Mark wrócił w ostatniej chwili. Właśnie zaczynali wpuszczać
pasażerów na pokład samolotu. Wyglądał na mile zaskoczonego faktem, że Eve na
niego czekała.
− O! Jesteś tu jeszcze?
− Tak − Podniosła wzrok i spojrzała na niego. − Cały czas
się zastanawiałam, czy mam brać na pokład twoją torbę. Zostawiłeś ją…
− Specjalnie, żebyś wiedziała, że wrócę. Przepraszam, że
musiałaś tyle czekać − powiedział, a Eve miała wrażenie, że naprawdę źle się z
tym czuje. − Karen potrzebowała
natychmiastowego wsparcia. Musiałem jej pomóc. Widzisz, jest dla mnie jak
siostra. Rozumiesz, prawda?
− Taaaak… − Eve nie miała pojęcia, o czym on mówi. Nie miała
na świecie nikogo, kto był dla niej „jak siostra”. Zaczęła się zastanawiać, czy
aby na pewno słusznie się zgodziła siedzieć obok niego. Chyba był wariatem.
Ale, w sumie o niej też tak mówili… COŚ jednak mówił jej, że podróż w
towarzystwie Marka to dobra decyzja.
Niepewnie wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać, ale Eve nie
była przyzwyczajona do takich gestów i nawet tego nie zauważyła. Mark zatrzymał
rękę w połowie drogi. Przez chwilę stał i nie wiedział, co ze sobą zrobić. W
końcu wyjął delikatnie bilet z rąk Eve i znalazł oznaczenie miejsca.
− Chyba na niewiele zdadzą się moje znajomości. I tak
siedzimy obok siebie. − Mark zaśmiał się serdecznie. Miał niesamowicie miękki,
perlisty śmiech.
− „Tak właśnie
śmieją się anioły” − pomyślała Eve. −
„To
wszystko sen. Ale przyjemny sen. Nie chcę
się budzić. Niech ten sen jeszcze chwilę potrwa”.
Mark zaczerwienił się i uśmiechnął niepewnie, jakby słyszał
jej myśli. Eve wolała udawać, że tego nie zauważyła. Przecież nie można komuś
czytać w myślach.
Razem przeszli odprawę, a potem wsiedli na pokład samolotu.
Zamienili się miejscami. Eve nie chciała siedzieć przy oknie. Markowi było
wszystko jedno. Trochę się denerwowała, wszystko było dla niej nowe, ale Mark
zachowywał się, jakby go te wszystkie procedury nudziły. Widać było, że nie
jest to jego pierwszy lot.
Kiedy samolot zaczął kołować, Eve złapała się kurczowo
oparcia i wcisnęła jak najgłębiej w fotel. W gardle pojawiła się wielka gula.
Bała się. Doszła do wniosku, że najlepiej będzie myśleć o czymś innym. Zamknęła
oczy. Jedyną rzeczą, która obecnie kołatała się jej po głowie, był chłopak
siedzący obok. Co chwila zerkała na niego ukradkiem, tak żeby nie widział.
„Jego kształtne
usta, jego duże oczy. Niebieskie, a może szare, patrzące na mnie spod zasłony gęstych, długich rzęs. On nie może być
prawdziwy” − myślała Eve. Po chwili
uświadomiła sobie, że niebieskie oczy wpatrują się w nią z zaciekawieniem.
Oblała się rumieńcem i spuściła wzrok.
Owszem, wzbudzała zainteresowanie wielu osób, głównie
mężczyzn. Niestety, każdy z nich chciał czegoś od niej. Czegoś, czego ona
żadnemu z nich nie chciała dać. KAŻDY czegoś chciał. Tak, jakby jakaś
niewidzialna siła pchała ich do niej. Jakby wiedzieli, co potrafi, i co może im
zaoferować. COŚ podpowiadał jej, że tym razem jest inaczej.
„Czyżbym pierwszy raz poznała kogoś, kto…” −
zawahała się chwilę − „komu po prostu się podobam, kto widzi mnie taką, jaką jestem”. − Eve była pewna, że to
nie jest możliwe, ale COŚ uparcie podsyłał tę myśl.
Kiedy samolot osiągnął pułap, Mark westchnął. Eve spojrzała
na niego pytająco. Jego oczy zrobiły się teraz ciemnogranatowe, a potem
błękitne. Niesamowite. Eve miała wrażenie, że robią się na przemian niebieskie
i niemal czarne, jakby Mark toczył jakąś wewnętrzną walkę.
Wiedział, co chce powiedzieć. Nie wiedział tylko, jak
zacząć. Miał świadomość tego, że ludzki umysł ma tendencję do opierania się
prawdzie, jeśli przeczy ogólnie przyjętej logice. Zdawał sobie sprawę, że musi
zacząć delikatnie, tak żeby jej nie wystraszyć. Nie mógł zacząć z grubej rury
od „wiesz, w sumie to nie jestem człowiekiem i ty też nie jesteś”. Uśmiechnął
się w duchu, wyobrażając sobie minę Eveline, gdy jej to mówi. Byłaby pewna, że
oszalał i już więcej nie chciałaby z nim rozmawiać. Nie, tak nie mogło być…
Miał dziewięć godzin lotu, żeby wytłumaczyć jej, kim naprawdę jest. Bał się, że
prawda może ją przerazić, że być może będzie próbowała uciekać. Dlatego wybrał
samolot. Stąd najtrudniej uciec.
„Doskonały początek”
− uśmiechnął się do siebie ironicznie. − „Zaczynam od stworzenia więzienia. Na bank będzie mnie za to uwielbiała”.
Eve przyglądała mu się badawczo, a on nie wiedział, co
zrobić. Uratowała go stewardessa roznosząca obiad, która na chwilę odciągnęła
uwagę Eve. Ta chwila była tym, czego potrzebował.
− „Dlaczego Evan
kazał mi zacząć akurat teraz, dlaczego nie poczekał. Przecież jeszcze nie mogę
być gotów, ale Evan się uparł, że to
MUSZĘ być ja. Twierdził, że ona nikomu innemu nie uwierzy…” − rozważał w myślach Mark
− „a może powiedział «nie zaufa»?”
Wiedział, że Karen leciała z nimi tylko na wszelki wypadek,
jako „starsza” i bardziej doświadczona. Leciała dla pewności, a w zasadzie
dlatego, że uparła się lecieć. Evan był pewien sukcesu Marka. Mark nie. Najwyraźniej Karen też nie.
Mark doszedł do wniosku, że milczenie robi się nie do
zniesienia. Wziął głęboki oddech i modlił się, żeby rozmowa poszła w
zamierzonym kierunku. Spojrzał na Eve, która bezmyślnie grzebała widelcem w
jedzeniu przed nią postawionym. Poczekał, aż odwzajemni spojrzenie.
− Masz niesamowite oczy − zaczął niepewnie, wpatrując się w
dziewczynę, której oczy jakby w odpowiedzi na zachętę z ciemnoszarych stały się
zielone. − Są jakby zwierciadłem twojego
nastroju...
− Też to zauważyłeś? − weszła mu w słowo. − To niebezpieczna
cecha. Ludzie wiedzą, kiedy można cię zranić najłatwiej. Kiedy jestem w dołku,
moje oczy są ciemnoszare. Wtedy jestem łatwym łupem. Są zielone, kiedy jestem…
− urwała, uświadamiając sobie, że właśnie ma zamiar zdradzić, jak bardzo Mark
jej się podoba. Jej oczy zawsze robiły się zielone, kiedy na niego patrzyła.
− Kiedy jesteś szczęśliwa! − dokończył za nią Mark i
uśmiechnął się od ucha do ucha, a jego oczy zrobiły się lazurowo niebieskie jak
jej ukochany kamień. Eve uwielbiała ten kolor, mogłaby patrzeć w te oczy bez
ustanku, ale nie chciała, żeby Mark o tym wiedział. Przecież była jak otwarta
księga i on to wiedział, mógł to wykorzystać. Jedno jego słowo mogło ją teraz zranić.
Zmusiła się do oderwania oczu od jego twarzy i wbiła wzrok w talerz z
jedzeniem.
− Skąd to wiesz? − Była przekonana, że nie mógł wiedzieć.
Nikt tego nie wiedział. Nikt poza Ryanem.
− Nie zauważyłaś? Ja mam ten sam problem. Kiedy jestem
szczęśliwy, moje oczy robią się niebie…
− Lazurowe! − przerwała mu trochę zbyt entuzjastycznie. −
Masz piękny kolor oczu − wydukała, a
kiedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, pokryła się rumieńcem. Była
gotowa przysiąc, że z przodu ktoś się zaśmiał, ale postanowiła to
zignorować.
− Tak, ponoć tak… − Mark zarumienił się. − Eee.. Dziękuję za
komplement… Kiedy jestem smutny, moje oczy robią się prawie czarne, tak jak u
ciebie. − Odetchnął głęboko. Wiedział, że musi się uspokoić, ale serce waliło
mu jak młotem, a gula rosnąca w gardle ze zdenerwowania nie pomagała. Nadszedł
ten czas. Teraz Eve miała poznać prawdę. − Jesteśmy Zwierciadłami − powiedział z powagą, wypuszczając z ulgą
całe powietrze z płuc.
− O czym ty mówisz? − Spojrzała na niego podejrzliwie. − To
jakaś sekta, do której należysz?
− Nie, to nie sekta. Tacy się urodziliśmy. To nie wybór.
Jesteśmy dość specyficzną rasą − zawahał się −
ludzi. Chyba ludzi. Nie jestem do końca pewien… Jesteśmy…
− Jesteście? To jest was więcej? − przerwała mu zdumiona.
− Nas. Nas jest więcej − poprawił ją Mark. − Ty też jesteś Zwierciadłem.
− Ja jestem człowiekiem − oburzyła sie Eve i skrzyżowała
ręce na piersi.
− Też tak kiedyś myślałem… − Cień ironicznego uśmiechu
przeszedł przez jego twarz.
− Ale… − zaczęła Eve, ale Mark uciszył ją gestem.
− Nie wiem, skąd wzięła się ta nazwa, ale w sumie do nas
pasuje, choć nie opisuje wszystkich naszych właściwości. Nasze oczy są
zwierciadłami naszych dusz. Naprawdę widać w nich jak na dłoni to, co czujemy w
danej chwili. To bardzo kłopotliwe. Śmiertelnicy mają ograniczoną zdolność
pojmowania naszych mocy, ale to akurat odkrywają od razu. Z jakichś dziwnych
powodów uwielbiają nam szkodzić. Karen twierdzi, że to z zazdrości, bo mamy w
sobie jakąś dziwną siłę przyciągania. Statystycznie nie jesteśmy bardziej
atrakcyjni od przeciętnego śmiertelnika, ale jest w nas coś, co pociąga ludzi.
Może nasze oczy, może idealnie gładka skóra… Nie jesteśmy pewni.
− Wasza idealna skóra... − poprawiła go poruszona do żywego
Eveline.
− Nasza Eve, nasza… Nie zauważyłaś, że masz znacznie gładszą
skórę od innych ludzi? Twoja skóra nawet lekko opalizuje w słońcu, choć ludzie
tego nie zauważają. No i masz jakąś magnetyczną siłę przyciągania, która
ciągnie do ciebie wszystkich mężczyzn? To też cechy charakterystyczne
Zwierciadeł.
− No… trochę zauważyłam i nigdy nie uważałam, że to przez
urodę mam takie powodzenie. Nie jestem jakaś wyjątkowo piękna… − Eve urwała w
pół zdania. Dalsza część miała brzmieć „w przeciwieństwie do ciebie. Jesteś
chyba najprzystojniejszym chłopakiem na ziemi”, ale uznała, że lepiej będzie,
jeśli nie dokończy tej myśli.
Mark pokrył się rumieńcem, jakby usłyszał największy
komplement. Eve była pewna, że to przypadek. Nie mógł tego usłyszeć.
− Nie powiedziałbym, że to nie przez urodę. − Uśmiechnął się
do niej zagadkowo. Do Eve długo nie docierało, że Mark właśnie powiedział jej
komplement.
Kiedy w końcu to zrozumiała, mimowolnie się uśmiechnęła.
„Tak, wydaje ci się, że to przez urodę, bo jesteś facetem,
jak wszystkich ciągnie cię do ciebie ta cała
siła przyciągania Zwierciadeł” − pomyślała.
Postanowiła zmienić temat.
− Dlaczego nazywasz
ludzi śmiertelnikami? − zapytała nagle.
− Widzisz, my też jesteśmy ludźmi. Chyba można nas tak
nazwać. Tak lubię myśleć. Z tym że my nie umieramy. Przynajmniej nie z takich
przyczyn jak śmiertelnicy. Uśmiercenie Zwierciadła jest niezwykle trudne albo
niezwykle proste, zależy, z której strony na to spojrzeć. Dlatego Zwierciadła
często pozostają samotnikami, boją się zaangażować. Więcej dowiesz się od
Evana. Wprowadzi cię w nasz świat, pomoże odkryć twój talent, twój dar.
− Kim jest Evan? − zapytała wstrząśnięta Eve.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!