Ryan już drugi dzień nie wychodził z pokoju. Nie chciał
nikogo oglądać. Wiedział, ze ma do przemyślenia wiele rzeczy. Siedział na łóżku
i patrzył tępo w okno obserwując jak słońce przesuwa się po horyzoncie rzucając
cienie na różne fragmenty dziedzińca.
Kolor jego oczu zmieniał się z niesamowitą prędkością. W
ciągu sekundy przez przepływało przez niego tysiące myśli wywołując kolejne
fale zmiennych emocji. Nie mógł się pogodzić ze stratą Karen. Wciąż obwiniał o
wszystko Adama i chwilami żałował, że jego moc jako medium dusz nie była
wystarczająco rozwinięta, żeby go zabić. Kiedyś był pewien, że nie będzie w
stanie nienawidzić nikogo na tyle, żeby życzyć mu śmierci. Obecnie dokładnie
takie uczucia żywił wobec Adama. Przerażało go to myślenie, bo nigdy nie lubił
przemocy. Brzydził się nią, nigdy nie stosował przemocy, jeśli nie musiał. Nie
chciał daru, który miał. Nie chciał przeżywać tego, co przeżywała Karen. Nie
chciał nikogo zabijać.
Czuł się samotny. Wiedział, że jest jedynym medium dusz na
ziemi. Nie miał możliwości porozmawiać z kimś o swojej mocy. Nie miał nikogo,
kto mógłby mu pomóc. Wstał i wściekły walnął pięścią w drzwi.
- Dlaczego? – krzyczał. – Dlaczego ja? Nie chcę być
mordercą. – opadł na kolana i ukrył twarz w dłoniach.
Przez chwilę nie mógł się podnieść. Ogarnęła go kompletna
niemoc. Mięśnie go nie słuchały. Nie ruszały się tak, jak tego chciał. Targały
nim sprzeczne emocje. Ból po stracie Karen był tym większy, że wciąż nie był
pewien swoich uczuć wobec niej. Denerwowało go to, że przez tak długi czas nie
mógł jej wybaczyć tego co zrobiła Eve. Uważał, że przez to nie zdążył jej
poznać na tyle, żeby ją pokochać. Był pewien, że ją pokocha. Musiał ja
pokochać. Los w jakimś celu ich ze sobą złączył. Był przekonany, że Karen miała
być miłością jego życia.
Westchnął ciężko. Przez chwilę zastanawiał się czy nie pójść
porozmawiać z Eve, ale doszedł do wniosku, że nie ma na to ochoty. Poczuł nagłą
potrzebę zmiany otoczenia. Podniósł
się z podłogi i wyszedł z zamku.
Na dziedzińcu spotkał Alice. Spiął się, bo spodziewał się,
że za chwilę zobaczy Adama. Zaczął się gorączkowo rozglądać.
- Nie ma go – powiedziała podchodząc do niego – Siedzi z
Jeremym nad książką Damena i analizuje to, co mówią mu wieszcze.
- Jak mu idzie? Są jakieś szanse na to, że w końcu znajdzie
lustro i je zniszczy? – zapytał. W jego głosie wciąż słychać było gorycz i
pretensje.
- Wygląda na to, że Marcus jest sprytniejszy niż myślał… -
zaczęła Alice
- To już wiemy! – krzyknął – I jedno z nas zapłaciło za tę
wiedzę życiem!
Alice cofnęła się o krok widząc, że jego oczy stają się
przekrwione. Poszedł krok za nią.
- Uspokój się – ostrzegła cofając się dalej, aż dotknęła
plecami muru dookoła zamku.
Podszedł do niej łapiąc ją jedną ręką za gardło i zmuszając
do spojrzenia na siebie. Zacisnęła z całej siły powieki. Nie mogła się
teleportować, bo zabrałaby go ze sobą.
- Otwórz oczy! – powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu.
Ani drgnęła. Zaczynało jej brakować powietrza. Trzymał ją o
wiele za mocno. Złapała rękoma jego nadgarstek i próbowała go odsunąć od
siebie.
- Dlaczego? – zapytała ostatnim tchem i spojrzała na niego
błagalnie.
- Bo w ten sposób odbiorę Adamowi to, co on odebrał mi –
powiedział patrząc jej wściekle w oczy.
Poczuł, że staje się co raz cięższa. Opuszczały ją siły i co
raz bardziej opierała ciężar ciała na jego wyciągniętej ręce. Jej oczy robiły
się co raz ciemniejsze.
- Alice!? – krzyknął Adam.
Ryan odwrócił się i spojrzał na niego przekrwionymi oczyma.
- Coś ty zrobił? – zapytał łamiącym się głosem Adam podbiegając
do Alice.
Ryan zatrzymał go tuż przed jej ciałem. I spojrzał na niego
groźnie.
- To, co ty zrobiłeś mnie – powiedział, po czym odwrócił się
i wybiegł przez wrota na błonia.
Adam uklęknął przy Alice i przyłożył sobie jej dłoń do
policzka.
- Przepraszam – wyszeptał patrząc jej w oczy. Przysunął się
bliżej, żeby ją pocałować. Poczuł delikatne bicie serca. Sprawdził dokładnie.
Jej serce jeszcze biło, a jej oczy nie były całkowicie czarne. Potrzebowała
pomocy uzdrowiciela. Wziął ją na ręce i popędził do zamku.
- Tobias! – krzyknął biegnąc w stronę jego sypialni.
Kopniakiem otworzył drzwi.
…….
Ryan biegł w dół zbocza. Zatrzymał się dopiero na samym
dole. Zwolnił i usiadł pod jedną z wiśni. Ukrył twarz w dłoniach.
- Co ja zrobiłem? – powiedział sam do siebie.
Czuł się okropnie. Wiedział, ze Alice nie zasługiwała na
śmierć. W tym co się stało nie było jej winy. Nie wiedział dlaczego tak
postąpił. Zupełnie, jakby jakaś inna osoba przebywała wewnątrz niego. Zupełnie
jakby ktoś inny kierował jego działaniami. Nie chciał jej zabijać. Był
potworem. Był mordercą. Wiedział, że musi stąd uciec. Nie dlatego, że się bał,
ale dlatego, że chciał uniknąć kary, ale dlatego, że nie chciał już nikogo
skrzywdzić. W mgnieniu oka podjął decyzję. Chciał mieszkać w odosobnieniu do
czasu aż zacznie nad sobą panować, a może nawet do końca świata. Nie chciał już
pozbawiać życia. To nie leżało w jego naturze. Wstał powoli. Po jego policzkach
ciekły łzy. Chciał cofnąć czas, ale wiedział, że nie ma takiej mocy. Powlókł
się w stronę krańca iluzji i nie oglądając się za siebie przekroczył jej próg.
Nagle znalazł się w środku burzy z piorunami. Nie widział
prawie nic. Oczy zalewał mu deszcz, a wiatr miotał jego ciałem. W ciągu sekundy
przemókł do suchej nitki i zaczął trząść się z zimna. Nie wziął ze sobą kurtki.
Nie spodziewał się, że poza schowaniem zamku, iluzja zmieniała też pogodę.
Zanim przekroczył jej granicę świeciło ciepłe, popołudniowe słońce. Przez
chwilę zastanawiał się czy nie wrócić po coś do ubrania, ale doszedł do wniosku,
że nie może ryzykować, że znowu straci panowanie nad sobą i zrobi komuś
krzywdę. Wystarczająco gnębiły go wyrzuty sumienia z powodu Alice. Nie wiedział
dlaczego właściwie jego gniew skupił się na niej. Było to całkowicie
irracjonalne, bo ona jako jedyna okazała mu wsparcie po śmierci Karen.
Westchnął głęboko i ruszył przed siebie. Postanowił więcej
nie wracać do tego miejsca. Wiedział, że prawdopodobnie nigdy nie zobaczy Eve,
ale była to cena, którą musiał zapłacić za zapewnienie jej chociaż względnego
bezpieczeństwa, za usunięcie jednego z niebezpieczeństw – siebie. Szedł powoli,
zmagając się z porywistym wiatrem. Objął się ramionami, mając nadzieję, że
dzięki temu będzie mu cieplej. Starał się nie myśleć o tym co zrobił, ale
wspomnienie pustych, nieprzytomnych oczu Alice prześladowało go. Płakał, ale
nie sposób było to zauważyć, bo cała jego twarz była mokra od deszczu. Nie miał
pojęcia gdzie pójdzie. Nie miał nawet czym zapłacić za nocleg. Był w całkowicie
obcym kraju pozbawiony pomocy ze strony kogokolwiek, ale nie to było jego
największym zmartwieniem. Nie wiedział jak ma sobie poradzić z faktem, że zabił
swoją przyjaciółkę.
Jego stopy grzęzły w błocie, ale uparcie szedł przed siebie.
Kilka razy potykał się o wystające z ziemi kamienie i korzenie drzew. Był
zmęczony. Nie wiedział ile czasu tak szedł, ale był pewien, że minęła grubo
ponad doba. Niebo powoli się przejaśniało, a burza cichła. Zauważył, że
niektóre chmury mają lekko czerwonawy odcień, ale uznał, że to wina
zachodzącego słońca, które oświetlało je krwistym blaskiem.
- Witaj – usłyszał za sobą męski głos. Zatrzymał się.
Wydawało mu się, że już gdzieś go słyszał, ale nie mógł sobie przypomnieć
gdzie. Odwrócił się, ale nikogo nie zobaczył.
- Wyglądasz jakbyś potrzebował pomocy – powiedział
nieznajomy. Tym razem Ryanowi wydawało się, że z głos dochodzi z lewej strony,
ale znów nikogo nie dostrzegł. Zaczął się denerwować.
- Jestem jedyną osobą, która może ci pomóc – odezwał się
znowu głos – Musisz mi tylko pozwolić.
- Nikt nie może mi pomóc – powiedział Ryan. – Nie ma na
świecie drugiej osoby, która ma taką moc jak ja.
- To prawda – odparł – Ale jest ktoś, kto kiedyś czuł jak to
jest mieć taką moc.
Ryan nie miał pojęcia o co chodzi, ale przestało mu się to
podobać. Nie kojarzył faktów. Nie był w stanie zrozumieć o kim mówi nieznajomy,
ale to, że nie chciał się od niego odczepić, niepokoiło go.
- Nie ma nikogo takiego. – odparł – Ostatnia osoba, która miała
taką moc, została niedawno zamordowana.
- Wiem
Ryan usłyszał kroki po swojej prawej stronie i odwrócił się.
Ze strug słabnącego deszczu wyłaniała się powoli sylwetka mężczyzny. Zobaczył
jego twarz i cofnął się o krok.
- Wiem – powtórzył – Sam ją zabiłem.
- Marcus… - wyszeptał Ryan. Wiedział, że powinien się na
niego rzucić i pozbawić go życia, ale nie potrafił. Coś go powstrzymywało.
Spojrzał w górę. Tuż nad jego głową wisiały czerwone chmury. Wiedział, że jeśli
cokolwiek zrobi, siły ciemności pochłoną go.
- Mogę ci pomóc zapomnieć o tym, co przed chwilą zrobiłeś,
ale najpierw musisz zrozumieć kto jest winien całej sytuacji. – powiedział.
- Ty – wycedził przez zęby Ryan.
- Na pewno? – zapytał Marcus – Ja jestem winien? Czy ja ci
powiedziałem, że masz ogromną moc, ale nie dodałem jaką?
- Tobias… - wyszeptał Ryan
Marcus uśmiechnął się szeroko.
- Czy ja wysłałem ciebie i Karen na pewną śmierć, do zamku
Damena, wiedząc, że jest to pierwsze miejsce, w którym może być zasadzka?
- Adam! – krzyknął Ryan.
- Jeśli chcesz, żeby to paskudne uczucie cię opuściło,
musisz unicestwić tych, którzy są winni twojej tragedii. – powiedział spokojnie
Marcus.
Ryan spojrzał na niego. Jego oczy ziały czerwienią. Marcus
podszedł do niego i pochylił się.
- Wiesz co powinieneś
zrobić? – zapytał.
Ryan spojrzał na niego podejrzliwie.
- Skąd wiesz, że to pomoże? – spytał.
- Zabiłem własnego dziadka, Augustusa, pamiętasz? – Marcus
skrzywił się wypowiadając jego imię, ale Ryan tego nie zauważył. – A przed nim
jeszcze kilka osób, na których mi zależało, a Damenowi nie. Wiem jak pozbyć się
wyrzutów sumienia.
- Musze tam wrócić?
- Tak.
- I skończyć z nimi?
- Dokładnie. – Marcus uśmiechnął się.
Ryan westchnął głęboko i spojrzał w niebo. Odwrócił
się na pięcie i zaczął iść z powrotem do zamku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Podobało ci się? A może nie? Powiedz mi o tym!