Me

Me

wtorek, 29 stycznia 2013

Zwierciadła 20 - Dla niego

Kiedy Mark otworzył oczy, Eve nie było w pokoju. Przeraził się i zerwał się z łóżka. Pobiegł do łazienki, licząc, że tam ją znajdzie. Otworzył drzwi. Eve właśnie wychodziła spod prysznica, zdążyła się wytrzeć i zawiązać szlafrok, pocierała mokre włosy ręcznikiem. Zobaczyła przerażenie na jego twarzy i szybko do niego podbiegła.
− Eve − mamrotał, machinalnie gładząc ją po twarzy i plecach. − Myślałem, że mnie zostawiłaś.
Westchnęła, położyła dłonie na jego policzkach, wsuwając palce wskazujące za uszy i zmuszając go do lekkiego pochylenia głowy, wspięła się na palce i pocałowała go delikatnie.
− Nie zostawię cię. Już nigdy. − Patrzyła mu w oczy. −  Obiecuję − powiedziała z naciskiem. Miała zamiar dotrzymać obietnicy.
Mark się rozluźnił.
− Przepraszam − wymamrotał i osunął się na ziemię. Ręce Eve bezwładnie opadły wzdłuż jej ciała.
− Mark… − Uklękła obok niego.  − Co ja z tobą zrobiłam? 
− Muszę się umyć, mamy dzisiaj trening. − Nagle jakby się obudził.
Eve spojrzała na niego. Wyglądał prawie tak samo jak wtedy, na lotnisku w Warszawie. Przystojny, młody, wysportowany…. Tylko oczy miał ciągle smutne.
− Chrzanić trening! − powiedziała. − Dziś jest mój dzień dla ciebie. − Uśmiechnęła się do niego, trącając go lekko w bark. − Na co masz ochotę?
Mark spojrzał na nią i otworzył szeroko oczy. Dopiero teraz zauważył, że jej szlafrok rozchylił się i odsłonił jej nagie ramię i kawałek piersi. Eve spłonęła rumieńcem i natychmiast go poprawiła. Oczy Marka się ożywiły i zrobiły się zdecydowanie bardziej niebieskie.
− Chyba wiem, co chcę robić cały dzień. − Spojrzał na nią łapczywie. Pożerał ją wzrokiem. Wstał, musnął palcami jej szyję i zszedł do obojczyka, zaczął delikatnie przesuwać opuszkami palców po krzywiźnie jej kości. Lekko rozchylił jej szlafrok i pogładził ją po nagim ramieniu. Eve zaczęła się trząść. Odsunął się.
− Dokończymy później. Teraz idę się wykąpać − powiedział ciepłym, spokojnym głosem.
Eve wzięła ubranie i szybko wyszła z łazienki. Usiadła na łóżku. Była przerażona swoją reakcją na jego dotyk. Nie trzęsła się ze strachu. To było coś innego. Pragnęła go. Jak nikogo na świecie. Przełknęła głośno ślinę. Bała się. Nie jego. Nawet chyba nie bliskości. Bała się swoich uczuć. Bała się tego, że straci nad sobą panowanie. Po prostu, bliskość mogła być niebezpieczna. Bardzo.
Otrząsnęła się i ubrała w delikatną sukienkę w kolorze śliwki, którą Alice zostawiła z karteczką: „Poświęć mu cały dzień. Róbcie to, na co on ma ochotę. Pogadam z Evanem, żebyśmy przełożyli trening.
A. ”.
Mark wyszedł z łazienki ubrany w dżinsy i czarną koszulkę. W reku trzymał ręcznik i wycierał mokre wciąż włosy. Koszulka podnosiła się i opadała na przemian, ukazując i zasłaniając wąski kawałek skóry tuż nad paskiem od spodni. Serce Eve podskoczyło do gardła i zaczęło mocno bić. Oddech stał się urywany, przyspieszony. Ogarnęło ją  to samo uczucie, które zawsze towarzyszyło jej w obecności Marka, ale tym razem było dużo mocniejsze. Powietrze między nimi wydawało się być naelektryzowane. Eve była pewna, że jeśli się ruszy, to coś wybuchnie. Stała obok łóżka, patrząc się na niego z niemym zachwytem. 
− No co? − zapytał, spoglądając w dół na swoje spodnie. − Coś nie tak?
Uświadomiła sobie, jak wygląda. Otwarte szeroko oczy, rozchylone usta.
Opamiętaj się dziewczyno”− skarciła się w duchu, potrząsnęła głową, zamknęła usta, kilka razy mocno mrugnęła, po czym wstała i podeszła do niego. Zabrała mu ręcznik i rzuciła na podłogę.
− To co chcesz dzisiaj robić? − zapytała, obejmując go w pasie i drżąc lekko na wspomnienie nagiego paska skóry, który przed chwilą widziała.
− Chcę spędzić każdą minutę tego dnia z tobą. Chcę być blisko ciebie, chcę czuć dotyk twojej skóry na mojej.  Chcę cię całować. I nie obchodzi mnie, że to może być niebezpieczne. Nie mam już siły czekać − wyrzucił te słowa jednym tchem.
− Mark… − zaczęła.
− Ty mi tu nie Markuj! Powiedziałaś, że robimy cały dzień to, co chcę. A tego właśnie chcę… Najbardziej na świecie. Ciebie...  
Złapał ją prawą ręką za talię i przyciągnął do siebie. Eve zesztywniała, serce znów miała w gardle. Palce lewej ręki wplótł w jej włosy. Spojrzał na nią. W jego oczach było widać pożądanie i tęsknotę. Zadrżała.  Pochylił się i musnął ustami jej szyję, potem policzek, potem usta. Delikatnie. Eve rozluźniała się, a jej ręce błądziły po jego plecach. Pragnęła go tak samo, jak on pragnął jej. Ich usta zetknęły się. Całował ją mocno, zachłannie, jakby bał się, że za chwilę mu ucieknie. Eve przesunęła jedną ręką w górę po jego kręgosłupie, powodując przyjemne dreszcze, i wplotła palce w jego włosy. Drugą rękę wsunęła delikatnie pod koszulkę i rozkoszowała się ciepłem jego skóry. Zamknęła oczy.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy purpurowa łuna.
− STOP! − Głos Eve był nienaturalnie przytłumiony. 
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy purpurowa łuna.
Mark dyszał ciężko. Uśmiechał się.
− Robisz się w tym coraz lepsza.
− Tak… − Eve drżała. − Ale znowu nam się nie udało. Męczy mnie to. − Twarz jej posmutniała.
− Chodź, coś ci pokażę… – Mark pociągnął ją za rękę do wyjścia z pokoju. 
Wyszli z mieszkania drzwiami obok windy, których Eve wcześniej nie zauważyła. Mark odnalazł na klatce metalowe drzwi z napisem „kotłownia„. Pchnął je.
Weszli do pomieszczenia z wieloma dziwnymi urządzeniami. Mark prowadził ją za rękę przez ciasne przejścia pomiędzy kotłami i piecami. W końcu zrobiło się za wąsko, żeby szli obok siebie, więc puścił jej rękę i szedł przodem. Plątanina rur na suficie przypominała sieć pająka. Eve rozmyślała o tym, co widziała dziś w oczach Evana. 
„Marcus. Kristen. Nic nie układa się w logiczną całość. Kim jest Marcus? Czego chce? Zawładnąć światem? I kim jest ta ONA, której potrzebują do tworzenia iluzji dla milionów osób” − myślała. Nagle ją oświeciło. „ Przecież Mark już mi to mówił. Chodzi o mnie. O mnie i o niego. Kristen chce odzyskać Marka, a Marcus chce dostać mnie. Potrzebna mu moja iluzja. Przecież i Mark, i Evan powtarzają mi, że jestem najlepszą iluzjonistką świata. On potrzebuje mojej mocy”.
Nagle Mark zatrzymał się, a pogrążona we własnych myślach Eve wpadła na niego i uderzyła nosem w jego łopatkę.
− Aua − powiedziała, rozcierając nos.
− W porządku? − Mark odwrócił się powoli, w ciasnym korytarzu nie było to łatwe. Było ciemno, ale zauważył coś niepokojącego w twarzy Eve. − Co się dzieje? − Położył dłoń na jej policzku i delikatnie pogładził kciukiem.
− Nic.
− Eve! − głos Marka był ostry. − Coś się stało, widzę to w twoich oczach, powiedz mi!
„Nie mogę mu powiedzieć. Dziś jest jego dzień. Nie mogę mu zwracać tym głowy. Jutro zajmę się Kristen i Marcusem. Muszę porozmawiać z Evanem. Może uda mi się do niego dotrzeć” – myślała gorączkowo.
− Eve, nie ukrywaj przede mną myśli! − Mark opuścił rękę. Był zdenerwowany. Ręce mu drżały, białka oczu zrobiły się czerwone.
Eve opuściła zasłonę myśli, zmuszając się do rozmyślania o tym, co Mark chce jej pokazać. Mark patrzył na nią podejrzliwie przez chwilę, ale w końcu odwrócił się i z powrotem zaczął wchodzić po metalowej drabince przytwierdzonej do ściany. Wspiął się na górę i otworzył właz, a wtedy do korytarza wpadło pomarańczowe, popołudniowe światło.
Eve stała przez chwilę jak kamień, nie mogła się ruszyć. Wychodzą na dach. Drabinka była długa i nie wyglądała na solidną. Jej lęk wysokości nie pomagał. Zacisnęła zęby. Mark stał na dachu, patrzył na dół i wyciągał do niej rękę.
− Co się dzieje? − zapytał, widząc przerażoną minę i zaciśnięte zęby Eve.
− Mam lęk wysokości. Boję się.
 Mark powoli zszedł po drabinie. Przecisnął się korytarzem za nią i postawił ją z przodu.
− Wchodź pierwsza. Będę tuż za tobą − powiedział i popchnął ją lekko w kierunku drabinki. Eve złapała pręty i postawiła nogę na pierwszym stopniu. Jej serce zaczęło walić jak szalone. Kiedy była na czwartym stopniu, Mark wszedł na drabinkę. Jego ręce trzymały metalowe poręcze na wysokości jej bioder. Odchylił się do tyłu. Jego ciało otaczało ją, chroniąc przed upadkiem. Eve zamknęła oczy i szła dalej. Coraz wyżej i wyżej, aż w końcu jej ręce nie trafiały już na pręty drabinki, tylko na otwór. Otworzyła oczy i oparła je na żwirowym podłożu usypanym koło włazu. Wciągnęła się na górę i usiadła tyłem do włazu, oddychając ciężko. Serce biło jej tak szybko, że prawie nie była w stanie odróżnić poszczególnych uderzeń. Była na dachu budynku. Oddech jej przyspieszył, zaczynał się atak paniki i Eve o tym wiedziała. W tym momencie ręka Marka delikatnie pogładziła ją po plecach. Przeszedł ją znajomy dreszcz. Dalej się trzęsła, kiedy Mark usiadł obok niej i wziął ją na kolana. Przytulił mocno do siebie. Jej ucho przy jego sercu. Eve słyszała miarowy rytm uderzeń, wtuliła się w niego. Czuła delikatne kołysanie i znany zapach, zapach bezpieczeństwa – drzewo sandałowe, cytrusy i chyba piżmo. Mark głaskał ją po włosach i szeptał do niej kojące słowa. Nie chciała się bać. Powoli otworzyła oczy. Ufała, że z Markiem nie grozi jej niebezpieczeństwo. Zerknęła zaniepokojona na właz, ale Mark właśnie go zamknął, po czym delikatnie pocałował ją w policzek.
− Nie bój się, Eve − wyszeptał. − Nic ci ze mną nie grozi.
Eve odwróciła się do niego i podniosła głowę. Dopiero teraz zauważyła, że na dachu był urządzony przepiękny ogród. Róże. Wszędzie. Czerwone, białe, herbaciane, żółte. Gdzieniegdzie rosły tulipany. Rośliny były tak bujne, że nie widać było kominów i wywietrzników, które przecież musiały być na dachu. Na środku stała mała biała ławeczka osłonięta od wiatru przez pergole porośnięte pnączem o fioletowych kwiatach.  Ustawiono ją twarzą…
− Na zachód. To chciałem ci pokazać. Zachód słońca w Nowym Jorku. − Mark uśmiechnął się lekko. − Uwielbiam tu przychodzić. To moje miejsce. Tylko moje. Jeszcze nikomu go nie pokazałem. Chcę, żebyś je ze mną dzieliła.
Wstał i wyciągnął do niej rękę, lekko się kłaniając.
− Zechcesz?
Eve uśmiechnęła się niepewnie i wsunęła rękę w jego otwartą dłoń. Mark pomógł jej wstać i otoczył ją ramieniem, gdy szli w stronę ławki. Przez dwie godziny siedzieli i rozmawiali. Mark od czasu do czasu nie mógł się powstrzymać i muskał jej ciało ustami, delikatnie gładził ją opuszkami palców po szyi, bawił się jej włosami. Wszystko to powodowało, że chwilowe dreszcze rozkoszy przebiegały przez jej ciało. Po pewnym czasie Eve poczuła się na tyle swobodnie, że dała się namówić na mały spacer po ogrodzie różanym. Szli powoli, noga za nogą. Ona obejmowała go w pasie, jego ręka spoczywała na jej ramieniu. Ich serca biły jednym rytmem. Eve oparła głowę na ramieniu Marka, a po chwili zatrzymała się i odwróciła przodem do niego, muskając ustami jego szyję. Mark zadrżał. Pochylił się i delikatnie musnął nosem krawędź jej szczęki.
  − Nie powinniśmy − wyszeptał, obrócił ją i wrócili na ławkę. Nic nie mówili, nie musieli. Ich splecione ręce leżały między nimi. Eve przytuliła się do niego i wdychała znajomy zapach. Mark delikatnie pocierał kciukiem wierzch jej dłoni. 
Kiedy słońce było już nisko nad horyzontem, a jego tarcza przybrała pomarańczowo-czerwony kolor i wszystko zalewała łuna w tym kolorze, Mark odwrócił się do Eve i delikatnie, nakierowując dłonią jej twarz, zmusił ją, żeby spojrzała na niego.
− Chciałem ci coś dać − zaczął niepewnie i przełknął głośno ślinę. − Jeśli zechcesz…
− Mark, ja… − wydukała Eve zaskoczona. − Nie musisz mi nic dawać.
− Ale chcę. − Jego głos był stanowczy. Był pewien swojej decyzji. Eve wydawało się, że wie, o czym Mark myśli, ale bała się tego daru. Nie chciała go skrzywdzić, nie wiedziała, czy da radę udźwignąć tę odpowiedzialność.
− Mark − powiedziała łagodnie, kładąc mu palec na ustach. − Nie… Musisz mi najpierw wyjaśnić, z czym to się wiąże. Jakie są konsekwencje dla ciebie, i dla mnie. Jak to wygląda po podziale duszy. Nie chcę przyjmować od ciebie takiego daru, dopóki nie będę pewna, że jestem go godna. Dopóki nie będę pewna, że chcę ci dać to samo.
Mark uśmiechnął się zagadkowo i z kieszeni spodni wyciągnął łańcuszek ze starym, złotym wisiorkiem w kształcie poziomej rozciągniętej ósemki − symbolu nieskończoności.
− To jest moja deklaracja, Eve. Kiedy tylko będziesz chciała, oddam ci wszystko. Oddam ci siebie. To jest symbol tego, że moje uczucie nigdy się nie zmieni. Będę cię...− zawahał się, szukając odpowiedniego słowa − uwielbiał. Aż do nieskończoności. 
Policzki Eve spłonęły rumieńcem, kiedy Mark zapinał jej łańcuszek na szyi. Nie wiedziała, co powiedzieć. Chyba powinna mu powiedzieć to samo. Ale nie była pewna zbyt wielu rzeczy.
„Co to właściwie znaczy kogoś kochać? Czy to można jakoś rozpoznać? Nie mam pojęcia, co do niego czuję. Podoba mi się, zakochałam się, ale czy to jest miłość? Czy ufam mu na tyle, żeby powierzyć mu swoją duszę? Swoje życie?  Czy ufam sobie na tyle, żeby przyjąć jego duszę? Skąd mam wiedzieć, czy za kilkadziesiąt albo kilkaset lat nie znajdę kogoś innego, kogo będę kochać?” − niepowstrzymany potok myśli przepływał przez jej głowę.
Westchnęła i spojrzała niepewnie na Marka.
− Eve... − Był pewny siebie, a jego lazurowe oczy były spokojne. − Nie oczekuję od ciebie niczego. Nie chcę od ciebie deklaracji. Nie musisz mi nic mówić. Chcę tylko, żebyś pamiętała, że moje uczucie jest stałe. Jestem pewien tego, co czuję, i jestem gotów oddać za ciebie życie, jeśli zajdzie taka konieczność. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. − Przytulił ją i pocałował w czubek głowy, a potem wstał i  poprowadził ją w stronę włazu.  − Wracajmy.
Weszli do swojego pokoju. Eve miała ochotę się umyć i wyplątać z sukienki, którą kupiła jej Alice. Spojrzała na Marka.  Uśmiechnął się i kiwnął głową.
− Idź, ja pójdę po coś do jedzenia − powiedział.
Eveline weszła do łazienki. Na krześle leżały rzeczy przygotowane przez Alice z karteczką.
„Nie susz włosów.
Zmyj makijaż.
Nie bój się.
Powodzenia.
  1. ”.
Kiedy wyszła spod prysznica, zerknęła na ubranie od Alice i głośno przełknęła ślinę.
„Zwariowałaś?” − powiedziała w myślach do Alice. − „Będę prawie naga!”.
„A chcesz wstąpić do zakonu, czy stworzyć związek z facetem?” − odpowiedziała jej w myślach Alice. – „Jeśli to drugie, to przestań się bać. Podobasz mu się. Odsuń na bok kompleksy i uwierz mi, że będziesz w tym wyglądać zabójczo ”.
Eve westchnęła, ubrała się i nieśmiało otworzyła drzwi do pokoju. Mark siedział na łóżku i czytał. Obok na stoliku stała taca z jedzeniem i dwie lampki czerwonego wina.
− Chodź, przygotowałem kolację − powiedział Mark, nie podnosząc głowy znad książki. − Mam nadzieję, że ci zasmakuje. 
− A ty? − zapytała cicho Eve.
− Zjem z tobą. Tylko się opłuczę. − Mark podniósł wzrok i spojrzał na nią.
Jego usta powoli się otworzyły. Oczy zrobiły się okrągłe, a na twarzy malowało się zdumienie zmieszane z zachwytem. Eve stała przed nim w kusej, jedwabnej piżamce składającej się z króciutkiej, opiętej sukienki na ramiączkach i delikatnych koronkowych majteczek. Jej długie czarne włosy, wciąż mokre po kąpieli, delikatnie okalały jej ramiona i opadały na plecy. Jasna skóra kontrastowała z czarnym jedwabiem i koronką. Jej duże oczy były czysto szmaragdowe. Stała w drzwiach łazienki, z której parowała gorąca woda po kąpieli. Wyglądała zjawiskowo. I stała w progu jego pokoju, gotowa położyć się z nim w jednym łóżku. Nie mógł powstrzymać nieprzeniknionego uczucia w podbrzuszu. Pragnął jej…
− Eve − wysapał. −  O co chodzi?
Eve uśmiechnęła się uwodzicielsko, powtarzając sobie w myślach, że tak zachowywałaby się Alice.
− Wiesz, dziś jest mój dzień dla ciebie − powiedziała. − Poza tym ostatnim razem ustaliliśmy, że będziemy dzielić ze sobą łóżko. Do tej pory nam to nie wychodziło. Z mojej winy. Więc postanowiłam, że zrobię ci niespodziankę.
Podeszła do niego powoli i wplątała palce w jego włosy. Pocałowała go w policzek, a zaraz potem w usta. Namiętnie, ale krótko. Mark był tak zaskoczony, że nie zareagował.
− Eve, jesteś pewna? − powiedział cicho.
− Czego? Że chcę z tobą spać?  − odparła i rozejrzała się teatralnie po pokoju. Wzruszyła ramionami i powiedziała: – Nie widzę drugiego łóżka, więc jeśli nie masz nic przeciwko, skorzystam z twojego. − Uśmiechnęła się. − Ale nie licz na wiele więcej. Dalej uważam, że to niebezpieczne.
− Wyglądasz tak, że nie wiem, czy dam radę się powstrzymać − wychrypiał.
− Będziesz musiał. Masz mnie. Nic więcej.
− Nic więcej mi nie potrzeba − wysapał. Jego oddech był krótki, urywany, a serce łomotało mu w piersi z ogromną prędkością. − Poczekaj chwilę. Przebiorę się i wskoczymy do łóżka.
Wstał, ewidentnie ciągle oszołomiony, poszedł do łazienki i po piętnastu minutach wyszedł – wykąpany, z mokrymi włosami, w samych bokserkach.
Eve podniosła wzrok znad szafki, na której położyła kolczyki, i zareagowała dokładnie tak jak on. Opadła jej szczęka. Mark stał w wejściu do łazienki. Czarne bokserki luźno wisiały na biodrach. Jego skóra opalizowała w światłach lamp łazienki. Podniósł rękę, żeby wytrzeć włosy ręcznikiem. Jego mięśnie napinały się kolejno i rozprężały. Był pięknie umięśniony. Opalony, wysoki. Jego oczy błyszczały. Eve poczuła, że ręce jej drżą. Była strasznie zdenerwowana. Oto miała spędzić pierwszą noc u boku faceta, którego pragnęła bardziej niż czegokolwiek na świecie. I do niczego nie mogło dojść. Westchnęła.
Mark rzucił za siebie ręcznik i zamknął drzwi do łazienki. Skierował się w stronę łóżka. Usiadł obok niej i tak jak ona oparł się plecami o wezgłowie. Serce mu waliło jak młotem. Zauważył, że ręce jej drżą. Wyciągnął dłoń i pogładził ją delikatnie. Eve otoczył znów znajomy zapach drzewa sandałowego, cytrusów i piżma.
Mark pochylił się i wziął tacę z jedzeniem, postawił między nimi. Złapał kieliszki i jeden podał jej.
− Za co pijemy? − jego głos był zmysłowy, cichy.
Pochylił się w jej stronę i musnął jej usta. Eve poczuła, jakby prąd przepływał przez jej ciało. Chciała więcej. Dużo więcej. Mark uśmiechnął się delikatnie, widząc, że Eve w napięciu czeka na dalszą część, ale tylko przesunął palcem po jej ustach i usiadł prosto.
− Za nas. − Słowa ledwo przeszły jej przez ściśnięte ze zdenerwowania gardło.
− Za nas − powtórzył Mark i podniósł kieliszek do góry. Patrzyli sobie w oczy, kiedy każde z nich upijało po łyku. 
Zjedli kolację w milczeniu, wypili wino i wsunęli się pod kołdrę. Przez pewien czas patrzyli sobie w oczy. Mark wyciągnął rękę i delikatnie przesuwał palcami po jej szyi i obojczyku. Chciała coś powiedzieć, ale przyłożył jej palec do ust, nakazując milczenie. Potem położył się na plecach i wyciągnął jedną rękę, zapraszając ją, żeby się do niego przytuliła. Ręce zaczęły jej się trząść, czuła prąd przepływający przez swoje ciało. Nie chciała się bać. Nie jego. Nie Marka. Zebrała się na odwagę i przysunęła się do niego. Położyła głowę w zagłębieniu jego ramienia. Pasowała tam idealnie. Mark objął ją i pocałował w czoło. Położyła dłoń na jego piersi i odetchnęła głęboko. Zamknęła oczy. Kiedy zasypiała, usłyszała niewyraźny szept Marka.
− Na zawsze.

Przez chwilę przyglądał się jej, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół − lekko rozchylone usta, długie rzęsy, miarowy oddech. Uśmiechnął się do siebie. Musnął wargami jej czoło i zasnął. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!