Eve stała jak
zaczarowana wpatrując się tępo w Marka. Nie wiedziała co ma ze sobą zrobić.
Gapiła się na niego z otwartymi ustami i dłuższą chwilę zbierając siły, żeby w
ogóle się odezwać.
- Jak możesz mi oddać
duszę? – zapytała otrząsając się z osłupienia – To w ogóle jest możliwe?
- Tak. – odparł
spokojnie. – Muszę tylko wytłumaczyć tej cząstce ciebie, że jej nie chcę. Chcę,
żebyś mogła podjąć tę decyzję samodzielnie. Bez udziału wspomagaczy w postaci
Karen. – zamknął oczy, a po chwili Eve poczuła delikatne mrowienie w okolicach
serca.
- Jesteś wolna. –
powiedział i odwrócił się od niej.
- Poczekaj. Oddam ci
twoją. – wykrztusiła zaskoczona, ale szybko do niej podszedł i pogładził ją po
policzku.
- Eve, ja jej nie
przyjmę. – uśmiechnął się smutno – Nie chcę. Chcę, żeby była z tobą. Moje
uczucia pozostały takie, jak były. Kocham cię i nic tego nie zmieni.
- A ja mam mętlik w
głowie. Twój dotyk nie robi nam nie takiego wrażenia, jak robił kiedyś. –
powiedziała – Czy to znaczy, że wyzwoliłam się spod wpływu Karen?
- Możliwe….
–powiedział – Najprawdopodobniej sama świadomość oszustwa sprawiła, że
wyzwoliłaś się spod iluzji uczuć i odzyskałaś nad sobą władzę.
- Świetnie. –
skwitowała. – I co teraz?
Mark nie zdążył
odpowiedzieć, bo drzwi do celi otworzyły się z hukiem. Stanął w nic Marcus.
- Coś nie tak? –
zapytał przyglądając się badawczo Markowi, po czym zawiesił wzrok na Eve i
uśmiechnął się szeroko. – Zauważyłem zmianę w stanie posiadania dusz.
- To nie twoja sprawa.
– wycedził przez zęby Mark, ale Marcus odsunął go na bok i podszedł do Eve.
- Wiesz, że jutro w
nocy pełnia? – zapytał. – Jesteś gotowa?
- Tak – powiedziała.
- Zrobisz o co cię
proszę? – zapytał.
- Pod jednym
warunkiem.
- Jakim? – zapytał z
zaciekawieniem.
- Musisz mi przysiąc,
że po scaleniu lustra wypuścisz mnie i Marka. Jeremy ma nas odstawić do
mieszkania Evana w Nowym Jorku. – powiedziała.
Mark poczuł się, jakby
go przeszył piorun. Czyżby wciąż jej na nim zależało, skoro targowała się o
jego życie? Chciał w to wierzyć. To była jedyna myśl, która mogła utrzymać go
przy życiu. Jego jedyna nadzieja. Kochał ją. Nie mógł pozwolić sobie na
myślenie, że jej nie odzyska. Była dla niego jak powietrze, jak woda, niezbędna
do życia. Nic nie mogło się równać z jej dotykiem, z jej oddechem na jego
piersi, z jej pocałunkiem. Nie było nic lepszego niż jej bliskość. Nie dla
niego. Nie na tym świecie. Kochał ją mocno, tak mocno jak tylko się da. A ona
właśnie targowała się o jego życie.
Nadzieja powróciła do
jego serca i zajęła w nim główne miejsce. To wszystko czym mógł teraz żyć -
nadzieja, że Eve pokocha go naprawdę.
- Skąd pomysł, że się
na to zgodzę? – zapytał Marcus, przerywając Markowi rozmyślanie.
- Bo jeśli tego nie
zrobisz, zabiję się. – jej głos był spokojny, pewny.
- Nie! – krzyknął Mark
– Nie możesz tego zrobić!
- Mogę. – odparła. –
Chcecie się przekonać? – spojrzała na Marcusa, który ruszał do niej, żeby ją
powstrzymać – Nie zdążysz. – ostrzegła go - Jestem za bardzo zdeterminowana.
Marcus i Mark
spojrzeli na siebie i razem ruszyli w stronę Eve łapiąc ją za ręce, jakby w ten
sposób mogli ją powstrzymać. Eve uśmiechnęła się do siebie. Uzyskała od Marcusa
dokładnie taką reakcję, jakiej się spodziewała. Wiedziała, że zrobi wszystko,
żeby powstrzymać ją przed tym krokiem. Wyrwała się z ich uścisku i stanęła z
założonymi rekami twarzą do Marcusa. Nie spojrzała na Marka.
- Ciekawa jestem… –
powiedziała drapiąc się po brodzie – … co zrobisz, jak daleko się posuniesz,
żebym zrobiła dokładnie to, czego ode mnie oczekujesz?
Marcus zrobił krok do
przodu i przyglądał jej się z kamienną twarzą. Po chwili kąciki jego ust
uniosły się do góry ukazując w demonicznym uśmiechu zęby. Wyciągnął rękę i
złapał ją mocno za ramię zanim zdążyła się cofnąć.
- Śmiesz mnie
szantażować? – wysyczał przez zaciśnięte zęby.
- Nie. – wyswobodziła
ramię z jego uścisku. – Chcę zawrzeć z tobą układ. Ja dam coś tobie, a ty w
zamian spełnisz moją prośbę.
Marcus stał przez
chwilę w zamyśleniu studiując jej twarz, ale nie miał szans zobaczyć w niej
niczego poza uczciwością. Jego usta wygięły się w nienaturalny sposób. Coś
pomiędzy uśmiechem a sposobem w jaki pies szczerzy zęby, gdy widzi ofiarę. Eve
przestraszyła się, ale nie cofnęła się nawet o krok. Marcus zachichotał
złowieszczo.
- Dobrze. – powiedział
po dłuższej chwili – Ale musisz mi przysiąc.
- W takim razie ty mi
też. – spojrzała mu w oczy, jakby chciała go wyzwać na pojedynek. Nie miała
pojęcia dlaczego zwykłe słowo nie wystarczy. Ona dotrzymywała obietnic. Nie
musiała nic przyrzekać. Nie oszukiwała po prostu. Nigdy.
- Eve. –Mark odgadł
jej myśli – Nie możesz mu złożyć przysięgi. – powiedział.
- Dlaczego? – zapytała
rzucając mu wściekłe spojrzenie.
- To
niebezpieczne.
Eve spojrzała na niego
– był przerażony. Marcus z kolei wydawał się być rozbawiony sytuacją. Śmieszyła
go jej niewiedza. Eve zdenerwowała się i już miała krzyczeć, że natychmiast
chce się wszystkiego dowiedzieć, kiedy usłyszała głos Marka.
- Przysięga, którą
złożą sobie Zwierciadła jest wiążąca. Karą za jej niedopełnienie jest…
- Śmierć. – Marcus
znów uśmiechnął się diabolicznie – Jeśli nie spełnisz obietnicy, umrzesz ty, a
wraz z tobą on. – wskazał Marka – Wszak ty wciąż jeszcze masz fragment jego
duszy w sobie, prawda?
Eve przełknęła głośno
ślinę. Nie spodziewała się tak strasznych konsekwencji. Chciała ocalić chociaż
Marka. Wciąż pamiętała cudowne uczucie jakie ją przenikało, kiedy jej dotykał.
Była pewna, że nie mogło być całkowicie fałszywe. Zresztą, nie mogła pozwolić,
żeby ktokolwiek przez nią zginął. Owszem, była na niego zła za to, że ją
okłamał i wykorzystał, ale nie mogła pozwolić na jego śmierć. Była pewna, że
wyrzuty sumienia będą ją gnębiły do końca życia. Wiedziała też, że w swoim
dążeniu do powstrzymania Marcusa zabrnęła daleko, żeby teraz zawrócić i z
podkulonym ogonem się schować. Musiała po prostu dać z siebie wszystko. Scalić
lustro, nawet jeśli miałoby to ją zabić. Miała nadzieję, ze Mark przeżyje, że
będzie żył dalej mimo świadomości straty. Postanowiła, że tą kwestią zajmie się
później.
- W porządku. –
powiedziała spokojnie. – Ja, Eveline przyrzekam, że jutro, podczas pełni, scalę
lustro, które mi wskażesz.
- A ja. – Marcus
uśmiechnął się demonicznie – Obiecuję w zamian, że wypuszczę ciebie i Marka na
wolność, kiedy tylko osiągnę swój cel.
Podali sobie ręce.
Mark, jako świadek przypieczętował przysięgę kładąc na nich swoją dłoń. Marcus
szybko odwrócił się od nich i wyszedł sprężystym krokiem, a drzwi celi się za
nim zamknęły.
Eve instynktownie
czuła, że coś poszło nie tak. Marcus był za bardzo zadowolony z tego, co
uzyskał. Nie miała jednak czasu, żeby to roztrząsać. Musiała otrzymać jeszcze
jedną przysięgę.
- Mark. Musisz mi coś
obiecać. – zaczęła, ale on od razu pokręcił przecząco głową.
- Nie ma mowy!
- Mark, posłuchaj.
Jeśli coś mi się stanie… Jeśli nie dam rady scalić lustra, obiecaj mi, że się
nie zabijesz. Uciekaj stąd i żyj dalej.
- Nie! – krzyknął –
Nie mogę żyć ze świadomością, że nigdy cię nie odzyskam. Nie potrafiłbym…
- Musisz. – złapała go
za ramię, a druga ręką pogładziła go po policzku. Przeszył go rozkoszny
dreszcz. – Zrób to dla mnie. Obiecaj…
Spojrzał na nią
tęsknym wzrokiem. Była tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Chciał ją
przytulić, pocałować, ale nie mógł się do niej zbliżyć. Nie po tym co jej
zrobił. Nie po tym jak ją potraktował.
Eve patrzyła na niego wyczekująco z nadzieją w
oczach.
- Przysięgam. –
wykrztusił w końcu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!