Me

Me

środa, 30 stycznia 2013

Zwierciadła 25 - Drugi właz

− Kto ma segregator Marcusa? − zawołała głośno Eve.
− Ja! − krzyknął Klive. − Ale nic tu nie ma. Jego imię i nazwisko. Data urodzenia. Trochę wyrwanych kartek. − Rozłożył ręce. −  I informacja o tym, że jest prawdopodobnie najpotężniejszy ze wszystkich i że każdego może zabić.
− Jak Marcus się nazywał?
− Krzysztof Sokół, urodzony w Polsce. Jest też zdjęcie z jakimś podstarzałym gościem.
Eve podeszła do Kliva, trzymając w dłoni segregator Augustusa i zdjęcie z Marcusem.
− To zdjęcie?
− To samo! Skąd je masz?
− Znalazłam w danych Augustusa. Ale twoje jest jakieś pomięte. − Eve wyjęła zdjęcie z rąk Kliva i przyjrzała się mu. Wyglądało, jakby ktoś po nim pisał. Odwróciła je. Evan nabazgrał coś na nim małym druczkiem. Eve usiadła koło Kliva.
− Musimy to odczytać. Nie będzie łatwo. Evan bazgrał jak kura pazurem, a litery są małe. Ale musimy dać radę...
Klive wyciągąnął rękę.
− Daj. Nie tylko władam żywiołami. − Wziął zdjęcie i przyglądał mu się uważnie przez dłuższą chwilę. Potem wstał, wziął kartkę i długopis z biurka, i zaczął pisać, co jakiś czas zerkając z powrotem na zdjęcie. Dopiero po chwili Eve zorientowała się, że Klive przepisywał tekst Evana. Powoli podeszła do niego. Kiedy Klive skończył, podał jej kartkę.
− I co? − spytała Eve
− Nie wiem. Nie czytam. Kopiuję. Nie mam pojęcia, co napisałem. Sama zobacz.
Eve zagłębiła się w lekturze.
Dowiedziała się, że Marcus został obdarowany przez Kristen. Dała mu duszę, co znaczyło, że już nigdy go nie zostawi, bo nie może. Nawet, jeśli chce. Augustus był dziadkiem Marcusa i to on go uświadomił. Kiedyś Marcus był dobry, ale spotkał Damena i przeszedł za nim na drugą stronę lustra.
Eve nie miała pojęci,a co o tym myśleć.
„Na drugą stronę jakiego lustra?”− myślała. Po chwili przypomniała sobie. − „Mark mówił, że Evan przynosił do domu stare potłuczone lustro i że zaniósł je tutaj. Ale go tu nie ma. Niemożliwe, żeby Evan wpuścił tu Kristen. Był na wpół przytomny pod jej iluzją. Zresztą, gdyby Kristen tu trafiła, z całą pewnością zniszczyłaby akta swoje i Marcusa. Mark słyszał krzyki Kathy z tego piętra. Ten pokój nie jest wielkości całego mieszkania na dole. Gdzieś musi być drugie pomieszczenie na tym piętrze. Gdzieś jest odpowiedź!”.
Eve odwróciła się i wyszła z gabinetu. Odprowadziło ją zdziwione spojrzenie Kliva.  
Schody na dół wydawały się dwa razy dłuższe niż te na górę. Eve szybkim krokiem przemierzyła mieszkanie. Przeszła przez salon i weszła do jedynego pokoju za salonem. Była to sypialnia Kathy i Evana. Rozejrzała się. Nie zauważyła żadnych schodów ani dodatkowych drzwi. Cofnęła się do korytarza i nagle sobie coś przypomniała. Na dachu, na którym siedziała z Markiem, widziała drugi właz. Po przeciwnej stronie budynku. Wiedziała, że po drodze jest jeszcze sala treningowa, ale pamiętała bardzo szeroki słup, gdzieś z boku. Jego lokalizacja mniej więcej pokrywała się z umiejscowieniem włazu. Słup był na tyle duży, że spokojnie w środku mógł się zmieścić człowiek i drabina. To musiało być tam. Klasnęła w dłonie zadowolona z siebie.
Pobiegła w stronę drzwi na klatkę. Wyszła z mieszkania. Poszła prosto do kotłowni. Starała się odtworzyć trasę Marka przez plątaninę rur i urządzeń, ale parę razy trafiła na ślepe zaułki. W końcu udało jej się znaleźć wyjście. Spojrzała w górę. Zakręciło się jej w głowie. Serce biło jak oszalałe. Nie mogła oddychać, ale wiedziała, że musi tam wejść. Zacisnęła zęby, złapała drabinkę i postawiła prawą nogę na pierwszym szczeblu. Przeniosła na nią ciężar ciała, podnosząc do góry lewą nogę i postawiała ją na drugim szczebelku. Weszła tak do połowy wysokości. Nagle strach ją sparaliżował. Nie mogła się ruszyć ani do góry, ani w dół. Droga w obie strony wydawała się nie do przejścia. Serce jej waliło. Tkwiła tak przyciśnięta do drabinki przez dłuższy czas.
„Co ja właściwie robię? Czemu przyszłam sama?” − pytała się w myślach, walcząc z lękiem wysokości.
Usłyszała, że drzwi do kotłowni otwierają się. Było słychać pospieszne kroki. Ktoś szedł w jej stronę. Nie miała pojęcia, kto. Strach wzmagał się.  Zebrała się na odwagę i weszła do końca po drabince, otworzyła klapę i wyszła na dach, zamykając właz za sobą.
Stała przez chwilę przy nim, zgięła się i oparła dłonie na kolanach. Wzięła głęboki wdech, po czym wolno wypuściła powietrze. Puls się uspokoił. Oddech też. Wyprostowała się.
Pewnym krokiem przeszła na drugi koniec dachu. Drugi właz był zamknięty. Kłódka z kodem. Jedyna liczba, która kojarzyła się jej z Evanem, to 118. Spróbowała. Zadziałało. Kłódka się otworzyła. Eve zajrzała w dół, ale zobaczyła tylko drabinkę i długi tunel. Tak jak się spodziewała, to był słup w sali ćwiczeń. W środku było ciemno. Nikłe światło przeświecało przez zasunięte zasłony. Wychyliła się, żeby się lepiej rozejrzeć. Nagle straciła równowagę...
 Wpadła do pomieszczenia głową w dół. Po drodze udało jej się zaczepić o coś ręką i obróciła się. Wylądowała na boku. Bolało ją biodro i dłoń, na którą upadła. Powoli wstała i rozejrzała się. W ciemności zauważyła zarys starej ramy potłuczonego lustra.
Za plecami usłyszała szmery, odwróciła się. Wtedy nagle zapaliło się światło, które oślepiło ją całkowicie. Zauważyła tylko dwa poruszające się szybko cienie. Ktoś złapał ją za ręce, założył jej kaptur na głowę i związał ją tak, że nie mogła się ruszać. Ktoś ją popchnął. Potknęła się, walnęła ramieniem w biurko i zrzuciła z niego wszystko na podłogę. Potem jej głowa uderzyła bezwładnie w ścianę. Eve poczuła przeszywający ból. Ogarnął ją strach. Straciła przytomność...
….
− Gdzie Eve? − Mark rozglądał się nerwowo po gabinecie. Rozmawiał z Alice na temat tego, co znalazła w segregatorze Kristen i nie zauważył, że Eve zniknęła.
− Wyszła. − Klive wyciągnął przed siebie kartkę z przepisanym tekstem ze zdjęcia. − Powiedziała coś o drugim pokoju i o tym, że ten jest za mały i poleciała do drzwi. Nie zdążyłem jej nawet zapytać, o co chodzi.
Mark poczuł nieprzyjemne ukłucie w piersi. Znowu go zostawiła. Wziął kartę i przeczytał szybko tekst. Rozejrzał się. Ocenił wielkość pomieszczenia i porównał do powierzchni mieszkania oraz sali treningowej. Nic się nie zgadzało. Gabinet mógł zajmować nieco więcej niż połowę kondygnacji.  
− Kiedy wyszła? − zapytał, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego nie podzieliła się z nikim swoimi przemyśleniami.
− Bo ja wiem… − Klive wzruszył ramionami i zerknął na zegarek. − Z godzinę temu.
− Miała rację! Na tym piętrze jest drugi pokój. Musi być. Wejście jest albo z domu, albo na tamtej ścianie. − Głos miał nerwowy. − Szukajcie! Musimy ją znaleźć!  Za długo jej nie ma. Coś się musiało stać...
− Idę szukać drzwi w mieszkaniu. − Ryan poderwał się z miejsca i cisnął segregator z imieniem Damen w kąt.
− Chodźmy! − ruszyli w stronę drzwi. Kiedy zeszli do mieszkania, poszli w stronę sypialni Evana, ale nic tam nie znaleźli. Wrócili więc na górę, ale tam też nie odkryli żadnych drzwi. Być może gdzieś były, ale nie byli w stanie ich znaleźć za regałami pełnymi książek. Na podłodze nie było śladów takich jak te, które naprowadziły ich do wejścia do gabinetu.
− Musi gdzieś być! − Mark chodził w tę i z powrotem po pokoju, szepcząc coś do siebie samego. Nagle stanął i stuknął się otwartą dłonią w czoło. − Dach! − wysapał i wybiegł z pokoju.
Pozostali ruszyli pędem za nim. Kiedy zdyszani stanęli na dachu, Mark już dopadł drugiego włazu i wskoczył do środka. Podbiegł do ściany i włączył światło. Po chwili do pomieszczenia wpadł Ryan, a zaraz za nim Klive i Alice z Karen. Rozejrzeli się. Ślady krwi na dywanie prowadziły do zerwanej zasłony, która ewidentnie coś przykrywała. Coś, czego nie powinni widzieć. Karen podeszła do niej i zdjęła ją szybkim ruchem. Alice wydała z siebie zduszony krzyk. Kathy patrzyła na nich pustymi, czarnymi oczami. Karen cofnęła się przerażona, przyciskając ręce do ust, żeby nie krzyczeć. Mark uklęknął przy Kathy i zamknął jej powieki, po czym przykrył ciało. Wiedział, że tym będą się musieli zająć później. Teraz ważniejsza była Eve. Odwrócił się. Zobaczył pobojowisko na podłodze. Stłuczona lampa, porozrzucane papiery, kolejne ślady krwi. Podszedł do biurka. Leżała na nim jedna kartka.
„Spóźniliście się. Eveline idzie z nami. Nic tego nie zmieni.
Dostarczcie mi Ryana i Marka albo ją zabijemy.
Jesteśmy pewni, że nas znajdziecie.
Macie tydzień.
Kristen i Marcus”
Kartka wypadła mu z rąk, osunął się na podłogę i ukrył twarz w dłoniach. Poczuł, jak ogarnia go bezsilność. Wtedy przypomniał sobie, kim jest, co odkrył dzięki Eve. Mógł to wszystko cofnąć. Zerwał się na równe nogi. Karen natychmiast złapała go za ramiona i potrząsnęła.
− Nie! Nie możesz tego zrobić!
− Czemu nie? Cofnę czas i wszystko będzie w porządku.
− Nie będzie. Cholera wie, jaką moc ma Marcus oprócz tego, że jest medium. Napisał, że nic nie zmieni tego, że Eve idzie z nim. Podejrzewam, że wie o tobie i przewidział, co będziesz chciał zrobić. − Mark zwiesił głowę. − Musimy go znaleźć! − Karen zmusiła Marka, żeby na nią spojrzał. Jego oczy były ciemnoszare. Znów tracił nadzieję. − Nie bój się, odzyskamy ją!
− Mamy czas i wiemy, gdzie szukać − powiedział Klive, wymachując zdjęciem Marcusa i Augustusa. − Kristen musi być z Marcusem. Po tym, jak ją ocalił, nie może odejść nigdzie indziej. Podejrzewam, że to on stoi za tym wszystkim…
Wrócili do gabinetu Evana i znaleźli teczkę Augustusa, którą wcześniej czytała Eve.
− Numer telefonu? − głos Ryana wyrażał zdziwienie.
− A co? Myślałeś, że Zwierciadła nie używają telefonów? − Karen dała mu kuksańca w bok. Zaśmiali się.
Mark spojrzał na nich ponuro.
− Pobawicie się później − warknął.
Alice wyciągnęła telefon i wykręciła numer.
− Haloooo − przeciągły, zachrypnięty głos odezwał się w słuchawce.
− Augustus?
− Tak, to ja.
− Jesteśmy podopiecznymi Evana i Kathy. Potrzebujemy twojej pomocy.
− A gdzie Evan? − zapytał smętnie Augustus.
− Nie żyje. Kathy też.
− Cholera! − jego głos się ożywił. − Zaczęło się! Gdzie jesteście?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!