Me

Me

wtorek, 29 stycznia 2013

Zwierciadła 19 - Mark

Mark siedział w swoim pokoju, czytając w kółko kilka ulubionych cytatów z wybranych książek. Kiedy kończył, ciskał książkę obok. Podłoga usiana była więc książkami rozrzuconymi bez ładu i składu. Niektóre były zamknięte, inne otwarte na zupełnie przypadkowych stronach, jeszcze inne leżały grzbietami do góry, a ich kartki zaginały się pod spodem. Kiedy Eve zapukała do drzwi, nie odpowiedział. Udawał, że czyta, ale tylko gorączkowo przerzucał kartki. Pukanie rozległo się drugi raz. Założył słuchawki na uszy, żeby nie słyszeć. Część jego pragnęła jej towarzystwa, część miała to w nosie, było jej wszystko jedno, jeszcze inna część chciała, żeby poczuła się tak jak on jeszcze chwilę temu – całkowicie odrzucona, samotna. Chciał, żeby wiedziała, jak to jest być na tym świecie samotnym, nie mieć kompletnie nikogo chwilę po tym, jak odzyskało się sens życia.
Za drzwiami Eve westchnęła ciężko. Potrzebowała Marka i wiedziała, że on potrzebuje jej. Uchyliła drzwi, w końcu wchodziła też do siebie. W pokoju było ciemno, mimo że dochodziło południe. Mark siedział w wątłym świetle lampki do czytania. Wszystko obrosło kurzem, a porozrzucane po całej podłodze książki potęgowały wrażenie nieporządku. Eve wzdrygnęła się na ten widok. Wiedziała, że taka obojętność może oznaczać tylko jedno − zaniedbała Marka, a on uznał, że o nim zapomniała, że go nie potrzebuje. Oznaki załamania widać też było po nim. Od grubo ponad dwóch tygodni nie zmieniał koszulki i nic nie jadł. Zmizerniał. Nie golił się, więc zarósł kompletnie. Był  cieniem tego uśmiechniętego, młodego mężczyzny, który zaczepił ją na lotnisku. 
Do oczu napłynęły jej łzy. Było gorzej, niż to sobie wyobrażała z opowieści Alice. Chciała do niego podejść, przytulić, powiedzieć, że już nigdy go tak nie zostawi, ale gdy tylko wykonała ruch w jego stronę, Mark skulił się na kanapie i odwrócił do niej plecami. Schyliła się i zaczęła zbierać porozrzucane książki i układać je na półkach. Potem wytarła kurz z podłogi i szafek. Na koniec odsłoniła okno. Zmierzchało. Doprowadzenie pokoju do porządku zajęło jej mnóstwo czasu.
Mark przez cały ten czas się nie poruszył. Eve zawahała się przez chwilę. Nie wiedziała, jak wyrwać go z letargu. Usiadła obok niego, zdjęła mu słuchawki i zaczęła delikatnie gładzić po plecach, powtarzając w kółko kilka słów, których sens w ogóle do niego nie docierał. Delikatnie odwróciła go przodem do siebie. Zmizerniała twarz, zapadnięte policzki i podkrążone oczy sugerowały, że nie jadł i nie spał o wiele dłużej niż dwa tygodnie. Podniósł wzrok i spojrzał na nią. Po lazurowych, błyszczących oczach nie było śladu. Te były przygaszone i prawie czarne. Eve zobaczyła jego myśli. Wiedziała, że niemal doprowadziła go na skraj załamania. Odczuł to tak samo, jak kiedyś odrzucenie przez Kristen. Nie zasłużył na to i dobrze o tym wiedziała. W ciągu ostatnich tygodni wiele razy próbował ją oderwać od łóżka Ryana, zainteresować sobą. Później chciał z nią czuwać przy jego łóżku. Przynosił jej jedzenie do pokoju Ryana, ale ona tylko machinalnie odpowiadała „Dziękuję, a teraz już idź, chcę być z nim sama”. W końcu się poddał, usiadł na kanapie, w tym miejscu, w którym siedzi teraz. Przestał jeść i pić. Prawie się nie ruszał. Czytał książki, po czym ciskał nimi w kąt. Eve śledziła to wszystko jego oczyma, czytając mu w myślach. Była coraz bardziej zrozpaczona.
− Mark, ja… − zaczęła niepewnie.
− Obudził się? − zapytał oschle Mark. Nagle wstał i skierował się do drzwi. Otworzył je,  jakby chciał wyjść. Jego oczy były puste, kiedy na nią patrzył. Eve była przekonana, że wysiłki Alice poszły na marne.
− Tak.
Cisza była nie do zniesienia. Eve zaczęła iść do Marka z błagalnym gestem, ale on tylko gniewnie podniósł rękę. Wszedł z powrotem do pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.
− Wezmę tylko książkę − powiedział i ruszył w stronę regału. − Nie będę ci zawracał głowy. − Spojrzał na nią. Wydawało się jej, że w jego oczach widzi zachwyt, ale po chwili było już tylko cierpienie. Chciała zrobić wszystko, żeby jakoś naprawić to, co zepsuła. Zniszczyła wszystko. Wszystko, co było między nimi, runęło. Przez nią! Tylko ona była temu winna. Mark próbował, starał się, dawał z siebie wszystko. To ona zawiodła! 
Stanęła przed nim i oparła mu ręce na ramionach. Nie wiedziała, co chce powiedzieć.
− Mark…
Odwrócił od niej głowę.
− Mark… − Dłonią starała się nakierować jego twarz na siebie, żeby na nią spojrzał.
Odwrócił się w drugą stronę.
− Mark, spójrz na mnie! − powiedziała ostro i tupnęła nogą, ale nie zareagował, więc mówiła do jego policzka. − Wiem, że byłam okropna, że cię zostawiłam i porzuciłam i… − przełknęła gulę, która tworzyła się jej w gardle − nie mam dla siebie żadnego usprawiedliwienia − przerwała. Mark wciąż patrzył w bok. − I wiem, że cię zraniłam i bardzo cię za to przepraszam. Dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo musiałeś się czuć samotny. Po tak długim czasie, odnalazłeś mnie tylko po to, żeby zaraz potem mnie stracić. − Mark spojrzał na nią, po policzkach płynęły jej łzy. Jego ręka mimowolnie powędrowała w stronę jej twarzy, żeby je otrzeć, ale zatrzymał ten gest w połowie drogi, a potem cofnął rękę i pozwolił, by znów bezczynnie zwisała z boku ciała.
− Naprawdę? − jego głos był pełen bólu, ale łagodny, cichy. Niepokojąco cichy. Za cichy…. − Rozumiesz, co mi zrobiłaś? Jesteś w stanie to pojąć? Bo tobie nie zależało jak widać na kontaktach ze mną, skoro tak łatwo przyszło ci wyrzeczenie się ich. − Był bliski łez. Kontynuował: − Oddałbym ci wszystko, już wtedy. Wiedziałaś, co czuję, znałaś moją historię, a mimo to mnie zostawiłaś. − Nie krzyczał. Mówił spokojnym, opanowanym głosem. Dla Eve każde słowo było jak uderzenie batem. Miał rację…
Kręciła głową.
− Nie, to nie było dla mnie łatwe. Musiałam ze sobą walczyć  − szlochała. − Codziennie, żeby nie pójść do ciebie i nie zostawić Ryana. Czułam obowiązek wobec niego. Chciałam…
− Co chciałaś? Co ty właściwie chciałaś, Eve? − jego głos był beznamiętny, ostry.
− Chciałam mu wynagrodzić to, że zostawiłam go samego z oprawcami i uciekłam z… − dyszała ciężko, nogi się pod nią ugięły, osunęła się na podłogę. Mark się nie poruszył −  tobą… z kimś kogo… − Znowu przerwała. Z wysiłkiem mówiła: − Nigdy nie czułam czegoś takiego. Nigdy na nikim nie zależało mi tak jak na tobie, Mark... – Podniosła głowę i spojrzała na niego zapłakanymi oczyma, a potem ukryła twarz w dłoniach. − I najgorsze jest to, że to właśnie ciebie skrzywdziłam. Jedyną osobę na całym świecie, której oddałabym całą siebie. − Westchnęła. − Nie liczę na to, że mi szybko wybaczysz, ale proszę cię. Rozważ to. Nie chcę cię stracić. Naprawdę mam tylko ciebie. I chcę być przy tobie już zawsze.
− Tak, już to gdzieś słyszałem. − Jego głos był odległy.
− Mark… Proszę… Ja się chyba… − Przerwała na chwilę, żeby wziąć oddech. − Teraz wiem, że nie potrafię żyć bez ciebie. Wybacz mi.
Właściwie nie wiedziała, czemu do tej pory nie powiedziała, że go kocha. To była czysta prawda. Kochała go. Całym sercem. Oddałaby za niego życie. Oddałaby za niego wszystko. Oddałaby duszę. I wtedy oprzytomniała. Da mu coś, co zapewni go o jej miłości. Mogła mu dać duszę. Wiedziała, jak to zrobić. Już kiedyś jej powiedział. Kathy potwierdziła to, kiedy razem gawędziły przy łóżku Ryana.
Wstała zapłakana, otarła łzy i podeszła do niego. Stanęła przed nim i wzięła go za ręce. Wpatrywała się w niego tak długo, aż odwzajemnił spojrzenie.
− Mark − zaczęła − rozumiem, że nie potrafisz mi przebaczyć, ale zrobię wszystko, żebyś to zrobił. Jeśli to nie pomoże i będziesz chciał mnie zostawić, zrozumiem i odejdę, nigdy więcej mnie nie zobaczysz albo zrobisz ze mną, co zechcesz. − Ścisnęła delikatnie jego dłonie. − Chciałam ci dać siebie. W najczystszej formie. Chcę, żebyś wiedział, że to, co do ciebie czuję, nie jest kłamstwem.
Kątem oka zauważyła, że Mark wyciąga prawą rękę w jej kierunku, ale kiedy tylko odwróciła głowę i spojrzała na niego pytająco, natychmiast ją cofnął.  Nie zamierzała dać za wygraną, nie tym razem. Złapała jego rękę i przyciągnęła do twarzy, po czym wtuliła policzek w jego otwartą dłoń. Poczuła, że Mark odrobinę się rozluźnia. Był słaby, więc zaprowadziła go z powrotem na kanapę.
„To dobrze, jeśli nie jest już taki spięty, to znaczy, że idziemy w dobrym kierunku” −  pomyślała i przeniosła jego dłoń na swoje bijące serce.
− Ono bije tylko dla ciebie. Dziś to zrozumiałam. Nie potrafiłabym bez ciebie żyć − szeptała z ustami przy jego uchu. − Pozwól sobie pomóc… − Zaczęła płakać. Mówiła urywanymi słowami − …Proszę.  Jeśli nie dla siebie, zrób to dla mnie. Przecież wciąż coś do mnie czujesz…
− Tak… − Westchnął. − To samo, co wtedy w samolocie. To samo, co wtedy, kiedy dawałem ci fortepian, to samo, co na ulicy, przed wejściem do domu, kiedy… − urwał, a łzy spływały mu po policzkach. – Zawsze będę czuł to samo… I właśnie dlatego to tak strasznie boli… − Głos mu się całkowicie załamał.
Skuliła się obok niego na kanapie i wtuliła w niego całym ciałem. Dobrze wiedziała, co powinna teraz powiedzieć, ale sama nie była pewna, czy może. Wiedziała, że Mark to potraktuje jak deklarację na całe życie, jak zobowiązanie. Wiedziała też, jak bardzo potrzebna jest mu taka deklaracja w tym momencie. Do tej pory unikała przy nim wyrażania uczuć. Teraz wiedziała, że on na to czeka. Rozważała przez chwilę w myślach swoje uczucia do niego, ale przyjaźń była zdecydowanie za słabym słowem określającym, co czuła. W końcu dotarło do niej, że uczucie łączące ją z Markiem jest silniejsze niż to, które łączy ją z Ryanem. A całe życie była pewna jednej tylko rzeczy – tego, że kocha Ryana.
Przysunęła usta do jego ucha, po drodze muskając wargami jego szyję i już była gotowa wyszeptać to, co chciał usłyszeć, ale on tylko odsunął ją od siebie.
− Eve, nie mów, że mnie kochasz tylko dlatego, że uważasz, że tak trzeba − mówił słabym głosem, ale jego ton był spokojny. Było widać, że  jest świadom tego, co mówi. −  Nie potrzebuję pustych słów. Już ktoś kiedyś składał takie deklaracje. Potem o mało co nie umarłem. Nie rób mi tego…
Tego się nie spodziewała. Otwarcie porównał ją do Kristen. I to teraz, teraz, kiedy chciała mu ofiarować to, co miała najcenniejszego. Wiedziała, że wyrządziła mu taką samą krzywdę. Czyżby był pewien, że nic do niego nie czuje?  Że wszystko, co mówiła, było kłamstwem?
Podniosła się. Usiadła przodem do niego i ujęła jego twarz w dłonie, zmuszając go do spojrzenia w swoje szmaragdowe oczy.
− Eve – odezwał się łagodnie. − Nie musisz tego robić.
− Dziękuję… − wyszeptała. Poczuła ukłucie w sercu, które nie rozumiało, dlaczego umysł nie może zrozumieć tego, co serce już wie.
Objęła go w pasie i przytuliła policzek do jego piersi, wsłuchując się w rytm jego serca.
Mark głaskał ją po włosach.
− Już dobrze, Eve.
Złapał ją za ramiona i wyprostował przed sobą. Zmusił, żeby spojrzała mu w oczy. Kciukiem otarł jej łzy z policzka.
− Wybaczyłem ci, kiedy tylko się odezwałaś. Nie potrafię się na ciebie gniewać. Nie umiem, choćbym chciał. − Uśmiechnął się lekko, z wysiłkiem. Cień lazuru przebiegł przez jego ciemne oczy. Był zbyt osłabiony, żeby jego oczy mogły wyrażać całkowitą radość z życia, ale Eve wiedziała, że tym razem jej uwierzył. Tym razem ona sama w to wierzyła. Całym sercem. Nawet nie wiedziała, kiedy rzuciła mu się na szyję i pocałowała w policzek. Przez chwilę nie reagował, zaskoczony nagłym wybuchem namiętności, ale w końcu objął ją i przytulił.
Siedzieli tak przez chwilę, aż w końcu Eve wstała, przygotowała mu kąpiel i pobiegła do kuchni przygotować coś do jedzenia. Ugotowała delikatnego kurczaka z ryżem i marchewką. Wiedziała, że po tak długim okresie bez posiłków żołądek potrzebuje czegoś lekkiego. Przyniosła mu też herbatę rumiankową obficie dosłodzoną glukozą na wzmocnienie.
Kiedy weszła do jego pokoju, powietrze było przyjemnie wilgotne, a spod drzwi łazienki wydobywała się gorąca para wodna. Postawiła tacę z jedzeniem na łóżku i delikatnie zapukała do drzwi łazienki.
− Wejdź − odpowiedział nieco radośniejszy głos zza drzwi.
Ostrożnie uchyliła drzwi. Para kłębiła się w łazience. Mark stał przed lustrem i właśnie kończył się golić. Trochę bardziej przypominał samego siebie, ale dalej był wychudzony. Kiedy stał tak w samym ręczniku zawiązanym na biodrach, Eve nie mogła się nadziwić, jak bardzo wychudł przez ten czas. Przynajmniej jego oczy były już bardziej szaro-niebieskie niż czarne.
− Wyglądasz strasznie. Chodź coś zjeść − powiedziała.
− Tak, też mi się podobasz. − Uśmiechnął się, a Eve ucieszyła się, że wraca mu humor. − Najfajniejsze jest to, że absolutnie nie czułem głodu. My tak po prostu mamy. Nasz organizm potrzebuje dużo więcej energii, ale jakoś nie daje nam sygnału, że powinniśmy coś zjeść… Evan nawet opracował specjalne pigułki, które dostarczają więcej energii niż jedzenie. Nie obciążają też żołądka.
„No tak, mogłam się zapytać, zamiast bez sensu stać przy garach, przynosząc posiłek, który i tak nie poprawi jego kondycji” − Eve była na siebie wściekła.
− Eve, to nie tak… − Mark wyszedł z łazienki, usiadł na łóżku i zaczął pochłaniać potrawkę, popijając herbatką. − To − wskazał na talerz − też mi jest potrzebne. Żołądek też ma swoje potrzeby. Usiadł na łóżku, zjadł trochę kurczaka i wypił herbatę.
− Głupio mi się zrobiło, że nie poszłam się nikogo zapytać… − Eve spuściła głowę.
− Ale kogo? Karen jest zajęta Ryanem. − W jego głosie słychać było ból, kiedy wypowiadał imię jej brata. − Klive i Alice pewnie siedzą zamknięci w swoim pokoju. Kathy siedzi u Ryana, a do Evana przecież nie pójdziesz…
− No tak, ale…
− Żadne ale. Pigułki leżą w kuchni w szafce koło okapu po prawej. Takie duże. Przynieś mi ze dwie zielone, trzy pomarańczowe, żółtą i pięć fioletowych. Ciężko mi jeszcze chodzić. – Usprawiedliwił się. − I zrób mi jeszcze tej herbatki. Jest super. − Uśmiechnął się zachęcająco.
Eve natychmiast zniknęła za drzwiami, a kiedy wróciła z pigułkami i herbatą, Mark zdążył już zjeść cały talerz potrawki. Łyknął pigułki i popił herbatą.
− Jutro będę jak nowy. Muszę się tylko przespać − powiedział, siadając na łóżku i zagrzebując nogi w pościeli. − Ty też odpocznij.
Eve zawahała się przez chwilę. Nie chciała spać. Nauczyła się tego przy Ryanie. Zwierciadła faktycznie nie muszą spać. Teraz też nie czuła się śpiąca… Mark spojrzał na nią badawczo. Nie chciała spuścić z niego oka. Chciała spędzić z nim każdą sekundę od teraz. Nie chciała zasypiać.
− Nie chcesz się położyć? − zapytał.
Pokręciła głową.
Mark wzruszył ramionami.
− Zagraj mi coś do snu, dobrze? − powiedział, przeciągając się. − Muszę się przespać, wtedy szybciej dojdę do siebie. Sen doskonale regeneruje organizm.
− Tak, jasne − wydukała Eve, nie mogąc się otrząsnąć z szoku, że jej się udało. Mark wracał do siebie.
Mark chwilę się jej przyglądał, po czym się położył. Nie zdążył się przykryć, zasnął. Eve owinęła go kołdrą i pocałowała na dobranoc w policzek. Była północ.
Usidła do fortepianu i zaczęła cicho grać delikatną melodię, którą kiedyś nuciła Ryanowi do snu. Mark spał bardzo niespokojnie. Kręcił się w łóżku. W końcu obudził się z krzykiem. Eve przestała grać i podbiegła do niego.
− Co się dzieje? − zapytała przerażona, widząc, że jego oczy znów są prawie czarne, a po policzkach cienką łzy. Jego oczy błądziły po całym pokoju, aż w końcu skupiły się na jej twarzy. Z ulgą wypuścił powietrze z płuc.
− Nic… − westchnął. − Mam koszmary.
− Opowiedz mi…
− Kiedy nie ma o czym. Już wszystko jest dobrze. Jesteś tu. Nie zostawiłaś mnie.
− Nie. I nie zostawię. Śpij spokojnie. − Pocałowała go w czoło, położyła na łóżku i przykryła.
Sytuacja powtarzała się regularnie co godzinę. Mark budził się, Eve pytała go, co mu się śni, ale nie chciał powiedzieć. W końcu nie wytrzymała i spojrzała mu w oczy, zaglądając do jego myśli. Zobaczyła samą siebie. Machającą na pożegnanie, trzymającą za rękę innego mężczyznę i mówiącą, że teraz kocha kogoś innego, a Mark musi dorosnąć i zrozumieć, że nic nie trwa wiecznie.
− Przepraszam − powtórzyła to chyba po raz setny tego wieczoru, po czym ukryła twarz w dłoniach i zaczęła szlochać. − Nie wiem, jak będę mogła to kiedykolwiek naprawić. Nie wiem, jak mogłam cię tak skrzywdzić. − Podniosła głowę, spojrzała na niego i powiedziała: − Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?
Mark skinął głową na łóżko i położył się. Eve zrozumiała od razu − jego przerażało to, że nie było jej tuż obok niego. Z tego rodziły się koszmary.

Bała się bliskości mężczyzn. Cała życie się bała. Nie widziała w tym nic dobrego. Przecież wiedziała, czego chcą mężczyźni, tyle razy im to dawała. Wiedziała też, że jeśli Mark się nie prześpi, to nie wyzdrowieje. Westchnęła ciężko i lekko się trzęsąc, zrzuciła buty i weszła na łóżko, położyła głowę na jego ramieniu, jak na poduszce, a on objął ją ramieniem tak mocno, jakby się bał, że mu ucieknie. Prawie natychmiast zasnął. Serce Eve przez pewien czas biło przyspieszonym rytmem, a wszystkie mięśnie jej ciała były napięte. Po pewnym czasie zaczęła się rozluźniać. Strach ją opuszczał. Była z nim blisko, ale on nie był zwykłym mężczyzną. Znany aromat drzewa sandałowego uspokoił ją całkowicie, zasnęła. Mark nie obudził się aż do rana. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!