Me

Me

wtorek, 29 stycznia 2013

Zwierciadła 17 - Niepełnoletni

Kuba leżał na chodniku za domem. Nie był w stanie się ruszyć. Nie wiedział w zasadzie, co się stało. Słyszał tylko ciągle głuche łupnięcia, które rzucały jego ciałem, jakby ktoś go kopał. Łupnięcia były coraz cichsze, jego uszy powoli odmawiały posłuszeństwa. Nie widział już nic od dłuższego czasu. Jego oczy odmówiły posłuszeństwa znacznie wcześniej. Jego ciało także miało dość. Tylko jego serce walczyło o każde kolejne uderzenie. Świat dookoła niego rozpływał się w nicość.
Zaczynał sobie coś przypominać. Był u siebie w pokoju. Czekał na ojca, aż go zabierze na tę ważną rozmowę z inwestorami. Tak, ojciec przyszedł, ale nie sam. Przyszedł z dwoma osiłkami. Wywlekli go z pokoju i wyrzucili przez okno w korytarzu. Wpadli tak szybko, że nie mógł nic zrobić. Leżał więc na uliczce za domem. Tam czekali dwaj kolejni. Wiedział, że nikogo dobrego tu nie spotka, nikt mu nie pomoże. Anki nie ma. Nie będzie mogła wizjami napędzić stracha oprawcom.
Chciał się poddać. Tak bardzo chciał, żeby to wszystko się skończyło.  Już nie chciał cierpieć. Było mu wszystko jedno. Zapadał się w ciemność.
Nagle kopanie ustało, zdążył jeszcze tylko usłyszeć krzyki uciekających napastników i zobaczył purpurową łunę, którą skądś chyba znał. Zapadła cisza. Kompletna. Poczuł, że dookoła niego nie ma. Nic... Zupełnie nic. Zero światła, dźwięku, dotyku. Nic...
Jego ciało bezwładnie leżało na chodniku, a jego dusza nie wiedziała, co ma robić. W zasadzie odeszłaby już dawno, gdyby nie jakaś niepowstrzymana siła, która trzymała ją w miejscu. Jakby kraty…
Ktoś podniósł jego ciało i gdzieś je niósł. Było mu wszystko jedno. Odpłynął w nicość.
……
W jasnozielonym pokoju było ciemno. Tylko jedna mała lampka w rogu rzucała nikłe, żółtawe światło, które pozwalało jedynie na odróżnienie podstawowych kształtów. W łóżku na środku pokoju leżał siedemnastolatek. Jego pierś z wysiłkiem unosiła się i opadała z każdym urywanym oddechem. Serce biło nierówno i zdecydowanie za wolno. Twarz pokrywały liczne sińce i rozcięcia, a odsunięty do wysokości pasa koc ukazywał dalsze obrażenia. Połamane, posiniaczone żebra. Chłopak niespokojnie rzucał się we śnie i mamrotał jedno imię.
− Eveline − cichy szept zniekształcony przez napuchnięte usta.
Eve ścisnęła jego rękę i wierzchem dłoni otarła łzy, które kapały na jego łóżko.
…….
Eveline siedziała na brzegu łóżka Ryana, obok niej Kathy usiłowała doprowadzić go do porządku. Połamane żebra zrastały się powoli. Rozcięcie nad brwią pozostawiło już tylko cienką bliznę, która miała zostać wieczną pamiątką tamtego wieczoru. Sińce pod oczami powoli zanikały, a skóra nabierała normalnego kolorytu.
 Za drzwiami trwała kłótnia między Klivem i Alice, a Evanem.
Od  pewnego czasu w pokoju słychać było wszystko, bo zaczęli krzyczeć.
− Nie wiem, czy to dobrze, że go teraz zabraliśmy. Nie może być jeszcze gotów, jest za młody. A jeśli ktoś z jego darem zacznie wariować, może spowodować poważne obrażenia u każdego z nas.
− Myślę, że on jest gotowy. Jeśli rok temu nauczył się wykorzystywać swój dar…
− Eveline mówiła, że on nad tym nie panował…
− Nie do końca panował, ale jednak był świadom tego, do jakiego stanu musi się doprowadzić, żeby wywołać ten efekt. I robił to w obronie siostry. Tylko w obronie siostry. Nie zrobił tego nigdy dla samego siebie.
− Moim zdaniem to za wcześnie − skwitowała Alice, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Do dyskusji dołączyła Karen.
− Słuchajcie. Przecież wiecie, że pełnoletniość to tylko jeden z warunków. Nawet pełnoletni czasem nie są wystarczająco dojrzali. Pamiętacie Roberta? Miał… ile to było? Ze dwadzieścia lat i nie był gotów. Zwariował i skoczył z mostu.
− Tak samo z nauką. Klive, ty masz dziewiętnaście lat i bronisz swego umysłu tak, że nawet ja nie mogę się tam dostać − wtrącił Evan. − A do Marka może się włamać każdy. Mimo że był starszy podczas uświadamiania i trenuje dużo dłużej niż ty – ciągnął. − Poza tym, Karen go potrzebuje –powiedział to zdanie tonem nieznoszącym sprzeciwu.
− On zostaje, możecie przestać dyskutować? − powiedziała, wychodząc na chwilę z pokoju Kathy. – To dobry dzieciak. Nie ma w nim krzty zła czy chciwości. A teraz idźcie się zająć sobą. Ciebie Evanie i ciebie Karen będę potrzebowała do pomocy. Chodźcie ze mną – powiedziała i pociągnęła ich za sobą do kuchni.
…………
Do pokoju Ryana ktoś zapukał.
− Eve?
− Mark, cześć. − Eve uśmiechnęła się słabo. Była wykończona. Od kilku dni nie spała, tylko non stop siedziała przy łóżku Ryana.
− Odzyskał przytomność?
− Nie.
− Chodź ze mną − jego głos był spokojny, ale pełen tęsknoty. Z troską powiedział: – Zjesz coś, prześpisz się.
− Nie mogę go zostawić.
− Ale on jest pod opieką. Jak chcesz, zawołam Kliva i Alice, posiedzą przy nim.
− On nie zna Kliva i Alice…  Ja jestem jego rodziną. Ja powinnam przy nim siedzieć! Ja go tam zostawiłam! − krzyczała przez łzy.
− Eve, on jest nieprzytomny. Jak się obudzi, ktoś cię zawoła. − Mark wydawał się zniecierpliwiony.
− Nie, Mark, nie porzucę go. Nie zostawię go znowu! − wrzasnęła Eve.
− Mnie obiecywałaś to samo! Niespełna tydzień temu. Mówiłaś, że mnie nigdy nie zostawisz! − Mark był bliski łez. − Myślałem, że… − głos mu się załamał, machnął ręką, odwrócił się i wyszedł trzaskając za sobą drzwiami.
− Mark… − wykrztusiła Eve, ale jego już nie było.
Przecież nie mogła tak zostawić Ryana, był jej bratem. Wspierał ją zawsze. Był z nią od kiedy pamiętała, nawet kiedy Marka jeszcze nie było. Kochał ją. Jak mogła go zostawić dla kogoś poznanego kilka dni wcześniej? Poczuła ukłucie w sercu. Była rozdarta. Silne uczucie trzymało ją przy Ryanie, wizyta Marka rozbudziła niepowstrzymane pragnienie, które odrywało ją od tego łóżka i ciągnęło do szmaragdowo-lazurowego pokoju. Ich pokoju.
Postanowiła być twarda. Przez cały kolejny tydzień nie ruszała się z miejsca.  Kathy przychodziła, kiedy tylko mogła, i leczyła Ryana. Karen również odwiedzała go często. Bardzo zżyły się z sobą przez ten czas.
…..
Eve siedziała przy łóżku Ryana praktycznie w tej samej pozycji od kilku tygodni. Po drugiej stronie Karen snuła opowieść o „starych dobrych czasach”.
− … i właśnie wtedy wszedł Evan. Możesz sobie wyobrazić minę Marka? − Zaczęła się śmiać, ale Eve była nieobecna. Patrzyła na Ryana zmęczonymi oczami, które już od kilku tygodni nie były zielone. Miała podkrążone oczy, zapadnięte policzki. Jej mięśnie krzyczały o odrobinę ruchu. Jeszcze chwila i gotowa była wrosnąć w miejsce, w którym siedziała. 
− Eve? − Karen wyrwała ją z letargu.
Podniosłą głowę i spojrzała na nią.
− Długo jeszcze? Nie mogę już tego znieść, Karen − powiedziała zbolałym głosem.
− Nie wiem, Eve, naprawdę nie wiem…
Drzwi do pokoju Ryana otworzyły się. Stał w nich Mark z tacą jedzenia i uśmiechem.
− Eve, przyniosłem ci coś do jedzenia.
− Nie jestem głodna. Martwię się, Ryan się nie budzi.
− Chodź na chwilę do nas do pokoju, odpoczniesz, nabierzesz dystansu. Karen z nim zostanie. Kathy go w końcu naprawi.
− Mój brat nie jest rzeczą! − wrzasnęła Eve. − Nie da się go naprawić.
− Eve, ja nie chciałem… − Mark zaczął przepraszać.
− Wiem co chciałeś. Idź stąd. Nie masz pojęcia o niczym!
Mark postawił na stoliku tacę z jedzeniem i wyszedł bez słowa.
− Eve, to nie było konieczne. On chce ci pomóc. Chce, żebyś się oderwała od tego koszmaru choć na chwilę. Chce ci poprawić humor, dlatego taki jest… − Karen stała za nią i trzymała ręce na jej ramionach. – Uważaj, bo jeśli będziesz go tak dalej traktować, to się może źle skończyć. – Ścisnęła ją lekko i odwróciła się, żeby wyjść.  
− Nie mogę zostawić Ryana... − Łzy ciekły po policzkach Eve. Wyszeptała: − Nie znowu…
− A Marka możesz? − rzuciła przez ramię. Wychodząc, zamknęła za sobą drzwi.
…..
Pukanie do drzwi. Eve go nie usłyszała. Zmęczona siedziała obok łóżka Ryana z głową koło jego dłoni i machinalnie głaskała go po ręku. Wątłe światło żarówki rzucało za mało światła, żeby można było zobaczyć, jak jest wykończona.
− Eve… − zaczął Mark.  − Odpocznij chwilę. Ja przy nim posiedzę. Musisz odpocząć.
− Nie muszę… Nic nie muszę. Zajmij się swoimi sprawami. Ja muszę się zająć rodziną.
− Eve, teraz ty jesteś moimi sprawami. − Wyciągnął do niej ręce.
− Nie gadaj bzdur. Znajdź sobie inne zajęcie – warknęła.
Twarz Marka zbladła. Spuścił głowę i odwrócił się. Eve wydawało się, że na jego policzku zalśniła łza.
− Mark, poczekaj, nie o to mi chodziło… − powiedziała, ale on już nie słyszał.
Wyszedł…
− Co ja najlepszego zrobiłam? − powiedziała cicho do siebie, ale nie ruszyła się z miejsca.
Mark więcej nie przyszedł. Siedział w ich wspólnym pokoju. Na przemian czytał książki i rzucał nienawistne spojrzenia na fortepian. Brakowało mu jej. Nie rozumiał, jak mogła go tak zostawić. Porzuciła go. Kolejna kobieta go porzuciła, z tym że tym razem jego uczucie było prawdziwe, nie było iluzji…
…..
Do Ryana jak przez mgłę zaczęły docierać dźwięki rozmów.
− Ryan? Ryan! Budzi się! − Ryan chyba pamiętał ten głos.
− Tak, powoli dochodzi do siebie. Chyba będzie dobrze, dasz jeszcze radę Kathy? − szorstki męski głos wydawał się pełen troski.
− Nie teraz. Muszę odpocząć. Za godzinę do niego wrócę. To, co mu zrobili, jest koszmarne − miękki, kobiecy, pełen troski głos chyba należał do tej kobiety, która gładziła go po twarzy, po oczach. Ciągnęła: – Niestety, wyleczenie go zajmie mi dużo czasu. Bardzo dużo. I nie wiem, czy uda mi się wszystko naprawić. Bardzo dużo wycierpiał. Evan, przyjdź do mnie za chwilę i pomóż mi... − Gładzenie ustało. Ryan słyszał oddalające się kroki. Spróbował otworzyć oczy.
Był w jakimś pomieszczeniu. Było ciemno, kotary zasłaniające okna nie przepuszczały światła. Jedyne światło w okolicy pochodziło od lampy ustawionej na stoliku obok łóżka. Rozejrzał się po pokoju. Jasnozielony kolor ścian coś mu przypominał. Widział brązowy koc, którym był przykryty, obrócił głowę na bok i skrzywił się z bólu, ale zaraz potem próbował się uśmiechnąć.
Siedziała przy nim. Wiedział, że go nie porzuci w takiej sytuacji.
− Eveline − wyjąkał… − Eve.
− Cicho, nie mów nic, niedługo będzie lepiej. Kathy ci pomoże. − Do jej oczu napłynęły łzy.  − Mało brakowało, a byłoby za późno. Dobrze, że Karen była z nami. − Eve wskazała na niewysoką brunetkę, którą Ryan dostrzegał jak przez mgłę.
− Eveline, zostaw ich. Karen powinna porozmawiać z Ryanem sam na sam − odezwał się znów ten sam szorstki głos.
− Nie mogę go zostawić − odpowiedziała Eve. − To mój brat.
− Eve, są inne rzeczy, którymi musisz się zająć − ciągnął mężczyzna, kładąc dłoń na ramieniu Eve i spoglądając na nią porozumiewawczo. Stanowczo rzekł: – I to natychmiast, bo dojdzie do tragedii.
Eve spojrzała na Ryana, a on pokiwał nieznacznie głową, tłumiąc jęk bólu.
− Idź – powiedział cicho. − Nic mi nie będzie. Wyciągnęłaś mnie stamtąd… − Nagle jego głos zmienił się. Wyszeptał: − Skąd w ogóle wiedziałaś?
− Eve nie może ci udzielić odpowiedzi na to pytanie − powiedział mężczyzna, który już ciągnął ją do wyjścia. − Musi iść. Karen ci odpowie.
− Ryan, nie bój się. Karen… Karen jest twoim Markiem. Zobaczysz, teraz już wszystko będzie dobrze. Zawsze będę przy tobie − powiedziała Eveline, głaszcząc go po dłoni i wyszła z pokoju, zostawiając go sam na sam z Karen.
Evan pchnął ją do drzwi.
− Eveline, jestem pod wrażeniem, że i ty to zobaczyłaś. I twierdzisz, że nie chciałaś wtedy patrzeć w przyszłość, że wizja przyszła do ciebie sama? − zapytał Evan, rozmawiali po raz pierwszy od czasu przybycia Ryana.
− Tak, zamknęłam tylko oczy i wtedy to zobaczyłam − odparła spokojnie Eve.
− Iluzjonistka i wieszczka. I to tak utalentowana! Mnie dużo czasu zajęło, zanim nauczyłem się patrzeć w przyszłość. Doprawdy, niesamowite… − Evan nie krył fascynacji. − Co prawda zagrożenie osób bliskich naszemu sercu znacznie łatwiej zobaczyć niż inne rzeczy, ale mimo wszystko jestem pod wrażeniem…. Zostawię cię teraz, widzę, że chcesz odpocząć i musisz koniecznie iść do Marka, źle z nim – powiedział z naciskiem. − Ja idę do Kathy.  − Uśmiechnął się do niej.
Eveline podeszła do pokoju swojego i Marka. Bała się, co tam zobaczy. Nie było jej tam od blisko dwóch miesięcy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!