Me

Me

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Zwierciadła 7 - Cierpienie jest jedną z oznak życia

− Mark, pokaż jej pokój − powiedziała z troską Kathy, patrząc na zmęczoną twarz Eve. − Nie ma sensu pokazywać jej teraz całego domu. Musicie na chwilę zostać sami, Eveline musi ochłonąć.
Eve nie wiedziała, co ze sobą zrobić, stała przed windą i drżała. Widziała jak przez mgłę. Dużo wrażeń. Za dużo wrażeń i za dużo nowości jak na jeden dzień. Wszyscy nagle zniknęli. Został tylko… Mark, który wciąż trzymał ją za rękę i pocierał delikatnie kciukiem wierzch jej dłoni. Ten subtelny gest bardzo ją uspokajał i napełniał optymizmem. Westchnęła cicho.
− Chodź − szepnął jej na ucho, wyrywając Eve z letargu. Powoli ruszył w lewo, ciągnąc ją za rękę.
Szli w milczeniu przez korytarz. Myśli Eve błądziły gdzieś bez ładu i składu. Nie wiedziała, którędy idzie. Korytarz był długi i wąski, ale nadzwyczaj jasny. Mark nie odzywał się w ogóle. W końcu pchnął jedne z drzwi i wszedł z nią do jasnego, pomalowanego na szmaragdowo pokoju, którego okna wychodziły na Central Park. Pokój był duży, foremny. Na środku pod ścianą stało łóżko, obok pojemna szafa i komoda, po przeciwnej stronie była pusta ściana, która jakby czekała na to, aż ktoś coś pod nią postawi. Eveline już wiedziała, co tam będzie stało. Brakowało jej go od czasu, kiedy skończyła chodzić na lekcje muzyki, bo rodzice uznali, że są za drogie.
− Jutro ci go postawię − powiedział Mark. − Będziesz się czuła bardziej u siebie, kiedy będzie tu stał, prawda?
− Fortepian? Chcesz mi dać fortepian? − To był o wiele za drogi prezent. Eve nie miała wątpliwości, że będzie ich na niego stać. Zdążyła się zorientować, że nie mieli problemu z pieniędzmi, ale nie chciała nadużywać ich gościnności.
− Nie martw się o pieniądze, tak się składa, że mam jeden na strychu. Poza tym − drżącym głosem szeptał jej do ucha − jesteś tego warta.
Eveline zakręciło się w głowie ze szczęścia. Jeszcze nigdy nikt jej tak nie traktował. Jeszcze nigdy nikt jej nie powiedział, że jest cokolwiek warta… Nigdy. Nagle poczuła, jakby w jej brzuchu latało z tysiąc motyli, muskając ją skrzydełkami. Zachwiała się lekko.
Przestraszony Mark złapał ją i delikatnie posadził na łóżku.
− Za dużo wrażeń, co? − Kucnął przed nią z zatroskaną miną. − Chcesz się przespać? 
− Nie. Muszę chwilę posiedzieć − powiedziała, wbijając wzrok w podłogę.
Mark podniósł się i powoli zaczął wychodzić.
− Zostań! − krzyknęła przerażona Eveline, próbując się podnieść z łóżka i prawie przewracając. − Zostań, nie zostawiaj mnie. Tylko ciebie tutaj… − zawahała się −  tylko ciebie tu mam. Zostań… − wyszeptała. Jej przerażone oczy były prawie czarne. Czyżby Mark chciał ją zostawić… Oddychała płytko, łapczywie, jakby jej brakowało powietrza.  Serce waliło jej niespokojnie, mocno, prawie wyskakiwało z piersi przy każdym uderzeniu.
− Zostanę, jeśli tylko tego chcesz. − Uśmiechnął się łagodnie i podszedł do niej. − Myślałem, że chcesz pobyć sama.
− Nie. Boję  się samotności. Nigdy mi z tej samotności nic dobrego nie przyszło… − urwała.
Mark usiadł obok niej na łóżku i objął ją ramieniem.
– Będę z tobą tak długo, jak będziesz mnie potrzebowała − szeptał jej na ucho. Eve wtuliła się w niego, dygocąc na całym ciele. Mark pogłaskał ją delikatnie po ramieniu. Zadrżała jeszcze bardziej, ale chwilę później całkowicie się uspokoiła, a jej oddech się wyrównał. W końcu podniosła głowę. Mark patrzył na nią pytająco. Wiedziała, co chce usłyszeć. Westchnęła.
− Moje dotychczasowe życie nie było takie, jak chciałam – zaczęła niepewnie. − Traktowano mnie jak odmieńca. Nawet rodzice tak się ze mną obchodzili. Wykorzystywali mój magnetyzm, moje zdolności. To, że przyciągałam mężczyzn. Wykorzystywali mnie jako przynętę. Chodziło im tylko o pieniądze. Urodziły im się dzieci, które z łatwością mogły oskubać każdego. Rodzice zmuszali nas do różnych rzeczy, których nie chcieliśmy robić. Nawet nie chcę ci mówić, do czego… − urwała, a obrazy w jej głowie zaczęły się przewijać bardzo szybko. Mark się wzdrygnął.
 − Nie musisz mi mówić. Widzę − warknął z odrazą.
− Widzisz, to nie była prawda. To były iluzje, które tworzyłam w głowach tych ludzi, ale i tak bardzo mnie to męczyło. Męczyło mnie to, czego oni oczekiwali ode mnie. Co oni chcieli w tych imaginacjach zobaczyć. Ludzie bywają podli. Chcieli oglądać siebie na pogrzebie własnego szefa. Pragnęli się wcielać w morderców własnych rodziców, a najczęściej w myślach zdradzić żonę. Na milion sposobów. Nawet sobie nie wyobrażasz, co oni myśleli… − ciągnęła. −  Byłam z tym sama. Nikt nie chciał mi pomóc, ba, ci, którzy mieli mnie chronić, przyprowadzali mi coraz to kolejnych „chętnych”, tak ich nazywali. „Chętni” mówili, co chcieli zobaczyć. Przekazywali mi zdjęcia swoich żon, swoich wrogów, swoich wyśnionych kochanek, a ja im to wszystko dawałam. Najgorsze były noce. Wtedy ludzie mają za dużo wolnego czasu. Wtedy łatwo było znaleźć „chętnych”. Bałam się nocy. Nigdy nie wiedziałam, kiedy matka przyprowadzi następnego „chętnego” i jakie okropieństwa będę musiała tworzyć tym razem… Potem to wszystko nawiedzało mnie jak najgorszy koszmar. Czułam się mordercą, gdy oni mordowali… czułam się zdrajcą, gdy oni zdradzali w myślach… − urwała i spojrzała na Marka. Jego spojrzenie było nieobecne. Chyba przeczesywał jej myśli. Tak jej się wydawało.
Mark kiwnął głową. Wiedziała, że chce, żeby mówiła dalej.
− Bardzo mnie to męczyło. Byłam ledwie dwunastoletnią dziewczynką, gdy rodzice odkryli mój talent iluzjonistyczny. Wyobrażasz sobie, co się działo w sercu tak małego dziecka, kiedy oglądało takie okropieństwa? Kiedy je tworzyło? − głos Eveline był coraz bardziej pełen bólu. − Byłam przerażona. Bałam się ludzi. Bałam się, bo wiedziałam, o czym ci ludzie myślą. Nie wiem, czy teraz mogłabym komuś zaufać… Nie wiem…. − urwała.
Mark podniósł rękę do jej policzka. Wtuliła się w jego otwartą dłoń.
− Mów dalej. Słucham cię. Obserwowaliśmy cię wprawdzie, ale z daleka. Przyglądaliśmy się  twojemu talentowi, nie twojemu życiu. Teraz myślę, że powinniśmy pojawić się wcześniej…  − Opuścił rękę i wziął jedną jej dłoń i zaczął delikatnie masować między swoimi palcami. − Mów dalej, proszę.
− Dopiero niedawno Ryan zaczął mnie bronić. Dopiero niedawno odkrył, jaką moc ma jego gniew. Rozgniewany siał spustoszenie w domu. Nagle wszystkie rzeczy w jego otoczeniu ciskały w osobę, na którą był zły. Nie umiał tego kontrolować do końca. To się działo jakby samo. − Eve poczuła, że robi z brata potwora, więc kontynuowała, wyjaśniając: − Widzisz, jego nie jest łatwo wyprowadzić z równowagi, ale kiedy się to zrobi, to… lepiej natychmiast znaleźć się w innym miejscu.
− To się nazywa telekineza. Ale wygląda na to, że twój brat nie do końca nad nią panuje − powiedział spokojnie Mark. − Od dawna wiecie, co on potrafi?
− Nie. Ta umiejętność ujawniła się u niego dopiero rok temu. I od roku mam względny spokój. Jeśli tylko Ryan był w domu, nikt mnie nie ruszał. Odeszłam między innymi dlatego, że widziałam, jak wyniszcza go ten gniew. Wiem, że beze mnie będzie miał mniej powodów do gniewu. Nie będzie musiał się tak poświęcać. Ryan brzydzi się przemocą, nawet taką, którą stosuje mimowolnie.
Eve wiedziała, jakie pytanie teraz chce zadać Mark. Wiedziała też, że sam go nie zada, bo będzie uważał, że to naruszy jej prywatność.
− Nasi rodzice nie mieli skrupułów przed wykorzystywaniem naszych zdolności − ciągnęła, udając, że nie wie, o co mu chodzi. − Ryan miał też inną zdolność. Potrafił narzucać innym swoją wolę, manipulować umysłem innych ludzi. Nasi rodzice byli odporni na ten dar, ale ojciec wysługiwał się nim przy negocjacjach biznesowych, wykorzystując niczego nieświadomych biznesmenów. Wystarczyło, że to Ryan negocjował i kontrakt był wygrany − mówiła Eve i było słychać, że bardzo tęskni za bratem.
Mark chciał jednak usłyszeć coś innego. Patrzył na nią pytająco. Eve wiedziała, że będzie musiała mu powiedzieć. Być może już częściowo wiedział, przecież to było w jej myślach. Nie sposób od tego uciec całkowicie. Chciał to chyba usłyszeć od niej. Chciał potwierdzenia tych okropności, które widział.
− Nie, Eve − zaczął Mark, ponownie odpowiadając jej na pytanie, którego nie zadała. − Nie widziałem tego. Widzimy i słyszmy tylko to, o czym dana osoba myśli w danej chwili. Nie mamy dostępu do jej wspomnień. Jedynie do myśli i obrazów przez nią przywoływanych.
 − Chcesz wiedzieć, jak nas do tego zmuszali? − zapytała Eve, uśmiechając się smutno uśmiechem, który nie objął jej oczu, i odwróciła się do Marka plecami.
Podciągnęła koszulkę. Mark aż podskoczył. Coś, co kiedyś było plecami dziewczyny, teraz przypominało jedno, wielkie pole bitwy. Plecy były usiane bliznami i sińcami. Część z nich miała postać podłużnych cięć, częściowo zabliźnionych, pozostałe były ogromnymi, owalnymi sińcami układającymi się w długie linie. W zasadzie na całych plecach nie było nietkniętego przez kata miejsca. Kontrast tego widoku z niezwykle piękną, opalizującą skórą Eveline był niesamowity i tragiczny zarazem.
− Bili nas... − jej głos brzmiał pusto, jakby była nieobecna. Eve zamknęła oczy i skrzywiła się, przywołując dla Marka najboleśniejsze ze swych wspomnień. − Najpierw batem. Kiedy to przestało działać… łańcuchem. Nigdy nie krzyczeliśmy. Ani ja, ani Ryan. Tylko po jakimś czasie nasze ciało się poddawało. Nie mogło już więcej walczyć. Wtedy ulegaliśmy. Ostatni raz dostałam jakiś miesiąc temu. Ryan był z ojcem poza miastem, negocjował kontrakt. Matka znalazła „chętnego”… − urwała. Zauważyła, że Mark już nie siedzi obok niej. Chodził w tę i z powrotem po pokoju, dygocąc z wściekłości. Na przemian zaciskał pięści i prostował palce aż do bólu. Chodził w takim tempie, że Eve bała się, że wydepcze ścieżkę w drewnianej podłodze. Zachowywał się jak schwytany w klatkę tygrys chodzący od ścianki do ścianki.
Eve obciągnęła koszulkę. Wstała, podeszła do niego i spojrzała mu głęboko w oczy. Były prawie czarne, a białka lśniły czerwienią. Twarz miał napiętą. Ręce trzęsły mu się z bezsilnego gniewu.
− Uspokój się.  − Złapała go lekko za ramiona. − To nic − mówiła delikatnym, spokojnym głosem, machinalnie przesuwając rękoma od jego barków do łokci i z powrotem. −  To było… to było coś, co musiałam przejść, żeby zasłużyć na to nowe życie, na was, na prawdziwy DOM.
„ I na ciebie”− pomyślała, zapominając, że Mark słyszy jej myśli. Jego oczy zrobiły się na chwilę lazurowe, ale zaraz ściemniały z powrotem. Eve ujęła jego twarz w dłonie.
− Nie myśl o tym. Życie nie może być cały czas cudowne, bo byłoby nudne. Gdyby spotykały nas same cuda, nigdy byśmy ich nie zauważyli. Cierpienie jest jedną z oznak życia. Dzięki niemu wiesz, że jeszcze nie umarłeś. Dzięki niemu my wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec. − Eve się śmiechnęła , a jej szmaragdowe oczy zabłysły.
Mark przytulił ją mocno i musnął wargami jej czoło. Przeszyła ją mieszanka rozkoszy i przerażenia. Jej ciało odruchowo wzdrygnęło się na próbę dotyku. Już dawno nauczyła się, że dotyk boli. Zawsze. Do tej pory tylko Ryan mógł jej dotykać. Tylko on wiedział jak.
− Przepraszam. − Mark wypuścił Eve z objęć. Odsunął się od niej, krzyżując ręce na piersiach.
− Nie, to nic…  Chcę, żebyś był blisko − powiedziała. Jej serce pragnęło, żeby przytulał ją jeszcze mocniej… jeszcze dłużej… już zawsze. Nie chciała się bać jego dotyku, nie chciała od niego uciekać. Chciała mu ufać, wierzyć, być blisko. Doświadczenie mówiło jej, że bliskość jest zła. COŚ podpowiadał jej co innego.
Mark podszedł do niej i delikatnie ją przytulił. Przez chwilę rozważał w myślach to, co przed chwilą od niej usłyszał.
− Tak − wycedził przez zęby − cierpienie jest jedną z oznak życia.  − Jego głos brzmiał pusto jak echo.
Złapał ją za ramiona i odsunął od siebie, żeby spojrzeć jej w oczy.
− Ale od dziś nie będziesz cierpieć! Nie pozwolę na to! Rozumiesz?! KONIEC! − zabrzmiało to jak groźba. Echo ostatniego słowa bardzo powoli rozpływało się w powietrzu.
Przytulił ją jeszcze raz. Twarz mu złagodniała, a oczy znów stały się lazurowe. Trzymał ją tak mocno, że nie miała możliwości się ruszyć. Nie przeszkadzało jej to, już nie. Poddała się całkowicie. Chłonęła jego zapach wtulona w niego całym ciałem. Mógł zrobić z nią wszystko. Było jej to obojętne. Była pewna, że jej nie skrzywdzi. Wiedziała o tym. Po prostu. Mark pachniał przepięknie, mieszanką potu, drewna sandałowego, cytrusów i jakiejś słodyczy. Niesamowicie męski i cudowny zapach. Eve zaczynał się kojarzyć z bezpieczeństwem.
Usłyszeli pukanie i do pokoju weszła Kathy.
− Wzywałeś mnie, Mark? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!