Serce Eve łomotało w piersi. Oddychała szybko. Za szybko.
Nadal nie była pewna, czy udało jej się porozmawiać z Markiem, czy był to tylko
wytwór jej wyobraźni. Dotknęła ręką policzków, były gorące. Była pewna, że są
czerwone. Spojrzała na swoje dłonie… trzęsły się. Wiedziała, że nic na świecie
nie działa na nią w ten sposób, nic poza nim. To musiał być Mark. Próbowała
przypomnieć sobie jego twarz, ale soczyste przekleństwo za drzwiami przywołało
ją do porządku. Ktoś szedł do niej. Kroki się zbliżały. Prawdopodobnie uderzył
głową w belkę na schodach. Eve się pod nią mieściła, ale każdy, kto był od niej
chociaż trochę wyższy, mógł się uderzyć.
Wiedziała, że musi coś zrobić, żeby nikt nie dowiedział się, że może się
komunikować z Markiem. Wiedziała, że gorące trzęsące się ręce i płonące policzki
nie są normalne w celi, w której temperatura nie przekraczała pewnie piętnastu
stopni. Wzięła głęboki oddech i przycisnęła ręce do ud, żeby je uspokoić.
„Wdech, wydech, wdech, wydech” − powtarzała spokojnie w
myślach, starając uspokoić oddech i bicie serca.
Usłyszała chrzęst zamka i chwilę później drzwi do celi się
otworzyły. Stał w nich Marcus. Uśmiechał się, ale w jego uśmiechu było coś, co
sprawiło, że Eve się skuliła.
− Jeśli myślisz… − zaczął, a jego zimne oczy spoczęły na jej
twarzy − …że nie wiem, co przed chwilą robiłaś, to się mylisz.
− Myślę, że wiesz − jej głos był za spokojny, a słowa
wychodziły same. − Próbowałam scalić twoją kartkę, ale jak widzisz, nie idzie
mi zbyt dobrze. − Wskazała kawałki papieru na podłodze.
− Nie wiem, co ty i Kristen widzicie w tym Marku − ciągnął
Marcus, jakby Eve w ogóle się nie odezwała. − Ale zapewniam cię, że jak będę
musiał, to się dowiem. − Zacisnął pięść i podniósł ją do góry. Serce Eve
zamarło. − I gwarantuję ci, że jeśli do jutra nie scalisz tej kartki, postaram
się, żeby cierpiał, tak jak tylko się da. − Jego twarz i oczy nie wyrażały
gniewu. On po prostu informował ją o fakcie. Tak jakby przepowiadał pogodę.
Wiedziała, że nie żartuje. − Pamiętaj, że mam moc medium dusz i że bez problemu
mogę wyprosić stąd ten kawałek jego, który wzięłaś ze sobą. − Uśmiechnął się
szyderczo i dodał: − A wiesz, co on wtedy pomyśli? Co zrobi?
Eve przypomniała sobie puste, pełne rozpaczy oczy Evana tuż
przed tym, jak zabił się z żalu po stracie Kathy. Zatrzęsła się.
− Nie….− zduszony krzyk ugrzązł jej w gardle. − Nie rób
tego! Zrobię wszystko! − Złapała go za krawędź płaszcza. − Zrobię to. Proszę cię − dyszała powoli, a
głos jej się coraz bardziej załamywał.
Marcus kopnął ją w żebra i wyrwał płaszcz z jej rąk, po czym
odwrócił się na pięcie.
− Radzę ci więcej tego nie próbować − mruknął, a Eve
wiedziała, że chodzi mu o rozmawianie z Markiem. Nie mogła się więcej do niego
odezwać, bo naraziłaby go na ogromne niebezpieczeństwo.
Marcus nic więcej nie powiedział. Tylko palec wskazujący
jego lewej ręki wskazywał podartą kartkę, kiedy wychodził. Drzwi zamknęły się
za nim, skrzypiąc. Eve zatarła dłonie zgrabiałe od zimna i spojrzała na kartkę.
Teraz miała motywację. Wiedziała, że Marcus nie żartuje i że nic nie powstrzyma
go przed spełnieniem groźby. Wiedziała też, że jeśli obecna z nią cząstka duszy
Marka zginie, on natychmiast się o tym dowie i będzie pewny, że Eve nie żyje.
Jeśli tak się stanie, najprawdopodobniej Mark się zabije. Nie mogła znieść tej
myśli. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, aby scalić kartkę. Wciągnęła głośno
powietrze i skupiła się na iluzji, którą miała stworzyć. Gdzieś z tyłu głowy
dzwoniły słowa Marcusa, tłumaczył jej, jak musi zmodyfikować iluzję, żeby
zmieniać materię.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy purpurowa
łuna.
Kartka była cała. Eve złapała ją, żeby przeczytać, co jest
napisane po drugiej stronie, ale kartka się rozpadła.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy purpurowa
łuna.
− Cholera − zaklęła głośno, ale zaraz potem uspokoiła się,
zamknęła oczy i spróbowała jeszcze raz.
Po około trzech godzinach prób, kartka ciągle była podarta
na malutkie kawałki, a Eve nie wiedziała, co robi źle. Była pewna, że da radę
to zrobić. Musiała dać radę. Dla Marka. Próbowała sobie przypomnieć, co mówił
Marcus. Wiedziała, że łuna musi zmienić kolor, nie wiedziała tylko jak to
zrobić.
Wstała i zaczęła spacerować po celi. Przeciwległa ściana
była najwyżej w odległości trzech metrów od niej. Na podłodze nie leżało nic, o
co mogłaby się potknąć. Szła powoli z zamkniętymi oczami, prawą ręką gładząc
zimną, kamienną ścianę. Skupiła się na
tym, co mówił Marcus, gdy siedziała z nim w salonie, koło lustra. Próbowała
sobie przypomnieć, ale jedyne, co do niej wracało, to był głos Marka, który
próbował się z nią wtedy skontaktować, i jedno zdanie: „Ty nie masz tworzyć
iluzji, ty masz tworzyć rzeczywistość”.
Nie myślała o tym wcześniej, ale do tej pory tworzyła
iluzje, skupiając się na przesłonięciu rzeczywistości jakimś sztucznym obrazem
lub doznaniem. W tym momencie nie chodziło o przesłanianie rzeczywistości, a o
jej zmianę. Wiedziała, że musi to sobie poukładać w głowie, bo to oznaczało
konieczność zmiany sposobu myślenia. Usiadła i oparła się plecami o ścianę.
Wzięła głęboki oddech. Położyła palce na skroniach i przycisnęła je mocno.
Zamknęła oczy i przez dłuższą chwilę siedziała bez ruchu, oddychając miarowo. W
końcu otworzyła oczy i spojrzała na kartkę. W jej oczach było widać
determinację i nadzieję. Patrzyła uparcie na kartkę przez dłuższy czas, nie mrugając
powiekami.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy zielonkawa
łuna.
Leżała przed nią biała kartka. Przez chwilę bała się w to
uwierzyć. Po tylu porażkach bała się robić sobie nadzieję. Serce waliło jej jak
oszalałe. Oddech miała urywany, jakby ktoś przed chwilą ją dusił. Czuła każdy
nerw i każdą komórkę ciała. Napięcie było niemal nie do zniesienia. Przełknęła
ślinę i wyciągnęła drżącą rękę. Podniosła kartkę, która tym razem nie rozsypała
się w drobny mak przy dotknięciu. Była cała.
Eve uśmiechnęła się do siebie. To był jej mały triumf.
Nauczyła się nowej rzeczy i choć wiedziała, dlaczego Marcus kazał jej się tego
nauczyć, to cieszyła się z odkrycia każdej nowej możliwości swojego umysłu.
Odczekała chwilę, aż ręce przestaną jej się trząść, a oddech się uspokoi. Odwróciła kartkę powoli, żeby przeczytać, co
Marcus na niej napisał. Jej oczy powoli prześlizgnęły się po kilku słowach
zapisanych czarnym atramentem. Kartka wypadła jej z rąk. Eve zaczęła się trząść.
Zaplotła ręce dookoła nóg i schowała twarz w kolanach. Płakała...
Kartka leżała na podłodze obok niej. Widniały na niej cztery
słowa: „Nie ocalisz ich obu”. Marcus groził już Ryanowi i Markowi, a teraz
mówił jej, że nie zdoła ocalić ich obu. Będzie musiała wybrać pomiędzy bratem,
którego kochała całe życie i który zawsze był przy niej, kiedy coś złego się
działo, a Markiem – człowiekiem, któremu oddała własną duszę, bo nie wyobraża
sobie życia bez niego.
− Nie ocalisz ich obu − szepnęła. Wiedziała, że nie będzie
umiała dokonać wyboru. Musiała znaleźć inny sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!