Me

Me

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Zwierciadła 2 - Prawda

Mark wrócił w ostatniej chwili. Właśnie zaczynali wpuszczać pasażerów na pokład samolotu. Wyglądał na mile zaskoczonego faktem, że Eve na niego czekała.
− O! Jesteś tu jeszcze?
− Tak − Podniosła wzrok i spojrzała na niego. − Cały czas się zastanawiałam, czy mam brać na pokład twoją torbę. Zostawiłeś ją…
− Specjalnie, żebyś wiedziała, że wrócę. Przepraszam, że musiałaś tyle czekać − powiedział, a Eve miała wrażenie, że naprawdę źle się z tym czuje. −  Karen potrzebowała natychmiastowego wsparcia. Musiałem jej pomóc. Widzisz, jest dla mnie jak siostra. Rozumiesz, prawda?
− Taaaak… − Eve nie miała pojęcia, o czym on mówi. Nie miała na świecie nikogo, kto był dla niej „jak siostra”. Zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno słusznie się zgodziła siedzieć obok niego. Chyba był wariatem. Ale, w sumie o niej też tak mówili… COŚ jednak mówił jej, że podróż w towarzystwie Marka to dobra decyzja.
Niepewnie wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać, ale Eve nie była przyzwyczajona do takich gestów i nawet tego nie zauważyła. Mark zatrzymał rękę w połowie drogi. Przez chwilę stał i nie wiedział, co ze sobą zrobić. W końcu wyjął delikatnie bilet z rąk Eve i znalazł oznaczenie miejsca.
− Chyba na niewiele zdadzą się moje znajomości. I tak siedzimy obok siebie. − Mark zaśmiał się serdecznie. Miał niesamowicie miękki, perlisty śmiech.
− „Tak właśnie śmieją się anioły” − pomyślała Eve. −  „To wszystko sen. Ale przyjemny sen. Nie chcę się budzić. Niech ten sen jeszcze chwilę potrwa”.
Mark zaczerwienił się i uśmiechnął niepewnie, jakby słyszał jej myśli. Eve wolała udawać, że tego nie zauważyła. Przecież nie można komuś czytać w myślach.
Razem przeszli odprawę, a potem wsiedli na pokład samolotu. Zamienili się miejscami. Eve nie chciała siedzieć przy oknie. Markowi było wszystko jedno. Trochę się denerwowała, wszystko było dla niej nowe, ale Mark zachowywał się, jakby go te wszystkie procedury nudziły. Widać było, że nie jest to jego pierwszy lot.
Kiedy samolot zaczął kołować, Eve złapała się kurczowo oparcia i wcisnęła jak najgłębiej w fotel. W gardle pojawiła się wielka gula. Bała się. Doszła do wniosku, że najlepiej będzie myśleć o czymś innym. Zamknęła oczy. Jedyną rzeczą, która obecnie kołatała się jej po głowie, był chłopak siedzący obok. Co chwila zerkała na niego ukradkiem, tak żeby nie widział.
Jego kształtne usta, jego duże oczy. Niebieskie, a może szare, patrzące na mnie spod zasłony gęstych, długich rzęs. On nie może być prawdziwy − myślała Eve. Po chwili uświadomiła sobie, że niebieskie oczy wpatrują się w nią z zaciekawieniem.
Oblała się rumieńcem i spuściła wzrok.
Owszem, wzbudzała zainteresowanie wielu osób, głównie mężczyzn. Niestety, każdy z nich chciał czegoś od niej. Czegoś, czego ona żadnemu z nich nie chciała dać. KAŻDY czegoś chciał. Tak, jakby jakaś niewidzialna siła pchała ich do niej. Jakby wiedzieli, co potrafi, i co może im zaoferować. COŚ podpowiadał jej, że tym razem jest inaczej.
„Czyżbym pierwszy raz poznała kogoś, kto… zawahała się chwilę komu po prostu się podobam, kto widzi mnie taką, jaką jestem”. −  Eve była pewna, że to nie jest możliwe, ale COŚ uparcie podsyłał tę myśl.  
Kiedy samolot osiągnął pułap, Mark westchnął. Eve spojrzała na niego pytająco. Jego oczy zrobiły się teraz ciemnogranatowe, a potem błękitne. Niesamowite. Eve miała wrażenie, że robią się na przemian niebieskie i niemal czarne, jakby Mark toczył jakąś wewnętrzną walkę.
Wiedział, co chce powiedzieć. Nie wiedział tylko, jak zacząć. Miał świadomość tego, że ludzki umysł ma tendencję do opierania się prawdzie, jeśli przeczy ogólnie przyjętej logice. Zdawał sobie sprawę, że musi zacząć delikatnie, tak żeby jej nie wystraszyć. Nie mógł zacząć z grubej rury od „wiesz, w sumie to nie jestem człowiekiem i ty też nie jesteś”. Uśmiechnął się w duchu, wyobrażając sobie minę Eveline, gdy jej to mówi. Byłaby pewna, że oszalał i już więcej nie chciałaby z nim rozmawiać. Nie, tak nie mogło być… Miał dziewięć godzin lotu, żeby wytłumaczyć jej, kim naprawdę jest. Bał się, że prawda może ją przerazić, że być może będzie próbowała uciekać. Dlatego wybrał samolot. Stąd najtrudniej uciec.
„Doskonały początek − uśmiechnął się do siebie ironicznie. − „Zaczynam od stworzenia więzienia. Na bank będzie mnie za to uwielbiała”.
Eve przyglądała mu się badawczo, a on nie wiedział, co zrobić. Uratowała go stewardessa roznosząca obiad, która na chwilę odciągnęła uwagę Eve. Ta chwila była tym, czego potrzebował.
− „Dlaczego Evan kazał mi zacząć akurat teraz, dlaczego nie poczekał. Przecież jeszcze nie mogę być gotów, ale Evan się uparł, że to MUSZĘ być ja. Twierdził, że ona nikomu innemu nie uwierzy…” − rozważał w myślach Mark −  „a może powiedział «nie zaufa»?
Wiedział, że Karen leciała z nimi tylko na wszelki wypadek, jako „starsza” i bardziej doświadczona. Leciała dla pewności, a w zasadzie dlatego, że uparła się lecieć. Evan był pewien sukcesu Marka.  Mark nie. Najwyraźniej Karen też nie.
Mark doszedł do wniosku, że milczenie robi się nie do zniesienia. Wziął głęboki oddech i modlił się, żeby rozmowa poszła w zamierzonym kierunku. Spojrzał na Eve, która bezmyślnie grzebała widelcem w jedzeniu przed nią postawionym. Poczekał, aż odwzajemni spojrzenie.
− Masz niesamowite oczy − zaczął niepewnie, wpatrując się w dziewczynę, której oczy jakby w odpowiedzi na zachętę z ciemnoszarych stały się zielone. −  Są jakby zwierciadłem twojego nastroju...
− Też to zauważyłeś? − weszła mu w słowo. − To niebezpieczna cecha. Ludzie wiedzą, kiedy można cię zranić najłatwiej. Kiedy jestem w dołku, moje oczy są ciemnoszare. Wtedy jestem łatwym łupem. Są zielone, kiedy jestem… − urwała, uświadamiając sobie, że właśnie ma zamiar zdradzić, jak bardzo Mark jej się podoba. Jej oczy zawsze robiły się zielone, kiedy na niego patrzyła.
− Kiedy jesteś szczęśliwa! − dokończył za nią Mark i uśmiechnął się od ucha do ucha, a jego oczy zrobiły się lazurowo niebieskie jak jej ukochany kamień. Eve uwielbiała ten kolor, mogłaby patrzeć w te oczy bez ustanku, ale nie chciała, żeby Mark o tym wiedział. Przecież była jak otwarta księga i on to wiedział, mógł to wykorzystać. Jedno jego słowo mogło ją teraz zranić. Zmusiła się do oderwania oczu od jego twarzy i wbiła wzrok w talerz z jedzeniem. 
− Skąd to wiesz? − Była przekonana, że nie mógł wiedzieć. Nikt tego nie wiedział. Nikt poza Ryanem.
− Nie zauważyłaś? Ja mam ten sam problem. Kiedy jestem szczęśliwy, moje oczy robią się niebie…
− Lazurowe! − przerwała mu trochę zbyt entuzjastycznie. − Masz piękny kolor oczu −  wydukała, a kiedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, pokryła się rumieńcem. Była gotowa przysiąc, że z przodu ktoś się zaśmiał, ale postanowiła to zignorować. 
− Tak, ponoć tak… − Mark zarumienił się. − Eee.. Dziękuję za komplement… Kiedy jestem smutny, moje oczy robią się prawie czarne, tak jak u ciebie. − Odetchnął głęboko. Wiedział, że musi się uspokoić, ale serce waliło mu jak młotem, a gula rosnąca w gardle ze zdenerwowania nie pomagała. Nadszedł ten czas. Teraz Eve miała poznać prawdę. − Jesteśmy Zwierciadłami  − powiedział z powagą, wypuszczając z ulgą całe powietrze z płuc.
− O czym ty mówisz? − Spojrzała na niego podejrzliwie. − To jakaś sekta, do której należysz?
− Nie, to nie sekta. Tacy się urodziliśmy. To nie wybór. Jesteśmy dość specyficzną rasą − zawahał się −  ludzi. Chyba ludzi. Nie jestem do końca pewien… Jesteśmy… 
− Jesteście? To jest was więcej? − przerwała mu zdumiona.
− Nas. Nas jest więcej − poprawił ją Mark. −  Ty też jesteś Zwierciadłem.
− Ja jestem człowiekiem − oburzyła sie Eve i skrzyżowała ręce na piersi.
− Też tak kiedyś myślałem… − Cień ironicznego uśmiechu przeszedł przez jego twarz.
− Ale… − zaczęła Eve, ale Mark uciszył ją gestem.
− Nie wiem, skąd wzięła się ta nazwa, ale w sumie do nas pasuje, choć nie opisuje wszystkich naszych właściwości. Nasze oczy są zwierciadłami naszych dusz. Naprawdę widać w nich jak na dłoni to, co czujemy w danej chwili. To bardzo kłopotliwe. Śmiertelnicy mają ograniczoną zdolność pojmowania naszych mocy, ale to akurat odkrywają od razu. Z jakichś dziwnych powodów uwielbiają nam szkodzić. Karen twierdzi, że to z zazdrości, bo mamy w sobie jakąś dziwną siłę przyciągania. Statystycznie nie jesteśmy bardziej atrakcyjni od przeciętnego śmiertelnika, ale jest w nas coś, co pociąga ludzi. Może nasze oczy, może idealnie gładka skóra… Nie jesteśmy pewni. 
− Wasza idealna skóra... − poprawiła go poruszona do żywego Eveline.
− Nasza Eve, nasza… Nie zauważyłaś, że masz znacznie gładszą skórę od innych ludzi? Twoja skóra nawet lekko opalizuje w słońcu, choć ludzie tego nie zauważają. No i masz jakąś magnetyczną siłę przyciągania, która ciągnie do ciebie wszystkich mężczyzn? To też cechy charakterystyczne Zwierciadeł.
− No… trochę zauważyłam i nigdy nie uważałam, że to przez urodę mam takie powodzenie. Nie jestem jakaś wyjątkowo piękna… − Eve urwała w pół zdania. Dalsza część miała brzmieć „w przeciwieństwie do ciebie. Jesteś chyba najprzystojniejszym chłopakiem na ziemi”, ale uznała, że lepiej będzie, jeśli nie dokończy tej myśli.
Mark pokrył się rumieńcem, jakby usłyszał największy komplement. Eve była pewna, że to przypadek. Nie mógł tego usłyszeć.
− Nie powiedziałbym, że to nie przez urodę. − Uśmiechnął się do niej zagadkowo. Do Eve długo nie docierało, że Mark właśnie powiedział jej komplement.
Kiedy w końcu to zrozumiała, mimowolnie się uśmiechnęła.
„Tak, wydaje ci się, że to przez urodę, bo jesteś facetem, jak wszystkich ciągnie cię do ciebie ta cała siła przyciągania Zwierciadeł” − pomyślała.
Postanowiła zmienić temat.
−  Dlaczego nazywasz ludzi śmiertelnikami? − zapytała nagle.
− Widzisz, my też jesteśmy ludźmi. Chyba można nas tak nazwać. Tak lubię myśleć. Z tym że my nie umieramy. Przynajmniej nie z takich przyczyn jak śmiertelnicy. Uśmiercenie Zwierciadła jest niezwykle trudne albo niezwykle proste, zależy, z której strony na to spojrzeć. Dlatego Zwierciadła często pozostają samotnikami, boją się zaangażować. Więcej dowiesz się od Evana. Wprowadzi cię w nasz świat, pomoże odkryć twój talent, twój dar.

− Kim jest Evan? − zapytała wstrząśnięta Eve. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!