − A jeszcze trudniejsze będzie
zrozumienie, jak powinna się z tobą skontaktować. Poczekaj, z tego co
słyszałem, dziewczyna jest naprawdę wyjątkowa. Powinna szybko załapać.
− Szybko? − Mark był bliski płaczu. − To nie jest szybko… −
Wstał i zaczął chodzić bez celu po pokoju, licząc kroki. Przesuwał rękami po
grzbietach płyt z muzyką, ustawionych na półkach regału naprzeciwko łóżka. Jego
wzrok prześlizgiwał się bezmyślnie po tytułach. W tym pokoju nie było nic, co
mogło go zainteresować. Nawet na całym świecie nie było rzeczy, której
pragnąłby bardziej, niż usłyszeć głos Eve. Położył ręce na karku i próbował
równo oddychać, ale jego ciało go nie słuchało. Łapczywie chwytał powietrze, co
chwilę się nim zachłystując. Był niesamowicie zdenerwowany. Nie wiedział, nie
rozumiał, dlaczego cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Dlaczego po raz
kolejny odebrano mu Eve.
− Mark, pytałem cię o cierpliwość. Szczerze powiedziawszy
zdziwię się, jeśli usłyszysz coś od niej jeszcze dziś. To raczej mało prawdopodobne.
Mark posmutniał i zwiesił głowę. Usiadł na łóżku i znów
bezmyślnie patrzył się na wąski pasek ściany pomiędzy regałami. Po chwili jego
serce przyspieszyło i podskoczyło do gardła. Na jego twarzy pojawił się cień
uśmiechu. Spojrzał na Caleba i podniósł dumnie głowę. Caleb cmoknął i z
niedowierzaniem pokręcił głową. Zafascynowany wpatrywał się w Marka.
− Eve? − powiedział z niedowierzaniem Mark, trzymając rękę
na sercu. − Eve, to naprawdę ty?
− Tak, chyba tak − wydyszała Eve. − To ja. Nie martw się o
mnie. Nic mi nie jest i z tego, co się orientuję, Marcus raczej mnie nie
skrzywdzi.
− Eve! − Mark wstał, spojrzał na siedzącego obok na łóżku
Caleba i uśmiechnął się. − Eve, spokojnie. Znajdziemy cię, zanim nadejdzie
pełnia. Znajdziemy i zabierzemy stamtąd. Nie będziesz musiała nic robić.
− Mark, on chce, żebym mu pokazała, że umiem. Mam scalić
kartkę papieru, na której coś napisał. Ale nie potrafię. Nie umiem. Nie dam
rady.
− Eve, jeśli udało ci się opanować sztukę komunikacji na
taką odległość, to ze wszystkim sobie poradzisz. − Mark uśmiechnął się do
siebie. − Wierzę w ciebie. Udawaj, że współpracujesz, żeby nie zrobił ci
krzywdy. Znajdę cię i zabiorę z powrotem do domu. Augustus nam pomaga. Jest nas
już co najmniej trzystu i ciągle przybywają nowi. Damy radę przeciwstawić się
potędze Marcusa, Damena czy jak mu tam.
− Mark… − zaczęła słabym głosem
− Tak?
− Brakuje mi ciebie…
− Mi ciebie też. − Twarz mu posmutniała. − Mam nadzieję, że w poniedziałek będziemy już
razem.
− Mark, muszę kończyć − głos Eve był przyciszony, była
przerażona. − Ktoś tu idzie...
− Kocham cię... − powiedział, ale nie wiedział, czy Eve to
usłyszała. W każdym razie nie odpowiedziała.
Mark od połowy rozmowy z Eve chodził w kółko po pokoju.
Siedzący wciąż na łóżku Caleb wodził za nim wzrokiem i z niedowierzaniem kręcił
głową.
− Niezła ta twoja Eve − powiedział z aprobatą. − Jeszcze
nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko nawiązał kontakt na taką odległość.
Musi was łączyć bardzo silne uczucie − uśmiechnął się − zupełnie jakby nie było
realne...
Mark uśmiechnął się krzywo, ale w środku czuł pustkę. Eve
była daleko i jeszcze co najmniej trzy noce miał spędzić bez niej. Augustus
planował atak na siedzibę Marcusa w niedzielę. Do niedzieli wszyscy musieli się
znaleźć w Polsce w jakimś małym miasteczku na północy. Augustus twierdził, że
wie dokładnie, gdzie jest Eve. Był pewien, że Marcus zabrał ją tam, gdzie
lustro zostało stworzone, czyli do starego zamku, w którym kiedyś mieszkał
Damen. Zamek był niewidoczny dla ludzi. Augustus przykrył go kiedyś iluzją. Ze
wszystkich, tylko on mógł ją zdjąć. I była to pierwsza rzecz, jaką miał zrobić
po przybyciu na miejsce.
Mark nie był wcale pewien, gdzie jest Eve, i denerwowało go,
że nie będą mieli zapasu czasu, żeby sprawdzić, czy nie została gdzieś
przeniesiona. Bał się, że Marcus może zabrać Eve gdzieś indziej, ale Augustus
był pewien swego i nie było sposobu, żeby go przekonać, że może być inaczej.
Wyszedł zamyślony z pokoju, w którym teraz urzędował Caleb,
dziękując mu przelotnie za pomoc. Poszedł do drzwi, za którymi miał spać razem
z przyszywanym rodzeństwem, ale spotkał tam tylko Kliva, który ćwiczył.
− Hej − powiedział niepewnie Klive, widząc minę Marka. − Coś
się stało?
− Martwię się o Eve.
− Tak… − Klive się uśmiechnął. − Nie martw się, damy radę.
Jest nas dużo. Nie poradzą sobie z nami. Nie ma takiej opcji!
− Ja się martwię, że jej tam nie będzie. Nie mamy żadnego
zapasu czasu. Jeśli Augustus się myli, nigdy jej nie odzyskam. − Mark zwiesił
głowę.
− Nie myli się − powiedział spokojnie Klive. − Czuję to.
Doskonale wie, co robi. − Widząc niepewną minę Marka, pewniejszym głosem dodał:
− Pamiętaj, że żeby odzyskać Eve, planuje zabić własnego wnuka.
Mark pokiwał głową, po czym rozejrzał się po pokoju. Klive
był coraz lepszy we władaniu żywiołami. Podpalone były tylko ćwiczebne kulki
papieru. Zamroził też jedno z łóżek.
− Wyrabiam się − powiedział z uśmiechem, a małe tornado
porwało nadpalone fragmenty kartek spod ich nóg.
− Widzę − Mark się uśmiechnął. Klive zawsze wiedział, jak go
rozśmieszyć. − Gdzie reszta?
− Alice ciągle lata, a to coś przynieść, a to kogoś
przynieść. Praktycznie jej nie ma. Karen ćwiczy w pokoju, w którym było lustro.
Ryan jej pomaga − wypowiedział te słowa jednym tchem, jakby znał je na pamięć.
− Reszta też ćwiczy. Augustus chodzi po salach i pomaga każdemu po kolei. Od
jutra razem z innymi teleporterami zaczną przerzucać ludzi do Polski. Ja w
wolnych chwilach zajmuję się rezerwacją hoteli i planowaniem rozlokowania
wszystkich. W każdym hotelu, który jest dalej, muszę mieć odpowiednią liczbę
teleporterów i wzmacniaczy. Powiem ci, że to niezłe wyzwanie wszystkich tak
poumieszczać, żeby się jeszcze nie pozabijali, bo oczywiście mają też swoje
antypatie. − Westchnął. − Już trzy razy wszystko było dokładnie zaplanowane i
nagle się okazywało, że ten z tamtym nie mogę mieszkać w jednym hotelu, bo się
pobiją. − Żywa gestykulacja Kliva rozbawiła Maka, który teraz krztusił się ze
śmiechu. Klive założył ręce i zapytał: −
Bawi cię to?
− Nie, absolutnie − ironizował Mark.
− Bardzo zabawne. − Skinął na Marka głową. − Lepiej chodź i
mi pomóż. Musimy się dowiedzieć, czy obecne ustawienie jest dla wszystkich
akceptowalne, czy nie.
Mark wzruszył ramionami. Przez chwilę rozważał propozycję
Kliva. Wiedział, że jeśli ma choć na chwilę zapomnieć o swoim smutku, musi się
czymś zająć.
− Ok. − powiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!