Me

Me

czwartek, 31 stycznia 2013

Zwierciadła 27 - Cela

Eve otworzyła oczy. Wciąż była związana. Znajdowała się w jakiejś zatęchłej piwnicy. Nie mogła się ruszyć. Zdrętwiały jej wszystkie mięśnie. W pomieszczeniu panował mrok. Nie było okien. Tylko mała wyrwa w murze na przeciwległej ścianie. Nie wpadało przez nią wiele światła. Eve zmarszczyła czoło. Próbowała sobie przypomnieć, co się działo, jak się tu znalazła. Sznury wżynały się jej w nadgarstki i kostki. Głowa pulsowała tępym bólem. Czuła jakąś zaschniętą substancję na lewym policzku.  W końcu zobaczyła niejasny obraz z niedalekiej przeszłości. Zrozumiała, że została porwana. Ogarnął ją strach. Leżała sama w ciemnościach. To nie wróżyło nic dobrego. Jej oczy zrobiły się ciemnoszare.
− Ocknęła się w końcu? − Ktoś podszedł do drzwi.
Skuliła się ze strachu. Oczy miała szeroko otwarte i patrzyła się w kierunku, z którego dobiegały głosy. Usłyszała chrzęst zamka i drzwi się otworzyły. Po chwili światło pochodni oświetliło malutką celę, w której się znajdowała. Zmrużyła oczy i powoli otworzyła je, kiedy się przyzwyczaiły do zmiany oświetlenia. Marcus stał nad nią, uśmiechając się złowieszczo. Ktoś z zewnątrz zamknął za nim drzwi.
− Nareszcie − wychrypiał, a z kieszeni spodni wyciągnął długi, zakrzywiony nóż. Eve zbladła i zaczęła krzyczeć, ale Marcus ukląkł przy niej i zasłonił jej usta ręką.
− Jak się nie zamkniesz, to zrobię z tego noża inny użytek niż zamierzałem − powiedział, po czym przeciągnął nóż po więzach krępujących jej nogi. − To jak? Będziesz grzeczna? − Eve skinęła głową, a Marcus zabrał rękę z jej ust i przeciął sznur, który miała okręcony wokół nadgarstków. Eve poczuła mrowienie, kiedy krążenie w rękach i nogach powoli wracało do normy. Machinalnie pocierała dłońmi nadgarstki, patrząc przerażonym wzrokiem na Marcusa, który wciąż klęczał przed nią, przyglądając się jej badawczo.
− Wstawaj! − Szarpnął ją za rękaw i rzucił: − chodź ze mną!
Eve patrzyła na niego osłupiała. Pamiętała jego twarz ze zdjęcia i z wspomnień, które kiedyś widziała. Zmienił się od tego czasu. Jego prawy policzek przecinała blizna, czerwone oczy wydawały się zmęczone i nieobecne. Patrząc na niego, Eve odnosiła to samo wrażenie, co patrząc na Evana. Jakby w jego ciele siedziały dwie osoby. Nie przyjmowała tego jednak do wiadomości. Nie wydawało jej się możliwe, żeby on także był pod wpływem iluzji Kristen. Każdy, tylko nie on. Jego postawa, jego gesty, ton jego głosu… Wszystko w nim, każda komórka jego ciała krzyczała wręcz, że to on jest panem i władcą. Eve była pewna, że to on kazał ją porwać, że to wszystko jest jego winą. Miała wrażenie, że jego czerwone na ogół oczy przez chwilę stały się brązowe, ale wiedziała, że to nie możliwe. Uznała, że to wynik tak nagłej zmiany oświetlenia − jej wzrok jeszcze się nie przyzwyczaił.
Otrząsnęła się z rozmyślań. Wcale nie miała zamiaru nigdzie z nim iść. Siedziała na podłodze, mimo że Marcus wykazywał coraz większe zniecierpliwienie.
− Wstań − warknął.
− Nie − odpowiedziała. Jej głos był spokojny. Nie bała się bicia, była przyzwyczajona do razów.
− Wstań! − Uderzył ją w twarz. Zapiekło... − Trzeci raz nie poproszę.
− Nie wstanę. − Eve spojrzała mu w oczy.
− Jeremy! − krzyknął, pukając w drzwi. − Zawołaj Kristen!
Kroki na korytarzu. Chwila ciszy przerywana tylko miarowym, niecierpliwym stukaniem buta Marcusa. Eve czuła każde uderzenie swojego serca, które podeszło jej do gardła. Była przerażona. Oddech jej przyspieszył, a ręce się trzęsły. Wiedziała, że dużo ryzykuje, sprzeciwiając się mu. Najpotężniejsze medium dusz stało przed nią w jego osobie. Wiedziała, że może ją zabić. Jednym ruchem. Wzięła głęboki oddech i próbowała się uspokoić. Drzwi otworzyły się, stanęła w nich Kristen. Smutek na jej twarzy był uderzający. Oczy były prawie czarne. Spojrzała z wściekłością na Marcusa, a potem przeniosła wzrok na Eve. Kiedy ich oczy się spotkały, Eve zrozumiała, że Kristen nie chciała tu być. To było w jej oczach. Była tu tylko ze względu na Marcusa. Kochała go. Przez chwilę Eve zastanawiała się, jak ktoś mógł kochać takiego potwora. Potem nawiedziły ją wspomnienia Kristen.
……………….
Siedziała w restauracji. Podniosła wzrok i zobaczyła czarnowłosego mężczyznę. Był wysoki, bardzo potężnie zbudowany i niezwykle przystojny. Doskonałe proporcje twarzy, prosty nos, wyjątkowo kształtne usta o pełnej dolnej wardze. Długie włosy wchodziły mu w oczy. Patrzył na nią pożądliwie, miał powiększone źrenice. Wziął ją za rękę i przyłożył do ust.
− Kristen, muszę ci coś powiedzieć − powiedział spokojnie, pocierając jej dłoń rękami. 
− Damen… − zaczęła Kristen, ale przerwał jej gestem.
− Kocham cię − powiedział. Czekał na odpowiedź. Eve widziała odbicie Kristen w jego brązowych oczach. Jej twarz nie wyrażała zachwytu, który powinna. Coś było nie tak. Kristen poczuła ciepło w okolicy serca, ale nie było to przyjemne ciepło, raczej, jakby coś ją oparzyło.
− Damen, mówiłam ci już nie raz. Ja nic takiego do ciebie nie czuję. Kocham Marcusa. Zawsze go kochałam… − Wyrwała rękę z jego uścisku.
− Kristen! − Spojrzał na nią spod zasłony gęstych rzęs i uśmiechnął się. W lewym policzku pojawił mu się dołeczek. Był nieziemsko przystojny. − Przemyśl to. Mogę ci dać znacznie więcej niż on.
− Nie, Damen. Nie możesz. On daje mi prawdziwą, czystą miłość. Kocha mnie za to, jaka jestem, a nie za to, co mogę mu dać.
− Jak możesz wybierać takie beztalencie, a nie mnie? − warknął, a jego twarz zmieniła się od gniewu. − Dlaczego?
− Właśnie dlatego − powiedziała i wstała.
− Uważaj − Złapał ją za rękę. − Jeszcze tego pożałujesz! − Jego wzrok był bezlitosny.
Wyszarpnęła rękę z uścisku. Była przerażona, serce jej waliło, ale odwróciła się i wyszła z restauracji.
………..
Kristen klęczała nad ciałem Marcusa. Obok stało lustro w takiej samej ramie jak to, które ostatnio Eve widziała w Nowym Jorku. Potłuczone lustro z pokoju, z którego ją porwano. Twarz Marcusa była o wiele mniej zmęczona niż teraz. Nie miał jeszcze blizny. Wyglądał, jakby spał. Kristen gładziła go po włosach i szeptała.
− Marcus, obudź się, co ci jest, powiedz. − Zaczęła płakać. − Obudź się, nie zostawiaj mnie. − Łkała, pochylając się nad nim.
− Mówiłem ci… − zagrzmiał nad nią złowieszczy głos − …mówiłem ci, że pożałujesz tej decyzji.
− Co mu zrobiłeś? − Podniosła wzrok i spojrzała na niego. − Co?! − Wstała i krzyknęła: − pytam CO! − Zaczęła go okładać pięściami, ale Damen patrzył na nią ze złośliwym uśmiechem na twarzy. W końcu złapał ją za ręce i przytrzymał tak mocno, że nie mogła się ruszyć.
− Przeszedł ze mną przez lustro − powiedział spokojnie. − Konsekwencje były takie same, jakby mi wyznał miłość, a ja jemu. Mam cząstkę jego, a on ma cząstkę mnie. Na zawsze. Wygląda na to, że dostałem także cząstkę jego mocy, bo nagle stałem się teleporterem. Słabym co prawda i zależnym od jego woli, ale zawsze. Super, nie?
− Co z nim? − wyjąkała Kristen.
− Najwyraźniej nie jest w stanie znieść potęgi mojej mocy. − Damen się zaśmiał.
− Obudź go!
− Nie. Nie obudzę − powiedział spokojnie Damen. − Nie obudzę. Duchy po tamtej stronie powiedziały mi, że tylko jeden z nas może żyć. Tylko jeden. Więc dobrze, że przyszłaś, bo właśnie miałem zamiar wrzucić go na tamtą stronę lustra i tam zostawić. − Uśmiechnął się ironicznie. − Masz ochotę do niego dołączyć, czy może jeszcze raz rozważysz, komu oddać swoje serce i duszę? − dotknął jej twarzy, ale ona odtrąciła jego rękę.
− Nic już nie możesz zrobić − powiedział cicho.
Kristen westchnęła. Spojrzała na Damena, potem na nieprzytomnego Marcusa. Wiedziała, że zawsze był słabszy od Damena. Zawsze. Już jedna wizyta w zaświatach mogła go całkowicie pozbawić życia. Nagle dokładnie zrozumiała, co musi zrobić. Spojrzała Damenowi w oczy.
− Jest coś, co mogę zrobić − powiedziała spokojnym głosem. I uklękła przy ciele Marcusa. Wyjęła z jego kieszeni kamień. Wiedziała, że miał go przy sobie. Zawsze miał go przy sobie. − Wybacz… − jęknęła i wyprostowała się, ponownie patrząc Damenowi w oczy.
Damen stał wyprostowany, pewien siebie. Uśmiechał się.
− Kocham… − wyciągnęła rękę do tyłu, robiąc zamach − cię… − Damen uśmiechnął się i wyciągnął do niej ręce, a Kristen wypuściła kamień z rąk − Marcus… − zakończyła, gdy kamień uderzył w lustro, które rozpadło się na milion kawałków. Jeden z nich prześlizgnął się po policzku Marcusa, zostawiając bliznę, która miała już nigdy nie zniknąć.
Damen wyglądał na przerażonego. Trząsł się, twarz miał czerwoną, jakby męczyła go wysoka gorączka.
− Coś ty zrobiła? − wydukał słabym głosem i opadł na kolana.
− Coś, co powinnam zrobić dawno temu − odparła spokojnie. − Dobrze, że kiedyś mi powiedziałeś, jak zniszczyć lustro. − Zamknęła oczy i czekała na zemstę Damena. Czekała na uderzenie, na wybuch gniewu, ale on nie nadchodził. Usłyszała łoskot. Otworzyła oczy i zobaczyła, że Damen osunął się na ziemię. Marcus zaczynał się ruszać. Otworzył oczy i spojrzał na nią. Uśmiechnęła się i podbiegła do niego. Pocałowała go w policzek, w oczy, w usta.
− Kocham cię, kocham, kocham − szeptała.
Marcus podniósł się i usiadł. Spojrzał na lustro i w odłamkach, które jeszcze zostały w ramie, zobaczył swoje odbicie. Dotknął policzka, po którym spływała krew, i po raz pierwszy się odezwał.
− Co się stało? Co ty zrobiłaś? − Ale to nie był jego głos. To był głos Damena. − Czy naprawdę myślałaś, że masz jakiekolwiek szanse uratować Marcusa?  − Uśmiechnął się złowieszczo.
Serce jej zamarło. Zalała się łzami.
……………
Kristen zamrugała i spojrzała ze zdziwieniem na Eve, ale jej twarz nie zdradzała nic. Eve nauczyła się już nie pokazywać po sobie emocji, kiedy włamywała się do cudzych wspomnień. W środku gotowało się w niej. Zaczynała rozumieć, dlaczego głos Marcusa w niektórych poprzednich wizjach się zmieniał. Zaczynała rozumieć, dlaczego jego oczy były czerwone, a po chwili brązowe. W jego ciele znajdowały się dwie dusze, których cele najwyraźniej nie były zbieżne.
− Jej się wydaje, że może się mnie nie słuchać − powiedział Marcus. − Wytłumacz jej po swojemu, że ma iść ze mną na górę.
Kristen skupiła się. Eve zobaczyła niebieskawą łunę, a zaraz potem bladą twarz Marka przemykającą koło Marcusa. Zrozumiała, że dzieje się właśnie to, o czym mówiła Karen. Iluzja na nią nie działała. Uśmiechnęła się w duchu. Nie mogli jej tknąć. Przez chwilę w myślach rozważała, co ma zrobić. Nie słyszeli jej myśli, postawiła zasłonę. Była pewna, że Mark będzie próbował ją uratować. Była też pewna, że jeśli będzie się dłużej opierać, Marcus w końcu zorientuje się, że kary cielesne na nią nie działają i wymyśli coś nowego. Zrobi to, co zrobił Kristen. Zabije kogoś, kogo ona kocha. Zabije Marka albo Ryana. Ta myśl ją przerażała. Do tego nie mogła dopuścić. Cieszyła się, że mimo nagle nabytej odporności na jej działanie widzi choć cień iluzji. Postanowiła się skupić i z własnej woli postępować tak, jak ją Kristen prowadziła.
− Eveline − mówił cień Marka. − Chodź. To ja, chodź ze mną na górę. Chciałbym ci coś pokazać. − wyciągnął do niej rękę.
Wstała i wsunęła swoją dłoń w jego rękę. Nie poczuła nic. Ten dotyk nie powodował przyjemnego dreszczyku rozchodzącego się po całym ciele. Eve uśmiechnęła się do siebie. Nie mogła pomylić Marka z żadnym wyobrażeniem. Nic nie oddziaływało na nią tak jak on. Podeszli razem do drzwi. Marcus zapukał i usłyszeli zasuwę, a po chwili skrzypnęły zawiasy. Wyszli kolejno. Najpierw Kristen, potem ona i cień, na końcu Marcus.  Znaleźli się w wąskim korytarzu. Ściana była wykuta z kamienia. Znajdowało się tu jedno krzesło.  Siedział na nim młody chłopak o zmęczonej twarzy. Nie podniósł wzroku, kiedy Marcus przechodził koło niego. Eve podejrzewała, że jest pod wpływem iluzji albo Marcus szantażował go tak jak Kristen.
Weszli po schodach i znaleźli się w salonie. Eve rozpoznawała jedną rzecz, która tam była − lustro.
− Myślę, że jesteś gotowa, żeby się dowiedzieć, po co cię tu przyprowadziłem − powiedział cień Marka. − Marcus ci wszystko wyjaśni.
Spod zasłony iluzji jak z delikatnej mgły wyłoniła się postać Marcusa. Uśmiechał się.  Wyciągnął rękę.

− Chodź − powiedział. − Pokażę ci…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!