Karen siedziała zapłakana na swoim posłaniu. Ryan usiadł po
turecku przed nią i próbował do niej dotrzeć, ale nie bardzo mu to wychodziło.
Karen zamknęła się w sobie i nie dopuszczała do siebie nikogo.
Ryan był przerażony. Kiedy ją zostawiał, żeby się przysiąść
do Tobiasa, spała spokojnie. Teraz cała się trzęsła. Nie wiedział co się z nią
dzieje i nie podobało mu się to. Chciał ją dotknąć, ale odepchnęła go. Nie
rozumiał co się dzieje. Postanowił poczekać, aż sama zdecyduje, żeby mu
powiedzieć co ją zdenerwowało, dlaczego się obudziła.
Karen siedziała z głową między kolanami przez dłuższą
chwilę. Oddychała ciężko, jakby ktoś ją dusił. Ręce jej się trzęsły. W końcu
podniosła głowę i spojrzała na Ryana.
- Powiesz mi co się stało? – zapytał.
- Nic. – wydyszała.
- Wydaje mi się, że gdyby nic się nie stało, to nie
krzyczałabyś jak opętana. – spojrzał na nią badawczo.
- Nie spodziewałam się, że to będzie tak trudne. –
wydyszała. Miała płytki, urywany oddech. Nie mogła pozbierać myśli. Wciąż miała
wrażenie, że jej świat się rozpada. Rozpłakała się i opuściła bezwładnie ręce.
Ryan przysunął się do niej, objął ją ramieniem i przyciągnął
do siebie. Pocierał dłonią jej ramię i co chwilę składał pocałunki na czubku
jej głowy.
- Opowiedz mi. – poprosił cicho.
- Widzę ich… - zaczęła i od razu urwała, jakby coś zaczęło
ją dusić. Słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Nie mogła ich wykrztusić
chociaż chciała. Chciała mu powiedzieć. Miała nadzieję, że to zmniejszy jej
ból, że zabierze poczucie winy. Kilka razy otwierała usta, żeby coś z siebie
wydusić, ale jej ciało nie słuchało poleceń. Milczała.
- Kogo widzisz? –
spojrzał na nią badawczo.
- Nie… - wychrypiała – Nie ważne. – przytuliła się do niego. Jej ucho przy jego
sercu. Równy rytm uderzeń działał na nią kojąco. Po chwili odsunęła się od
niego na tyle, żeby spojrzeć mu w oczy.
- Dziękuję. – wydukała.
- Za co mi dziękujesz? – spojrzał na nią zdziwiony i
pogładził ją kciukiem po policzku ocierając jej łzy.
- Za to, że jesteś. –
odpowiedziała – Za to, że nie naciskasz, że nie zmuszasz mnie, żebym ci o
wszystkim opowiadała.
- Nie chcę cię zmuszać. Ale jeśli będziesz miała ochotę się
wyżalić, jestem do twojej dyspozycji. – powiedział - W porządku?
Skinęła głową i pociągnęła go na posłanie po czym wtuliła
się w niego i pocałowała go delikatnie w policzek.
- Jeszcze raz dziękuję. – wymruczała mu prosto do ucha.
Ryan przez dłuższy czas usiłował się przebić przez jej
zasłonę myśli, ale w końcu zrezygnował.
Objął ją mocno i przytulił do siebie pocierając delikatnie po ramieniu, żeby
zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa. Leżeli tak chwilę nic nie mówiąc. Karen
oddychała ciężko kurczowo trzymając Ryana za koszulkę i zasłaniając nią twarz.
W końcu jej uścisk się rozluźnił, a oddech uspokoił. Zasnęła. Powieki Ryana
robiły się co raz cięższe i mimowolnie opadały w dół. Nagle usłyszał coś
dziwnego. Otworzył oczy i przyglądał się badawczo Karen. Jej zasłona myśli
opadła podczas snu.
- „Nigdy się od nas
nie uwolnisz. Zabiłaś nas. Nie miałaś prawa.” – mówił głos, który Ryan
poznał jako Caleba.
- „Morderczyni.” –
wtórował mu Klive.
Ryan poczuł jak serce Karen przyspiesza. Czuł nienaturalnie
szybkie tętno w koniuszkach palców, którymi go ściskała co raz mocniej. Słyszał, że z każdą minutą jej oddechy robią
się co raz częstsze. Zaczęła się trząść. Przytulił ją mocniej szepcząc na ucho
kojące słowa. Chciał jej pomóc, chciał ją uspokoić, chciał ją uwolnić od tego
koszmaru, ale nie wiedział jak. Poczuł lekkie stuknięcie w ramię. Odwrócił się.
Tobias trzymał za rękę młodą dziewczynę o rudych włosach i rozbieganym
spojrzeniu brązowych oczu.
- To jest Martha. – powiedział. Z jego twarzy zniknął
zwyczajowy półuśmiech. Był śmiertelnie poważny. – Ona jako jedyna może pomóc
Karen.
- Jak? – Ryan patrzył na nich z niedowierzaniem.
Tobias puścił rękę dziewczyny i ukląkł koło Karen kładąc jej
rękę na ramieniu. Jej tętno zwolniło nieco.
- Pomagasz jej! – ucieszył się Ryan. – Już jej lepiej. Nie
chcę, żeby ktoś obcy z nią siedział. Ty jej pomóż.
- Nie mogę. Nie mam takiej mocy. Jak tylko zabiorę rękę,
wszystko wróci do normy. – wyjaśnił Tobias – Jestem uzdrowicielem, mogę
zniwelować objawy, które ją męczą, ale naprawiam tylko ciało, nie naprawię
sumienia. – skinął głową na dziewczynę – Ale ona może.
Ryan otworzył szeroko usta. Przez dłuższy czas nie docierał
do niego sens tych słów. Obejrzał się za siebie. Martha stała obok i tęsknie patrzyła na
Tobiasa. Z jej ust wyrwał się jęk zawodu, gdy ten wstał i odchodził w stronę
swojego posłania.
- Zajmiesz się nią, prawda? – rzucił przez ramię obdarzając
ją uwodzicielskim uśmiechem, a gdy skinęła głową, nasunął czapkę na oczy i
zniknął. Jego odejście spowodowało, że Ryan wyrwał się z osłupienia i wstał.
- Miło mi cię poznać. - wyciągnął rękę do Marthy. – Jestem
Ryan.
- Cześć. – odpowiedziała nie odrywając wzroku od miejsca w
którym przed chwilą stał Tobias.
- Możesz jej pomóc? – zapytał – Naprawdę?
- Mogę. – uśmiechnęła się i spojrzała na niego.
- Jak?
- Mam moc. Niespotykany dar, który pozwala mi leczyć
sumienie. – spojrzała na Karen. – Jestem czymś w rodzaju medium sumienia.
Ryan patrzył na nią pytająco. Nie rozumiał co do niego
mówiła. Nie wierzył, że rozwiązanie kłopotów Karen może być takie proste.
Spojrzał na Karen.
- Naprawdę można zrobić coś takiego? – zapytał z
niedowierzaniem – Można się komunikować z sumieniem?
- Konkretniej, to ja się komunikuję z duchami zabitych,
którzy są w jakiś dziwny sposób uwięzieni w jej podświadomości. Mogę ich
przekonać, żeby jej wybaczyli i zostawili ją w spokoju, ale w tym celu będę
potrzebowała spokoju i prywatności. – spojrzała na niego znacząco - Będę
musiała z nią dłużej popracować.
- Mogę jakoś pomóc?
- Tak, zabierając się stąd i pilnując, żeby mi nikt nie
przeszkadzał. – spojrzała na Karen. – Źle z nią. Jest bardzo wrażliwa, a zabiła
dwie osoby w krótkim czasie. Mam nadzieję, że do pełni uda mi się ją postawić
na nogi.
- Musisz. – wycedził przez zęby Ryan i odszedł, żeby znaleźć
Tobiasa. Zastał go w korytarzu fabryki, gdzie nie było nikogo innego. Siedział
wyciągnięty na podłodze, z ołówkiem w zębach i brzdąkał na gitarze co chwilę
przerywając, wyjmując ołówek z ust i zapisując coś na kartce, która leżała
przed nim. Swoja nieodłączną czapkę miał nasuniętą głęboko na oczy. Ryan stał
przez chwilę, słuchając melodii, która zdaniem Tobiasa wciąż była niedoskonała.
Wiedział, że nie powinien mu przeszkadzać w tej chwili, ale nikogo innego nie
mógł poprosić o pomoc. Podszedł bliżej i odchrząknął. Tobias podsunął czapkę do
góry i podniósł na niego wzrok.
- Tak? – zapytał leniwym głosem.
- Trzeba stworzyć iluzję dookoła Karen i Marthy, żeby im
nikt nie przeszkadzał. Pomożesz mi?
- Jasne. – Tobias wstał, odstawił gitarę i naciągnął czapkę
na oczy. Kiedy podeszli do dziewczyn zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
Nagle Karen i Martha zniknęły. W ich miejsce pojawił się
obraz sterty skrzynek.
- Dzięki temu nikt nie będzie im przeszkadzał i nie będzie
się próbował tu położyć. – uśmiechnął się Tobias.
- Dziękuję. – powiedział Ryan.
- Nie ma za co. – odwrócił się i poszedł w stronę korytarza,
gdzie zostawił gitarę.
Ryan spojrzał na iluzję i zamyślił się. Wiedział, że pełnia
zbliża się wielkimi krokami. Zdawał sobie też sprawę z tego, że Karen jest
niezbędna do przeprowadzenia ataku na Marcusa. Był rozdarty między pragnieniem
pomocy Karen a tęsknotą za siostrą. Potrzebował Eve tak samo, jak Karen, a może
nawet bardziej. Nie był w stanie ustalić która z nich jest dla niego
ważniejsza.
- Nadszedł czas. – donośny głos Adama wyrwał go z
rozmyślań. – Zbliża się pełnia. Tym razem Marcus będzie na nas przygotowany,
więc i my musimy wykorzystać obecny czas i skupić się na opracowaniu
skutecznego planu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!