Marcus pociągnął Eve za rękę w kierunku kanapy stojącej obok
stłuczonego lustra. Skinieniem głowy kazał jej usiąść. Usiadła posłusznie,
rozglądając się wkoło. Jej wzrok przyzwyczaił się już do półmroku panującego w
pomieszczeniu. Kamienne ściany i niskie, małe okna, a także kamienna posadzka
przykryta w kilku miejscach wysłużonymi dywanami sugerowały, że są w jakimś
średniowiecznym zamku. Na dworze było ciemno. Musiała być noc. Jedyne światło
dawały pochodnie wetknięte w uchwyty na ścianach. Nowoczesna kanapa i stół
zupełnie nie pasowały do wystroju.
Marcus usiadł obok Eve i wskazał dębowy stół przed nią.
− Mam dla ciebie bardzo ważne zadanie − powiedział. −
Będziesz miała kilku pomocników, ale jako że żaden z nich nie jest tak potężny
jak ty, chciałbym, żebyś to ty pokierowała akcją.
Eve rozejrzała się dookoła. Cień Marka zniknął, co
oznaczało, że Kristen wyłączyła iluzję.
− Nie − powiedziała, patrząc Marcusowi w oczy. − Nic dla
ciebie nie zrobię. Możesz mnie zabić.
− Zrobisz dokładnie to, co chcę − wycedził przez zęby
Marcus. − Jeśli nie chcesz, żeby twojego brata spotkał gorszy los niż to, co
zgotował mu ostatnio wasz tatuś.
Eve wzdrygnęła się, Marcus trafił w jej czuły punkt. Była w
stanie położyć na szali własne życie, żeby go powstrzymać, ale nie mogła
poświęcić nikogo innego. Zwłaszcza Ryana. Spuściła głowę, a Marcus widząc to,
podniósł kartkę ze stojącego przed nimi stołu i napisał na niej coś, po czym
podarł ją na kawałki i wsunął je wszystkie w dłoń Eve. Spojrzała na niego
pytająco.
− Twoim zadaniem będzie scalenie lustra. Wszystkie odłamki
są w moim posiadaniu. Niestety nie jest to łatwy proces, więc musisz poćwiczyć
− mówił, wciąż trzymając ją za rękę. − Masz czas do poniedziałku. Wtedy
będziemy musieli działać. Dlatego dostałaś tę kartkę. Zaraz odprowadzimy cię do
twojej celi i będziesz mogła sobie poćwiczyć. Niewiele wiem na temat scalania
obiektów, ale znałem kiedyś iluzjonistę, któremu się to udało. Był moim
przyjacielem. Zanim jednak przestał nim być, opowiedział mi mniej więcej, jak
to wygląda… − Jego głos ucichł w głowie Eve. Widziała, że Marcus porusza
ustami, ale nie słyszała, co mówi. Jej uwagę przykuło coś innego.
−„Eve” − Usłyszała głos Marka, był dziwny, rozejrzała się
nerwowo po pokoju, ale Kristen nie odnowiła iluzji. Nie było Marka, a ona go
słyszała. Nie wiedziała, co o tym myśleć.
−„Eve, to ja. To naprawdę ja” − mówił dalej ten głos. Eve
czuła, jakby mówił wewnątrz niej. Dotknęła serca. Zrozumiała, że to nie iluzja,
to on. On! Mark. Próbował się z nią skontaktować, chciał ją odnaleźć i udało mu
się. Westchnęła. Spojrzała na dłoń na swoim sercu i uśmiechnęła się lekko,
próbując w duchu przesłać mu pocałunek.
Marcus przyglądał się jej badawczo, od kiedy zaczęła się
nerwowo rozglądać. Spojrzał pytająco na Kristen, ale ona pokręciła przecząco
głową. Wiedział, że Eve nie rozgląda się pod wpływem iluzji. Musiała wymyślić
coś, żeby uzasadnić swoje zachowanie. Wiedziała, że jeśli tego nie zrobi,
Marcus zacznie się doszukiwać powodu i w końcu go znajdzie. A kiedy go
znajdzie, zabije Marka. Do tego nie mogła dopuścić. Bała się użyć iluzji, bała
się, że Marcus się zorientuje. Musiała więc polegać jedynie na swoich
zdolnościach aktorskich.
− Eve, co ci jest? − Głos Marcusa był niecierpliwy,
podejrzliwy.
− Nic… − zaczęła niepewnie, próbując zdusić głos Marka
pojawiający się nieustannie w jej głowie. − Nic mi nie jest. − Odchrząknęła. −
Marcus − spojrzała mu w oczy − ja nie dam rady. Przeceniasz moje możliwości.
Iluzja spoko, ale zmienianie przedmiotów to nie iluzja, to magia. Magia nie
istnieje, Marcus. To jest niemożliwe. − Eve ukryła twarz w dłoniach. Zbolałym
głosem dodała: − Jeśli chcesz, to zabij mnie, ale ja nie dam rady tego zrobić.
− Dasz! − Marcus
złapał ją za ramiona i posadził prosto. − Dasz, tylko musisz słuchać, co mam ci
do powiedzenia. − Ton jego głosu zrobił się groźniejszy, kiedy dodał: − I
pamiętaj, że nie ciebie zabiję, jeśli nie dasz rady. Nie twoje życie jest na
szali. − Gula urosła w gardle Eve, ale przełknęła ją.
Marcus skinął na Kristen, żeby odprowadziła Eve do celi.
Kiedy szły ciemnym korytarzem, a potem schodziły kamienną klatką schodową w
dół, Eve czuła jej oddech na plecach. Był zadziwiająco zimny.
Kiedy zamknęły się drzwi celi, osunęła się na ziemię i
otworzyła dłoń z kawałkami kartki podartej przez Marcusa. Spojrzała na nie
smętnie. Nie miała pojęcia, co zrobić, żeby je scalić. Marcus coś mówił...
Próbowała sobie przypomnieć, co. Nawet nie wiedziała, co było napisane na
kartce, więc stworzenie iluzji nie było łatwe. Usiadła w kącie celi, oparła się
plecami o zimną ścianę i westchnęła głęboko. Pojedyncza pochodnia ledwo
oświetlała pomieszczenie. Pochyliła głowę.
− Mark. Mark, wróć do mnie, porozmawiaj ze mną. − Patrząc w podłogę, czekała na odpowiedź, ale
ta nie nadchodziła przez długi czas. Eve ukryła twarz w dłoniach i zaczęła
płakać. Była przekonana, że wyobraźnia
spłatała jej figla, że nie słyszała Marka.
„Czy to możliwe, żebym aż tak za nim tęskniła?” − pomyślała, po czym skuliła się na
podłodze i zaczęła szlochać. Nie wiedziała, ile czasu minęło, ale w końcu
usłyszała kroki na korytarzu. Kartka podarta przez Marcusa wciąż leżała
nietknięta na podłodze przed nią. Kroki zbliżały się. Usłyszała chrzęst zamka i
drzwi uchyliły się, wpuszczając cienką smugę dodatkowego światła do celi. Eve
spodziewała się ujrzeć Marcusa, ale do celi weszła Kristen, niosąc tacę z miską
jedzenia i wodą. Uklękła przy niej i spojrzała na nią smutnymi oczyma.
Była piękna. Miała duże oczy, obecnie w ciemnoszarym
kolorze, ale Eve pamiętała ich barwę ze wspomnień Marka − były zielone. Brązowe
włosy do pasa miała zaplecione w luźny warkocz, ale kilka kosmyków wydostało
się z niego i okalało jej twarz. Miała prosty, lekko zadarty nos i małe usta.
Była drobnej budowy. Eve podniosła wzrok na chwilę i spojrzała Kristen w oczy.
Ta patrzyła na nią pytająco.
− Jak to zrobiłaś − zapytała cicho. − Za pierwszym razem,
kiedy cię zobaczyłam, przywołałaś wspomnienia. − Westchnęła ciężko. – Rzeczy, o
których chciałabym zapomnieć, a których zapomnieć nie mogę. Jak to robisz?
− Nie wiem, o czym mówisz − powiedziała spokojnie Eve,
odwracając wzrok od Kristen i biorąc na kolana tacę z jedzeniem. Nie była
pewna, czy może zaufać Kristen. Chyba raczej była pewna, że nie może, ale nie
wiedziała, czemu.
− Dobrze wiesz, o czym mówię… − Kristen wstała i odwróciła
się. − To, co o mnie wiesz od Marka, jest prawdą… − urwała. Eve nie widziała
jej twarzy, ale wiedziała, że Kristen płacze − …ale te wspomnienia, które wtedy
widziałaś, powinny ci uświadomić, że nie miałam innego wyboru. Wciąż go kocham
i wciąż wierzę, że mój Marcus jest tam gdzieś wewnątrz swojego ciała. Muszę robić to, o co prosi mnie Damen. On
może łatwo zabić Marcusa i przenieść się do mnie, a wtedy będę skazana na
wieczne życie ze świadomością, że to przeze mnie mój ukochany zginął. −
Odwróciła się i spojrzała na Eve, ocierając łzy. − Mogę ci pomóc, jeśli ty
pomożesz mnie − powiedziała i zapukała w drzwi. Nie odwróciła się już, kiedy
wychodziła z celi.
Eve siedziała na podłodze. Na kolanach miała tacę pełną
ryżu, jakichś warzyw i mięsa. Miała półotwarte usta. Czyżby miała zawrzeć
rozejm z kobietą, która prawie zabiła Marka? Logika podpowiadała, że może
zaufać Kristen, ale wszystko, czego dowiedziała się o niej do tej pory, temu
przeczyło. Wzięła do ust trochę ryżu. Dopiero jego smak uświadomił jej, jak
dawno nie jadła. Przez chwilę nie zaprzątała sobie głowy niczym innym, tylko
pochłanianiem jedzenia. Kiedy skończyła, wypiła szklankę wody i odstawiła tacę.
Wiedziała, że musi chociaż udawać, że się stara spełnić prośbę Marcusa.
Spojrzała więc na podartą kartkę. Odwróciła ją napisem do dołu i rozłożyła na
podłodze. Zamknęła oczy i próbowała sobie wyobrazić kawałek papieru przed sobą.
Skupiła całą swoją siłę woli na iluzji, którą miała za chwilę wytworzyć.
− „Eve, jesteś tam?” − Mark ponownie odezwał się w jej
głowie. Eve zerwała się na równe nogi. Podarta kartka rozsypała się po
podłodze. Serce Eve biło przyspieszonym rytmem, a jej oddech był nierówny. Nie
była pewna, czy ktoś jej nie obserwuje. Bała się zdradzić, że ma kontakt z
Markiem, ale wiedziała po tonie jego głosu, że Mark się o nią martwi.
− „Eve, jeśli mnie słyszysz, spróbuj przez swoją duszę
przekazać mi odpowiedź. Pamiętaj, że część twojej duszy jest ze mną. Proszę
cię, odezwij się, martwię się o ciebie” − głos Marka ucichł. Eve usiadła z
powrotem na podłodze, zgarnęła rozsypaną kartkę Marcusa i westchnęła głęboko.
„Jak mam mu przekazać wiadomość przez duszę, jak mam znaleźć
sposób” − myślała gorączkowo. Po policzkach pociekły jej łzy. Siedziała tak
przez chwilę, rozpaczając i wyobrażając sobie Marka chodzącego w tę i z
powrotem po pokoju i czekającego na odpowiedź. Nagle poczuła ciepło w okolicach
serca. Dotknęła go i skupiła się na tym cieple.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie twarz Marka.
− Mark? − szepnęła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!