Eve patrzyła na niego wyczekująco.
Przez niezasłonięte okno wdzierała się czerwona poświata
zachodzącego słońca, powodując, że ściany pokoju wydawały się fioletowe. Ten
kolor przywodził Markowi na myśl Kathy. Westchnął, kiedy Eve delikatnie
położyła mu rękę na ramieniu, jakby chciała go pocieszyć. Wiedziała, że strata
Kathy jest dla niego ciosem. Dla niej też była. Mark spojrzał na nią i skinął.
Usiedli na łóżku.
− W zasadzie, to fortepian należał do mojego starszego
brata. − Mark podniósł wzrok i spojrzał na instrument. Jego głos był pełen
melancholii. − Maurice kupił go na swoje piętnaste urodziny. Dałem mu moje
wszystkie oszczędności, jak go kupował. Niewiele to pomogło, ale dla niego
liczył się gest. Chciałem, żeby miał za co kupić Steinwaya. Bardzo go pragnął.
Był dla niego zastępstwem miłości ojca, który jako inżynier ewidentnie
faworyzował mnie − byłem bardzo techniczny, nie miałem w sobie krzty talentu
Maurice’a. Był świetnym muzykiem. Był sławny. Jest sławny. I słusznie.
− Mark, jak ty się naprawdę nazywasz? − Eve, która kochała
muzykę, zaczęła powoli kojarzyć fakty daty, miejsca, imiona.
− Édouard Ravel − powiedział tak cicho, że prawie go nie
było słychać. − Imię, pod którym znałaś mnie w szkole, było moim prawdziwym
imieniem.
− CO?! Chcesz mi powiedzieć, że ten fortepian należał do…
nie, to nie jest możliwe. − Eve nie mogła uwierzyć w to, co właśnie powoli
docierało do jej świadomości. – On należał do Maurice’a?
− Tak. TEN Ravel był moim starszym bratem. − Mark dumnie
wypiął pierś.
− Niesamowite. Uwielbiam jego muzykę! − Eve zachowywała się
jak typowa nastolatka, która właśnie stoi obok brata swego największego idola.
Podskakiwała lekko na palcach i klaskała w dłonie. Niemożliwe stało się
możliwe. Dowie się z pierwszej ręki o tym, jaki był jej ulubiony kompozytor. −
Opowiedz mi o nim! Jaki on był?
Mark posmutniał. Spodziewał się, że teraz powrócą wizje
przeszłości. Rzeczy, które z jednej strony chciał zapomnieć, a z drugiej strony
przypominały mu ukochanego brata i jego niezwykły talent.
− Spójrz… − powiedział i spojrzał jej w oczy, żeby mogła
zobaczyć wspomnienie w jego myślach.
……
Znaleźli się w małym schowku pod schodami. Ciasna przestrzeń
była wypełniona miotłami i szmatkami poupychanymi na półkach. Na podłodze stały
pudła pełne past do butów i akcesoriów do polerowania. Z sufitu posypało się
trochę kurzu, gdy ktoś schodził po schodach. Jego kroki brzmiały jak grzmoty
przed burzą.
Drzwiczki otworzyły się, skrzypiąc i ukazała się w nich sroga
twarz.
− Teraz wszyscy macie być cicho. Maurice komponuje. Nie
przeszkadzajcie mu. – Piękna kobieta pochylała się nad czwórką dzieci, w tle
słychać było fortepian. Ktoś ewidentnie starał się poprawić melodię. Obserwator
siedział wciśnięty w kąt pomieszczenia i szlochał. − Édouard, mówię zwłaszcza
do ciebie. Dzięki Maurice’owi mamy szansę na lepsze życie. Powinieneś mu być
wdzięczny. Wprowadza nas w świat kultury, a nie jakiś idiotyczny świat mrzonek
o maszynach. Nie chcę widzieć żadnych twoich sztuczek! − powiedziała i na
wszelki wypadek uderzyła go otwartą dłonią w twarz tak, że na policzku zostały
mu czerwone pręgi. Widział je w lustrze, które wisiało nisko na drzwiczkach po
to, by ojciec mógł oglądać w nim buty podczas polerowania i przed wyjściem z
domu.
− Tak, matko − wykrztusił przez łzy mały Édouard,
rozcierając bolący policzek.
Matka wyszła i zamknęła za sobą drzwi do pokoju.
− Chodź siostro, pójdziemy do miasta. Dzieci się nie ruszą z
pokoju, a Maurice będzie miał spokój i od nas. − Usłyszeli przez drzwi.
Chwilę później dało się słyszeć zamek w drzwiach
wejściowych.
Po niedługim czasie fortepian ucichł, słychać było kroki.
Drzwi otworzyły się. Stał w nich około piętnastoletni
Maurice Ravel. Był wysoki i szczupły, miał pociągłą twarz i ciemne włosy. Nie
miał w sobie nic z bohatera. Nie był też w ogóle podobny do Édouarda. Miał
rozczochrane włosy i krzywo zapiętą koszulę. Nie dbał o wygląd. Drapał się
ołówkiem za uchem.
− Wyłaźcie, dzieciaki. Nie musicie tu przecież siedzieć.
Idźcie się bawić. Tylko niech jedno z was stoi na czatach. Jak matka będzie
wracać, to zmykajcie z powrotem tutaj, jasne?
Cztery głowy
przytaknęły zgodnie, po czym trójka poszła każde w swoją stronę.
− Édouard, a ty co? Jak zawsze zostałeś jako czatujący?
− No i co? − Édouard wzruszył ramionami.
− Chodź ze mną, pomożesz mi wymyślić nazwę do tego, co
właśnie komponuję. Z pokoju fortepianowego widać drogę do domu. Zobaczysz
wracającą matkę. − Maurice objął go ramieniem i pociągnął ze sobą, po czym
postawił go przed oknem, a sam zasiadł do fortepianu i zaczął grać.
Édouard był uradowany. Uwielbiał słuchać, jak jego starszy
brat komponuje.
− I co o tym myślisz? Może być? − Maurice skończył grać.
− Dobre. Mnie się kojarzy ze światłem. I z wodą. Może w tę
stronę idź…
− Ciekawe... Powiem ci, że o tym właśnie myślałem, kiedy to
komponowałem. Ty chyba faktycznie znasz jakieś dziwne sztuczki… Umiesz czytać w
myślach czy jak?
− Trochę…
− Serio? To fascynujące! Opowiedz mi o tym!
− Kiedy indziej. Lepiej graj dalej, matka wraca. − Édouard
odsunął się od okna i krzyknął: − ALARM!!! MATKA!!! WRACAĆ NA MIEJSCE!!
……..
− Niesamowite! Bardzo go kochałeś, prawda?
− Tak. I uwielbiałem słuchać jak gra. − Mark uśmiechnął się.
− Chodź, coś ci pokażę.
Wstał z łóżka, złapał ją za rękę i pociągnął lekko, po czym
wczołgał się pod fortepian. Eve stała przez chwilę osłupiała, nie wiedziała, co
zrobić.
− No chodź! − krzyknął do niej podekscytowany.
Eve weszła pod fortepian. Stało się jasne, że nie zawsze był
biały. Został przemalowany.
− Kazał go przemalować niedługo przed śmiercią. Zawsze go do
tego namawiałem. Mówiłem mu, że czarne fortepiany są nudne. Spójrz tu − wskazał
środek dna fortepianu − widzisz, co tu
jest napisane?
Eveline skupiła wzrok, wydrapane litery były koślawe,
nierówne.
„Édouard,
Teraz już nie jest nudny. Jest biały, tak jak zawsze chciałeś.
Moje dni są policzone, ty zostaniesz na zawsze.
Czeka na mojego następcę.
Znajdź kogoś godnego i przekaż mu go.
Kocham cię
Twój brat, Maurice”
− On…. − zająknęła się. − On wiedział o tobie?
− Tak, wiedział. Kiedy umierał, powinienem mieć ponad
pięćdziesiąt lat. Miałem ciągle dwadzieścia trzy. Był jedyną osobą z rodziny, z
którą utrzymywałem kontakt. Pozostali myśleli, że zwariował, zapisując mi swój
fortepian w testamencie. Kazał go przekazać nikomu nieznanemu Markowi, który
rzekomo miał kontakt z Édouardem. Rodzina była przekonana, że tajemniczy Mark
nigdy się nie zjawi i będą mogli zbić fortunę, sprzedając ukochany fortepian
Maurice’a.
− Fajnie, że trafił do ciebie, ale dlaczego… − Eve nie była
pewna, jak Mark zareaguje na pytanie.
− Dlaczego dałem go tobie? − Mark wyczołgał się spod
fortepianu, a potem pomógł jej wstać.
− Tak… − spuściła wzrok.
− Czy to nie oczywiste? − wymruczał cicho, gdy złapał ją
delikatnie za podbródek, podniósł jej głowę do góry i spojrzał w oczy.
− Najwyraźniej nie do końca. Nie uważam się za godnego
następcę Maurice’a Ravela.
− Po pierwsze, jesteś całkiem niezłym następcą Maurice’a,
biorąc pod uwagę to, ile czasu nie grałaś, a po drugie… − głos Marka, który
dotąd wyrażał rozbawienie, nagle spoważniał – jemu chodziło głównie o następcę
dla mnie. Nie wiedział, czy kiedyś będę mógł kogoś pokochać. Maurice bał się,
że do końca życia będę samotny przez to, kim jestem. Oprócz mnie wiedzieliśmy
wtedy tylko o kilku Zwierciadłach. Chciał, żebym go podarował komuś, przy kim
czuję się tak swobodnie jak przy nim. I o to mu chodziło, kiedy pisał o swoim
następcy.
− Och… − Eve była
szczerze wzruszona wyznaniem Marka, ale on tylko objął ją ramieniem i pocałował
w czoło. Przez chwilę stali w milczeniu.
− A teraz musimy się jeszcze trochę przespać. Nie wróciłeś
jeszcze do pełni sił. Do łóżka marsz! − rozkazała w końcu Eve.
− Tak jest, pani generał! Szeregowy Ravel melduje się na
rozkaz! − Szybkim ruchem wziął ją na ręce. Pisnęła z zaskoczenia i radości.
Szybko przeszedł przez pokój i położył ją na łóżku, po czym sam wsunął się pod
kołdrę tuż obok niej.
− Od kiedy to szeregowi sypiają w jednym łóżku z generałami?
− Eve uśmiechnęła się serdecznie.
− Od wczoraj, jeśli mnie pamięć nie myli − powiedział
spokojnie Mark. − Szeregowy już od dawna tego pragnął − powiedział, całując ją
delikatnie w ucho. Przesunął nosem po jej policzku. Spojrzała mu w oczy i
odnalazła jego usta. Potrzebowała go, żeby zapomnieć o koszmarach, które
ponownie stały się jej udziałem. Musnęła go delikatnie wargami. Mark nie czekał
na dalszą zachętę. Podniósł się na łokciu, przełożył drugą rękę ponad nią i
zaczął delikatnie całować jej szyję. Pocałunek przy pocałunku. Zaczął od
miejsca tuż za uchem i posuwał się powoli w dół, aż doszedł do obojczyka. Podniósł wzrok i spojrzał na nią, po czym
delikatnie pocałował w usta.
− Mieliśmy spać − powiedziała cicho.
− Mhm − mruknął niechętnie. Położył się i przyciągnął jej
głowę na swoje ramię, podobnie jak poprzedniej nocy. Oczy Eve zaczęły się
powoli zamykać.
− Na zawsze − wyszeptał, muskając palcami jej naszyjnik.
Pocałował czubek jej głowy.
Eve poczuła, jak wypełnia ją najcudowniejsze uczucie pod
słońcem. Powoli opuszczały ją wszelkie wątpliwości dotyczące jej uczuć.
Wiedziała już, jak ważny jest dla niej Mark. Był jak powietrze, bez którego nie
dało się oddychać. Przy nim budziła się każda komórka jej ciała, światło
wydawało się jaśniejsze, a dźwięki przyjemniejsze dla ucha. Nigdy wcześniej
nikogo nie kochała. Nikogo poza Ryanem, ale brat to co innego niż chłopak. Nie
wiedziała, czy to, co czuje, to miłość, ale wiedziała, że nawet jednej kolejnej
minuty nie chce spędzić z daleka od Marka.
„Jeśli to nie jest miłość, to nie wiem, co nią jest…” − pomyślała, gdy spojrzała na
zasypiającego Marka.
− Na zawsze − szepnęła mu na ucho, wtuliła się
w niego, wdychając tak znajmy już zapach, i zasnęła. Kąciki ust Marka podniosły
się prawie niezauważalnie, a jego ramię objęło ją jeszcze mocniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!