Me

Me

środa, 30 stycznia 2013

Zwierciadła 22- Fortepian

Eve patrzyła na niego wyczekująco.
Przez niezasłonięte okno wdzierała się czerwona poświata zachodzącego słońca, powodując, że ściany pokoju wydawały się fioletowe. Ten kolor przywodził Markowi na myśl Kathy. Westchnął, kiedy Eve delikatnie położyła mu rękę na ramieniu, jakby chciała go pocieszyć. Wiedziała, że strata Kathy jest dla niego ciosem. Dla niej też była. Mark spojrzał na nią i skinął. Usiedli na łóżku.
− W zasadzie, to fortepian należał do mojego starszego brata. − Mark podniósł wzrok i spojrzał na instrument. Jego głos był pełen melancholii. − Maurice kupił go na swoje piętnaste urodziny. Dałem mu moje wszystkie oszczędności, jak go kupował. Niewiele to pomogło, ale dla niego liczył się gest. Chciałem, żeby miał za co kupić Steinwaya. Bardzo go pragnął. Był dla niego zastępstwem miłości ojca, który jako inżynier ewidentnie faworyzował mnie − byłem bardzo techniczny, nie miałem w sobie krzty talentu Maurice’a. Był świetnym muzykiem. Był sławny. Jest sławny. I słusznie.
− Mark, jak ty się naprawdę nazywasz? − Eve, która kochała muzykę, zaczęła powoli kojarzyć fakty daty, miejsca, imiona.
− Édouard Ravel − powiedział tak cicho, że prawie go nie było słychać. − Imię, pod którym znałaś mnie w szkole, było moim prawdziwym imieniem.
− CO?! Chcesz mi powiedzieć, że ten fortepian należał do… nie, to nie jest możliwe. − Eve nie mogła uwierzyć w to, co właśnie powoli docierało do jej świadomości. – On należał do Maurice’a?
− Tak. TEN Ravel był moim starszym bratem. − Mark dumnie wypiął pierś.
− Niesamowite. Uwielbiam jego muzykę! − Eve zachowywała się jak typowa nastolatka, która właśnie stoi obok brata swego największego idola. Podskakiwała lekko na palcach i klaskała w dłonie. Niemożliwe stało się możliwe. Dowie się z pierwszej ręki o tym, jaki był jej ulubiony kompozytor. − Opowiedz mi o nim! Jaki on był?
Mark posmutniał. Spodziewał się, że teraz powrócą wizje przeszłości. Rzeczy, które z jednej strony chciał zapomnieć, a z drugiej strony przypominały mu ukochanego brata i jego niezwykły talent.
− Spójrz… − powiedział i spojrzał jej w oczy, żeby mogła zobaczyć wspomnienie w jego myślach.
……
Znaleźli się w małym schowku pod schodami. Ciasna przestrzeń była wypełniona miotłami i szmatkami poupychanymi na półkach. Na podłodze stały pudła pełne past do butów i akcesoriów do polerowania. Z sufitu posypało się trochę kurzu, gdy ktoś schodził po schodach. Jego kroki brzmiały jak grzmoty przed burzą.
Drzwiczki otworzyły się, skrzypiąc i ukazała się w nich sroga twarz.
− Teraz wszyscy macie być cicho. Maurice komponuje. Nie przeszkadzajcie mu. – Piękna kobieta pochylała się nad czwórką dzieci, w tle słychać było fortepian. Ktoś ewidentnie starał się poprawić melodię. Obserwator siedział wciśnięty w kąt pomieszczenia i szlochał. − Édouard, mówię zwłaszcza do ciebie. Dzięki Maurice’owi mamy szansę na lepsze życie. Powinieneś mu być wdzięczny. Wprowadza nas w świat kultury, a nie jakiś idiotyczny świat mrzonek o maszynach. Nie chcę widzieć żadnych twoich sztuczek! − powiedziała i na wszelki wypadek uderzyła go otwartą dłonią w twarz tak, że na policzku zostały mu czerwone pręgi. Widział je w lustrze, które wisiało nisko na drzwiczkach po to, by ojciec mógł oglądać w nim buty podczas polerowania i przed wyjściem z domu.
− Tak, matko − wykrztusił przez łzy mały Édouard, rozcierając bolący policzek.
Matka wyszła i zamknęła za sobą drzwi do pokoju.
− Chodź siostro, pójdziemy do miasta. Dzieci się nie ruszą z pokoju, a Maurice będzie miał spokój i od nas. − Usłyszeli przez drzwi.
Chwilę później dało się słyszeć zamek w drzwiach wejściowych.
Po niedługim czasie fortepian ucichł, słychać było kroki.
Drzwi otworzyły się. Stał w nich około piętnastoletni Maurice Ravel. Był wysoki i szczupły, miał pociągłą twarz i ciemne włosy. Nie miał w sobie nic z bohatera. Nie był też w ogóle podobny do Édouarda. Miał rozczochrane włosy i krzywo zapiętą koszulę. Nie dbał o wygląd. Drapał się ołówkiem za uchem. 
− Wyłaźcie, dzieciaki. Nie musicie tu przecież siedzieć. Idźcie się bawić. Tylko niech jedno z was stoi na czatach. Jak matka będzie wracać, to zmykajcie z powrotem tutaj, jasne?
 Cztery głowy przytaknęły zgodnie, po czym trójka poszła każde w swoją stronę.
− Édouard, a ty co? Jak zawsze zostałeś jako czatujący?
− No i co? − Édouard wzruszył ramionami.
− Chodź ze mną, pomożesz mi wymyślić nazwę do tego, co właśnie komponuję. Z pokoju fortepianowego widać drogę do domu. Zobaczysz wracającą matkę. − Maurice objął go ramieniem i pociągnął ze sobą, po czym postawił go przed oknem, a sam zasiadł do fortepianu i zaczął grać.
Édouard był uradowany. Uwielbiał słuchać, jak jego starszy brat komponuje.
− I co o tym myślisz? Może być? − Maurice skończył grać.
− Dobre. Mnie się kojarzy ze światłem. I z wodą. Może w tę stronę idź…
− Ciekawe... Powiem ci, że o tym właśnie myślałem, kiedy to komponowałem. Ty chyba faktycznie znasz jakieś dziwne sztuczki… Umiesz czytać w myślach czy jak?
− Trochę…
− Serio? To fascynujące! Opowiedz mi o tym!
− Kiedy indziej. Lepiej graj dalej, matka wraca. − Édouard odsunął się od okna i krzyknął: − ALARM!!! MATKA!!! WRACAĆ NA MIEJSCE!!
……..
− Niesamowite! Bardzo go kochałeś, prawda?
− Tak. I uwielbiałem słuchać jak gra. − Mark uśmiechnął się. − Chodź, coś ci pokażę.
Wstał z łóżka, złapał ją za rękę i pociągnął lekko, po czym wczołgał się pod fortepian. Eve stała przez chwilę osłupiała, nie wiedziała, co zrobić.
− No chodź! − krzyknął do niej podekscytowany.
Eve weszła pod fortepian. Stało się jasne, że nie zawsze był biały. Został przemalowany.
− Kazał go przemalować niedługo przed śmiercią. Zawsze go do tego namawiałem. Mówiłem mu, że czarne fortepiany są nudne. Spójrz tu − wskazał środek dna fortepianu −  widzisz, co tu jest napisane?
Eveline skupiła wzrok, wydrapane litery były koślawe, nierówne.
Édouard,
Teraz już nie jest nudny. Jest biały, tak jak zawsze chciałeś.
Moje dni są policzone, ty zostaniesz na zawsze.
Czeka na mojego następcę.  Znajdź kogoś godnego i przekaż mu go.
Kocham cię 
Twój brat, Maurice”
− On…. − zająknęła się. − On wiedział o tobie?
− Tak, wiedział. Kiedy umierał, powinienem mieć ponad pięćdziesiąt lat. Miałem ciągle dwadzieścia trzy. Był jedyną osobą z rodziny, z którą utrzymywałem kontakt. Pozostali myśleli, że zwariował, zapisując mi swój fortepian w testamencie. Kazał go przekazać nikomu nieznanemu Markowi, który rzekomo miał kontakt z Édouardem. Rodzina była przekonana, że tajemniczy Mark nigdy się nie zjawi i będą mogli zbić fortunę, sprzedając ukochany fortepian Maurice’a.
− Fajnie, że trafił do ciebie, ale dlaczego… − Eve nie była pewna, jak Mark zareaguje na pytanie.
− Dlaczego dałem go tobie? − Mark wyczołgał się spod fortepianu, a potem pomógł jej wstać.
− Tak… − spuściła wzrok.
− Czy to nie oczywiste? − wymruczał cicho, gdy złapał ją delikatnie za podbródek, podniósł jej głowę do góry i spojrzał w oczy.
− Najwyraźniej nie do końca. Nie uważam się za godnego następcę Maurice’a Ravela.
− Po pierwsze, jesteś całkiem niezłym następcą Maurice’a, biorąc pod uwagę to, ile czasu nie grałaś, a po drugie… − głos Marka, który dotąd wyrażał rozbawienie, nagle spoważniał – jemu chodziło głównie o następcę dla mnie. Nie wiedział, czy kiedyś będę mógł kogoś pokochać. Maurice bał się, że do końca życia będę samotny przez to, kim jestem. Oprócz mnie wiedzieliśmy wtedy tylko o kilku Zwierciadłach. Chciał, żebym go podarował komuś, przy kim czuję się tak swobodnie jak przy nim. I o to mu chodziło, kiedy pisał o swoim następcy.
 − Och… − Eve była szczerze wzruszona wyznaniem Marka, ale on tylko objął ją ramieniem i pocałował w czoło. Przez chwilę stali w milczeniu.
− A teraz musimy się jeszcze trochę przespać. Nie wróciłeś jeszcze do pełni sił. Do łóżka marsz! − rozkazała w końcu Eve.
− Tak jest, pani generał! Szeregowy Ravel melduje się na rozkaz! − Szybkim ruchem wziął ją na ręce. Pisnęła z zaskoczenia i radości. Szybko przeszedł przez pokój i położył ją na łóżku, po czym sam wsunął się pod kołdrę tuż obok niej.
− Od kiedy to szeregowi sypiają w jednym łóżku z generałami? − Eve uśmiechnęła się serdecznie.
− Od wczoraj, jeśli mnie pamięć nie myli − powiedział spokojnie Mark. − Szeregowy już od dawna tego pragnął − powiedział, całując ją delikatnie w ucho. Przesunął nosem po jej policzku. Spojrzała mu w oczy i odnalazła jego usta. Potrzebowała go, żeby zapomnieć o koszmarach, które ponownie stały się jej udziałem. Musnęła go delikatnie wargami. Mark nie czekał na dalszą zachętę. Podniósł się na łokciu, przełożył drugą rękę ponad nią i zaczął delikatnie całować jej szyję. Pocałunek przy pocałunku. Zaczął od miejsca tuż za uchem i posuwał się powoli w dół, aż doszedł do obojczyka.  Podniósł wzrok i spojrzał na nią, po czym delikatnie pocałował w usta.
− Mieliśmy spać − powiedziała cicho.
− Mhm − mruknął niechętnie. Położył się i przyciągnął jej głowę na swoje ramię, podobnie jak poprzedniej nocy. Oczy Eve zaczęły się powoli zamykać.
− Na zawsze − wyszeptał, muskając palcami jej naszyjnik. Pocałował czubek jej głowy.
Eve poczuła, jak wypełnia ją najcudowniejsze uczucie pod słońcem. Powoli opuszczały ją wszelkie wątpliwości dotyczące jej uczuć. Wiedziała już, jak ważny jest dla niej Mark. Był jak powietrze, bez którego nie dało się oddychać. Przy nim budziła się każda komórka jej ciała, światło wydawało się jaśniejsze, a dźwięki przyjemniejsze dla ucha. Nigdy wcześniej nikogo nie kochała. Nikogo poza Ryanem, ale brat to co innego niż chłopak. Nie wiedziała, czy to, co czuje, to miłość, ale wiedziała, że nawet jednej kolejnej minuty nie chce spędzić z daleka od Marka.
„Jeśli to nie jest miłość, to nie wiem, co nią jest” − pomyślała, gdy spojrzała na zasypiającego Marka.
−  Na zawsze − szepnęła mu na ucho, wtuliła się w niego, wdychając tak znajmy już zapach, i zasnęła. Kąciki ust Marka podniosły się prawie niezauważalnie, a jego ramię objęło ją jeszcze mocniej.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!