Me

Me

czwartek, 31 stycznia 2013

Zwierciadła 30 - Cierpliwość

Mark siedział na łóżku w pokoju Evana, za oknem zmierzchało. Zaczynał się wieczorny korek na ulicach i chodnikach Nowego Jorku. Przechodnie krzyczeli na siebie, co chwila słychać było klaksony, które odbijały się echem od wieżowców. Mimo otwartego okna pokoju te odgłosy wydawały się Markowi odległe.  Patrzył tępym wzrokiem w ścianę przed sobą i bezmyślnie bębnił palcami w kolana. Od trzech godzin próbował się skontaktować z Eve. Caleb wprawdzie wspominał, że nie będzie to łatwe, bo komunikacja na taką odległość jest bardzo trudna i wymaga ogromnej wprawy oraz ogromnej mocy. Moc mieli oboje, zdecydowanie gorzej było z wprawą. Mark nie wiedział nawet, czy Eve w ogóle go słyszała. Niepokoił się o nią. Bał się, co Marcus może zrobić, jeśli Eve nie będzie chciała albo nie będzie umiała zrobić tego, czego od niej oczekuje.
− Mark, poczekaj. − Caleb wyrwał go z otępienia. − Ona musiała to usłyszeć. Teraz musi tylko zrozumieć, że to nie jej wyobraźnia, a naprawdę ty. To może nie być łatwe. − Mark pokiwał głową. − A jeszcze trudniejsze będzie zrozumienie, jak powinna się z tobą skontaktować. Poczekaj, z tego co słyszałem, dziewczyna jest naprawdę wyjątkowa. Powinna szybko załapać.
− Szybko? − Mark był bliski płaczu. − To nie jest szybko… − Wstał i zaczął chodzić bez celu po pokoju, licząc kroki. Przesuwał rękami po grzbietach płyt z muzyką, ustawionych na półkach regału naprzeciwko łóżka. Jego wzrok prześlizgiwał się bezmyślnie po tytułach. W tym pokoju nie było nic, co mogło go zainteresować. Nawet na całym świecie nie było rzeczy, której pragnąłby bardziej, niż usłyszeć głos Eve. Położył ręce na karku i próbował równo oddychać, ale jego ciało go nie słuchało. Łapczywie chwytał powietrze, co chwilę się nim zachłystując. Był niesamowicie zdenerwowany. Nie wiedział, nie rozumiał, dlaczego cały świat sprzysiągł się przeciwko niemu. Dlaczego po raz kolejny odebrano mu Eve.
− Mark, pytałem cię o cierpliwość. Szczerze powiedziawszy zdziwię się, jeśli usłyszysz coś od niej jeszcze dziś.  To raczej mało prawdopodobne.
Mark posmutniał i zwiesił głowę. Usiadł na łóżku i znów bezmyślnie patrzył się na wąski pasek ściany pomiędzy regałami. Po chwili jego serce przyspieszyło i podskoczyło do gardła. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Spojrzał na Caleba i podniósł dumnie głowę. Caleb cmoknął i z niedowierzaniem pokręcił głową. Zafascynowany wpatrywał się w Marka. 
− Eve? − powiedział z niedowierzaniem Mark, trzymając rękę na sercu. − Eve, to naprawdę ty?
− Tak, chyba tak − wydyszała Eve. − To ja. Nie martw się o mnie. Nic mi nie jest i z tego, co się orientuję, Marcus raczej mnie nie skrzywdzi.
− Eve! − Mark wstał, spojrzał na siedzącego obok na łóżku Caleba i uśmiechnął się. − Eve, spokojnie. Znajdziemy cię, zanim nadejdzie pełnia. Znajdziemy i zabierzemy stamtąd. Nie będziesz musiała nic robić.
− Mark, on chce, żebym mu pokazała, że umiem. Mam scalić kartkę papieru, na której coś napisał. Ale nie potrafię. Nie umiem. Nie dam rady.
− Eve, jeśli udało ci się opanować sztukę komunikacji na taką odległość, to ze wszystkim sobie poradzisz. − Mark uśmiechnął się do siebie. − Wierzę w ciebie. Udawaj, że współpracujesz, żeby nie zrobił ci krzywdy. Znajdę cię i zabiorę z powrotem do domu. Augustus nam pomaga. Jest nas już co najmniej trzystu i ciągle przybywają nowi. Damy radę przeciwstawić się potędze Marcusa, Damena czy jak mu tam.
− Mark… − zaczęła słabym głosem
− Tak?
− Brakuje mi ciebie…
− Mi ciebie też. − Twarz mu posmutniała. −  Mam nadzieję, że w poniedziałek będziemy już razem.
− Mark, muszę kończyć − głos Eve był przyciszony, była przerażona. − Ktoś tu idzie...
− Kocham cię... − powiedział, ale nie wiedział, czy Eve to usłyszała. W każdym razie nie odpowiedziała.
Mark od połowy rozmowy z Eve chodził w kółko po pokoju. Siedzący wciąż na łóżku Caleb wodził za nim wzrokiem i z niedowierzaniem kręcił głową.
− Niezła ta twoja Eve − powiedział z aprobatą. − Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko nawiązał kontakt na taką odległość. Musi was łączyć bardzo silne uczucie − uśmiechnął się − zupełnie jakby nie było realne... 
Mark uśmiechnął się krzywo, ale w środku czuł pustkę. Eve była daleko i jeszcze co najmniej trzy noce miał spędzić bez niej. Augustus planował atak na siedzibę Marcusa w niedzielę. Do niedzieli wszyscy musieli się znaleźć w Polsce w jakimś małym miasteczku na północy. Augustus twierdził, że wie dokładnie, gdzie jest Eve. Był pewien, że Marcus zabrał ją tam, gdzie lustro zostało stworzone, czyli do starego zamku, w którym kiedyś mieszkał Damen. Zamek był niewidoczny dla ludzi. Augustus przykrył go kiedyś iluzją. Ze wszystkich, tylko on mógł ją zdjąć. I była to pierwsza rzecz, jaką miał zrobić po przybyciu na miejsce.
Mark nie był wcale pewien, gdzie jest Eve, i denerwowało go, że nie będą mieli zapasu czasu, żeby sprawdzić, czy nie została gdzieś przeniesiona. Bał się, że Marcus może zabrać Eve gdzieś indziej, ale Augustus był pewien swego i nie było sposobu, żeby go przekonać, że może być inaczej.
Wyszedł zamyślony z pokoju, w którym teraz urzędował Caleb, dziękując mu przelotnie za pomoc. Poszedł do drzwi, za którymi miał spać razem z przyszywanym rodzeństwem, ale spotkał tam tylko Kliva, który ćwiczył.
− Hej − powiedział niepewnie Klive, widząc minę Marka. − Coś się stało?
− Martwię się o Eve.
− Tak… − Klive się uśmiechnął. − Nie martw się, damy radę. Jest nas dużo. Nie poradzą sobie z nami. Nie ma takiej opcji!
− Ja się martwię, że jej tam nie będzie. Nie mamy żadnego zapasu czasu. Jeśli Augustus się myli, nigdy jej nie odzyskam. − Mark zwiesił głowę.
− Nie myli się − powiedział spokojnie Klive. − Czuję to. Doskonale wie, co robi. − Widząc niepewną minę Marka, pewniejszym głosem dodał: − Pamiętaj, że żeby odzyskać Eve, planuje zabić własnego wnuka.
Mark pokiwał głową, po czym rozejrzał się po pokoju. Klive był coraz lepszy we władaniu żywiołami. Podpalone były tylko ćwiczebne kulki papieru. Zamroził też jedno z łóżek.
− Wyrabiam się − powiedział z uśmiechem, a małe tornado porwało nadpalone fragmenty kartek spod ich nóg.
− Widzę − Mark się uśmiechnął. Klive zawsze wiedział, jak go rozśmieszyć. − Gdzie reszta?
− Alice ciągle lata, a to coś przynieść, a to kogoś przynieść. Praktycznie jej nie ma. Karen ćwiczy w pokoju, w którym było lustro. Ryan jej pomaga − wypowiedział te słowa jednym tchem, jakby znał je na pamięć. − Reszta też ćwiczy. Augustus chodzi po salach i pomaga każdemu po kolei. Od jutra razem z innymi teleporterami zaczną przerzucać ludzi do Polski. Ja w wolnych chwilach zajmuję się rezerwacją hoteli i planowaniem rozlokowania wszystkich. W każdym hotelu, który jest dalej, muszę mieć odpowiednią liczbę teleporterów i wzmacniaczy. Powiem ci, że to niezłe wyzwanie wszystkich tak poumieszczać, żeby się jeszcze nie pozabijali, bo oczywiście mają też swoje antypatie. − Westchnął. − Już trzy razy wszystko było dokładnie zaplanowane i nagle się okazywało, że ten z tamtym nie mogę mieszkać w jednym hotelu, bo się pobiją. − Żywa gestykulacja Kliva rozbawiła Maka, który teraz krztusił się ze śmiechu.  Klive założył ręce i zapytał: − Bawi cię to?
− Nie, absolutnie − ironizował Mark.
− Bardzo zabawne. − Skinął na Marka głową. − Lepiej chodź i mi pomóż. Musimy się dowiedzieć, czy obecne ustawienie jest dla wszystkich akceptowalne, czy nie.
Mark wzruszył ramionami. Przez chwilę rozważał propozycję Kliva. Wiedział, że jeśli ma choć na chwilę zapomnieć o swoim smutku, musi się czymś zająć.

− Ok. − powiedział.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!