Me

Me

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Zwierciadła 8 - Kathy

− Co? − Mark zachowywał się, jakby dopiero co wyrwano go ze snu. − A, tak, Kathy, wzywałem. Byłbym wdzięczny, gdybyś zajęła się plecami Eve  − powiedział, wypuszczając Eve z objęć, po czym spojrzał na nią czule i wyszedł.
Eve stała jak wryta. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie zrozumiała, co chciał jej powiedzieć tym spojrzeniem. Pewnie chciał ją uspokoić, ale nie chciała, żeby wychodził. Chciała go mieć przy sobie. Nie chciała, żeby ją puszczał. Chciała być przy nim, czuć ciepło jego ciała i jego bliskość. Czuć jego oddech na swoim ciele… Bała się, że jeśli go wypuści, on już nie wróci.
− Wróci, Eve, kiedy tylko będziesz chciała. − Kathy położyła jej ręce na ramionach, chcąc ją uspokoić. − Mark jest dżentelmenem w każdym calu, więc nie może teraz zostać. Nie jesteście formalnie parą. W jego pojęciu nie ma prawa oglądać cię nago, a ty właśnie musisz się rozebrać od pasa w górę i położyć na łóżku.
Eveline ostrożnie się rozebrała.  Kathy podskoczyła, tak jak Mark. Nie musiała pytać, co się stało. Wyczytała wszystko w myślach Marka i Eveline.
− Jak rodzice mogą coś takiego zrobić własnemu dziecku?! − warknęła.
− Nie wiem − odpowiedziała cicho.
− Myśl o czymś przyjemnym. To ci powinno pomóc − powiedziała już łagodniej, podając jej taki sam lazurowy kamień jak ten, który Eveline zostawiła w domu. Uśmiechała się delikatnie, tak jak matka powinna się uśmiechać do własnej córki − z miłością.
Kathy przez chwilę pocierała dłonie, żeby je rozgrzać, po czym zaczęła gładzić Eveline po jednej z blizn. Nagle blizna zaczęła znikać, a Eveline poczuła w tym miejscu lekkie mrowienie. Kathy skrzywiła się, grymas bólu pojawił się na jej twarzy, a jej ręka zadrżała.
− Co się stało? − spytała Eveline.
− Czuję twój ból − powiedziała Kathy, patrząc uważnie na jej plecy. − Doprowadzenie cię do porządku zajmie mi trochę czasu. Niestety będę musiała przerywać co jakiś czas. Dziś zajmę się jeszcze tym bolesnym śladem po łańcuchu. Reszta jutro i pojutrze, i jeszcze pewnie przez najbliższy tydzień. Masz wyjątkowo wysoką odporność na ból, jeśli byłaś w stanie to znieść.
− Jak to czujesz mój ból? − Eveline zignorowała tę uwagę. Wiedziała, że jest ponadprzeciętnie odporna na ból, ale nie zawsze taka była. Może musiała się skupić na tym, żeby nie czuć bólu?  A może to przyszło z czasem? Nigdy się nad tym nie zastanawiała.
− Widzisz, mój dar pozwala mi leczyć innych, ale podczas leczenia czuję ten sam ból, przeżywam to samo, co czuli leczeni wtedy, kiedy doznawali tych ran − powiedziała Kathy, masując ślad po łańcuchu. − No, może niezupełnie to samo. Zajmij się swoim kamieniem i myśl… wiesz o czym, a raczej o KIM. − Eveline wiedziała, że Kathy mówi o Marku. − To trochę łagodzi mój ból. Będę ci za to wdzięczna. To tutaj − pogładziła ją po wielkim sińcu na plecach − boli bardziej niż poprzednia blizna.
− Skąd wiesz, o czym powinnam myśleć, żebyś mniej czuła moje rany?
− Widzisz, nietrudno zgadnąć, co czujesz, kiedy jesteś przy Marku. Ale mój dar jest szerszy niż dotąd, wiesz? Ja czuję także uczucia ludzi i to nie tylko te uświadomione. Wyczuwam to, o czym zainteresowani czasem jeszcze nie wiedzą. Dlatego od początku wiedziałam, że ty i Mark idealnie do siebie pasujecie. Jest między wami bardzo dużo pozytywnej wibracji. Nie obędzie się bez przeszkód i bez kłótni oraz burzliwych chwil, ale przeszkody to część naszego życia. To część każdego życia…
− Jakich przeszkód??? O czym mówisz???
− Tego nie mogę ci teraz powiedzieć. W sumie sama nie wiem dokładnie, o co chodzi, ale wiem, że nie będzie to takie łatwe, jak się nam wszystkim teraz wydaje. Nie wiem, czy nie jesteście zbyt potężni dla siebie.  Tak czy siak w rezultacie wszystko skończy się dobrze. Musi… Mark na to zasługuje. Evan jeszcze nigdy się nie pomylił, a widział was szczęśliwych razem.
− Razem? Jak to razem?
− Karen miała rację. – Kathy przewróciła ze zniecierpliwieniem oczami. − Oboje jesteście albo ślepi, albo tak uparci, że odrzucacie to, co oczywiste. Eveline, czujesz się przy nim, jakbyś go znała od dawna. Pozwoliłabyś mu na wszystko, mimo że ciężko ci komukolwiek zaufać. W zasadzie, jakby się dobrze zastanowić, to oddałabyś za niego życie. Zgadza się?
− Ymhm − burknęła Eve.
− Ty go kochasz, Eveline. To jest tak oczywiste... − powiedziała Kathy tonem tak pewnym, jakby oznajmiała Eve, że dwa plus dwa jest cztery. − Choć w zasadzie powinnam powiedzieć, że jesteś w nim zakochana. Prawdziwa, dojrzała miłość przychodzi z czasem.
Eveline znów zaczęła się zastanawiać, czy cokolwiek można przed nimi ukryć. Wszystko o niej wiedzieli. Kathy się uśmiechnęła.
− Do tego akurat nie potrzeba specjalnych mocy. Tak jak każdemu człowiekowi rozszerzają ci się źrenice,  kiedy na niego patrzysz. − Kathy się uśmiechnęła. − Pocieszę cię, że on reaguje tak samo. Też jest po uszy zakochany. Bardzo się cieszę. On wiele przeszedł, mimo że jest młody. Jesteś pierwszą dziewczyną, na którą zwrócił uwagę od kiedy… − zawahała się −  … no, od dłuższego czasu. Może Mark ci kiedyś opowie swoją historię. Ja nie czuję się upoważniona do mówienia o jego tajemnicach. Nie wszyscy z nas wiedzą o Marku... Myślę, że on sam powinien zadecydować, kiedy ci opowie. 
Zapadło milczenie. Kathy dalej pracowała nad plecami Eveline, kiedy ta spojrzała z powrotem na lazurowy kamień. Przed oczyma stanęła jej twarz Marka, prawie poczuła drżenie jego rąk, gdy pierwszy raz odważył się jej dotknąć… Czy to możliwe? To, co sugeruje Kathy? To, że ona i Mark będą kiedyś razem? Będą parą? Szczęśliwą parą? Czy Mark miał ją pokochać?
Za oknem powoli robiło się ciemno. Zmierzchało. Szmaragdowe ściany pokoju wydawały się lśnić zielonkawą poświatą. Wszystko dookoła było takie niesamowicie magiczne. Przynajmniej w oczach Eveline.
− Skończyłam na dziś! − Kathy triumfowała. Eveline wstała. Nie czuła nieprzyjemnego ciągnięcia w plecach. Nie czuła bólu, który towarzyszył jej ostatnio. Odwróciła się plecami do lustra i przez ramię spojrzała na swoje plecy. Wielki siniak zniknął. Miała też wrażenie, że blizn jest mniej.
− Dziękuję − wyszeptała w końcu, a w jej głosie słychać było ogromną wdzięczność.
− Ależ nie ma za co. W końcu rodzinie się pomaga, nie? − Kathy uśmiechnęła się od ucha do ucha. – Teraz wybacz, idę się położyć i odpocząć. Zawołać Marka, czy chcesz zostać sama?
Eveline pokryła się rumieńcem.
− Tak… Tak myślałam. Zaraz tu będzie. Trzymaj się. − Wyszła.
Eveline przez chwilę zbierała wszystkie myśli. Co Kathy do niej powiedziała? Że… są rodziną? Że rodzina sobie pomaga? Nagle przepełniła ją fala radości. Miała rodzinę. Taką prawdziwą rodzinę, pełną miłości i ciepła, i bezinteresownej pomocy. Do tej pory jedyną namiastką rodziny był dla niej Ryan. Teraz nagle z dnia na dzień stała się członkiem siedmioosobowej, prawdziwej, cudownej rodziny.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Serce Eveline zabiło szybciej. Wiedziała, kto jest za drzwiami.
− Mogę wejść? Jak się czujesz? – głos Marka napełnił jej serce spokojem, jednocześnie pragnęła się dowiedzieć, czego Kathy nie chciała jej powiedzieć.
− Tak, wejdź proszę − powiedziała, szybko zakładając koszulkę.
Dębowe drzwi powoli się uchyliły. Do pokoju spokojnym krokiem wszedł Mark. Był rozluźniony, zrelaksowany. Znacznie mniej spięty niż podczas lotu i ich pierwszej rozmowy. Na włosach lśniły resztki wody po prysznicu, który przed chwilą wziął. Zdążył się przebrać. Teraz miał na sobie krótkie, beżowe spodenki i koszulkę polo w tym samym kolorze. Jasne kolory idealnie podkreślały jego ciemną karnację. Pod obcisłą koszulką doskonale było widać zarys mięśni. Najwyraźniej miał zwyczaj chodzenia po domu boso. Eve też lubiła chodzić boso. Lubiła czuć pod stopami wyraźną fakturę podłogi.
− Później − powiedział, odczytując jej myśli. Wiedział, o czym wspomniała Kathy. − Wyjaśnię ci to, nawet za piętnaście minut, jeśli będziesz chciała. Odpocznij choć chwilę, weź prysznic, zrelaksuje cię po podróży.
Eve skinęła głową.
− Chodź, pokażę ci łazienkę. − Wskazał gestem jedyne drzwi na pustej ścianie pokoju. Otworzył je i Eve zobaczyła ogromny pokój kąpielowy z wielką wanną i prysznicem. Pachniało mydłem. Zewsząd unosiła się lekka mgiełka wody, jakby ktoś przed chwilą się tu kąpał. Spojrzała pytająco na Marka, ale on odwrócił się na chwilę i wyciągnął z szafy ręcznik. Podał jej go. Potem znalazł szlafrok i położył na ławeczce obok prysznica. Uśmiechnął się i ruchem głowy wskazał drugie drzwi do łazienki.
− Ona nie jest tylko twoja. Łazienki są wspólne dla dwóch sąsiadujących pokoi.  − Uśmiechnął się.
Eve chciała zapytać, czyj pokój jest za ścianą, ale Mark już się odwrócił. Wychodził…
− Poczekam na ciebie w pokoju. Nie spiesz się.
− Dziękuję − Eve westchnęła.
Kiedy tylko Mark zamknął za sobą drzwi, powoli zaczęła się rozbierać. Odkręciła kran pod prysznicem. Lubiła słuchać szumu wody. Na umywalce znalazła zapakowaną, nową szczoteczkę do zębów i pastę. A na krześle świeżą bieliznę i zwiewną sukienkę. Mark pomyślał o wszystkim.
Eve weszła pod prysznic i wzięła stojący żel. Otoczyła ją znajoma woń drzewa sandałowego i cytrusów. Przez chwilę zastanawiała się, skąd zna ten zapach, ale woda spływająca po jej plecach i głowie działała na nią tak kojąco, że wszystkie myśli wyleciały jej z głowy. Chwilę stała po prostu, pozwalając, żeby woda ją opływała. Potem umyła szybko włosy i wyszła spod prysznica. Stojąc przed lustrem, wytarła ręcznikiem włosy i założyła na siebie przygotowane ubranie. Czuła się taka lekka. Otworzyła drzwi i weszła do swojego pokoju. Mark siedział na łóżku i patrzył w okno, odwrócił się w jej stronę, kiedy usłyszał jej kroki. Spojrzał na nią... Usta miał lekko rozchylone, zmierzył ją spojrzeniem od góry do dołu i z powrotem, a potem przełknął nerwowo ślinę.
− Eve… − wydukał. Uśmiechnął się, zniżając głos do szeptu, powiedział: − Wyglądasz przepięknie!
Zwiewna, błękitna sukienka przed kolano ukazywała jej zgrabne nogi. Delikatna, czarna wstążka w talii podkreślała jej sylwetkę. Mokre włosy opadały falami na plecy i ramiona, zostawiając na sukience mokrawe plamy tam, gdzie się z nią stykały. Jej jasna skóra pięknie opalizowała, a jej duże oczy nabrały koloru czystych szmaragdów, kiedy podniosła wzrok, żeby na niego spojrzeć. Uśmiechnęła się niepewnie i oblała rumieńcem na dźwięk komplementu.
− Mark, czy…  − zaczęła niepewnie.
Mark dwoma krokami przemierzył pokój, położył jej palec na ustach i pokręcił głową. Przyjemne dreszcze przeszły Eve, kiedy jej dotknął. Jej skóra silnie reagowała na jego dotyk. Była pewna, że to efekt dotyku innego Zwierciadła. W końcu oni musieli się jakoś odkrywać nawzajem. Nie zwróciła uwagi na to, że ten niewymuszony gest miał w sobie wiele czułości. Mark patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego oczy zatrzymywały się kolejno na jej ramionach i szyi. Eve oddychała szybko, jej serce biło znacznie szybciej, niż chciała. Nie rozumiała tego. Kiedy Mark spojrzał na jej usta, jego wargi rozchyliły się nieco, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko przełknął głośno ślinę i spojrzał jej w oczy. Położył jej delikatnie rękę na ramieniu.
− Nie chcę, żebyś teraz zaprzątała sobie mną głowę.
− Na to już raczej za późno − powiedziała cichutko Eve, patrząc w podłogę. Otworzyła dłoń, w której ściskała lazurowy kamień.
− Kathy… Kathy i jej sztuczki. − Mark zaśmiał się serdecznie, patrząc na kamień. − Choć myślę, że tym razem obyłoby się bez nich, przynajmniej z mojej strony − dodał szeptem, trochę licząc na to, że Eve nie usłyszy.
Podniósł wzrok i spojrzał jej głęboko w oczy.
− Z mojej też − wyszeptała Eve i uśmiechnęła się radośnie po raz pierwszy. Jej śmiech, perlisty, miękki zadźwięczał w całym domu. Po raz pierwszy od bardzo dawna szczerze się zaśmiała. Chciało jej się śpiewać. Mark wyczuł tę pozytywną energię i cieszył się, że przyczynił się do poprawy samopoczucia Eveline. Uważał, że dość już wycierpiała. Nie, DOŚĆ to złe słowo. Ona wycierpiała o wiele za dużo.
− To dziwne, wiesz − zaczęła Eve. − W Warszawie znalazłam kiedyś piękny lazurowy kamień. Na środku ulicy. Aż niemożliwe, żeby tam był. Był identyczny. Znałam doskonale jego kształt, wiedziałam o każdej rysie. Ten jest taki sam.
− Bo to ten sam kamień. Kathy go wzięła z twojego domu. − Mark położył nacisk na słowa TEN SAM.
− Ale ja go specjalnie zostawiłam Ryanowi, żeby go chronił − powiedziała zdenerwowana Eve. − Dlaczego go zabrała?
− Na Ryana czeka inny kamień. Bursztynowo-brązowy.
− Bursztynowo-brązowy? − Eve zaczynała kojarzyć fakty. Jej kamień był lazurowy, jak oczy Marka… Czyżby? − Karen?
− Szybko do tego doszłaś. − Mark się uśmiechnął.
− Ale… przecież on ma tylko siedemnaście lat.
− A ty ile masz?  − prowokował ją Mark.
− Ja to co innego.
− Eveline, Karen nie jest wcale starsza od ciebie. Nie wiem, o co ci chodzi, nie lubisz jej?
− Lubię... − Przyznała Eve. − Chyba nawet bardzo.
− To o co chodzi? − zapytał zdziwiony.
− Bo… kiedyś mieliśmy tylko siebie, a teraz on będzie miał Karen. Ona będzie dla niego najważniejsza.
− Tak jak ty dla mnie − wyszeptał tak cicho, że Eve ledwie to usłyszała, za to jej serce usłyszało to doskonale i przyspieszyło na chwilę.
Ty dla mnie też” − pomyślała, a na jej twarzy pojawił się rumieniec.
Mark się uśmiechnął. Podszedł do niej i wtulił twarz w jej włosy. Eve przylgnęła do niego całym ciałem, a jej ręce zaczęły mimowolnie błądzić po jego plecach, jakby chciały poznać dokładnie ich kształt, zapamiętać każdy szczegół, każdy mięsień, każde zagłębienie. Przy każdym ruchu Marka przeszywała fala rozkoszy, a w jego brzuchu budziły się tysiące motyli. Drżał lekko, jakby się czegoś bał. Stali tak przez chwilę, chłonąc siebie nawzajem i napawając się bliskością. W końcu Eve wyczuła drżenie i niepokój Marka.
− O co chodzi? − Odsunęła się od niego i spojrzała mu w oczy.
− Chyba czas, żebym ci trochę o sobie opowiedział… − Mark westchnął, a jego twarz wykrzywił grymas bólu i niepewności.
− Mark, nie musisz, jeśli nie jesteś gotów. Jeśli nie jesteś pewien, że chcesz mi to powiedzieć, nie mów. Zrozumiem. Znamy się ledwie kilka godzin… − Eve wyciągnęła rękę w jego stronę, chciała dotknąć jego piersi, dotknąć jego serca, ale zawahała się w połowie drogi, wiedząc, że jej dotyk przyprawiał Marka o dreszcze.

− Znamy się znacznie dłużej, Eve. Znacznie dłużej. Tylko ty nigdy nie pozwoliłaś mi się zbliżyć… − Mark spuścił głowę i wbił wzrok w ziemię. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!