Me

Me

środa, 6 lutego 2013

Lustro 17 - Układ

Eve stała jak zaczarowana wpatrując się tępo w Marka. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Gapiła się na niego z otwartymi ustami i dłuższą chwilę zbierając siły, żeby w ogóle się odezwać.
- Jak możesz mi oddać duszę? – zapytała otrząsając się z osłupienia – To w ogóle jest możliwe?
- Tak. – odparł spokojnie. – Muszę tylko wytłumaczyć tej cząstce ciebie, że jej nie chcę. Chcę, żebyś mogła podjąć tę decyzję samodzielnie. Bez udziału wspomagaczy w postaci Karen. – zamknął oczy, a po chwili Eve poczuła delikatne mrowienie w okolicach serca.
- Jesteś wolna. – powiedział i odwrócił się od niej.
- Poczekaj. Oddam ci twoją. – wykrztusiła zaskoczona, ale szybko do niej podszedł i pogładził ją po policzku.
- Eve, ja jej nie przyjmę. – uśmiechnął się smutno – Nie chcę. Chcę, żeby była z tobą. Moje uczucia pozostały takie, jak były. Kocham cię i nic tego nie zmieni.
- A ja mam mętlik w głowie. Twój dotyk nie robi nam nie takiego wrażenia, jak robił kiedyś. – powiedziała – Czy to znaczy, że wyzwoliłam się spod wpływu Karen?
- Możliwe…. –powiedział – Najprawdopodobniej sama świadomość oszustwa sprawiła, że wyzwoliłaś się spod iluzji uczuć i odzyskałaś nad sobą władzę.
- Świetnie. – skwitowała. – I co teraz?
Mark nie zdążył odpowiedzieć, bo drzwi do celi otworzyły się z hukiem. Stanął w nic Marcus.
- Coś nie tak? – zapytał przyglądając się badawczo Markowi, po czym zawiesił wzrok na Eve i uśmiechnął się szeroko. – Zauważyłem zmianę w stanie posiadania dusz.
- To nie twoja sprawa. – wycedził przez zęby Mark, ale Marcus odsunął go na bok i podszedł do Eve.
- Wiesz, że jutro w nocy pełnia? – zapytał. – Jesteś gotowa?
- Tak – powiedziała.
- Zrobisz o co cię proszę? – zapytał.
- Pod jednym warunkiem. 
- Jakim? – zapytał z zaciekawieniem.
- Musisz mi przysiąc, że po scaleniu lustra wypuścisz mnie i Marka. Jeremy ma nas odstawić do mieszkania Evana w Nowym Jorku. – powiedziała.
Mark poczuł się, jakby go przeszył piorun. Czyżby wciąż jej na nim zależało, skoro targowała się o jego życie? Chciał w to wierzyć. To była jedyna myśl, która mogła utrzymać go przy życiu. Jego jedyna nadzieja. Kochał ją. Nie mógł pozwolić sobie na myślenie, że jej nie odzyska. Była dla niego jak powietrze, jak woda, niezbędna do życia. Nic nie mogło się równać z jej dotykiem, z jej oddechem na jego piersi, z jej pocałunkiem. Nie było nic lepszego niż jej bliskość. Nie dla niego. Nie na tym świecie. Kochał ją mocno, tak mocno jak tylko się da. A ona właśnie targowała się o jego życie.
Nadzieja powróciła do jego serca i zajęła w nim główne miejsce. To wszystko czym mógł teraz żyć - nadzieja, że Eve pokocha go naprawdę. 
- Skąd pomysł, że się na to zgodzę? – zapytał Marcus, przerywając Markowi rozmyślanie. 
- Bo jeśli tego nie zrobisz, zabiję się. – jej głos był spokojny, pewny.
- Nie! – krzyknął Mark – Nie możesz tego zrobić!
- Mogę. – odparła. – Chcecie się przekonać? – spojrzała na Marcusa, który ruszał do niej, żeby ją powstrzymać – Nie zdążysz. – ostrzegła go - Jestem za bardzo zdeterminowana.
Marcus i Mark spojrzeli na siebie i razem ruszyli w stronę Eve łapiąc ją za ręce, jakby w ten sposób mogli ją powstrzymać. Eve uśmiechnęła się do siebie. Uzyskała od Marcusa dokładnie taką reakcję, jakiej się spodziewała. Wiedziała, że zrobi wszystko, żeby powstrzymać ją przed tym krokiem. Wyrwała się z ich uścisku i stanęła z założonymi rekami twarzą do Marcusa. Nie spojrzała na Marka.
- Ciekawa jestem… – powiedziała drapiąc się po brodzie – … co zrobisz, jak daleko się posuniesz, żebym zrobiła dokładnie to, czego ode mnie oczekujesz?
Marcus zrobił krok do przodu i przyglądał jej się z kamienną twarzą. Po chwili kąciki jego ust uniosły się do góry ukazując w demonicznym uśmiechu zęby. Wyciągnął rękę i złapał ją mocno za ramię zanim zdążyła się cofnąć.
- Śmiesz mnie szantażować? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Nie. – wyswobodziła ramię z jego uścisku. – Chcę zawrzeć z tobą układ. Ja dam coś tobie, a ty w zamian spełnisz moją prośbę.
Marcus stał przez chwilę w zamyśleniu studiując jej twarz, ale nie miał szans zobaczyć w niej niczego poza uczciwością. Jego usta wygięły się w nienaturalny sposób. Coś pomiędzy uśmiechem a sposobem w jaki pies szczerzy zęby, gdy widzi ofiarę. Eve przestraszyła się, ale nie cofnęła się nawet o krok. Marcus zachichotał złowieszczo.
- Dobrze. – powiedział po dłuższej chwili – Ale musisz mi przysiąc.
- W takim razie ty mi też. – spojrzała mu w oczy, jakby chciała go wyzwać na pojedynek. Nie miała pojęcia dlaczego zwykłe słowo nie wystarczy. Ona dotrzymywała obietnic. Nie musiała nic przyrzekać. Nie oszukiwała po prostu. Nigdy.
- Eve. –Mark odgadł jej myśli – Nie możesz mu złożyć przysięgi. – powiedział.
- Dlaczego? – zapytała rzucając mu wściekłe spojrzenie.
- To niebezpieczne.   
Eve spojrzała na niego – był przerażony. Marcus z kolei wydawał się być rozbawiony sytuacją. Śmieszyła go jej niewiedza. Eve zdenerwowała się i już miała krzyczeć, że natychmiast chce się wszystkiego dowiedzieć, kiedy usłyszała głos Marka.
- Przysięga, którą złożą sobie Zwierciadła jest wiążąca. Karą za jej niedopełnienie jest…
- Śmierć. – Marcus znów uśmiechnął się diabolicznie – Jeśli nie spełnisz obietnicy, umrzesz ty, a wraz z tobą on. – wskazał Marka – Wszak ty wciąż jeszcze masz fragment jego duszy w sobie, prawda?
Eve przełknęła głośno ślinę. Nie spodziewała się tak strasznych konsekwencji. Chciała ocalić chociaż Marka. Wciąż pamiętała cudowne uczucie jakie ją przenikało, kiedy jej dotykał. Była pewna, że nie mogło być całkowicie fałszywe. Zresztą, nie mogła pozwolić, żeby ktokolwiek przez nią zginął. Owszem, była na niego zła za to, że ją okłamał i wykorzystał, ale nie mogła pozwolić na jego śmierć. Była pewna, że wyrzuty sumienia będą ją gnębiły do końca życia. Wiedziała też, że w swoim dążeniu do powstrzymania Marcusa zabrnęła daleko, żeby teraz zawrócić i z podkulonym ogonem się schować. Musiała po prostu dać z siebie wszystko. Scalić lustro, nawet jeśli miałoby to ją zabić. Miała nadzieję, ze Mark przeżyje, że będzie żył dalej mimo świadomości straty. Postanowiła, że tą kwestią zajmie się później.
- W porządku. – powiedziała spokojnie. – Ja, Eveline przyrzekam, że jutro, podczas pełni, scalę lustro, które mi wskażesz.
- A ja. – Marcus uśmiechnął się demonicznie – Obiecuję w zamian, że wypuszczę ciebie i Marka na wolność, kiedy tylko osiągnę swój cel. 
Podali sobie ręce. Mark, jako świadek przypieczętował przysięgę kładąc na nich swoją dłoń. Marcus szybko odwrócił się od nich i wyszedł sprężystym krokiem, a drzwi celi się za nim zamknęły.
Eve instynktownie czuła, że coś poszło nie tak. Marcus był za bardzo zadowolony z tego, co uzyskał. Nie miała jednak czasu, żeby to roztrząsać. Musiała otrzymać jeszcze jedną przysięgę.
- Mark. Musisz mi coś obiecać. – zaczęła, ale on od razu pokręcił przecząco głową.
- Nie ma mowy!
- Mark, posłuchaj. Jeśli coś mi się stanie… Jeśli nie dam rady scalić lustra, obiecaj mi, że się nie zabijesz. Uciekaj stąd i żyj dalej.
- Nie! – krzyknął – Nie mogę żyć ze świadomością, że nigdy cię nie odzyskam. Nie potrafiłbym…
- Musisz. – złapała go za ramię, a druga ręką pogładziła go po policzku. Przeszył go rozkoszny dreszcz. – Zrób to dla mnie. Obiecaj…
Spojrzał na nią tęsknym wzrokiem. Była tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Chciał ją przytulić, pocałować, ale nie mógł się do niej zbliżyć. Nie po tym co jej zrobił. Nie po tym jak ją potraktował.
 Eve patrzyła na niego wyczekująco z nadzieją w oczach.

- Przysięgam. – wykrztusił w końcu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!