Kiedy Eve udało się ukryć mieszkanie, wrócili z Ryanem do
salonu i usiedli z pozostałymi na kanapach.
Ryan wyglądał znacznie lepiej, niż kiedy ostatnio siedziała
przy jego łóżku. Miał jeszcze lekkie cienie pod oczami, ale przypominał już
samego siebie. Wysoki, przystojny, o jasnej karnacji i jasnych oczach. Podszedł
do Karen i pocałował ją delikatnie w policzek, po czym splótł jej palce ze
swoimi. Eve uśmiechnęła się na ten widok. Mark podszedł do niej i musnął ustami
jej szyję, po czym objął ją w pasie. Oparła głowę na jego ramieniu.
− Alice − zaczęła Eve. − Dlaczego nas zabrałaś? Mogliśmy
jeszcze…
− On nadchodził − przerwała jej Alice. − Dostałam sygnał od
Evana. Powiedział mi, że muszę was natychmiast stamtąd zabrać, bo on was
zniszczy.
Karen i Ryan spojrzeli na siebie pytająco.
− Marcus… − wydukała
Eve.
Alice pokiwała głową.
− On jest niezwykle potężnym medium dusz. Nie wiem, czy to
nie najpotężniejsze Zwierciadło na świecie.
− Co jeszcze o nim wiesz? − zapytał nagle Klive, który jak
spod ziemi wyrósł na środku pokoju. Spodnie miał mokre, a rękawy koszuli
osmalone dymem − najwyraźniej przed chwilą ćwiczył opanowywanie ognia i wody.
Chyba nie szło mu najlepiej. Na twarzy Marka zagościł półuśmiech, ale Alice
zmroziła go spojrzeniem i powiedziała: − Wiem, że Marcus zabije każdego, kto nie
będzie chciał do niego przystać. A jako medium dusz ma ogromne możliwości w tym
zakresie.
− No, ale przecież nie pozwolimy mu wziąć Eve i Ryana, żeby
mógł stworzyć iluzję na cały świat − powiedział Klive.
− Nie − odezwała się zdecydowanie Karen. − Coś jeszcze,
Alice?
− Nic. Tylko tyle zdążył mi przekazać Evan.
− Macie pojęcie, gdzie zacząć go szukać? − zapytał Mark
− Ja mam − odezwała się nagle Eve.
Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę. Mark odsunął się
trochę, żeby spojrzeć jej w oczy, ale ona tylko uśmiechnęła się tajemniczo.
− Evan w swoich ostatnich słowach pokierował mnie do swojego
gabinetu. − Eve poczuła lekkie ukłucie w piersi, gdy pomyślała, że już więcej
go nie zobaczy. Czuła, że nie poznała go wystarczająco dobrze. A to przecież
pod jego dachem znalazła schronienie, kiedy nie miała się gdzie podziać.
Przełknęła głośno ślinę i dodała: − Wydaje mi się, że nawet pod iluzją Kristen,
chwilami był przytomny. To wyczytałam z jego oczu. Poza tym od wielu lat
gromadził informacje o wszystkich Zwierciadłach na świecie. Mam nadzieję, że
znajdziemy tam coś, co nam pomoże.
− Evan nie miał gabinetu − powiedziała zmieszana Karen i
spojrzała badawczo na pozostałych, ale wszyscy kręcili przecząco głowami. −
Wiesz, gdzie mamy iść?
− Tak.
Wstała i szybkim krokiem podeszła do drzwi na końcu
korytarza. Stanęła przed nimi i odwróciła się w stronę salonu, gdzie Klive i
inni wciąż stali zszokowani.
− No chodźcie! − Uśmiechnęła się. − Sama mam tam iść?
Jedno za drugim wyrwali się z osłupienia i podbiegli w jej stronę.
Eve trzymała rękę na klamce wiktoriańskich drzwi. Otworzyła je.
− Mark. Ty kiedyś widziałeś tu ślady na jednym ze schodków.
Pokażesz mi?
Mark wszedł na schody jako pierwszy. Liczył je w myślach.
Pozostali szli za nim gęsiego. Nagle zatrzymał się i pokazał ślad na jednym ze
schodków.
− Ale, nie wiem, jak to otworzyć − powiedział.
− Przepuść mnie − wtrąciła Eve. Przepchnęła się przed niego.
Schody były za wąskie, żeby mogli się normalnie minąć, więc Mark przycisnął
plecy do ściany. Eve przesunęła się przed niego twarzą do przeciwległej ściany.
Kiedy go mijała, Mark pochylił głowę i delikatnie musnął ją ustami po szyi.
Potem położył rękę na jej biodrze i popchnął ją do przodu. Eve zadrżała od
wpływem jego dotyku. Rzuciła mu ukradkowe spojrzenie, ale udawał, że nic nie
zrobił, tylko ledwie zauważalny uśmiech świadczył o tym, że doskonale wiedział,
o co jej chodzi.
Eve przyglądała się schodkowi i ścianie obok. Próbowała
znaleźć w pamięci jakąś wskazówkę od Evana. Dotykała i naciskała kolejno
wszystkich cegieł na ścianie.
− Świetnie. Wiemy, gdzie jest, ale Evan zapomniał nas
poinformować, jak tam wejść, tak? − odezwała się z tyłu Alice. − To nie pomógł
za wiele.
− Alice. Znajdziemy sposób, spokojnie. − Klive położył jej
rękę na ramieniu i powiedział: − Jak Eveline sobie nie poradzi, to ja się tym
zajmę. − Napiął mięśnie.
− Tak, jakby twoje napompowane muskuły mogły coś zdziałać w
zetknięciu z grubym murem. − Karen postukała się w głowę.
− Przynajmniej mam jakiś alternatywny pomysł. − Klive
wystawił język.
− Tak, to bardzo dojrzałe. − Karen uśmiechnęła się
ironicznie.
− Przestańcie oboje! − krzyknął Mark. − Natychmiast! Dwoje z
nas dziś zginęło. Moglibyście przynajmniej przestać się kłócić z tej okazji! −
krzyknął, ale zaraz po tym jego twarz złagodniała. − Jak ci idzie, Eve? −
zapytał już łagodnie, przesuwając rękę po jej plecach.
Eve wzruszyła ramionami, załamana długimi poszukiwaniami. W
końcu się poddała i oparła o ścianę, bezsilnie rozkładając ręce. Coś ukłuło ją
w żebra po lewej stronie. Zauważyła krótki pręt wystający ze muru. Pozostałość
po barierce na kręconych schodach. Dotknęła go. Pręt się poruszył. Całą siłą
wcisnęła go w ścianę. Za plecami usłyszała huk i trzask. Zeszła dwa schodki w
dół, po drodze wpadając na Marka, który z najwyższą ochotą objął ją, żeby nie
upadła. W ścianie pojawił się otwór. Najpierw wąski, potem coraz szerszy. Wąska
łuna światła dochodziła do korytarza. Eve złapała za otwierające się drzwi i
pociągnęła je, żeby otworzyły się na całą szerokość, po czym ostrożnie weszła do
pokoju.
Gabinet był ogromny. Miał powierzchnię połowy sali
treningowej na górze. Okna wychodziły na obie strony budynku. Był urządzony jak
typowy, stary gabinet pisarza albo poety. Ściany pomalowane na biało. Podłoga
dębowa, na środku przykryta ciemnozielonym dywanem. Okna bez firanek wyglądały
surowo. Rolety były do połowy zasłonięte, jakby ktoś chronił oczy przed
wpadającym do pokoju światłem. Na tylnej ścianie i między oknami piętrzyły się
na regałach książki. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że są w kompletnym
bezładzie. Eve weszła dalej i zrobiła miejsce innym. Na środku pokoju
znajdowało się ogromne biurko z dostawionymi po bokach dwoma stołami. Całość
miała kształt litery C. Na biurku panował zaskakujący ład i porządek. Leżało
tam mnóstwo papierów, ale wszystko poukładane w stosy albo powpinane do
segregatorów. Eve ostrożnie podeszła do stołów. Usiadła na wygodnym fotelu i
spojrzała na wierzch stosów kartek oraz okładki segregatorów. Na każdym z nich
były zapisane jakieś słowa lub liczby.
Kristen
118
Damen
Augustus
Marcus
Lustro
Eve przyglądała się tym stosom. Nie wiedziała, od czego
zacząć. Pozostali krążyli po pokoju, rozglądając się.
Alice stała przy jednym z regałów i patrzyła się na niego
szeroko otwartymi oczami. Na górze na regale ktoś krzywo wyciął słowo
ZWIERCIADŁA.
Eve podeszła do niej. Regał był pełen segregatorów. Na grzbiecie każdego zapisano imię. Eve
szybko przeskoczyła wzrokiem po imionach. Były ułożone alfabetycznie. Jej wzrok
automatycznie zatrzymywał się na niektórych z nich.
Alice…
Caleb… Drew… Evan… Eveline… Harry… Karen… Kathy… Klive… Mark… Robert… Ryan… Tom… Zacharias…
− Czy to… − zaczęła
Karen, która właśnie do nich podeszła.
− Wydaje mi się, że są to dane Zwierciadeł. Nie wiem, czy
zebrał wszystkich. Na pierwszy rzut oka wygląda, że jest ich około setki, może
trochę więcej − powiedziała cicho Alice. Była wyraźnie zdumiona.
Eve wyciągnęła rękę po pierwszy z brzegu segregator.
Otworzyła go. W jej rękach wylądował Harry. Karen i Alice zaglądały jej przez
ramię. Materiałów nie było dużo. Dowiedziały się, że Harry naprawdę nazywa się
William Abner i mieszka obecnie w Chicago. Urodził się jakieś sto pięćdziesiąt
lat temu w Waszyngtonie i został uświadomiony w wieku trzydziestu lat. Było też
zdjęcie Harrego i adres. Przeprowadził się z rodzinnego miasta i zmienił imię
jak wszystkie Zwierciadła. Poza kolorem oczu nie dowiedzieli się wiele więcej
poza tym, że Harry jest średniej klasy iluzjonistą, ale za to doskonałym
telekinetorem. Eve zamknęła segregator i odstawiła go na miejsce.
− Słuchajcie, musimy się podzielić. − Po śmierci Evana, ktoś
musiał przejąć dowodzenie. Eve doszła do wniosku, że równie dobrze może to być
ona. − Każde z nas musi zacząć czytać jeden z segregatorów. Rozsiądziemy się po
gabinecie i wieczorem skonsultujemy to, co przeczytaliśmy. − Eve, widząc ogólny
entuzjazm, spojrzała na każdego po kolei. Uśmiechnęła się. − Co tak stoicie? Łapcie się za segregatory.
Proponuję zacząć od tych, które leżą na biurku. Czas ucieka.
Podeszli do biurka. Każdy chwycił jakiś segregator. Na
koniec na stole zostały dwa. Dla Eve i Marka. Mark złapał za 118, Eve pozostał
Augustus. Wzięła go z biurka i poszła w kierunku jednego z okien. Usiadła pod
nim i oparła plecy o stojący za nią regał z książkami. Otworzyła segregator. Na
pierwszej stronie widniało zdjęcie. Augustus nie był młody. Miał pewnie około
sześćdziesięciu lat. Był łysy, wysoki i nawet przystojny. Eve przyglądała mu
się przez chwilę, bo kogoś jej przypominał, ale nie mogła sobie przypomnieć
kogo, więc przewróciła stronę. Dane osobowe... Augustus naprawdę nazywał się
August Sokół i urodził się w Polsce w 1660 roku. Został uświadomiony, a w
zasadzie sam się uświadomił w wieku sześćdziesięciu trzech lat. Jest
teleporterem, iluzjonistą i uzdrowicielem, choć, jeśli wierzyć zapiskom Evana,
nie tak dobrym jak Kathy. Jest też, a raczej był, dobrym znajomym Evana i
Kathy. Mieli dużo wspólnych zdjęć. Był też numer jego komórki. Eve już miała
zamknąć jego teczkę, gdy spośród zdjęć na podłogę wypadło jedno, które przykuło
jej uwagę. Na zdjęciu było dwóch mężczyzn. Wyglądali na dobrych
przyjaciół. Jeden z nich to ewidentnie
Agustus, a drugi… wyglądał jak Marcus. Eve otworzyła szeroko oczy i wstała.
„Marcus i Augustus byli ze sobą bardzo blisko. Potem
Augustus poznał Evana i Kathy. Został mentorem
Kathy jako uzdrowiciel, ale Kathy szybko go przerosła”. − Eve to wszystko
wyczytała z notatek Evana. Brakowało jej kilku elementów układanki. Zaczynała
rozumieć, co musi zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!