− Mark, pokaż jej pokój − powiedziała z troską Kathy,
patrząc na zmęczoną twarz Eve. − Nie ma sensu pokazywać jej teraz całego domu.
Musicie na chwilę zostać sami, Eveline musi ochłonąć.
Eve nie wiedziała, co ze sobą zrobić, stała przed windą i
drżała. Widziała jak przez mgłę. Dużo wrażeń. Za dużo wrażeń i za dużo nowości
jak na jeden dzień. Wszyscy nagle zniknęli. Został tylko… Mark, który wciąż
trzymał ją za rękę i pocierał delikatnie kciukiem wierzch jej dłoni. Ten subtelny
gest bardzo ją uspokajał i napełniał optymizmem. Westchnęła cicho.
− Chodź − szepnął jej na ucho, wyrywając Eve z letargu.
Powoli ruszył w lewo, ciągnąc ją za rękę.
Szli w milczeniu przez korytarz. Myśli Eve błądziły gdzieś
bez ładu i składu. Nie wiedziała, którędy idzie. Korytarz był długi i wąski,
ale nadzwyczaj jasny. Mark nie odzywał się w ogóle. W końcu pchnął jedne z
drzwi i wszedł z nią do jasnego, pomalowanego na szmaragdowo pokoju, którego
okna wychodziły na Central Park. Pokój był duży, foremny. Na środku pod ścianą
stało łóżko, obok pojemna szafa i komoda, po przeciwnej stronie była pusta
ściana, która jakby czekała na to, aż ktoś coś pod nią postawi. Eveline już
wiedziała, co tam będzie stało. Brakowało jej go od czasu, kiedy skończyła
chodzić na lekcje muzyki, bo rodzice uznali, że są za drogie.
− Jutro ci go postawię − powiedział Mark. − Będziesz się
czuła bardziej u siebie, kiedy będzie tu stał, prawda?
− Fortepian? Chcesz mi dać fortepian? − To był o wiele za
drogi prezent. Eve nie miała wątpliwości, że będzie ich na niego stać. Zdążyła
się zorientować, że nie mieli problemu z pieniędzmi, ale nie chciała nadużywać
ich gościnności.
− Nie martw się o pieniądze, tak się składa, że mam jeden na
strychu. Poza tym − drżącym głosem szeptał jej do ucha − jesteś tego warta.
Eveline zakręciło się w głowie ze szczęścia. Jeszcze nigdy
nikt jej tak nie traktował. Jeszcze nigdy nikt jej nie powiedział, że jest
cokolwiek warta… Nigdy. Nagle poczuła, jakby w jej brzuchu latało z tysiąc
motyli, muskając ją skrzydełkami. Zachwiała się lekko.
Przestraszony Mark złapał ją i delikatnie posadził na łóżku.
− Za dużo wrażeń, co? − Kucnął przed nią z zatroskaną miną.
− Chcesz się przespać?
− Nie. Muszę chwilę posiedzieć − powiedziała, wbijając wzrok
w podłogę.
Mark podniósł się i powoli zaczął wychodzić.
− Zostań! − krzyknęła przerażona Eveline, próbując się
podnieść z łóżka i prawie przewracając. − Zostań, nie zostawiaj mnie. Tylko
ciebie tutaj… − zawahała się − tylko
ciebie tu mam. Zostań… − wyszeptała. Jej przerażone oczy były prawie czarne.
Czyżby Mark chciał ją zostawić… Oddychała płytko, łapczywie, jakby jej
brakowało powietrza. Serce waliło jej
niespokojnie, mocno, prawie wyskakiwało z piersi przy każdym uderzeniu.
− Zostanę, jeśli tylko tego chcesz. − Uśmiechnął się
łagodnie i podszedł do niej. − Myślałem, że chcesz pobyć sama.
− Nie. Boję się
samotności. Nigdy mi z tej samotności nic dobrego nie przyszło… − urwała.
Mark usiadł obok niej na łóżku i objął ją ramieniem.
– Będę z tobą tak długo, jak będziesz mnie potrzebowała −
szeptał jej na ucho. Eve wtuliła się w niego, dygocąc na całym ciele. Mark
pogłaskał ją delikatnie po ramieniu. Zadrżała jeszcze bardziej, ale chwilę
później całkowicie się uspokoiła, a jej oddech się wyrównał. W końcu podniosła
głowę. Mark patrzył na nią pytająco. Wiedziała, co chce usłyszeć. Westchnęła.
− Moje dotychczasowe życie nie było takie, jak chciałam –
zaczęła niepewnie. − Traktowano mnie jak odmieńca. Nawet rodzice tak się ze mną
obchodzili. Wykorzystywali mój magnetyzm, moje zdolności. To, że przyciągałam
mężczyzn. Wykorzystywali mnie jako przynętę. Chodziło im tylko o pieniądze.
Urodziły im się dzieci, które z łatwością mogły oskubać każdego. Rodzice
zmuszali nas do różnych rzeczy, których nie chcieliśmy robić. Nawet nie chcę ci
mówić, do czego… − urwała, a obrazy w jej głowie zaczęły się przewijać bardzo
szybko. Mark się wzdrygnął.
− Nie musisz mi
mówić. Widzę − warknął z odrazą.
− Widzisz, to nie była prawda. To były iluzje, które
tworzyłam w głowach tych ludzi, ale i tak bardzo mnie to męczyło. Męczyło mnie
to, czego oni oczekiwali ode mnie. Co oni chcieli w tych imaginacjach zobaczyć.
Ludzie bywają podli. Chcieli oglądać siebie na pogrzebie własnego szefa.
Pragnęli się wcielać w morderców własnych rodziców, a najczęściej w myślach
zdradzić żonę. Na milion sposobów. Nawet sobie nie wyobrażasz, co oni myśleli…
− ciągnęła. − Byłam z tym sama. Nikt nie
chciał mi pomóc, ba, ci, którzy mieli mnie chronić, przyprowadzali mi coraz to
kolejnych „chętnych”, tak ich nazywali. „Chętni” mówili, co chcieli zobaczyć.
Przekazywali mi zdjęcia swoich żon, swoich wrogów, swoich wyśnionych kochanek,
a ja im to wszystko dawałam. Najgorsze były noce. Wtedy ludzie mają za dużo
wolnego czasu. Wtedy łatwo było znaleźć „chętnych”. Bałam się nocy. Nigdy nie
wiedziałam, kiedy matka przyprowadzi następnego „chętnego” i jakie okropieństwa
będę musiała tworzyć tym razem… Potem to wszystko nawiedzało mnie jak najgorszy
koszmar. Czułam się mordercą, gdy oni mordowali… czułam się zdrajcą, gdy oni
zdradzali w myślach… − urwała i spojrzała na Marka. Jego spojrzenie było
nieobecne. Chyba przeczesywał jej myśli. Tak jej się wydawało.
Mark kiwnął głową. Wiedziała, że chce, żeby mówiła dalej.
− Bardzo mnie to męczyło. Byłam ledwie dwunastoletnią
dziewczynką, gdy rodzice odkryli mój talent iluzjonistyczny. Wyobrażasz sobie,
co się działo w sercu tak małego dziecka, kiedy oglądało takie okropieństwa?
Kiedy je tworzyło? − głos Eveline był coraz bardziej pełen bólu. − Byłam
przerażona. Bałam się ludzi. Bałam się, bo wiedziałam, o czym ci ludzie myślą.
Nie wiem, czy teraz mogłabym komuś zaufać… Nie wiem…. − urwała.
Mark podniósł rękę do jej policzka. Wtuliła się w jego
otwartą dłoń.
− Mów dalej. Słucham cię. Obserwowaliśmy cię wprawdzie, ale
z daleka. Przyglądaliśmy się twojemu
talentowi, nie twojemu życiu. Teraz myślę, że powinniśmy pojawić się
wcześniej… − Opuścił rękę i wziął jedną
jej dłoń i zaczął delikatnie masować między swoimi palcami. − Mów dalej,
proszę.
− Dopiero niedawno Ryan zaczął mnie bronić. Dopiero niedawno
odkrył, jaką moc ma jego gniew. Rozgniewany siał spustoszenie w domu. Nagle
wszystkie rzeczy w jego otoczeniu ciskały w osobę, na którą był zły. Nie umiał
tego kontrolować do końca. To się działo jakby samo. − Eve poczuła, że robi z
brata potwora, więc kontynuowała, wyjaśniając: − Widzisz, jego nie jest łatwo
wyprowadzić z równowagi, ale kiedy się to zrobi, to… lepiej natychmiast znaleźć
się w innym miejscu.
− To się nazywa telekineza. Ale wygląda na to, że twój brat
nie do końca nad nią panuje − powiedział spokojnie Mark. − Od dawna wiecie, co
on potrafi?
− Nie. Ta umiejętność ujawniła się u niego dopiero rok temu.
I od roku mam względny spokój. Jeśli tylko Ryan był w domu, nikt mnie nie
ruszał. Odeszłam między innymi dlatego, że widziałam, jak wyniszcza go ten
gniew. Wiem, że beze mnie będzie miał mniej powodów do gniewu. Nie będzie
musiał się tak poświęcać. Ryan brzydzi się przemocą, nawet taką, którą stosuje
mimowolnie.
Eve wiedziała, jakie pytanie teraz chce zadać Mark.
Wiedziała też, że sam go nie zada, bo będzie uważał, że to naruszy jej
prywatność.
− Nasi rodzice nie mieli skrupułów przed wykorzystywaniem
naszych zdolności − ciągnęła, udając, że nie wie, o co mu chodzi. − Ryan miał
też inną zdolność. Potrafił narzucać innym swoją wolę, manipulować umysłem
innych ludzi. Nasi rodzice byli odporni na ten dar, ale ojciec wysługiwał się
nim przy negocjacjach biznesowych, wykorzystując niczego nieświadomych
biznesmenów. Wystarczyło, że to Ryan negocjował i kontrakt był wygrany − mówiła
Eve i było słychać, że bardzo tęskni za bratem.
Mark chciał jednak usłyszeć coś innego. Patrzył na nią
pytająco. Eve wiedziała, że będzie musiała mu powiedzieć. Być może już
częściowo wiedział, przecież to było w jej myślach. Nie sposób od tego uciec
całkowicie. Chciał to chyba usłyszeć od niej. Chciał potwierdzenia tych
okropności, które widział.
− Nie, Eve − zaczął Mark, ponownie odpowiadając jej na
pytanie, którego nie zadała. − Nie widziałem tego. Widzimy i słyszmy tylko to,
o czym dana osoba myśli w danej chwili. Nie mamy dostępu do jej wspomnień.
Jedynie do myśli i obrazów przez nią przywoływanych.
− Chcesz wiedzieć,
jak nas do tego zmuszali? − zapytała Eve, uśmiechając się smutno uśmiechem,
który nie objął jej oczu, i odwróciła się do Marka plecami.
Podciągnęła koszulkę. Mark aż podskoczył. Coś, co kiedyś
było plecami dziewczyny, teraz przypominało jedno, wielkie pole bitwy. Plecy
były usiane bliznami i sińcami. Część z nich miała postać podłużnych cięć,
częściowo zabliźnionych, pozostałe były ogromnymi, owalnymi sińcami
układającymi się w długie linie. W zasadzie na całych plecach nie było
nietkniętego przez kata miejsca. Kontrast tego widoku z niezwykle piękną,
opalizującą skórą Eveline był niesamowity i tragiczny zarazem.
− Bili nas... − jej głos brzmiał pusto, jakby była
nieobecna. Eve zamknęła oczy i skrzywiła się, przywołując dla Marka
najboleśniejsze ze swych wspomnień. − Najpierw batem. Kiedy to przestało
działać… łańcuchem. Nigdy nie krzyczeliśmy. Ani ja, ani Ryan. Tylko po jakimś
czasie nasze ciało się poddawało. Nie mogło już więcej walczyć. Wtedy
ulegaliśmy. Ostatni raz dostałam jakiś miesiąc temu. Ryan był z ojcem poza
miastem, negocjował kontrakt. Matka znalazła „chętnego”… − urwała. Zauważyła,
że Mark już nie siedzi obok niej. Chodził w tę i z powrotem po pokoju, dygocąc
z wściekłości. Na przemian zaciskał pięści i prostował palce aż do bólu.
Chodził w takim tempie, że Eve bała się, że wydepcze ścieżkę w drewnianej
podłodze. Zachowywał się jak schwytany w klatkę tygrys chodzący od ścianki do
ścianki.
Eve obciągnęła koszulkę. Wstała, podeszła do niego i
spojrzała mu głęboko w oczy. Były prawie czarne, a białka lśniły czerwienią.
Twarz miał napiętą. Ręce trzęsły mu się z bezsilnego gniewu.
− Uspokój się. −
Złapała go lekko za ramiona. − To nic − mówiła delikatnym, spokojnym głosem,
machinalnie przesuwając rękoma od jego barków do łokci i z powrotem. − To było… to było coś, co musiałam przejść,
żeby zasłużyć na to nowe życie, na was, na prawdziwy DOM.
„ I na ciebie”− pomyślała, zapominając, że Mark słyszy jej
myśli. Jego oczy zrobiły się na chwilę lazurowe, ale zaraz ściemniały z
powrotem. Eve ujęła jego twarz w dłonie.
− Nie myśl o tym. Życie nie może być cały czas cudowne, bo
byłoby nudne. Gdyby spotykały nas same cuda, nigdy byśmy ich nie zauważyli.
Cierpienie jest jedną z oznak życia. Dzięki niemu wiesz, że jeszcze nie
umarłeś. Dzięki niemu my wiedzieliśmy, że to jeszcze nie koniec. − Eve się
śmiechnęła , a jej szmaragdowe oczy zabłysły.
Mark przytulił ją mocno i musnął wargami jej czoło.
Przeszyła ją mieszanka rozkoszy i przerażenia. Jej ciało odruchowo wzdrygnęło
się na próbę dotyku. Już dawno nauczyła się, że dotyk boli. Zawsze. Do tej pory
tylko Ryan mógł jej dotykać. Tylko on wiedział jak.
− Przepraszam. − Mark wypuścił Eve z objęć. Odsunął się od
niej, krzyżując ręce na piersiach.
− Nie, to nic… Chcę,
żebyś był blisko − powiedziała. Jej serce pragnęło, żeby przytulał ją jeszcze
mocniej… jeszcze dłużej… już zawsze. Nie chciała się bać jego dotyku, nie
chciała od niego uciekać. Chciała mu ufać, wierzyć, być blisko. Doświadczenie
mówiło jej, że bliskość jest zła. COŚ podpowiadał jej co innego.
Mark podszedł do niej i delikatnie ją przytulił. Przez
chwilę rozważał w myślach to, co przed chwilą od niej usłyszał.
− Tak − wycedził przez zęby − cierpienie jest jedną z oznak
życia. − Jego głos brzmiał pusto jak
echo.
Złapał ją za ramiona i odsunął od siebie, żeby spojrzeć jej
w oczy.
− Ale od dziś nie będziesz cierpieć! Nie pozwolę na to!
Rozumiesz?! KONIEC! − zabrzmiało to jak groźba. Echo ostatniego słowa bardzo
powoli rozpływało się w powietrzu.
Przytulił ją jeszcze raz. Twarz mu złagodniała, a oczy znów
stały się lazurowe. Trzymał ją tak mocno, że nie miała możliwości się ruszyć.
Nie przeszkadzało jej to, już nie. Poddała się całkowicie. Chłonęła jego zapach
wtulona w niego całym ciałem. Mógł zrobić z nią wszystko. Było jej to obojętne.
Była pewna, że jej nie skrzywdzi. Wiedziała o tym. Po prostu. Mark pachniał
przepięknie, mieszanką potu, drewna sandałowego, cytrusów i jakiejś słodyczy.
Niesamowicie męski i cudowny zapach. Eve zaczynał się kojarzyć z
bezpieczeństwem.
Usłyszeli pukanie i do pokoju weszła Kathy.
− Wzywałeś mnie, Mark?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!