Eve zapukała do pokoju, ale Mark nie odpowiadał. Otworzyła
drzwi. Było całkowicie ciemno. Nieśmiało wsunęła nogę za drzwi i czekała, aż
jej wzrok przyzwyczai się do ciemności. Skanowała pomieszczenie, szukając śladu
Marka. Nagle zobaczyła ciemny kształt na leżance. Zmrużyła oczy, żeby lepiej
widzieć. Mark podniósł głowę i spojrzał w jej kierunku.
− Wyjdź. Nie chcę cię więcej widzieć − powiedział ostro. −
Idź stąd. Nie chcę cię oglądać.
− Ale… − zaczęła Eve.
− Nie obchodzi mnie, co masz do powiedzenia. WON! − ryknął
na cały regulator, na jego policzkach lśniły łzy.
Eve podskoczyła. Mark nigdy na nią nie krzyczał. Nie tak.
Odwróciła się i pozwoliła, żeby drzwi się za nią zamknęły. Oparła się ramieniem
o ścianę. Nagle poczuła, że robi się bardzo ciężka. Dopadło ją zmęczenie dwóch
miesięcy siedzenia przy łóżku Ryana, praktycznie w jednej pozycji. Bez
jedzenia, bez kąpieli, bez ruchu. Jej mięśnie ledwo reagowały na wydawane
komendy. Czuła, jakby poruszała się w gęstej smole. Wszystkie zmysły miała
przytępione. Gapiła się pustym wzrokiem w drzwi przed sobą, które nagle otworzyły
się. Stała w nich Alice.
− Słyszałaś to? − zapytała Eve.
Alice skinęła głową i gestem zaprosiła roztrzęsioną Eve do
pokoju.
Kiedy Eve weszła, Alice rzuciła porozumiewawcze spojrzenie
Klivowi, a ten natychmiast wstał i wyszedł z pokoju, mamrocząc pod nosem coś o
jakimś meczu w telewizji.
Eve rozejrzała się. Nie było wątpliwości, do kogo należy
pokój. Krwistoczerwone ściany po jednej, ciemnobrązowe po drugiej stronie −
doskonałe odwzorowanie kolorów oczu Alice i Kliva. Światło wpadające przez na
wpół przysłonięte żaluzje rzucało pasiaste cienie na wszystko, co znajdowało
się w pokoju. Ciężkie, czarne meble zajmowały niewiele miejsca. Na środku
podłogi leżał gęsty, biały dywan. Na ścianie naprzeciwko wejścia wisiał ogromny
telewizor plazmowy, a regały uginały się pod ciężarem katalogów samochodowych.
Wysoko, pod sufitem wisiały modele samolotów. Jedyne łóżko stało pod brązową
ścianą i było zrobione z kutego żelaza. Eve zauważyła dzwonki powietrzne
przyczepione do ciężkiego, kutego baldachimu łóżka. Była pewna, że większą
część wystroju wnętrza wybierał Klive. Tylko dywan i dzwonki wyglądały na
wybrane przez kobietę.
Alice pchnęła Eve i posadziła ją na łóżku. Sama bez słowa
podeszła do lodówki obok i po chwili podała jej talerz z jedzeniem i szklankę
soku pomarańczowego. Po chwili wzięła krzesło, postawiła je przed nią i
usiadła.
− Eve, nie znamy się jeszcze prawie wcale, ale ja znam
Marka. Przejdzie mu. Musisz tylko dać mu czas.
− Zraniłam go… - wydukała Eve.
− Mówiąc dosłowniej, prawie go zabiłaś − mówiła rzeczowym,
beznamiętnym głosem: − Od tygodni nie
jadł i nie pił. Prawie go nie widujemy. Siedzi u siebie i gapi się w ścianę.
Eve zaczęła szlochać.
− Eveline! − ostry ton Alice otrzeźwił ją. − Skrzywdziłaś go
jak cholera i teraz musisz to naprawić! Tylko kompletnie nie wiem jak. –
Zamyśliła się przez chwilę. − Ale myślę, że coś da się wymyśleć. Idziemy za
chwilę na zakupy, tylko najpierw muszę cię doprowadzić do porządku.
Złapała Eve za rękę i zaprowadziła ją do swojej łazienki.
− Umyj się, wyglądasz jak straszydło po kilku tygodniach
siedzenia przy łóżku Ryana. Dasz radę? – Spojrzała na nią surowo. Wygląd Alice
wskazywał na to, że zatrzymała się na jakichś siedemnastu latach w kategorii
ludzkiej. Natomiast jej zachowanie kojarzyło się Eve wyłącznie z podstarzałą
matematyczką z liceum. Ten sam ton, te same polecenia.
− Mam dwadzieścia cztery lata − jeśli cię to interesuje..
Choć w tym momencie nie powinno – powiedziała rzeczowo Alice. – To jak, umyjesz
się sama, czy mam ci pomóc?
− Dam radę.
− Ok, wracam za dwadzieścia minut z ciuchami. Masz być
wykąpana i uczesana. − Wyszła.
Eve powoli zaczęła się rozbierać. Jej ruchy były otępiałe.
Nie rozumiała reakcji Marka. Jeśli dobrze go zrozumiała, zakochał się w niej
już pierwszego dnia, gdy tu była, a może nawet wcześniej, kiedy był jej
nauczycielem… A teraz nie chciał jej widzieć. To prawda, że nie widywali się
praktycznie przez kilka tygodni, ale czym jest kilka tygodni wobec wieczności,
którą mieli ze sobą spędzić. Czy Mark był aż tak zaborczy, że nie chciał jej
spuścić z oka nawet na minutę?
Weszła pod prysznic. Ciepła woda zawsze pomagała jej myśleć.
Machinalnie myła ręce, twarz, ciało i włosy. I nagle ją olśniło. Zrozumiała…
Mark poczuł się odrzucony. Poczuł się jak po tym, kiedy Kristen go zostawiła.
Więc Eve była taka sama jak ona. Jeszcze wieczorem przed wizją Ryana mówiła mu,
że zawsze chce być z nim, a potem przez kilka tygodni odrzucała jego obecność.
Wyganiała go z pokoju, kiedy siedziała z Ryanem. Poświęciła Marka dla...
Właściwie to dla czego konkretnie poświęciła swoją miłość? Nie dla brata. Dla
siedzenia przy jego łóżku i głaskania po ręce, kiedy był nieprzytomny.
− Jak mogłam być tak głupia!? − krzyknęła, przypominając
sobie wszystkie konwersacje z Markiem z tamtego okresu. To, jak za każdym razem
go odrzucała. Poczuła nieprzyjemne ukłucie w piersi. Była zrozpaczona.
Wyszła spod prysznica, wytarła się i owinęła w ręcznik.
Zaczęła rozczesywać włosy.
W tym momencie do łazienki weszła Alice.
− Byłam u was w pokoju. Z Markiem jest gorzej, niż myślałam.
Musimy działać szybko − powiedziała z
powagą. − Masz, załóż to. Znalazłam w twojej szafie. Masz pięć minut.
Rzuciła na krzesło bieliznę, dżinsy i koszulkę, po czym
odwróciła się na pięcie i wyszła.
Eve szybko wskoczyła w ubranie, podsuszyła trochę włosy i
wyszła do pokoju. Alice siedziała na łóżku. Gdy tylko zobaczyła Eveline, wstała
i ruchem głowy pokazała drzwi.
Wyszły na korytarz. Poszły prosto do windy. Zarzuciły na
siebie kurtki, wsunęły nogi w buty i weszły do windy. Alice przeprowadziła ją
przez hall w przeciwną stronę niż wyjście. Znalazły się na parkingu na tyłach
budynku. Wyjęła kluczyki i otworzyła srebrną corvette.
− Miałam nadzieję, że pojedziemy moim − wskazała ruchem
głowy wielkiego Pick-upa Forda − ale zależy nam na czasie, więc wzięłam
kluczyki od Kliva. Nie masz nic przeciwko, prawda?
− Nie − wydukała Eve.
− To wsiadaj.
Zanim Eve wgramoliła się do samochodu, Alice zdążyła
uruchomić silnik. Kiedy tylko zamknęły się drzwi pasażera, corvette ruszyła z
piskiem opon.
− Gdzie jedziemy?
− Do centrum handlowego. Musisz wyglądać jak człowiek, żeby
Mark się odczarował. Jak mu szczęka nie opadnie na twój widok po tym, jak z
tobą skończę, to nie nazywam się Alice!
− powiedziała i pokazała wszystkie zęby w uśmiechu.
− Zaczynam się bać… − Eve uśmiechnęła się lekko, patrząc
niepewnie na Alice.
− I słusznie, bo
zakupy będę robić ja, a ty będziesz siedzieć w salonie piękności i robić się na
bóstwo. Musimy ci obciąć włosy, wydepilować nogi, zrobić porządny makijaż i
wyregulować brwi. Strasznie zarosłaś przez to siedzenie u Ryana. − Alice
sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie patrzyła na drogę. Eve zdenerwowała się.
– Mam podzielną uwagę − odparowała na jej myśli Alice.
− Zauważyłam − powiedziała Eve, biorąc głęboki wdech i
wpijając palce jeszcze mocniej w poduszkę fotela.
− A tak w ogóle − po co siedziałaś cały czas przy łóżku
nieprzytomnego brata? − zapytała, jak gdyby nigdy nic Alice. − Przecież nic mu
z tego nie przyszło, a ty zniszczyłaś Marka.
− Nie wiem. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. − Eve
zwiesiła głowę. − To było idiotyczne. Wiem o tym…
− Taaaa… − przytaknęła od niechcenia Alice. − Słuchaj, Mark
nie jest miłością mojego życia. Prawdę mówiąc, nie lubimy się za bardzo, ale… −
głos jej spoważniał − chcę, czy nie, jest moim bratem, więc jeśli jeszcze raz
doprowadzisz go do takiego stanu, przysięgam, że znajdę sposób, żeby cię zabić.
− Alice spojrzała na nią wymownie, po czym zatrzymała auto i wesoło dodała: −
Jesteśmy.
Alice wparowała do salonu piękności jak burza. Wyciągnęła za
swoich pleców Eveline i powiedziała.
− Ja idę na zakupy, a wy…. − zmierzyła Eve od góry do dołu i
pomachała jej ręką przed nosem − doprowadźcie ją do porządku. – Odwróciła się i
przez ramię dodała: − Macie dwie godziny.
Dziewczyny z salonu piękności natychmiast zajęły się Eve.
Zaprowadziły ją do sali, gdzie rozebrały ją, zostawiając w samej bieliźnie.
Posadziły ją na kozetce. Jedna zaczęła się zajmować jej paznokciami, druga
depilacją, trzecia umyła i obcięła włosy, a czwarta wyregulowała brwi. Kiedy
skończyły, przyszła kolejna, która zrobiła dyskretny makijaż. Tylko po to, żeby
podkreślić jej urodę. Nie po to, żeby ją przyćmić. Eve cały czas była w
bieliźnie.
Do sali wpadła Alice. W rękach miała ze trzydzieści toreb z
zakupami z różnych sklepów.
− Wstań − powiedziała beznamiętnie.
Eve wstała posłusznie.
− Świetnie − skwitowała Alice, mierząc ją spojrzeniem od
góry do dołu. − Nareszcie wyglądasz jak człowiek. Dobra robota dziewczyny…
− powiedziała i bez pytania o cenę
podała im swoją kartę kredytową, po czym zaczęła przerzucać postawione na ziemi
torby. Gdy znalazła tę właściwą, wyciągnęła z niej przepiękną sukienkę do
kolana w kolorze oczu Eve. − Załóż to.
Eve posłusznie włożyła sukienkę, a Alice pomogła jej zapiąć
zamek na plecach. Po chwili rzuciła jej jeszcze kolorystycznie dopasowane buty
na obcasie. Eve szybko wsunęła w nie stopy, a Alice wzięła ją za rękę i bez
słowa zaciągnęła do wyjścia, po drodze łapiąc w locie swoją kartę kredytową.
Wsiadły do samochodu w milczeniu. Alice odpaliła silnik i ruszyła.
− Eve, przygotuj się na to, że to, co zobaczysz w waszym
pokoju, nie jest fajne. Mark był… jest przekonany, że już go nie chcesz i
kompletnie się załamał − zaczęła. − Nie jadł od kilku tygodni. Nie mył się i
nie przebierał. Wygląda koszmarnie. To cień człowieka. Nie wiem, czy jest w nim
jeszcze jakaś wola życia…
− Dlaczego mi to mówisz? − zapytała Eve zbolałym głosem. –
Wiem, że go skrzywdziłam.
− Dlatego, że chcę, żeby wam się ułożyło. Dlatego, że jeśli
cię nie uprzedzę, to padniesz w wejściu, jak tylko go zobaczysz. Dlatego, że…
nie masz pojęcia, jak bardzo go skrzywdziłaś. A ja chcę, żebyś to zrozumiała.
Miej świadomość tego, że wszystko, co zobaczysz, jest wyłącznie twoją winą.
Twoją i twojego idiotycznego samozaparcia, że będziesz dwa miesiące siedzieć
przykuta do łóżka jakiegoś nieprzytomnego kolesia!
− Nie jakiegoś kolesia, tylko mojego brata! − zdenerwowała
się Eve.
− To nie ma znaczenia! − odparowała jej natychmiast Alice. −
Mało nie zabiłaś przez to kogoś, kto cię bezgranicznie kocha! − krzyknęła, a
potem jej głos złagodniał. − Mam nadzieję, że nie jest za późno i że Mark
jeszcze jarzy, co się dzieje. Jeśli tak, wszystko powinno się udać. Pozostałe
ciuchy wrzucę do twojej garderoby i podpiszę, co kiedy i jak masz założyć, i co
macie wtedy robić. Zaufaj mi. Znam go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak go
podejść i przekonać do powrotu do żywych.
Alice zatrzymała samochód. W milczeniu wysiadły z auta,
przeszły przez hall i weszły do windy.
Kiedy wysiadły w mieszkaniu, trafiły na Evana. Przez chwilę,
przypadkiem Eve spojrzała mu w oczy.
…..
Jaskinia. Kobieta i mężczyzna. Kilka osób kręci się z tyłu,
ale nie przysłuchują się rozmowie. Mężczyznę trudno zauważyć. Widać tylko, że
ma czerwone oczy. Jest Zwierciadłem. Kobieta jest obserwatorem, jej twarz
odbija się w jego źrenicach to…
− Kristen, kiedy zbudujemy armię, znacznie łatwiej będzie
nam pokonać garstkę nowojorczyków. Nie będziemy musieli przejmować się Evanem i
jego bandą.
− Marcus, jak zwykle nic nie rozumiesz. W tej BANDZIE jest
ktoś, na kim mi zależy. Ktoś, kogo kiedyś miałam, ktoś, kto kiedyś dał mi
duszę. I ja chcę ją odzyskać, bo wiem, że może mi się przydać.
− Rób, co chcesz, ja zajmuję się werbowaniem ludzi do walki.
Stworzymy najwspanialszą armię na świecie, a wtedy wszystko będzie nasze.
Wszystko, czego tylko zechcemy. Będziemy mieli WŁADZĘ. Zrobimy z nimi
wszystkimi to, co tylko będziesz chciała.
− Jasne. – Sarkazm w głosie Kristen był wyraźnie słyszalny.
− I masz zamiar całą ludzkość poddać iluzji, żeby ci służyli.
− Tak.
− Nie masz pojęcia, jaka moc jest do tego potrzebna. To nas
zabije.
− I właśnie dlatego chcę ją mieć! − Głos Marcusa był wyraźny, groźny. − Właśnie
dlatego, nie wolno ci jej tknąć. Pamiętaj!
− Ale ona… − zająknęła się Kristen.
− Ona jest mi potrzebna… Z chłoptasiem rób sobie, co chcesz,
ale jej masz nie ruszać! Nie wolno ci! − Jego głos nie znosił sprzeciwu.
Stanowczo dodał: − Pamiętaj, jeśli chcesz go ocalić. − Jego głos brzmiał, jakby
należał do kogoś innego, a jego oczy zrobiły się na chwilę brązowe.
…..
Evan przerwał kontakt wzrokowy i patrzył się na Eve zdezorientowany,
ale ona nie miała czasu na wyjaśnienia. Alice pociągnęła ją za rękę i postawiła
przed drzwiami pokoju Marka.
− Powodzenia − szepnęła. − W garderobie będziesz miała za
chwilę podpowiedź, co robić dalej. Idź!
Eve trzęsły się ręce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!