Me

Me

środa, 6 lutego 2013

Lustro 18 - Pełnia

Eve obudziła się drżąc z zimna. Mark siedział obok, przypatrując się jej. Ściągnął koszulkę, i przykrył ją. Jego ciało było sine z zimna, ale nie dygotał. Nie trząsł się. Wszystkie mięśnie miał napięte. Siedział jak posąg i patrzył na nią tak, jakby miał jej więcej nie zobaczyć.
- Dziękuję. - usiadła i podała mu koszulkę.
Mark machnął ręką, pokazując jej, żeby ją założyła. Wciąż się trzęsła.
- Mark, tak nie można… - zaczęła.
- W sensie, że jak? – zapytał wciąż nie ruszając ani jednym mięśniem. 
- Nie możesz tak egzystować. – usiadła koło niego kładąc mu rękę na ramieniu. – Musisz się wziąć w garść!
- Eve… - podniósł głowę i spojrzał na nią. – Nie po tym, co mi wczoraj kazałaś obiecać. Nie mogę…
- Musisz. – złapała go za podbródek i zmusiła do spojrzenia w oczy. Wzdrygnęła się na widok szarych tęczówek – Potrzebuję cię dzisiaj. Potrzebuję twojego wsparcia. Sama nie dam rady…
Mark wyprostował się.
- Co mam zrobić? – zapytał nieco ożywiony.
- Bądź przy mnie. Bądź ze mną. Trzymaj mnie za rękę. Potrzebuję jednej przyjaznej duszy…
Mark nie odpowiedział. Objął ją i przyciągnął mocno do siebie. Dotyk jego gładkiej skóry działał na nią kojąco. Nagle zrobiło jej się cieplej. Położyła głowę na jego ramieniu i głęboko wciągnęła powietrze. Chciała się skupić, ale drzwi do celi otworzyły się. Marcus podszedł do nich szybkim krokiem.
- Gdzie jest Kristen? – zapytał łapiąc Marka za ramię i z łatwością podnosząc go do góry. – Jeremy nie może jej nigdzie znaleźć!
- Nie wiem. – pokręcił głową – Kiedy Jeremy zabrał mnie z jej mieszkania, była w dziewiętnastowiecznym Paryżu.  Gdzie jest teraz, nie wiem. – rozłożył ręce - Możemy ją znaleźć, ale to potrwa…
- Wiesz, że nie mamy na to czasu! – uderzył go w twarz, po czym zwrócił się do Eve – Chodź! Już czas. Dzięki swojemu kochasiowi będziesz miała znacznie mniejszą pomoc niż zakładałem. Został ci tylko Jeremy.
Marcus odwrócił się do drzwi i czekał aż Eve pójdzie za nim, ale ona się nie ruszała. Odwrócił się do niej i rzucił jej wściekłe spojrzenie.
- Chodź. – powiedział z naciskiem.
- Nigdzie nie idę bez niego. – wskazała głową Marka wsuwając rękę w jego dłoń i splatając palce.
- Niech ci będzie, nie mam czasu na ciebie czekać. – popchnął ją do wyjścia.
Weszli do salonu, w którym stały dwa lustra. Jedno – to, które miała scalić – w ozdobnej złoconej ramie. Drugie, mniejsze w prostej białej ramie. Takie samo widziała w wizji. Serce podskoczyło jej do gardła. Spojrzała na Marka, który usiłował się uśmiechnąć zachęcająco, ale tylko wykrzywił nieznacznie twarz. Jeremy klęczał przed zbitym lustrem i rozkładał potłuczone kawałki na ziemi. Kiedy skończył wstał i spojrzał na Eve.
- Dasz radę? – zapytał szeptem.
- Tak. – odpowiedziała spokojnie. Już dawno przeszła przez krainę „Nie wiem”. Wiedziała, że albo jej się uda, albo umrze. Nie była gotowa umierać. Musiała dać radę. Nie miała wyboru.
Odwróciła się w stronę lustra. Zamknęła na chwilę oczy i głęboko odetchnęła. Mark stał za nią i obejmował ją mocno w talii. Oparła się o niego plecami, odchyliła głowę do góry i spojrzała w sufit. Przez chwilę oddychała głęboko, żeby się uspokoić. W końcu spojrzała na lustro spod przymrużonych powiek i skinęła na Jeremy’ego.
Nad horyzontem pojawiła się na ułamek sekundy zielonkawa łuna.
Eve uparcie wpatrywała się w lustro. Widziała jak kolejne jego kawałki wędrują z podłogi na właściwe miejsce. Czuła, że słabnie z każdą minutą.
- Jeremy! – krzyknęła.
Zielonkawa łuna pojawiła się ponownie. Tym razem dołączyła do niej druga, żółto-pomarańczowa, w odcieniu zachodzącego słońca.
Eve poczuła nagły przypływ energii. Jeremy bardzo ją odciążał. Pomagał jej. Zobaczyła ich odbicie w lustrze. Okalała ich zdobiona rama. Jej twarz była napięta z wysiłku i blada. Jeremy osuwał się na kolana.
- Jeremy! – krzyknęła jeszcze raz – Jeszcze chwila! Wytrzymaj.
Podniósł się z klęczek. Wszystkie mięśnie miał napięte do granic możliwości.
Eve czuła, że opuszczają ją wszystkie siły. Nogi się pod nią ugięły. Gdyby nie Mark, osunęłaby się na ziemię. Uśmiechnęła się wątle i straciła przytomność. 
Mark wziął ją na ręce delikatnie przyciskając usta do jej szyi, żeby sprawdzić tętno. Jej serce biło bardzo wolno. Była kompletnie wyczerpana, ale udało jej się spełnić przysięgę. Wiedział, że nie umrze. Nie dziś.
Marcus przesunął wielki, ciężki stół na środek pokoju i położył na nim lustro po czym wyciągnął z kąta starą, drewnianą skrzynię. Otworzył ją, pogrzebał chwilę a po chwili wyprostował się trzymając w ręku okropnie zniszczoną czarną książkę.
Mark oprzytomniał, odwrócił się i zaczął iść w stronę wyjścia z zamku. Wiedział, że Jeremy nie da rady się teraz teleportować. Klęczał na podłodze z rękami opartymi na kolanach i dyszał ciężko. Patrzył się w stronę białego lustra, jakby spodziewał się tam kogoś zobaczyć.
- Gdzie się wybierasz? – krzyknął za nim Marcus.
- Wychodzę. – odpowiedział – Obiecałeś, że nas wypuścisz.
- Ale nie powiedziałem kiedy. – wykrzywił się.
- Więc równie dobrze możesz to zrobić teraz. – upierał się Mark.
- Albo w ogóle…  - kolejny przerażający grymas pojawił się na jego twarzy.
- Obiecałeś! – krzyknął Mark, bliski obłędu.
- Kto ci to obiecał? – zapytał ze złośliwym uśmiechem Marcus.
- Ty… - zaczął Mark, ale przypomniał sobie słowa przysięgi. Marcus nie użył swojego imienia. Przysięga była nieważna.
- Ty! – krzyknął i rzucił się w jego stronę, ale Marcus był szybszy. Podszedł do niego i wyrwał mu Eve z objęć.
- Uważaj! Wystarczy, że spojrzę jej w oczy. – powiedział szorstko.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!