Marcus zbliżał się do nich powoli. Eve chwyciła Marka
kurczowo za rękę. Z każdym krokiem Marcusa ogarniało co raz większe przerażenie.
Przylgnęła do Marka i objęła go w pasie, jakby miała nadzieję, że dzięki temu
nie uda się ich rozdzielić. Że będzie mogła zabrać Marka ze sobą. Że zawsze już
będą razem. Tyle razy sobie to obiecywali i zawsze coś stawało im na drodze. Poczuła
jak jego ramiona obejmują ją i przytulają mocno. Oboje zastanawiali się
dlaczego los nie pozwala im cieszyć się bliskością. Czy ich miłość nie jest przeklęta,
niezgodna z prawidłami tego świata? Czy związek dwóch tak potężnych mocy miał
prawo bytu? Czy naprawdę byli sobie przeznaczeni, czy też był to jakiś okrutny
żart losu?
Marcus złapał Eve za ramię wyrywając ją z zamyślenia.
Poczuła jak jego palce wbijają się w jej skórę. Szarpnął mocno. Pociągnął ją w
swoją stronę jednocześnie odsuwając Marka do Kristen. Eve trzymała Marka za
ręką dopóki mogła, ale potem była już za daleko. Potknęła się i straciła
równowagę. Tylko mocny uścisk Marcusa uniemożliwił jej upadek. Łzy pociekły jej
po policzkach. Zamrugała szybko, bo nie chciała, żeby ktokolwiek widział ją w
tym stanie, zwłaszcza nie Marcus. Wyprostowała się i podniosła głowę do góry. Z
jej postawy biła duma i pewność siebie. Mogło się wydawać, że nie przeszkadzało
jej to, co się właśnie działo. Tylko jej szare oczy zdradzały, że przepełniał
ją smutek i żal. Minę miała zaciętą. Nie miała zamiaru się poddać. Nie chciała
płakać ani krzyczeć. Była twarda. Musiała być.
Spojrzała na Marka. Jego twarz była bez wyrazu, a oczy
robiły się co raz ciemniejsze. Poddawał się. Usłyszała tylko jego myśli. Była
na niego zła. Ona starała się być silna w każdej sytuacji, a on natychmiast
tracił nadzieję. Zastanawiała się dlaczego tak szybko przestawał wierzyć w ich
miłość. Czy naprawdę ją kochał, jeśli tak szybko się poddawał, jeśli w ogóle
nie walczył? Ogarnęło ją zwątpienie.
- „Dlaczego? Nie
przeżyję kolejnego rozstania.” – usłyszała, jego myśli, gdy pojedyncza łza
zalśniła na jego policzku.
- „Znajdziemy sposób,
żeby być razem.” – odpowiedziała mu – „Tylko
się nie poddawaj...”
Mark prawie niezauważalnie skinął głową.
- Kocham cię! – krzyknęła, ale nie była pewna czy to
usłyszał, bo po chwili ogarnęła ją ciemność typowa dla procesu teleportacji,
potem pojawiały się smugi różnokolorowego światła. Przechodzili przez portal
przestrzeni. Na koniec znowu wszechogarniająca ciemność i powrót do
rzeczywistości.
Wylądowali w ciemnym pomieszczeniu. Eve czekała chwilę, aż
jej oczy przyzwyczają się do ciemności. Poczuła znajomy chłód i wilgoć, ale nie mogła ich skojarzyć z żadnym
miejscem.
Wydawało jej się, że
za plecami słyszała stłumiony chichot Marcusa. Odwróciła się do niego i
uderzyła go otwartą dłonią w twarz. Złapał
ją za nadgarstek o ułamek sekundy za późno. Na jego policzku pojawił się
czerwony ślad w kształcie jej ręki. Próbowała go uderzyć drugą ręką, ale tym
razem okazał się być szybszy. Odwrócił ją tyłem do siebie krzyżując jej ręce na
piersi i przyciskając jej plecy mocno do własnej piersi. Zmusił ją do
spojrzenia na pomieszczenie, w którym stała.
Skuliła się ze strachu, gdy zobaczyła gdzie są. Zimne
ściany, kamienna podłoga. Wyrwa w murze. Wróciła do piwnicy, w której tyle
wycierpiała. Osunęła się na ziemię i ukryła twarz w dłoniach. Marcus stał nad
nią i nie odzywał się. Tylko patrzył. Po chwili złapał ją za ramię, podniósł i
zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
……
Dwóch mężczyzn stało przed lustrem. Widziała ich odbicia –
Damen i Marcus. Obserwatorem był ewidentnie Damen, bo Eve widziała jego
odbicie, ale nie widziała jego twarzy. Patrzył prosto w lustro. Nie spoglądał
na stojącego obok towarzysza, ale twarz Marcusa była także widoczna w tafli
szkła przed nimi. Nie dało się odczytać jego emocji. Jego oczy ziały chłodem.
Marcus wyglądał na zdenerwowanego, lekko się trząsł i co chwila ze
zdenerwowaniem pocierał dłońmi spodnie, jakby chciał coś z nich zetrzeć.
- Jesteś pewien, że nic nam nie grozi? – zapytał drżącym
głosem.
- Niby co? – zapytał Damen nie odrywając wzroku od własnego
odbicia.
- Nie wiem…. – wyjąkał – Jakieś niebezpieczeństwo.
- Jasne, że nie. – uśmiechnął się zachęcająco, ale jego oczy
pozostały zimne, beznamiętne. – Idziesz czy nie?
- Nie wiem. – przełknął głośno ślinę – Kristen nie chciała,
żebym się w to mieszał. Ostrzegała mnie przed tym.
- I masz zamiar się słuchać kobiety, jak jakiś chrzaniony
pantoflarz? – zaklął Damen patrząc na niego z oburzeniem.
- Nie wiem… - wydukał – Może ona ma rację…
- A co ona może na ten temat wiedzieć? – Damen spojrzał
bezpośrednio na niego. – Była tam?
- Nie, ale… - zaczął Marcus.
- Słuchaj, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. – Damen
patrzył na niego tak długo, aż Marcus odwzajemnił spojrzenie. – Pamiętasz, jak
się zabieraliśmy za tworzenie lustra? – Marcus skinął głową – Pamiętasz co sobie
obiecaliśmy?- znowu skinął głową – Więc musimy teraz dokończyć to co
zaczęliśmy. Razem. – ostatnie słowo wypowiedział z takim naciskiem, że nie
sposób było mu się sprzeciwić.
Marcus wziął głęboki oddech, żeby się uspokoić po czym
skinął na Damena i razem zrobili krok do przodu. Ich nogi zanurzały się
stopniowo w zimnej tafli szkła. Damen wyciągnął przed siebie rękę i wsunął ją w
otchłań lustra. Na jego powierzchni pojawiały się lekkie fale, kiedy zanurzał
się co raz głębiej. Jego twarz zbliżała się do pomarszczonej powierzchni.
Wykrzywił się w demonicznym uśmiechu. Dotknął nosem zimnej substancji,
wzdrygnął się, ale brnął dalej. Ogarnęła ich ciemność. Nie widzieli ani ścian,
ani podłogi, nie wiedzieli na czym stoją. Nagle obok nich przeleciało coś jakby
duch. Biła od niego jasna poświata. Damen spuścił wzrok. Serce Eve podskoczyło
do gardła. Podłoga składała się z
czaszek, ściany zrobione były z kości. Grobowiec. Więcej duchów zaczęło krążyć
koło nich.
-Weszliście tu razem. – głos rozchodził się echem, nie dało
się zlokalizować jego źródła. – Wiesz, że nie może tu przebywać więcej niż
jeden żywy. Dlaczego to zrobiłeś?
Marcus zbladł.
- Dlatego, że chcę, żebyście związali nas ze sobą. Chcę,
żebyśmy dzielili duszę, żebyśmy stali się jednym. Wymieńcie nasze cząstki
duszy. – głos Damena także odbił się echem od makabrycznych ścian. Był
nienaturalnie niski.
- Jeśli staniecie się jednym, nie będziecie mogli istnieć obok
siebie. – powiedział głos – Jeden z was będzie musiał wrócić do nas.
- Wiem. – powiedział spokojnie. Nie patrzył na Marcusa, ale
kątem oka spostrzegł, że ten próbuje zawrócić, więc złapał go za rękaw i
szarpnął mocno. Marcus przewrócił się. Oparł się rekami o czaszki, ale po
chwili wstał i otrzepał się z obrzydzeniem wycierając ręce w spodnie. Z
rozcięcia na dłoni kapała krew zostawiając na kościach brunatno czerwone plamy.
- Zrobimy o co prosisz, ale pod jednym warunkiem. –
powiedział głos – Musisz nas uwolnić. Masz czas do następnej koniunkcji
wszystkich planet. Jeśli ci się to nie uda…
– Damen nerwowo przełknął ślinę. – …wszystkie części twojej duszy
zostaną uwięzione tutaj. Na zawsze. - wzdrygnął się. – Weź się do roboty.
Musisz odwrócić portal.
- Ale… - zaczął Damen.
- Nie ma żadnego ale – odpowiedział zdenerwowany głos. – To
nasze ostateczne słowo. Wyjdźcie, macie godzinę. Potem ten, który będzie
łatwiejszym łupem wróci do nas.
Nagle znaleźli się z powrotem przed lustrem. Marcus klęczał
na ziemi. Był co raz słabszy.
……….
Marcus mrugnął mocno kilka razy, jakby coś mu wpadło do oka.
Spojrzał podejrzliwie na Eve, ale jej twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Zasłona myśli skutecznie broniła mu dostępu do jej umysłu. Przez chwilę patrzył
na nią zdezorientowany, ale zaraz się otrząsnął i uderzył otwartą dłonią w
twarz. Zapiekło. Siła uderzenia przewróciła ją na ziemię. Skrzywiła się, ale
nie krzyknęła. Podniosła się i otrzepała. Od uderzenia w kamienną podłogę
bolała ją ręka i biodro, ale nie dała tego po sobie poznać. Podniosła dumnie głowę
i spojrzała na niego.
- Wiesz co masz zrobić. – wycedził przez zęby pokazując tę
samą potłuczoną wazę, której poprzednio nie udało jej się scalić. - Przez Augustusa i twoich przyjaciół cały mój
plan wziął w łeb. Pełnia była poprzedniej nocy. Będziesz musiała tu poczekać do
następnej i wtedy mi pomożesz. – powiedział. – Radzę ci zabrać się za robotę. –
Eve pokręciła przecząco głową, ale złapał ją za ramię i potrząsnął – Uważaj! –
podniósł do góry rękę, jakby miał zamiar znów ją uderzyć, ale Eve nie skuliła
się, tylko wyprostowała, gotowa na cios.
- „Dalej, uderz mnie.
Jestem słabsza. Nie oddam.” – mówiła do niego w myślach.
Czekała długo patrząc mu prosto w twarz, ale cios nie
nadszedł. Marcus milczał przez dłuższą chwilę. Od ciszy atmosfera robiła się co
raz gęstsza. Eve wiedziała, że coś złego
wisi w powietrzu. Niebezpieczeństwo.
- Pamiętaj kim jestem
i co mogę zrobić twojemu chłoptasiowi.- powiedział to cicho, ale było w tym
więcej groźby niż gdyby wykrzyczał te słowa.
Eve wzdrygnęła się. Nie chodziło o nią, nie jej życie było
zagrożone. Marcus przypominał jej czym ryzykuje sprzeciwiając się mu.
Wiedziała, że musi zrobić to, o co prosił. Nie mogła ryzykować śmierci Marka.
Nie spojrzał już więcej na nią, tylko obrócił się na pięcie
i wyszedł. Eve usłyszała jak wchodzi po schodach na górę. W drzwiach mignęła
jej przez chwilę zmęczona twarz Jeremy’ego. Podniósł na nią wzrok. W jego
oczach widziała rozpacz i tęsknotę i już wiedziała dlaczego służy Marcusowi.
Jego ukochana była w rękach tego potwora. Był w podobnej sytuacji jak ona,
tylko jeszcze gorszej. Usłyszała chrzęst zamka i otoczyły ją prawie całkowite
ciemności. Pochodnia, która miała oświetlać celę przygasała powoli.
Eve osunęła się na ziemię rozcierając bolący policzek. Zyskała
informacje, które mogły jej się bardzo przydać. Pamiętała, że Ryan uwielbiał
astrologię. Czekał na tę wielką koniunkcję. Pamiętała, jak po kryjomu wymykał
się z domu, żeby w bibliotece spokojnie robić obliczenia. Chciał zbudować
teleskop i obejrzeć to cudownie rzadkie zjawisko na własne oczy.
Wiedziała, że czas koniunkcji się zbliżał. Ryan mówił, że to
nastąpi w czasie między ich osiemnastkami, ale nie mogła sobie przypomnieć
kiedy dokładnie. Próbowała się skupić. Przypomnieć sobie rozjaśnioną podekscytowaniem
twarz Ryana, kiedy podawał jej datę.
- „Niedługo. Niedługo.”
– powtarzała w myślach – „Czyli kiedy?
Skup się, Eve!”
Po chwili nawiedziło ją wspomnienie uśmiechniętej twarzy
brata. Kąciki ust uniosły jej się nieznacznie do góry. Marcusowi została jedna
pełnia. Ostatnia. Kilka dni po niej miała nastąpić koniunkcja. Jeśli do tego
czasu nie scali lustra i nie odwróci portalu, będzie po nim. Lustro nie mogło
być ponownie całe. A może mogło? Może mogła je scalić, żeby potem przeszkodzić
mu odwracaniu portalu? Jedno było pewne
– nie można było dopuścić do inwersji. I to ona musiała dopilnować, żeby do
tego nie doszło. W jej głowie powoli rodził się plan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!