Eve usłyszała kroki i przekleństwa, kiedy ktoś schodząc po
schodach, uderzył w belkę. Potem chrzęst zamka, drzwi się otworzyły i do celi
nagle wpadło światło. Eve zmrużyła oczy, bo nagła jasność ją oślepiła. Sylwetka
mężczyzny, który stał w drzwiach nie mogła należeć do Jeremy’ego – jej stróża,
nie należała też na pewno do Marcusa, a jednak Eve skądś ją znała. Przez chwilę
patrzyła, jak mężczyzna skanuje wzrokiem celę. Potem jego oczy zatrzymały się
na jej twarzy. Jej wzrok przyzwyczaił się już do światła, zobaczyła więc, jak
na jego twarzy pojawia się uśmiech. Jego oczy zrobiły się lazurowo-niebieskie.
Jej serce przyspieszyło. Przetarła oczy, nie wierzyła, że to prawda. Mark.
Znalazł ją. Stał w drzwiach, a ona była tak osłupiała, że nie mogła się ruszyć.
Patrzyła na niego przez łzy, siedząc na podłodze. Ręce oplotła wokół nóg i
kiwała się w przód i w tył.
Mark wpatrywał się w nią dłuższą chwilę, po czym podbiegł do
niej i ukląkł obok. Delikatnie dotknął jej policzka i kciukiem otarł łzy.
− Już dobrze − szepnął. − Wszystko będzie dobrze. Zabierzemy
cię stąd.
Delikatnie przesunął dłoń po jej policzku i po szyi, po czym
wplótł palce w jej włosy. Pochylił się i ustami muskał każdy siniak na jej
twarzy i szyi. Eve siedziała nieruchomo, jakby nie wiedziała, co ma ze sobą
zrobić. Mark spojrzał na nią badawczo i uśmiechnął się.
− To naprawdę ja. Nie bój się − powiedział i delikatnie
musnął palcami jej naszyjnik w kształcie symbolu nieskończoności.
Nieśmiały uśmiech rozjaśnił twarz Eve, po czym zarzuciła
Markowi ramiona na szyję z takim impetem, że stracił równowagę i musiał się
podeprzeć ręką, żeby się nie przewrócić. Kiedy się ustabilizował, objął ją lewą
ręką w pasie, a prawą położył na jej karku, delikatnie gładząc jej włosy. Eve
wtuliła twarz w jego szyję i przez chwilę nie ruszali się z miejsca. Potem Mark
rozluźnił uścisk i wsunął jedną rękę pod kolana Eve, drugą obejmując w pasie
podniósł ją do góry i wyniósł z celi. Oparła głowę na jego ramieniu, wsłuchując
się w miarowe bicie jego serca.
Wyszli na dwór, gdzie zamieszanie po śmierci Augustusa i
zdradzie Kliva nie malało. Kiedy Karen zauważyła Eve, położyła rękę na ramieniu
Adama i skinęła na niego. Adam podniósł się powoli i spojrzał na tłum przed
sobą.
− Musimy wracać − powiedział. − Teleporterzy będą pracowali
kilka dni. Ci z was, którzy nie zostaną zabrani od razu, muszą wracać do
hoteli. − Jego głos zrobił się ostrzejszy: − Najpierw przeszukajcie zamek.
Musimy znaleźć lustro. Jest nam bardzo potrzebne. Jeśli Marcus je zabrał, to
niedobrze. − Westchnął i kontynuował: − Kiedy wszyscy wrócimy do Nowego Jorku,
będziemy musieli ustalić, co robimy dalej. − To stwierdzenie wywołało
poruszenie wśród zgromadzonych, ale Adam podniósł rękę i wszyscy ucichli. −
Musimy dokończyć to, co zaczął Augustus z Evanem. To nasz obowiązek jako ich
wychowanków i przyjaciół.
Podszedł do Alice i położył jej dłoń na ramieniu.
− Wszystko w porządku? − zapytał.
− Tak… − wydukała. − Nie! − Rozpłakała się. − Nie wiem.
Myślałam, że go znam, że wiem, kim jest. Nie wiedziałam.
Objął ją delikatnie, nie mówiąc nic.
−Ale ty wiedziałeś, prawda? − spojrzała na niego zapłakana.
− Tak − powiedział cicho. − Przeczuwałem.
−Przepraszam − wyjąkała. − Przepraszam za to, co
powiedziałam…
− Nie martw się. − Otarł jej kciukiem łzę z policzka.
−Jestem przy tobie. Możesz mi o wszystkim opowiedzieć. Nie zdradzę cię.
Nigdy... − Delikatnie musnął ustami jej policzek, a ona zarzuciła mu ręce na
szyję.
− Wiem − powiedziała. − Nigdy nie przestałam cię… − zawahała
się. − Tęskniłam, wiesz?
− Wiem. − Adam musnął jej szyję ustami.
− Nie wiem, czy umiem ci przebaczyć. − Spojrzała na niego. −
Nie wiem, czy potrafię.
−I dlatego się z nim związałaś? −zapytał.
− Nigdy nie czułam do niego tego, co czułam do ciebie. −
Spuściła wzrok. − Byliśmy ze sobą, ale chyba bardziej z nudów i konieczności
oraz dlatego, że mieliśmy podobne zainteresowania. − Westchnęła i dodała: − Nie
kochałam go. I nigdy tego przed nim nie ukrywałam.
−Dziękuję, że mi powiedziałaś. − Nie dał rady ukryć
satysfakcji.
− Nie ciesz się tak. Jeszcze ci nie wybaczyłam…
− Zobaczymy, mam nadzieję, że jednak dasz radę. − Uśmiechnął się i pogładził ją po włosach −
A teraz musimy się zbierać, wiesz?
Kiwnęła głową, otarła łzy i podeszła do Marka i Eve.
− Wy idziecie jako pierwsi − powiedziała. − Adam i Caleb idą
z wami. Potem wrócę po Karen i Ryana − głos miała pewny. Eve wiedziała, że nie
ma co się z nią sprzeczać. Zauważyła ciało Kliva na ziemi. Mark w myślach
pokazał jej, co się stało. Nie wiedziała, kim jest Adam, ale podejrzewała, że
jest ważny. Ważny zwłaszcza dla Alice, sądząc po tym, że Alice zabiera go stąd
jako pierwszego.
…..
Kiedy znaleźli się z powrotem w mieszkaniu w Nowym Jorku,
Eve szybko poszła do swojego pokoju, ale nie poznała go. Wciąż piętrzyły się
tam łóżka, a na nich odpoczywające Zwierciadła, które przyjechały na pomoc.
Mark położył jej rękę na ramieniu i delikatnie skierował ją do pokoju Alice,
ale Caleb złapał go za rękę i skinieniem głowy wskazał sypialnię Evana.
− Będziecie potrzebowali prywatności − powiedział. − Ja mogę
się wykąpać później.
Mark podziękował mu skinieniem głowy i zaprowadził Eve do
pokoju Evana. Tam skierowali się do łazienki. Eve nagle ogarnęło ogromne
zmęczenie. Nagle poczuła, że boli ją każdy mięsień, każda komórka ciała.
Spojrzała w lustro i nie zobaczyła siebie. Jej oczy były co prawda szmaragdowe,
ale reszta twarzy nie należała do niej. Zapadnięte policzki, cienie pod oczami,
rozcięcia i siniaki na całej twarzy i szyi. Podniosła rękę, żeby przeczesać
palcami zlepione krwią włosy, ale w połowie drogi ból jej to uniemożliwił.
Wiedziała, że nie da rady sama się umyć i rozczesać włosów. Odwróciła się.
Mark stał za nią i przyglądał jej się wzrokiem pełnym
niepokoju. Widział, że każdy ruch sprawia jej ból. Podszedł do niej.
− Eve, pomogę ci − powiedział.
− Mark, ja… − zaczęła Eve.
− Eve, ktoś ci musi pomóc. Sama nie dasz rady. Mam poprosić
Karen, jak wróci?
Eve bała się nagości. Jeszcze żaden mężczyzna nie widział
jej nago.
− Eve, wiem, o czym myślisz − powiedział spokojnie Mark − i
rozumiem to. Ja też będę zdenerwowany, ale pamiętaj, że i tak do końca życia
jesteś skazana na mnie. − Uśmiechnął się. − Coś mi oddałaś, pamiętasz?
Eve uśmiechnęła się i pokiwała głową. Mark miał rację.
Wiedziała, że chce z nim być, więc równie dobrze mógł jej teraz pomóc.
− Obiecuję, że nie będę kombinował. − Szelmowski uśmiech
zagościł na twarzy Marka, kiedy podnosił ręce w obronnym geście.
Eve zaśmiała się, ale po chwili zgięła się w pół i złapała
za żebra. Bolał ją każdy ruch. Mark podbiegł do niej, żeby ją podtrzymać. Kiedy
się wyprostowała, powoli zaczął rozpinać jej koszulkę i spodnie. Odkręcił wodę
w wannie i zatkał odpływ. Rozebrał ją do naga. Na żebrach po lewej stronie
zauważył tatuaż. Dwa spadające pióra. Podniszczone i wysłużone. Musnął je
palcami. Nie musiał pytać, dlaczego je zrobiła. Wiedział, że był to symbol
dwóch zniszczonych istot – jej i Ryana. Ślad tego, co zrobili jej rodzice.
Delikatnie wziął ją na ręce i posadził w wannie, po czym namydlił gąbkę i
zaczął ją obmywać. Nie odzywał się ani słowem. Eve także milczała, ale wzrok
miała cały czas skupiony na jego twarzy. Cieszyła się, że w końcu są razem.
Kiedy skończyli, Mark wyszedł na chwilę po ubranie dla Eve,
po czym pomógł jej się ubrać. Eve była mu wdzięczna, że wziął luźny dres, który
nie krępował jej ruchów i nie obcierał bolących miejsc. Powoli przeszli do
salonu, gdzie czekał na nich Adam i Caleb, a także Alice, Karen i Ryan. Eve
uśmiechnęła się na widok Ryana, a on podszedł do niej i uścisnął ją. Eve
skuliła się z bólu.
− Przepraszam − powiedział. − Nie chciałem, żeby cię bolało.
− Nie przejmuj się − odpowiedziała Eve, prostując się. − Wszystko w porządku, też się cieszę, że cię
widzę. − Uśmiechnęła się.
− Słuchajcie − zaczął Adam, patrząc czule na Alice, która
spłonęła rumieńcem. − Musicie wiedzieć parę rzeczy − jego głos był poważny. −
Po pierwsze, nie znaleźliśmy lustra i raczej go nie znajdziemy. Podejrzewam, że
Jeremy je zabrał, kiedy zniknął sprzed drzwi. Po drugie, nie mamy bladego
pojęcia, gdzie szukać Damena, lustra i Kristen. Zanim tego nie ustalimy, nie
będziemy tu bezpieczni. To mieszkanie zbyt rzuca się w oczy, musimy się gdzieś
przenieść. Po trzecie − ściszył głos − Damen nie spocznie, dopóki go nie scali,
więc Eve jest zagrożona kolejnym porwaniem. Jeśli nie pozbędziemy się Marcusa,
nie będziecie mogli spać spokojnie prawdopodobnie już nigdy.
− Marcusa i Kristen − poprawiła Eve
− Kristen? Dlaczego? − zapytał Caleb
− Dlatego, że jej Damen wyznał kiedyś miłość, podobnie jak
Marcus − mówił spokojnie Mark. − Ona kocha Marcusa, tylko dlatego pomaga
Damenowi.
− Czyli powinniśmy zabić oboje?
− Tak sugerował Augustus. − Odetchnął głęboko. − Mówił, że
nie możemy jej zostawić przy życiu, bo Damen dla odmiany zdominuje ją.
− Macie pomysł, gdzie możemy się przenieść − zapytał Ryan. −
Gdzie możemy przenieść Eve i Marka, żeby byli bezpieczni?
− Tak − powiedział Caleb. − Mam dom, w którym możecie się
schronić i będziecie bezpieczni.
− Gdzie to jest?
− Novi, niedaleko Detroit. − Caleb spojrzał na Alice. −
Zabierzesz ich tam? My dołączymy, kiedy tylko przekażemy z Adamem instrukcje
pozostałym teleporterom. Wróć po nas, jak tylko będziesz mogła.
Skinęła głową i wyciągnęła ręce do Marka i Eve.
…..
Nagle znaleźli się w przestronnym pokoju z wielkim łóżkiem.
Nie poznawali okolicy za oknem, ale wyglądała na zwykłe spokojne przedmieście.
Niewielkie domki, ładnie skoszone trawniki.
Alice zniknęła, kiedy tylko pojawili się na miejscu. Eve
osunęła się na łóżko i ukryła twarz w dłoniach.
− Miałam nadzieję, że ten koszmar się skończy… − szeptała.
− Dla mnie największy koszmar się skończył. − Złapał ją za
ręce i odsłonił jej twarz. − Jesteś ze mną.
Podniosła wzrok i spojrzała na niego.
− Ale jest jeszcze tyle do zrobienia, tyle problemów…
Marcus…
− Wiem. − Spojrzał jej w oczy. − Wiem − powtórzył. − Ale
jesteśmy razem. I zawsze będziemy. Nic innego się dla mnie nie liczy. Adam
wymyśli, co mamy dalej robić. Widziałaś, ilu mamy sprzymierzeńców. Nie bój się. Niedługo ten koszmar się skończy
i będziemy mogli się cieszyć sobą. − Musnął kciukiem jej usta.
− Ale… − zaczęła, ale Mark zamknął jej usta pocałunkiem.
Najpierw delikatnie dotknął jej warg, potem muskał ustami jej szyję, aż w końcu
Eve rozluźniła się i odnalazła drogę do pocałunku. Przez dłuższą chwilę nie
mogli się od siebie oderwać. Pochłonęła ich namiętność.
− Teraz już zawsze będziemy razem − szepnął Mark. − Nie waż
się ruszać gdziekolwiek beze mnie. − Skinęła głową. − Razem damy radę
wszystkiemu.
Mark spojrzał na nią czule i uśmiechnął się. Zamknął oczy i
znów zaczął ją całować. Jego ręce prześlizgnęły się po jej ramionach.
Delikatnie pociągnął za zamek jej bluzy i rozpiął ją. Zsunął dres z jej ramion.
Zadrżała. Delikatnie go odepchnęła, ale udawał, że tego nie zauważył. Zdjął jej
koszulkę i spodnie, zostawiając w samej bieliźnie, i delikatnie położył ją na
łóżku, po czym sam rozebrał się do bokserek i położył koło niej.
− Mark… − zaczęła, gdy delikatnie przesuwał dłoń z jej szyi
przez bark, żeby oprzeć ją na biodrze.
− Ciiiii − Zakrył jej usta palcem i musnął ustami obojczyk,
potem krawędź szczęki, nos, a w końcu usta. − Nie musisz się mnie bać.
− Nie boję się ciebie − szepnęła przez ściśnięte ze zdenerwowania
gardło.
− To o co chodzi? − zapytał, unosząc się na łokciu i
odgarniając jej delikatnie włosy z twarzy.
− Nie wiem −
Spojrzała mu w oczy i nagle opuściły ją wszystkie obawy. − O nic… − Przyciągnęła go do siebie tak nagle, że
musiał się podeprzeć ręką, żeby się na niej nie położyć. Pocałowała go najpierw
delikatnie, potem mocniej. Mark przez chwilę nie wiedział, co się dzieje, ale
po chwili rytm jego pocałunków zgrał się z jej rytmem, ciała zaczęły się unosić
i opadać w jednym tempie. Nie mogli się od siebie oderwać. Dłonie błądziły po
ciałach, zapamiętując dokładnie każdy mięsień, każde zagłębienie, każde
zaokrąglenie. Nerwowe oczekiwanie spotęgowane przez rozłąkę dawało o sobie
znać. Byli spragnieni siebie nawzajem.
Po dłuższym czasie Mark przyciągnął głowę Eve na swoje
ramię. Chciał, żeby odpoczęła. Eve przytuliła się do niego, jedną nogę
oplatając wokół jego ciała. Pocałowała go delikatnie w policzek i oparła głowę
na jego ramieniu. Nic już nie mówili. Rozkoszowali się swoją bliskością.
Coś jednak przeszkadzało Eve. Nie mogła się pozbyć uczucia
ciężkości. Jakiegoś alarmu, który brzęczał jej w brzuchu, od kiedy znaleźli się
w tym domu. Coś było nie tak, czuła na sobie czyjś wzrok. COŚ podpowiadał jej,
że powinni uciekać. COŚ nigdy się nie mylił, ale tym razem Eve postanowiła się
nim nie przejmować. Cieszyła się z każdej chwili spędzonej z Markiem. Każda
chwila z nim była warta więcej niż wieczność bez niego. Zwłaszcza teraz, kiedy
ich biskość nie była co chwilę przerywana błyskami światła czy pojawianiem się
kolorowej łuny. Teraz, kiedy po raz pierwszy byli ze sobą bez przeszkód. Nic
nie mogło jej teraz przeszkodzić. Nic nie mogło zrujnować tej chwili, nawet
świadomość ogromnego niebezpieczeństwa, które nad nimi wisiało. Nie
interesowało jej, że być może całe życie będą musieli uciekać. To były problemy
jutra. Nie były ważne wobec tu i teraz.
− Kocham cię − szepnęła, gdy zasypiała w jego ramionach.
<KONIEC>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!