Me

Me

czwartek, 31 stycznia 2013

Zwierciadła 34 - Powrót

Eve usłyszała kroki i przekleństwa, kiedy ktoś schodząc po schodach, uderzył w belkę. Potem chrzęst zamka, drzwi się otworzyły i do celi nagle wpadło światło. Eve zmrużyła oczy, bo nagła jasność ją oślepiła. Sylwetka mężczyzny, który stał w drzwiach nie mogła należeć do Jeremy’ego – jej stróża, nie należała też na pewno do Marcusa, a jednak Eve skądś ją znała. Przez chwilę patrzyła, jak mężczyzna skanuje wzrokiem celę. Potem jego oczy zatrzymały się na jej twarzy. Jej wzrok przyzwyczaił się już do światła, zobaczyła więc, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech. Jego oczy zrobiły się lazurowo-niebieskie. Jej serce przyspieszyło. Przetarła oczy, nie wierzyła, że to prawda. Mark. Znalazł ją. Stał w drzwiach, a ona była tak osłupiała, że nie mogła się ruszyć. Patrzyła na niego przez łzy, siedząc na podłodze. Ręce oplotła wokół nóg i kiwała się w przód i w tył.
Mark wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, po czym podbiegł do niej i ukląkł obok. Delikatnie dotknął jej policzka i kciukiem otarł łzy.
− Już dobrze − szepnął. − Wszystko będzie dobrze. Zabierzemy cię stąd.
Delikatnie przesunął dłoń po jej policzku i po szyi, po czym wplótł palce w jej włosy. Pochylił się i ustami muskał każdy siniak na jej twarzy i szyi. Eve siedziała nieruchomo, jakby nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Mark spojrzał na nią badawczo i uśmiechnął się.
− To naprawdę ja. Nie bój się − powiedział i delikatnie musnął palcami jej naszyjnik w kształcie symbolu nieskończoności.
Nieśmiały uśmiech rozjaśnił twarz Eve, po czym zarzuciła Markowi ramiona na szyję z takim impetem, że stracił równowagę i musiał się podeprzeć ręką, żeby się nie przewrócić. Kiedy się ustabilizował, objął ją lewą ręką w pasie, a prawą położył na jej karku, delikatnie gładząc jej włosy. Eve wtuliła twarz w jego szyję i przez chwilę nie ruszali się z miejsca. Potem Mark rozluźnił uścisk i wsunął jedną rękę pod kolana Eve, drugą obejmując w pasie podniósł ją do góry i wyniósł z celi. Oparła głowę na jego ramieniu, wsłuchując się w miarowe bicie jego serca.
Wyszli na dwór, gdzie zamieszanie po śmierci Augustusa i zdradzie Kliva nie malało. Kiedy Karen zauważyła Eve, położyła rękę na ramieniu Adama i skinęła na niego. Adam podniósł się powoli i spojrzał na tłum przed sobą.
− Musimy wracać − powiedział. − Teleporterzy będą pracowali kilka dni. Ci z was, którzy nie zostaną zabrani od razu, muszą wracać do hoteli. − Jego głos zrobił się ostrzejszy: − Najpierw przeszukajcie zamek. Musimy znaleźć lustro. Jest nam bardzo potrzebne. Jeśli Marcus je zabrał, to niedobrze. − Westchnął i kontynuował: − Kiedy wszyscy wrócimy do Nowego Jorku, będziemy musieli ustalić, co robimy dalej. − To stwierdzenie wywołało poruszenie wśród zgromadzonych, ale Adam podniósł rękę i wszyscy ucichli. − Musimy dokończyć to, co zaczął Augustus z Evanem. To nasz obowiązek jako ich wychowanków i przyjaciół.
Podszedł do Alice i położył jej dłoń na ramieniu.
− Wszystko w porządku? − zapytał.
− Tak… − wydukała. − Nie! − Rozpłakała się. − Nie wiem. Myślałam, że go znam, że wiem, kim jest. Nie wiedziałam.
Objął ją delikatnie, nie mówiąc nic.
−Ale ty wiedziałeś, prawda? −  spojrzała na niego zapłakana.
− Tak − powiedział cicho. − Przeczuwałem.
−Przepraszam − wyjąkała. − Przepraszam za to, co powiedziałam…
− Nie martw się. − Otarł jej kciukiem łzę z policzka. −Jestem przy tobie. Możesz mi o wszystkim opowiedzieć. Nie zdradzę cię. Nigdy... − Delikatnie musnął ustami jej policzek, a ona zarzuciła mu ręce na szyję.
− Wiem − powiedziała. − Nigdy nie przestałam cię… − zawahała się. − Tęskniłam, wiesz?
− Wiem. − Adam musnął jej szyję ustami.
− Nie wiem, czy umiem ci przebaczyć. − Spojrzała na niego. − Nie wiem, czy potrafię.
−I dlatego się z nim związałaś? −zapytał.
− Nigdy nie czułam do niego tego, co czułam do ciebie. − Spuściła wzrok. − Byliśmy ze sobą, ale chyba bardziej z nudów i konieczności oraz dlatego, że mieliśmy podobne zainteresowania. − Westchnęła i dodała: − Nie kochałam go. I nigdy tego przed nim nie ukrywałam.
−Dziękuję, że mi powiedziałaś. − Nie dał rady ukryć satysfakcji.
− Nie ciesz się tak. Jeszcze ci nie wybaczyłam…
− Zobaczymy, mam nadzieję, że jednak dasz radę.  − Uśmiechnął się i pogładził ją po włosach − A teraz musimy się zbierać, wiesz?
Kiwnęła głową, otarła łzy i podeszła do Marka i Eve.
− Wy idziecie jako pierwsi − powiedziała. − Adam i Caleb idą z wami. Potem wrócę po Karen i Ryana − głos miała pewny. Eve wiedziała, że nie ma co się z nią sprzeczać. Zauważyła ciało Kliva na ziemi. Mark w myślach pokazał jej, co się stało. Nie wiedziała, kim jest Adam, ale podejrzewała, że jest ważny. Ważny zwłaszcza dla Alice, sądząc po tym, że Alice zabiera go stąd jako pierwszego.
…..
Kiedy znaleźli się z powrotem w mieszkaniu w Nowym Jorku, Eve szybko poszła do swojego pokoju, ale nie poznała go. Wciąż piętrzyły się tam łóżka, a na nich odpoczywające Zwierciadła, które przyjechały na pomoc. Mark położył jej rękę na ramieniu i delikatnie skierował ją do pokoju Alice, ale Caleb złapał go za rękę i skinieniem głowy wskazał sypialnię Evana.
− Będziecie potrzebowali prywatności − powiedział. − Ja mogę się wykąpać później.
Mark podziękował mu skinieniem głowy i zaprowadził Eve do pokoju Evana. Tam skierowali się do łazienki. Eve nagle ogarnęło ogromne zmęczenie. Nagle poczuła, że boli ją każdy mięsień, każda komórka ciała. Spojrzała w lustro i nie zobaczyła siebie. Jej oczy były co prawda szmaragdowe, ale reszta twarzy nie należała do niej. Zapadnięte policzki, cienie pod oczami, rozcięcia i siniaki na całej twarzy i szyi. Podniosła rękę, żeby przeczesać palcami zlepione krwią włosy, ale w połowie drogi ból jej to uniemożliwił. Wiedziała, że nie da rady sama się umyć i rozczesać włosów. Odwróciła się.
Mark stał za nią i przyglądał jej się wzrokiem pełnym niepokoju. Widział, że każdy ruch sprawia jej ból. Podszedł do niej.
− Eve, pomogę ci − powiedział.
− Mark, ja… − zaczęła Eve.
− Eve, ktoś ci musi pomóc. Sama nie dasz rady. Mam poprosić Karen, jak wróci?
Eve bała się nagości. Jeszcze żaden mężczyzna nie widział jej nago.
− Eve, wiem, o czym myślisz − powiedział spokojnie Mark − i rozumiem to. Ja też będę zdenerwowany, ale pamiętaj, że i tak do końca życia jesteś skazana na mnie. − Uśmiechnął się. − Coś mi oddałaś, pamiętasz?
Eve uśmiechnęła się i pokiwała głową. Mark miał rację. Wiedziała, że chce z nim być, więc równie dobrze mógł jej teraz pomóc.
− Obiecuję, że nie będę kombinował. − Szelmowski uśmiech zagościł na twarzy Marka, kiedy podnosił ręce w obronnym geście.
Eve zaśmiała się, ale po chwili zgięła się w pół i złapała za żebra. Bolał ją każdy ruch. Mark podbiegł do niej, żeby ją podtrzymać. Kiedy się wyprostowała, powoli zaczął rozpinać jej koszulkę i spodnie. Odkręcił wodę w wannie i zatkał odpływ. Rozebrał ją do naga. Na żebrach po lewej stronie zauważył tatuaż. Dwa spadające pióra. Podniszczone i wysłużone. Musnął je palcami. Nie musiał pytać, dlaczego je zrobiła. Wiedział, że był to symbol dwóch zniszczonych istot – jej i Ryana. Ślad tego, co zrobili jej rodzice. Delikatnie wziął ją na ręce i posadził w wannie, po czym namydlił gąbkę i zaczął ją obmywać. Nie odzywał się ani słowem. Eve także milczała, ale wzrok miała cały czas skupiony na jego twarzy. Cieszyła się, że w końcu są razem.
Kiedy skończyli, Mark wyszedł na chwilę po ubranie dla Eve, po czym pomógł jej się ubrać. Eve była mu wdzięczna, że wziął luźny dres, który nie krępował jej ruchów i nie obcierał bolących miejsc. Powoli przeszli do salonu, gdzie czekał na nich Adam i Caleb, a także Alice, Karen i Ryan. Eve uśmiechnęła się na widok Ryana, a on podszedł do niej i uścisnął ją. Eve skuliła się z bólu.
− Przepraszam − powiedział. − Nie chciałem, żeby cię bolało.
− Nie przejmuj się − odpowiedziała  Eve, prostując się.  − Wszystko w porządku, też się cieszę, że cię widzę. − Uśmiechnęła się.
− Słuchajcie − zaczął Adam, patrząc czule na Alice, która spłonęła rumieńcem. − Musicie wiedzieć parę rzeczy − jego głos był poważny. − Po pierwsze, nie znaleźliśmy lustra i raczej go nie znajdziemy. Podejrzewam, że Jeremy je zabrał, kiedy zniknął sprzed drzwi. Po drugie, nie mamy bladego pojęcia, gdzie szukać Damena, lustra i Kristen. Zanim tego nie ustalimy, nie będziemy tu bezpieczni. To mieszkanie zbyt rzuca się w oczy, musimy się gdzieś przenieść. Po trzecie − ściszył głos − Damen nie spocznie, dopóki go nie scali, więc Eve jest zagrożona kolejnym porwaniem. Jeśli nie pozbędziemy się Marcusa, nie będziecie mogli spać spokojnie prawdopodobnie już nigdy.
− Marcusa i Kristen − poprawiła Eve
− Kristen? Dlaczego? − zapytał Caleb
− Dlatego, że jej Damen wyznał kiedyś miłość, podobnie jak Marcus − mówił spokojnie Mark. − Ona kocha Marcusa, tylko dlatego pomaga Damenowi.
− Czyli powinniśmy zabić oboje?
− Tak sugerował Augustus. − Odetchnął głęboko. − Mówił, że nie możemy jej zostawić przy życiu, bo Damen dla odmiany zdominuje ją.
− Macie pomysł, gdzie możemy się przenieść − zapytał Ryan. − Gdzie możemy przenieść Eve i Marka, żeby byli bezpieczni?
− Tak − powiedział Caleb. − Mam dom, w którym możecie się schronić i będziecie bezpieczni.
− Gdzie to jest?
− Novi, niedaleko Detroit. − Caleb spojrzał na Alice. − Zabierzesz ich tam? My dołączymy, kiedy tylko przekażemy z Adamem instrukcje pozostałym teleporterom. Wróć po nas, jak tylko będziesz mogła.
Skinęła głową i wyciągnęła ręce do Marka i Eve.
…..
Nagle znaleźli się w przestronnym pokoju z wielkim łóżkiem. Nie poznawali okolicy za oknem, ale wyglądała na zwykłe spokojne przedmieście. Niewielkie domki, ładnie skoszone trawniki.
Alice zniknęła, kiedy tylko pojawili się na miejscu. Eve osunęła się na łóżko i ukryła twarz w dłoniach.
− Miałam nadzieję, że ten koszmar się skończy… − szeptała.
− Dla mnie największy koszmar się skończył. − Złapał ją za ręce i odsłonił jej twarz. − Jesteś ze mną.
Podniosła wzrok i spojrzała na niego.
− Ale jest jeszcze tyle do zrobienia, tyle problemów… Marcus…
− Wiem. − Spojrzał jej w oczy. − Wiem − powtórzył. − Ale jesteśmy razem. I zawsze będziemy. Nic innego się dla mnie nie liczy. Adam wymyśli, co mamy dalej robić. Widziałaś, ilu mamy sprzymierzeńców.  Nie bój się. Niedługo ten koszmar się skończy i będziemy mogli się cieszyć sobą. − Musnął kciukiem jej usta.
− Ale… − zaczęła, ale Mark zamknął jej usta pocałunkiem. Najpierw delikatnie dotknął jej warg, potem muskał ustami jej szyję, aż w końcu Eve rozluźniła się i odnalazła drogę do pocałunku. Przez dłuższą chwilę nie mogli się od siebie oderwać. Pochłonęła ich namiętność.
− Teraz już zawsze będziemy razem − szepnął Mark. − Nie waż się ruszać gdziekolwiek beze mnie. − Skinęła głową. − Razem damy radę wszystkiemu.
Mark spojrzał na nią czule i uśmiechnął się. Zamknął oczy i znów zaczął ją całować. Jego ręce prześlizgnęły się po jej ramionach. Delikatnie pociągnął za zamek jej bluzy i rozpiął ją. Zsunął dres z jej ramion. Zadrżała. Delikatnie go odepchnęła, ale udawał, że tego nie zauważył. Zdjął jej koszulkę i spodnie, zostawiając w samej bieliźnie, i delikatnie położył ją na łóżku, po czym sam rozebrał się do bokserek i położył koło niej.
− Mark… − zaczęła, gdy delikatnie przesuwał dłoń z jej szyi przez bark, żeby oprzeć ją na biodrze.
− Ciiiii − Zakrył jej usta palcem i musnął ustami obojczyk, potem krawędź szczęki, nos, a w końcu usta. − Nie musisz się mnie bać.
− Nie boję się ciebie − szepnęła przez ściśnięte ze zdenerwowania gardło.
− To o co chodzi? − zapytał, unosząc się na łokciu i odgarniając jej delikatnie włosy z twarzy.
  − Nie wiem − Spojrzała mu w oczy i nagle opuściły ją wszystkie obawy. − O nic… −  Przyciągnęła go do siebie tak nagle, że musiał się podeprzeć ręką, żeby się na niej nie położyć. Pocałowała go najpierw delikatnie, potem mocniej. Mark przez chwilę nie wiedział, co się dzieje, ale po chwili rytm jego pocałunków zgrał się z jej rytmem, ciała zaczęły się unosić i opadać w jednym tempie. Nie mogli się od siebie oderwać. Dłonie błądziły po ciałach, zapamiętując dokładnie każdy mięsień, każde zagłębienie, każde zaokrąglenie. Nerwowe oczekiwanie spotęgowane przez rozłąkę dawało o sobie znać. Byli spragnieni siebie nawzajem.
Po dłuższym czasie Mark przyciągnął głowę Eve na swoje ramię. Chciał, żeby odpoczęła. Eve przytuliła się do niego, jedną nogę oplatając wokół jego ciała. Pocałowała go delikatnie w policzek i oparła głowę na jego ramieniu. Nic już nie mówili. Rozkoszowali się swoją bliskością.
Coś jednak przeszkadzało Eve. Nie mogła się pozbyć uczucia ciężkości. Jakiegoś alarmu, który brzęczał jej w brzuchu, od kiedy znaleźli się w tym domu. Coś było nie tak, czuła na sobie czyjś wzrok. COŚ podpowiadał jej, że powinni uciekać. COŚ nigdy się nie mylił, ale tym razem Eve postanowiła się nim nie przejmować. Cieszyła się z każdej chwili spędzonej z Markiem. Każda chwila z nim była warta więcej niż wieczność bez niego. Zwłaszcza teraz, kiedy ich biskość nie była co chwilę przerywana błyskami światła czy pojawianiem się kolorowej łuny. Teraz, kiedy po raz pierwszy byli ze sobą bez przeszkód. Nic nie mogło jej teraz przeszkodzić. Nic nie mogło zrujnować tej chwili, nawet świadomość ogromnego niebezpieczeństwa, które nad nimi wisiało. Nie interesowało jej, że być może całe życie będą musieli uciekać. To były problemy jutra. Nie były ważne wobec tu i teraz.
− Kocham cię − szepnęła, gdy zasypiała w jego ramionach.




<KONIEC> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!